Henryk Walezy dla Polski nie zrobił zbyt wiele, bo wybrał swoją ojczyznę. Ale na jego ucieczkę można spojrzeć z innej perspektywy. Jeśli Polak zostałby królem Francji, ale wrócił do ojczyzny po śmierci króla po należną mu koronę, w naszym kraju byłby bohaterem do dziś – mówi Jędrzej Napiecek, autor książki Król, który uciekł
WIKTOR CYRNY: Henryk Walezy jest zapomnianym królem. Nie pielęgnujemy pamięci o nim, traktujemy jak zdrajcę. Ty pozwoliłeś mi go zrozumieć, jednocześnie nie mając dla niego litości. Jak ci się to udało?
JEDRZEJ NAPIECEK*: Poprzez pozbycie się stereotypów. W Polsce Walezy jest oceniany głównie przez pryzmat ucieczki z tronu. Z automatu został uznany za postać negatywną. Gdy w liceum omawialiśmy poczet królów, historyczka poświęciła na niego kwadrans i przeszła do następnego władcy. A mnie ciekawiło, dlaczego uciekł? Jaki był jego odbiór Polski? Nie dostałem odpowiedzi. Wciąż jesteśmy na niego potwornie obrażeni, a nikt nie spróbował poznać jego motywacji.
Czy powinniśmy go wskrzesić w naszej świadomości?
Na pewno powinniśmy oddać mu sprawiedliwość. Jest źle oceniany i stereotypizowany. Nie zgadzam się z tym ostracyzmem. We Francji był uważany za „króla palestry”, wydał mnóstwo edyktów i zreformował kraj. Napoleon uważał go za jednego z najważniejszych władców Francji. Wykonał cichą robotę urzędnika, która zapewniła podwaliny pod monarchię absolutną Ludwika XIV – Króla Słońce.
Zgoda, dla Polski wiele nie zrobił. Bo wybrał swoją ojczyznę. Spójrzmy na jego ucieczkę z innej perspektywy. Wyobraźmy sobie Polaka, który wbrew woli zostaje królem Francji. Nagle dowiaduje się, że król Polski umarł, a ojczyźnie grozi polityczny chaos – wraca więc po należny mu tron. W Polsce do dziś byłby bohaterem narodowym.
W swojej książce starasz się rozbroić wiele stereotypów na temat Polski.
Sam ich nie uniknąłem, jednak kolejne upadały wraz z postępami w pracy nad książką. Gdy zaczynałem, myślałem o Walezym dość płytko: fatałaszkowy król, skupiony na sobie, ubierał się w damskie suknie, otaczał zgrają strojnisiów – własną tęczową gwardią. Potrzeba było czasu, by zrozumieć, jakie intencje kryły się za tym wizerunkiem. Nie interesują mnie postacie jednoznaczne moralnie. Zbyt szybka ocena postaw prowadzi do płytkiej literatury, z której niewiele wynika. Nie widzę sensu pisania z tezą, a jeśli autor po zakończeniu prac myśli o swoich bohaterach tak samo jak na początku, to nie wykonał dobrze swojej pracy. Do postaci Walezego przekonywałem się stopniowo.
W książce widać, że masz o wiele więcej tolerancji dla „króla zdrajcy” niż do własnych rodaków. Polakom dostaje się na co drugiej stronie powieści.
Nie każda polska cecha jest negatywna! Pisząc, szukałem przede wszystkim symetryzmu. Dostaje się zarówno Polakom, jak i Francuzom. I starałem się nie tylko krytykować. Polskiej naiwności przeczy chociażby postać Jerzego Mniszka, który snuje intrygi na miarę House of Cards, a bogobojność Anny Jagiellonki ostatecznie okazuje się bardziej wyrachowana niż ideologiczna. Moim celem nie było obrażanie Polaków czy Francuzów, lecz pogłębienie myślenia o nich. A jeśli kogoś obraziłem, to w jakimś sensie poniosłem porażkę.
Rzuca się w oczy aktualność polskich przywar i gombrowiczowska opowieść o nich, jak w Transatlantyku. Czy można powiedzieć, że to powieść historyczna o współczesnych Polakach?
Nie miałem zamiaru pisać o współczesnym społeczeństwie. Chciałem jednak odświeżyć gatunek powieści historycznej, aby był atrakcyjny dla współczesnego czytelnika. Dlatego staram się patrzeć na historię z dzisiejszej perspektywy. Zależało mi na napisaniu powieści uniwersalnej. Polityka nie interesuje mnie w sztuce, za szybko przemija.
Król, który uciekł to powieść o przełamywaniu uprzedzeń. A Polska czy Francja są tylko tłem. Polskę bardziej kocham niż lubię. Bo lubi się za coś, a kocha bezwarunkowo. Nad miłością trzeba pracować. A lubienie łatwo przychodzi i odchodzi.
Twój sposób mówienia o historii może zainteresować młodych, których katujemy wiedzą w podpunktach. Czy myślisz, że taka forma historii z przymrużeniem oka odpowiadałaby uczniom?
Na pewno. Odbiorca się zmienił, a metody opowiadania o historii niekoniecznie. Potrzeba nowego podejścia, które będzie atrakcyjne dla osób wychowanych na smartfonach, przesyconych nadmiarem bodźców. Szczerze przyznam, że podczas dokumentacji wielokrotnie nudziłem się, czytając XVI-wieczne dokumenty z epoki. I przełożyłem te uczucia na bohaterów powieści.
Skryba Choisnin zanudzał w kronice, więc w książce ktoś nazywa go nudziarzem. I to już jest potencjalnie ciekawe dla odbiorcy, potrafi się z taką opinią utożsamić. W ten sposób buduję most komunikacyjny między opartą na źródłach opowieścią historyczną a współczesnym czytelnikiem, który w innym wypadku prawdopodobnie nie zainteresowałby się tą tematyką. A przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech).
W twojej książce rzuca się w oczy niezwykle skrupulatna warstwa dokumentalna. Zdradź zatem, co jest prawdą, a co fikcją w Królu?
Wszystkie wydarzenia historyczne, które są tłem dla fabuły, naprawdę miały miejsce. Większość bohaterów rzeczywiście istniała, a sceny obyczajowe są prawdziwe na zasadzie „tego typu rzeczy się zdarzały”. Choć niekoniecznie w tym momencie, w którym je umieściłem. Także szczegóły – przedmioty, stroje czy wnętrza – oddają ducha epoki. Natomiast, niestety, nie miałem możliwości spojrzeć za kulisy wydarzeń historycznych, by poznać stosunek ówczesnych postaci do tych sytuacji. Dlatego portrety emocjonalne bohaterów, ich przemyślenia – są fikcyjne, choć prawdopodobne.
Konstrukcji ich życia wewnętrznego dokonywałem poprzez analizę ich wyborów, napisane przez nich listy, plotki na temat romansów… Przykładowo: po powrocie do Francji Henryk Walezy kazał zbudować w Luwrze toalety na wzór wawelskich locus secretus. Wcześniej Francuzi defekowali do kominków. Na podstawie tej informacji zbudowałem emocjonalnie intymny stosunek Henryka Walezego do toalet. Jak się okazało, była to relacja dozgonna, bo król został zasztyletowany na jednej z nich.
Z jakich źródeł korzystałeś?
Przez sześć lat badałem życie Henryka Walezego oraz każdą postać, która w jakiś sposób była z nim powiązana. Korzystałem z polskich i francuskich źródeł. Sporo czasu spędziłem w Bibliotece Narodowej. Rozmawiałem też z historykami, autorami biografii księcia andegaweńskiego – Stanisławem Grzybowskim i Maciejem Serwańskim. To w książce tego ostatniego trafiłem na trop Jana Krasowskiego, polskiego karła szlacheckiego pochodzenia, biorącego udział w elekcji Walezego, którego następnie uczyniłem głównym bohaterem Króla, który uciekł.
Właśnie postać Polaka na francuskim dworze – politycznego intryganta, który przeżywa odrzucenie i walczy z dyskryminacją, jest niczym wyjęta z Gry o tron. Nie obawiałeś się oskarżeń o kalkę z książki George’a Martina?
George Martin od wielu lat jest jednym z moich ulubionych autorów. To mistrz budowania napięcia. Dobrymi wzorcami warto się inspirować, tym bardziej że Martin tworzy w zupełnie innym gatunku. Jego książki to fantastyka, a ja napisałem powieść historyczną. U niego pojawia się magia, a moi bohaterowie istnieli naprawdę. Postać karła Jana Krasowskiego została zarejestrowana przez kronikarzy. Urodził się na Litwie, a w młodości trafił na dwór Katarzyny Medycejskiej, gdzie był ważną postacią z dużymi wpływami. Istnieje nawet obraz przedstawiający królową z karłem.
Jego rady miały ponoć spory wpływ na politykę Francji w XVI w. W pewnym sensie podobieństwo tego niskorosłego intryganta do Tyriona Lannistera jest wręcz uderzające. Trudno uwierzyć, żeby George Martin, który często inspirował się historią, natrafił na wzmiankę o Krasowskim i wzorował się na nim przy konstrukcji jednego ze swoich bohaterów, ale nie możemy tego wykluczyć. Być może słynny karzeł z Gry o Tron jest po trosze sarmatą?
Mimo, że Królowi nic nie brakuje, wciąż widzę, że to „młoda książka” młodego człowieka, a spodziewałem się książkowego debiutu na miarę Masłowskiej. Kiedy dostaniemy książkę prawdziwego moralnego niepokoju?
Wcześniej pisałem sporo prozy artystycznej. To były teksty mocno autobiograficzne, jednak doszedłem do wniosku, że nikogo szczególnie nie interesowały przeżycia wewnętrzne Napiecka – poza Napieckiem. Temat Walezego wybrałem z nieco koniunkturalnych powodów. Szukałem pomysłu na tekst, który miałby szansę zostać zekranizowany. Scenariusz rozrósł się jednak na tyle, że jego realizacja byłaby bardzo kosztowna, a wtedy postanowiłem zaadaptować tę historię do formy powieściowej. Wydanie książki dało mi olbrzymią satysfakcję. Jest to spełnienie jednego z moich marzeń. Z zawodu jestem jednak scenarzystą, nie pisarzem. I teraz zamierzam pisać kolejne scenariusze.
Czy Napiecek zamierza stworzyć serię takich historycznych powieści, jak np. Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, autorzy sagi kryminalnej, której akcja rozgrywa się w Krakowie pod zaborami? A może myślisz o czymś poważniejszym?
Nie chciałbym zamykać się w jednym gatunku. Niczym mój ulubiony reżyser, Stanley Kubrick, wolę za każdym razem próbować czegoś nowego. Obecnie studiuję biografię pewnej szarej eminencji z czasów końca PRL. To również bohater do dziś budzący skrajne emocje. Skandalista i prowokator, człowiek z wieloma tajemnicami. Tacy ludzie mnie intrygują.
*Jędrzej Napiecek – scenarzysta filmowy, teatralny i gier komputerowych. Opublikował kilkadziesiąt artykułów i esejów w prasie ogólnopolskiej, pisał scenariusze telewizyjne, m.in. do komediowej serii Drunk History. Finalista kilkunastu konkursów literackich i scenariuszowych. Autor dwóch dramatów wystawianych w teatrze: Onanizm oraz Another day in the West. Założyciel niezależnego studia ACT ZERO, które realizuje gry z nurtu indie oraz serious games.
Holistic News objął patronatem książkę Król, który uciekł Jędrzeja Napiecka – fabularyzowaną wersję niesławnej ucieczki Henryka Walezego z Polski. Dlaczego? Bo uważamy, że historii powinno uczyć się inaczej, niż obecnie robi się to w szkołach.
W domu Napiecka, obok łóżka, leżała latarka. Gdy obudził się w środku nocy, oświetlił trzy oprawione w ramy portrety wielkich pisarzy, poszukując inspiracji w trakcie bezsennej gonitwy myśli. Posiłkował się wizerunkiem jego mistrzów: Witolda Gombrowicza, Houellebecqa i Georga Martina. Mamy więc w Królu Martinowskie naleciałości z Gry o tron – postać karła, różne perspektywy bohaterów, ale przede wszystkim napięcie i akcję. Jest i Gombrowiczowska lotność, swada, gnuśność, ale bez przesady – autor ma jeszcze jakieś resztki skromności, więc chociaż trochę panuje nad tekstem. W Królu nie brakuje też rozbrajających zdań-analiz, tak dobrze znanych z książek Houellebecqa. Krótkie stwierdzenia na temat naszych wad prowadzą do niewygodnych wniosków i zawstydzających refleksji. Bo autor odziera nas z honoru i godności – i właśnie to jest w tym wszystkim najśmieszniejsze.