Podwyżki dla nauczycieli to za mało. Trzeba zburzyć cały system edukacji i zbudować go od podstaw. W portalu Holistic będziemy się w najbliższych tygodniach i miesiącach zastanawiać jak to zrobić
„Szkoła umarła. Nie da się jej zreformować, trzeba ją zamknąć” – pisał w jednym ze swoich felietonów prof. Jan Hartman. „Dopóki szkoła będzie sobą, dopóty będzie potworem. Nie pomogą potworowi operacje plastyczne i makijaż. Trzeba szkołę zaorać i postawić w to miejsce coś innego, jakieś obiekty, w których dzieci i młodzież będą spędzać czas przyjemniej i sensowniej…”.
W różnych krajach ów potwór przybiera różne oblicza, ale w wolnej Polsce narodził się w latach 90., kiedy postkomunistyczni działacze przerwali sen o szkole wolnej od wpływu polityków. Nasze prawo oświatowe nie tylko jest przestarzałe, ale dodatkowo urosło do kuriozalnych rozmiarów; proces jego wdrażania mógłby zostać materiałem na scenariusz komedii Stanisława Barei.
Od 1991 do 2016 r. ustawa o systemie oświaty była zmieniana ponad 150 razy. Drugim, równie kluczowym aktem prawnym w szkolnictwie jest Karta Nauczyciela – zmieniana przez kolejne rządy ponad 90 razy.
Doktor Katarzyna Maj-Waśniowska, która dokonała powyższych obliczeń, wspomina przypadek, gdy Kartę Nauczyciela zmieniano codziennie: w dniu 23 i 24 sierpnia 2001 r. Przy czym kolejna ustawa zmieniała niektóre rozstrzygnięcia przyjęte dzień wcześniej.
W zeszłym roku Artur Olszewski i Mateusz Pilch wydali księgę Prawo oświatowe oraz przepisy wprowadzające. Opatrzona koniecznymi komentarzami liczy 1172 strony zapisane drobną czcionką.
A jak jest gdzie indziej? W krajach z najlepszymi systemami edukacji prawo oświatowe mieści się na kilku stronach A4 – jest przejrzyste i zrozumiałe, bo przecież edukacja to podstawa, na której buduje się przyszłość społeczeństwa.
Nowe czasy, a szkoła po staremu
Niestety, nasi urzędnicy, jak twierdzi prof. Hartman, „kochają reformowanie, wymądrzanie się i udawanie, że wszystko idzie jak najlepiej”.
W małostkowych działaniach, żeby naprawiać i indoktrynować polskie dzieci, zapominają o zasadniczym, globalnym wyzwaniu, o którym obszernie pisze Yuval Harari w 21 lekcjach na XXI wiek:
„Obecnie zbyt wiele szkół skupia się na wtłaczaniu informacji. W przeszłości miało to sens, ponieważ o wiadomości i wiedzę było trudno. Tymczasem w XXI wieku zalewają nas olbrzymie ilości informacji. W takim świecie ostatnią rzeczą, którą nauczycielka powinna przekazywać dzieciom w szkole, są kolejne informacje. Dzieci i tak już mają ich za dużo. Zamiast coraz więcej informacji ludziom potrzebna jest zdolność ich rozumienia, odróżniania tego, co ważne, od tego, co nie, przede wszystkim zdolność łączenia bitów informacji w szerszy obraz świata. Szkoły powinny przestawić się na uczenie czterech K – krytycznego myślenia, komunikacji, kooperacji i kreatywności. Powinny kłaść mniejszy nacisk na umiejętności techniczne, a silniej akcentować uniwersalne umiejętności życiowe. Najważniejsza będzie umiejętność radzenia sobie ze zmianą i uczenia się nowych rzeczy”.
A zatem całkowicie musi zmienić się filozofia szkoły. Michał Pasterski, edukator pracujący nad stworzeniem alternatywnego systemu edukacji, przygotował listę głównych jego grzechów. Umieścił na niej:
Podział na przedmioty humanistyczne i ścisłe.To błąd, bo przecież największe innowacje, wynalazki i praktyczne pomysły wynikają z połączenia dyscyplin, a nie z ich dzielenia. Sztuczne podziały szufladkują dzieci i zniechęcają do zgłębiania wielu dziedzin.
Pomijanie nauki kompetencji społecznych. Szkoła nie uczy, jak radzić sobie w relacjach międzyludzkich, w codziennym życiu, w relacjach obywatela z państwem.
Hierarchizację przedmiotów. Dla przykładu artystyczne talenty dzieci są ignorowane. Jeśli lubisz malować, tańczyć lub śpiewać, to musisz zrezygnować z tego, co kochasz na rzecz „ważniejszych” przedmiotów np. matematyki.
Uczenie schematyczne wg klucza. Indywidualiści, którzy wyłamują się ze schematu, są traktowani jak uczniowie problematyczni. Podobne podejście upośledza umiejętność poszukiwania kreatywnych i oryginalnych rozwiązań.
Mierzenie wszystkich dzieci tą samą miarą. Każdy uczeń powinien być oceniany względem własnych możliwości, tak jak to ma miejsce np. w fińskich szkołach.
Szufladkowanie. Nadawanie uczniom łatek, np. „pilny” lub „zły”, które ciągną się za nimi przez całe życie, buduje atmosferę nieprzyjaznej konkurencji i rozpoczyna życiowy wyścig szczurów.
Przymus umieszczenia w klasach rówieśniczych. Specjaliści twierdzą, że klasy powinny być dobierane do etapu rozwoju intelektualnego ucznia, nie zaś do jego wieku.
Siedem grzechów głównych, które wylicza Pasterski, to dopiero początek długiej listy problemów paraliżujących polską szkołę. Nauczyciele, tłamszeni kolejnymi reformami, zmuszani do realizowania programów niedostosowanych do współczesnego świata, produkują ludzi podległych władzy i bezkrytycznie dostosowujacych się do systemu, zamiast go naprawiać.
Buntownik w ramach systemu
Jeśli belfrzy chcą wyrwać się z klinczu, muszą walczyć. Niestety, pole bitwy przypomina bagna, których zadaniem jest unieruchomienie wybitnych nauczycieli i kreatywnych uczniów. Kto chce pokonać system, musi ryzykować.
Walkę z wiatrakami podjął Przemysław Staroń, który w listopadzie ub.r. otrzymał od magazynu „Głos Nauczycielski” tytuł Nauczyciela Roku. Dla pracowników oświaty to jedno z największych wyróżnień, bo do nagrody nominują uczniowie.
„Żeby przekazywać wiedzę w atrakcyjny sposób, potrzebna jest przyjazna przestrzeń, z jak największą liczbą metod dydaktycznych” – mówi laureat. „Razem z uczniami stworzyłem wspaniałe miejsce, barwną klasę z makietami, transparentami czy memami edukacyjnymi”.
Słynna klasa U3 Staronia, pokazywana w programach TVP i TVN, to formalnie szkolny magazyn. Sanepid nie pozwoliłby na nauczanie w takim miejscu. To właśnie tam nauczyciel roku wykształcił 27 olimpijczyków z filozofii.
„W duchu jestem antysystemowcem i od lat sądzę, że powinniśmy rozwalić system edukacji w obecnej formie” – mówi Staroń. „Wyszedłem z założenia, że skoro likwidacja szkół jest raczej niemożliwa, to robię wszystko, by zmieniać je oddolnie.”
Problem w tym, że na wojnie z systemem nauczyciele stają się ofiarami zwalnianymi z pracy za naruszenie przepisów.
Marianna Kłosińska, założycielka fundacji i szkoły Bullerbyn, która proponuje alternatywne sposoby nauczania, dostrzega, że wielu polskich belfrów ma dobre chęci i świetne pomysły, lecz system wiąże im ręce.
„Nauczyciele w polskiej szkole stali się niewolnikami procedur. Nadrzędne instytucje zamiast wspierać pedagogów, pilnują, czy nie łamią milionów niepotrzebnych przepisów. To bardzo obciąża pracowników oświaty, obarcza ich lękiem przed złamaniem prawa i oskarżeniami o naruszenie bezpieczeństwa uczniów. To absurd, w ten sposób nauczyciele tracą możliwość budowania lepszego, przyjaznego środowiska dla uczniów” – mówi Kłosińska.
Ministerstwo do likwidacji
Prof. Bogusław Śliwerski z Uniwersytetu Łódzkiego, znany w kręgach nauczycieli naukowiec, uważa, że nie powinniśmy zaczynać od likwidacji szkół, a raczej od zlikwidowania Ministerstwa Edukacji.
„Szkoła jest dobrodziejstwem ludzkości, jednak obecny system szkolny opiera się na ustroju autokratycznym, całkowicie centralistycznym, w którym to od władzy zależy, czego i jak będą uczyć się młodzi. Mamy do czynienia z silnym gorsetem ideologicznym, jaki władza zaciska na nauczycielach i uczniach, zupełnie jak w państwach totalitarnych. MEN jest toksyczną instytucją nie liczącą się z potrzebami edukacyjnymi dzieci i młodzieży” – mówi prof. Śliwerski i dodaje, że likwidacja MEN to pomysł sprawdzony.
W USA system nauczania jest zdecentralizowany, większość decyzji podejmują władze poszczególnych stanów czy hrabstw. Amerykanie, gdyby ktoś chciał im stworzyć w Waszyngtonie urząd narzucający sztywne reguły i programy szkolne w całym kraju, stukaliby się w głowy.
Prof. Śliwerski uważa, że to dobry trop – zmianę należy zacząć od decentralizacji oświaty, czyli zwiększenia autonomii samorządów.
„Gminy i powiaty w Polsce świetnie wywiązują się z obowiązku prowadzenia szkół. W perspektywie lokalnej zawsze łatwiej jest zrozumieć potrzeby uczniów i nauczycieli” – mówi naukowiec. „Czy naprawdę musimy utrzymywać MEN, partyjniacką strukturę biurokratyczną z jej wygodnymi posadkami? Ministerstwo Edukacji nie kreuje nic wartościowego. Jedynie przeszkadza we wprowadzeniu sensownych zmian, co prowadzi do ciągłych konfliktów między władzą a nauczycielami czy ekspertami”.
Naszym ministrom edukacji brak odpowiedniego wykształcenia. Marnują pieniądze, wprowadzają kosztowne i często bezsensowne programy, które wkrótce upadają.
„Ile milionów wyrzucono w przysłowiowe błoto?” – zastanawia się prof. Śliwerski. „Gdyby dyrektor szkoły był tak niegospodarny, to siedziałby już w więzieniu. A minister edukacji? Nie ponosi żadnej odpowiedzialności! Ani politycznej, ani karnej”.
Niestety, edukacja jest przedmiotem politycznej rozgrywki – kolejni ministrowie zarządzają nią pod dyktando własnej partii. Co jeden zaczyna, drugi porzuca. Kolejne „reformy” czy „antyreformy” mają pokazać wyborcom, że władza wzięła sprawy w swoje ręce i naprawia to, co zniszczyli poprzednicy.
A mogło być tak pięknie
Prof. Śliwerski z żalem i tęsknotą wspomina lata 1989-1993, kiedy system edukacji w Polsce tworzyły elity intelektualne Solidarności. Opierał się on na opozycji do opresyjnego modelu szkół z okresu PRL. Na początku lat 90. Henryk Samsonowicz, pierwszy minister edukacji w wolnej Polsce, powiedział słynne zdanie, o którym dziś mało kto pamięta: „Od teraz władza nigdy nie będzie się wtrącać w działanie szkół”.
„Szkoła, jaką wtedy budowaliśmy, skupiała się przede wszystkim na dobru dziecka. Wprowadziliśmy m.in. system klas autorskich” – mówi prof. Śliwerski.
Przykład? Pomysł Anny Sowińskiej, jednej z nauczycielek klasy autorskiej w edukacji wczesnoszkolnej. Zamiast korzystać z dostępnych książek, zaproponowała, że stworzy własny elementarz, a jego treść wymyśli razem z dziećmi i ich rodzicami.
Tak powstał elementarz Podróże z Kacprem. Pomysł świetnie się przyjął. Później korzystało z niego wielu uczniów. W tym przypadku wiedzę dostosowywano na bieżąco do potrzeb dzieci, nie zmuszano ich do nauki z góry określonych tematów.
Postać Kacpra łączyła różne dziedziny. Ten elementarzowy bohater zabierał uczniów w podróż po różnych obszarach zainteresowań, spajał wiedzę ścisłą z humanistyczną.
Interdyscyplinarny charakter zajęć to jedno z głównych założeń edukacyjnych, jakie proponowała Solidarność. Kolejne to szacunek wobec uczniów i niezależność nauczycieli. Ci drudzy stali się kreatorami, a nie podwykonawcami odgórnych poleceń. Rodzice wybierali dla dzieci takie klasy i zajęcia, jakie im odpowiadały najbardziej.
„Wtedy szkoła najbardziej zbliżyła się do rodziny i spełniała konstytucyjne warunki” – mówi prof. Bogusław Śliwerski. „Bo w naszej ustawie zasadniczej i w prawie oświaty jest zapis, że szkoła pełni funkcję pomocniczą rodzinie”.
Niestety dobre zmiany z początku lat 90. zostały zaprzepaszczone przez polityków, którzy położyli łapy na edukacji, podobnie jak na publicznej telewizji i spółkach Skarbu Państwa. Teraz rodziców i opiekunów obecnych uczniów traktuje się w szkole jak natrętów, kiedy to właśnie oni mają zagwarantowaną konstytucyjną możliwość wpływu na edukację swoich dzieci. „Jeśli placówka jest publiczna, to oznacza, że podlega kontroli obywatelskiej. I tego warunku szkoła nie spełnia!” – mówi prof. Śliwerski.
Nowoczesna szkoła, o której marzył, powstała nie w Polsce, tylko w Danii. To jedyny kraj Europy, w którym nie wprowadzono obowiązku szkolnego. To nauczyciele muszą robić na tyle ciekawe zajęcia, źeby dzieci chciały na nie przychodzić.
Czy polski system edukacji może wrócić na właściwą drogę? Trudno sobie niestety wyobrazić, że któraś z rządzących w Polsce partii odważyłaby się na radykalną, śmiałą reformę. Prof. Śliwerski wierzy w bunt młodych: „Trzeba pokazywać alternatywne systemy, tłumaczyć, że inne nauczanie jest możliwe i inspirować do walki o swoje, tak jak my walczyliśmy w młodości”.