Władza zawsze święta
Fiodor Tiutczew, znamienity, XIX-wieczny rosyjski poeta i intelektualista w 1866 roku napisał słynny, często cytowany wiersz:
Nie sposób pojąć jej rozumem,
Nie sposób zwykłą miarką mierzyć,
Ma w sobie tyle skrytej dumy,
Że w Rosję można tylko wierzyć.
Nie raz zdarzało mi się słyszeć jego ostatni wers, gdy dopytywałem swoich rosyjskich znajomych „o co właściwie chodzi z tą Rosją?”. Słowa o „wierze w Rosję” w ich opinii dobrze oddawały przekonanie samych Rosjan, że ich państwo to osobny byt, nieporównywalny do żadnego innego kraju na świecie. To odrębny, ósmy kontynent: w sensie ideologicznym, duchowym, kulturowym, religijnym. Rosjanie uważają bowiem, że noszą w sobie tak wiele odmiennych od całego świata komponentów kulturowych i dlatego sami są odrębnym światem, inną planetą. Od Zachodu różni ich tysiąc lat zanurzenia we wschodnim, greckim chrześcijaństwie, które od czasu wielkiej schizmy w 1054 roku było w konfrontacji z Rzymem i cywilizacją łacińską. To prawosławie sprawiło, że Rosja nie doświadczyła reformacji i oświecenia – dwóch wielkich prądów umysłowych, bez których nie można sobie wyobrazić współczesnej Europy. To z nich wyrosły indywidualizm, współczesna demokracja, liberalizm, prawa jednostki. Wolnościowe prądy płynące przez Europę zawsze zatrzymywały się na granicach Rosji.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że przyjmując chrzest z Bizancjum, Ruś przejęła model, w którym władca świecki był także przywódcą religijnym. Od Boga pochodziła nie tylko jego władza. On sam nosił w sobie pierwiastek świętości. W rosyjskich tekstach zamiast pisać o władcy Ty jesi pomazannik Bożyj pisano: Ty jesi Christos – jesteś Chrystusem. Utożsamiano władcę z Bogiem, z Synem Bożym.
Tron carski był uznawany za górę Tabor – miejsce przemienienia Jezusa Chrystusa. Wszystko, co dotyczyło osoby cara, było święte. Święta była krew cara, święte jego rodzina i wola. Dochodziło nawet do tego, że Paweł I, uznając się za zwierzchnika Cerkwi, chciał sprawować liturgię. Biskupi prawosławni musieli wykazać się zręcznością, by odwieść go od tego zamiaru. W dziewiętnastowiecznych cerkwiach rosyjskich obok ikon zawieszano portrety żyjących carów. I lud rosyjski klękał przed nimi, palił świece, modlił się jak przed ikonami. Ale to nie tylko pieśń odległej przeszłości. W 2008 roku w cerkwi w Strielnie pod Petersburgiem, a w 2010 roku w cerkwi św. Mikołaja w Moskwie zawisły ikony Józefa Stalina. W 2007 roku zaś media obiegła wiadomość, że w pobliżu Niżnego Nowogrodu pojawiła się sekta czcicieli Władimira Putina, założona przez matuszkę Fotiniję, która ogłosiła, że jest on wcieleniem apostoła Pawła. Putin jako funkcjonariusz KGB prześladował chrześcijan – tak samo jak św. Paweł przed nawróceniem – ale kiedy został prezydentem, zstąpił na niego Duch Święty i teraz jest duchowym przywódcą chrześcijan. I portret Putina zawisł wśród innych ikon w tej świątyni.
Władza w Rosji to nienaruszalna i nietykalna świętość. I nawet jeżeli jest despotyczna i okrutna, to nadal nie można jej kwestionować. Władcę należy szanować i czcić. Nawet kiedy jest okrutny, stanowi niezbędne spoiwo całego systemu. Jeżeli go zabraknie, to wszystko się rozpadnie i biada nam. Tak myślą Rosjanie.
Iwan Groźny był niezwykłym – nawet jak na standardy epoki – okrutnikiem. Jego oprycznicy zabili tysiące ludzi, w tym setki bojarów. W pewnym momencie car ogłosił, że zmęczyły go trudy rządzenia, dlatego udaje się do prowincjonalnego klasztoru, by być bliżej Boga. Na bojarów i kupców padł blady strach. Ci, których rodziny tępiono i katowano, szli w procesji błagać cara, by wrócił i nimi rządził. W filmach dokumentalnych widzimy natomiast, jak Rosjanie szlochają po śmierci Stalina. To nie były udawane łzy. Okrucieństwo i despotyzm władzy dla Rosjan nie są powodem do jej potępiania. Przeciwnie – są uważane za wartości fundamentalne dla systemu.
Przeczytaj również: Dobry sen, to wysoka jakość życia
Boże imperium na Ziemi
Są tym cenniejsze, im bardziej władca wykorzystuje je do poszerzenia granic Rosji. Imperatyw parcia na zewnątrz i zajmowania nowych ziem to trwały składnik jej państwowej tożsamości. To, co dla Ukraińców stanowi śmiertelne zagrożenie, dla Rosjan jest naturalne i pożądane. Godne pochwały. Państwo i władza państwowa sprawdzają się, jeżeli są agresywne. Rosja ma być silna. Od momentu, gdy była małym księstewkiem moskiewskim aż po czasy wielkiego imperium, zawsze była nastawiona na ekspansję. Wokół swoich etnicznych ziem stworzyła system kolonii we wszystkich możliwych kierunkach. Elity rosyjskie zawsze uważały, że jeżeli tylko jest okazja poszerzenia granic, zdobycia wpływów – to należy ją wykorzystać. Dlaczego? Bo Rosja ma do tego święte prawo. Jest bowiem bożym imperium na Ziemi.
Skąd to przekonanie? Po upadku Cesarstwa Bizantyjskiego w 1453 roku Moskwa stała się jedynym niepodległym państwem prawosławnym na świecie, bo Bułgarzy, Serbowie i Grecy padli pod naporem Turcji. Przejęła więc dziedzictwo Konstantynopola i dziejową misję obrony i szerzenia prawdziwej wiary. Prawdziwej – czyli tej, która jest wyznawana w Moskwie. Według Cerkwi moskiewskiej Konstantynopol wyrzekł się jej, bo wdał się w konszachty z heretykami z Rzymu i zawarł z nimi w 1439 roku unię kościelną we Florencji. Cesarz i patriarcha Konstantynopola, promotorzy unii florenckiej, zostali uznani w Moskwie za odstępców od prawdziwej wiary. Cerkiew ruska nie uznała decyzji soboru i patriarchy, a popierającego unię metropolitę Izydora chciano spalić na stosie. Wybrano nowego metropolitę, cerkiew moskiewska odcięła się od Konstantynopola. Gdy upadł, wszystko stało się jasne. W Moskwie rozumiano to tak: Opatrzność przemówiła. Konstantynopol padł pod ciosami niewiernych Turków, bo Bóg się od niego odwrócił. A odwrócił się, bo sprzedajni Grecy chcieli przehandlować ortodoksję. Teraz to my będziemy budować imperium chrystusowe na ziemi. To nasza dziejowa misja.
W przyjęciu tej perspektywy wydatnie pomogło zawarte w 1471 roku małżeństwo księcia Iwana III z Zoe Paleolog, bratanicą ostatniego cesarza bizantyjskiego Konstantyna XI. Na Kremlu pojawili się greccy i włoscy emigranci znad Bosforu, którzy wzbogacili moskiewską myśl polityczną o nowe wątki. W tytulaturze księcia zaczęto posługiwać się słowem samodzierżca, które jest kalką greckiego pojęcia autokrator, oznaczającego samowładną i niepodlegającą ograniczeniom władzę cesarzy bizantyjskich. Moskwa przyjęła też do swojej symboliki dwugłowego orła cesarskiego. Stała się trzecim Rzymem, duchową spadkobierczynią Cesarstwa Bizantyjskiego.
Koncepcja Moskwy – trzeciego Rzymu stała się najbardziej znaną ideą szczególnej misji Rosji. Jej założenia teoretyczne i wnioski praktyczne weszły na trwałe do świadomości wielu pokoleń elit politycznych i umysłowych tego kraju. Czerpano z niej pełnymi garściami, zwłaszcza w XIX wieku. Została sformułowana pod koniec XV wieku przez Filoteusza, mnicha z Pskowa, w posłaniu i listach do wielkiego księcia Wasyla III – syna Iwana III. Autor podkreślał, że dwa pierwsze Rzymy upadły. Trzeci Rzym upaść nie może. Musi przeciwstawiać się złemu światu zewnętrznemu, który czyha na jego klęskę. Ma też obowiązek poszerzania granic imperium, bo im większe będzie imperium prawosławnych władców, tym większa będzie chwała Boża. To wtedy w Moskwie obudziło się poczucie dziejowego powołania do wielkości. Za rządów Iwana III i Wasyla III nastąpiła synteza wątków, które od tej pory będą napędzać działania Moskwy, a później Rosji. Po pierwsze: państwo i władza państwowa sprawdzają się, jeżeli są agresywne, silne, dążą do podboju. Po drugie: Moskwa jako nowe centrum Rusi ma moralny obowiązek panowania nad wszystkimi Rusinami, a jej władca musi być władcą Wsieja Rusi – Wszechrusi. Po trzecie: Moskwa jako spadkobierca Bizancjum ma moralny obowiązek budowania imperium obejmującego wszystkich prawosławnych.
Władimir Putin na Ukrainie chciał zrealizować wszystkie trzy postulaty. Chciał wykazać się jako silny władca i zjednoczyć z rosyjską macierzą prawosławnych braci Małorusinów, którzy pobłądzili i pod wpływem intryg Zachodu nie chcą dobrowolnie wrócić do Matuszki Rosiji. Z Zachodu bowiem może płynąć wyłącznie zło – to kolejne, fundamentalne dla rozumienia dzisiejszej sytuacji międzynarodowej rosyjskie przekonanie o niezwykłej trwałości.
Oblężona twierdza
Rosja zawsze manifestowała swoją kulturową odrębność od Zachodu. Ba – moralną wyższość nad Zachodem. Taka postawa ma bardzo długą tradycję, sięgającą XVI wieku, gdy Moskwa i Zachód „odkryły się” wzajemnie. „Zarazami” płynącymi z Zachodu najpierw były katolicyzm i protestantyzm, później – liberalne pomysły. W XIX wieku słowianofile, czyli romantyczni intelektualiści przekonani o szczególnej misji prawosławia i Rosji, podnieśli argument o wyższości słowiańskiego ducha nad Zachodem i widzieli w państwie carów siłę, która może ocalić świat przed duchową zagładą. Później Moskwa stała się stolicą komunizmu, uniwersalnej ideologii, która też miała zbawić cały świat i przynieść mu szczęście – oczywiście po pokonaniu „zgniłego, zachodniego kapitalizmu”. Rosja niemal całą swoją wielowiekową tożsamość budowała na kulturowej i niejednokrotnie militarnej konfrontacji z Zachodem. Nie bez powodu rosyjska propaganda powtarza dziś, że Rosja nie walczy z Ukrainą, ale z NATO. Bazuje bowiem na głęboko zakorzenionym rosyjskim poczuciu zagrożenia ze strony Zachodu wynikającym z realnej pamięci historycznej. Pod sztandarami Napoleona ruszyła przecież na Rosję niemal cała Europa, to z mocarstwami zachodnimi państwo carów zmagało się podczas wojny krymskiej, potem bolszewicy musieli odpierać interwencję Ententy po stronie białych, w czasie zimnej wojny to Zachód miał rakiety jądrowe wycelowane w Moskwę.
Od końca wojen napoleońskich rywalizacja ze światem anglosaskim jest cały czas elementem polityki zagranicznej Rosji. Po pokonaniu Napoleona Rosja osiągnęła szczyt swojej potęgi. Aleksander I na kongresie wiedeńskim w 1815 roku był jednym z najważniejszych architektów nowego ładu europejskiego. Wszyscy obawiali się państwa, które potrafiło złamać potęgę i geniusz cesarza Francuzów. A najbardziej Brytyjczycy wchodzący wówczas w drugą fazę budowania imperium i dążący do powstrzymywania na wszelkie sposoby ekspansji rosyjskiej. XIX wiek to wielka gra między imperiami: brytyjskim i rosyjskim. Toczyła się w wielu punktach globu. Długotrwała rywalizacja w Persji i Azji Środkowej zakończyła się podziałem stref wpływów na rosyjską północ i angielskie południe.
W latach 1853–1856 „zimna wojna” zamieniła się w gorącą. Anglia i Francja postanowiły wtedy powstrzymać ekspansję rosyjską w kierunku cieśnin Bosfor i Dardanele. Udzieliły wsparcia Turcji, doszło do bezpośrednich walk z koalicją brytyjsko-francuską na Krymie. W Europie Rosjanie nie mieli żadnych sojuszników. Poczuli, że walczą z całym światem europejskim. To wtedy pojawiły się manifesty panslawistów, którzy przekonywali, że cały świat słowiański musi się zjednoczyć i walczyć ze światem romano-germańskim. Rozczarowanie Zachodem nadeszło też po I wojnie światowej. Rosja carska była bardzo lojalnym sojusznikiem Francji i Wielkiej Brytanii. Rosjanie reagowali pozytywnie na wszystkie prośby o odciążenie frontu zachodniego. Ruszali w bój i ponosili naprawdę olbrzymie straty. W wyniku I wojny utracili swoje państwo, bo doszło do przewrotu bolszewickiego. A gdy po zakończeniu wojny odbywała się w Paryżu parada zwycięstwa, to szli na niej wszyscy – poza Rosjanami. „Biali” oficerowie, którzy uciekali z opanowanej przez bolszewików Rosji, poczuli się przez Zachód zdradzeni. Uznali, że to wrogi świat, który nigdy nie będzie bronił interesów rosyjskich. Przeciwnie – to świat, który chce Rosję zniszczyć. Natomiast ci Rosjanie, którzy pozostali w sowieckiej już wtedy Rosji, słyszeli z kolei, że Zachód chce zrujnować ojczyznę proletariatu i pozbawić lud „zdobyczy komunizmu”. Myślenie kategoriami wrogiego, agresywnego Zachodu w Związku Radzieckim spotęgowano. Propaganda eksploatowała ten wątek niemiłosiernie. Forsowny program zbrojeń był uzasadniany zagrożeniem zewnętrznym i nieuchronną konfrontacją z państwami burżuazyjnymi. Współpraca z aliantami podczas II wojny światowej niczego nie zmieniła. Można ją określić jako pewnego rodzaju rozejm. „Zimna wojna” tylko utrwaliła automatyzmy myślenia. Przez kilkadziesiąt lat ludzie w Związku Radzieckim słyszeli o rakietach NATO wycelowanych w ich miasta.
Gdy ekipa Władimira Putina obrała agresywny kurs obliczony na wzmacnianie swoich wpływów w krajach byłego ZSRR, sięgnęła w propagandzie do sprawdzonych wzorców. Zaczęto eksploatować wątek Rosji zagrożonej przez Zachód i otaczanej przez NATO. Wraz z ponownym pojawieniem się rosyjskiego syndromu oblężonej twierdzy pojawiła się koncepcja ruskiego miru. Zaczęto mówić, że istnieje coś takiego jak rosyjski świat. I ten rosyjski świat – jego unikalne wartości, jego funkcjonowanie, jego istnienie – jest zagrożone. Stał się bowiem obiektem ataku ze strony globalistów, chciwych i nierozumiejących rosyjskiej duszy. Liberalni imperialiści wszędzie sączą swoją bezbożną ideologię i chcą, by cały świat był konsumpcyjny, materialistyczny, odarty z duchowości, wykorzeniony. A skoro ktoś zagraża rosyjskiej, opartej na prawdziwe wartości cywilizacji, to trzeba jej bronić i robić wszystko, by objąć jej oddziaływaniem wszystkie prawosławne dusze, które w wyniku zawirowań historycznych odłączyły się od moskiewskiej macierzy. Także te, które z ruskim mirem nie chcą mieć nic wspólnego.
W ten sposób, na bazie idei tkwiących korzeniami w średniowieczu, Rosja ruszyła do walki, której powodów nie rozumie nikt inny poza Rosjanami. Pewnie dlatego, że państwa i społeczeństwa w ciągu ostatnich pięciuset lat zmieniły się w sposób zasadniczy. Natomiast omszałych fundamentów, na których wznosi się miazmat „unikalnej misji historycznej” Rosji, postęp cywilizacyjny i upływ czasu nie naruszyły w żadnym stopniu. Otwartym pozostaje pytanie, czy może naruszyć je cokolwiek.
Źródła:
Andrzej Chwalba, Wojciech Harpula „Polska-Rosja. Historia obsesji, obsesja historii”, 2021
Wojciech Harpula „Czy diabeł mieszka na Kremlu”, 2022