Niektórzy znawcy natury ludzkiej zakładają, że człowiek przychodzi na świat jako tabula rasa, inni wierzą, że niektóre zachowania mamy zapisane jako kod genetyczny. Jednak rozwój psychologii poznawczej i kognitywistyki (nauki o procesach poznawczych) wniósł do nauki pojęcia takie jak: spostrzeganie, uwaga czy pamięć.
Człowiek jako pryzmat
Bodźce docierające do człowieka możemy porównać do jednorodnej wiązki białego światła. Tak jak w pryzmacie ulega ono załamaniu i rozszczepieniu na wielobarwne widma, tak ludzki mózg docierającą informację odbiera, przetwarza i interpretuje.
W podstawowym założeniu mechanizm zniekształcania pierwotnej informacji przez jej podatność na interpretację można porównać do dziecięcej zabawy w głuchy telefon. Im więcej uczestników, tym wyższe prawdopodobieństwo, że pierwotnie podana informacja zmieni nie tylko brzmienie, ale i całkowity sens. Końcowy efekt powtarzanego zdania u wielu osób wywoła zdziwienie tym większe, im danemu uczestnikowi zabawy bliżej do jej źródła. Mówiąc prościej, mamy wrodzoną tendencję do – często nieświadomej – zmiany powierzonych nam danych. Człowiek nie jest bowiem maszyną działającą w systemie zero-jedynkowym, a istotą zdolną do abstrakcyjnego i twórczego myślenia, którego nie da się po prostu wyłączyć, stawszy się nośnikiem informacji niczym twardy dysk.
Zniekształcenia czynnikiem kulturotwórczym
Można przypuszczać, że to właśnie ludzka „przypadłość” do tworzenia zniekształceń sprawia, że przez wieki ludzka domena, jaką jest sztuka, ulegała ewolucji. Znakomitym przykładem bogactwa powstałego – jak się wydaje – z pomocą zaskakującej natury ludzkiego umysłu jest sztuka ludowa będąca jedną z podstaw kształtowania się państw narodowych w okresie Wiosny Ludów. Naturalne bariery geograficzne oraz ograniczone przemieszczanie się wymuszały ustne przekazywanie tradycji i obyczajów. Zyskał na tym sam folklor zawierający w sobie niezliczone warianty melodii, mitów i baśni będących dumą świadomych narodów.
Zobacz też:
Bezwzględny „prawdomówca”
Co by było gdybyśmy byli skazani na bezwzględne mówienie prawdy? Wyobraźni pomóc może przykład z kinematografii. W filmie Toma Shedyaca „Liar liar” postać grana przez Jima Carreya w wyniku magicznego zdarzenia utraciła zdolność do konfabulacji. Zgodnie z hollywoodzką konwencją historia zakończyła się oczywiście pozytywnie, jednak sytuacja głównego bohatera w wielu momentach była nie do pozazdroszczenia. Czy rzeczywiście wpadlibyśmy w tarapaty, mówiąc tylko to, co naprawdę myślimy? Być może bardziej dotyczy to szczerości niż o obiektywnej prawdy (mowa o wspomnianych wcześniej zniekształceniach), jednak chodzi tu o eksperyment myślowy polegający na przyjrzeniu się rzeczywistości pozbawionej kłamstwa. Czy nasza partnerka naprawdę chce wiedzieć, że nie wygląda jak piękność z wybiegu? Czy nasz partner powinien wiedzieć, że nie ma proporcji Dawida dłuta Michała Anioła? Czy warto mówić teściowej, że wolimy rozbić namiot na polu radioaktywnym niż po raz kolejny nocować u niej w domu? Czy nasz szef jest gotowy na przyjęcie naszej opinii o jego kompetencjach? Po odpowiedzi na te pytania chyba można dojść do wniosku, że kłamstwo nie tylko nie jest nieetyczne, ale wręcz działa w służbie moralności. W tych wypadkach ratuje nasze związki, relacje rodzinne i karierę.
Przeczytaj także:
Gdy kłamstwo szkodzi
Amerykański serial „Big little lies” ukazuje dramatyczne skutki kumulacji małych, z pozoru niewinnych kłamstewek i półprawd. W tym przypadku zdają się one sumować, tworząc prawdziwe monstrum zagrażające wielu osobom. Nieprawda zatem ściąga na człowieka również negatywne konsekwencje. Kiedy właśnie tak się dzieje? Jak odróżnić działanie na rzecz dobra od katastrofalnego w skutkach zatajania? Odpowiedzią zdaje się tu być motywacja jednostki. Jeżeli bowiem zakłada ona – zgodnie ze swoimi etycznymi standardami, że szczerość nie będzie dobra dla bliskiej osoby, wówczas to postępowanie można ocenić jako dbanie o dobrostan drugiego człowieka. A więc uczynek moralnie dobry. Co jednak jeśli padliśmy ofiarą naszej błędnej interpretacji i mimo chwalebnych pobudek doprowadziliśmy do realnej szkody naszego rozmówcy? Z pomocą w obiektywnym wnioskowaniu może przyjść obiektywna prawda. W realiach rządzonych przez klasyczną fizykę nie ma odcieni. Czarne jest czarne, białe jest białe. Jeśli skoczymy z drzewa, to na pewno spadniemy na ziemię. Pod koniec XIX w. powstaje jednak fizyka kwantowa, w której dotychczasowe reguły przestają obowiązywać. Jeszcze inaczej poruszać się będziemy w świecie metafizycznym. Całkowicie absolutną i niepodważalną więc prawdę osiągnąć możemy w świecie matematycznym, stosując uznane teorie i aksjomaty. W sferze duszy zaś niepodważalnych praw nie ma. Dlatego człowiek wykształcił umocowane kulturowo systemy moralne. Rozum ludzki potrzebuje bowiem punktu odniesienia do tego, aby stwierdzić, co jest dobre, a co złe. Rzeczywistość bez wspomnianego kontekstu to rzeczywistość etyki, dla której udowodnienie konkretnej racji stanowi większe wyzwanie niż filozofii opartej na danym kodeksie moralnym.
Tak jak problem dobra i zła, tak i pojęcie obiektywnej prawdy wymaga przyjęcia szerokiego kontekstu i posiadania otwartego umysłu.
Prawda o sobie
Mistrzostwo w zniekształcaniu rzeczywistości osiągamy zazwyczaj w ocenie samego siebie i swojego postępowania. Pomijając poziom nieświadomy, który nie podlega moralnej ani etycznej ocenie, rozważmy świadomą strukturę naszej osobowości, będącej istną kopalnią kazusów do rozwiązania. Wiele spośród stosowanych przez nas technik opisała córka twórcy psychoanalizy, Anna Freud, nazywając je mechanizmami obronnymi. Czym one są? W teorii psychoanalizy to narzędzia służące do obrony naszego ego chcącego za wszelką cenę zachować status quo, nawet kosztem tkwienia w obiektywnym stanie choroby. Należą do nich m.in.: zaprzeczenie, a więc całkowita negacja rzeczywistości, intelektualizacja polegająca na kunsztownym dosztukowywaniu fałszywej teorii mającej usprawiedliwić nasze zachowanie, czy też przemieszczenie – przypisywanie naszych negatywnych cech innym i, a jakże, chętne ich ocenianie. To i o wiele więcej świadczy o tym, że mówiąc wprost, mamy problem ze szczerością wobec siebie. Osiągnięcie właśnie obiektywnej prawdy, czyli spojrzenia na rzeczywistość pozbawioną, przy pomocy terapeuty, naszych wiadomych i nieświadomych zniekształceń to cel i czynnik leczniczy w psychoterapii. „Prawda was wyzwoli” – to motto, które w tym wypadku zdaje się być uzasadnione.
Czego potrzebujemy
Czy jesteśmy w stanie, chociażby zbliżyć się do osiągnięcia umiejętności posługiwania się obiektywną prawdą? Czy takowa istnieje? Antropologiczne odkrycia, dorobek filozofii i psychologii zdają się temu przeczyć. Dlatego też ustawiczne dążenie człowieka do poznania „prawdy” to tylko proces, w postaci continuum, które nie jest środkiem a celem samym w sobie. Bo, czy nie osiągnęliśmy stadium rozwoju naszej cywilizacji, czy to dodając, czy to odejmując elementy od zastanej rzeczywistości. „Całość jest czymś więcej niż sumą części”, mówi psychologia Gestalt. Czy więc obiektywna prawda jest nam niezbędna?
Może cię również zainteresować: