„Gdy zderzyliśmy wielką sztukę, która buduje niepotrzebne granice i bariery, z naszym»na wynos«, czyli z czymś powszechnym i łatwo dostępnym, uznaliśmy, że nie będziemy rościć sobie pretensji do tej sztuki przez wielkie S” – tak o magii teatru w krakowskim mieszkaniu mówią w rozmowie z Holistic.news Anka Graczyk i Dariusz Starczewski
Mateusz Tomanek: Czy sztuka na wynos to pomysł zrodzony z chaosu kreatywności dwóch szalonych artystów?
Anka Graczyk*: To nie było tak, że usiedliśmy, odkorkowaliśmy flaszkę wina i zaczęliśmy się zastanawiać, w jakiej formule z widzami można nawiązać najlepszy kontakt. Wynajęliśmy przestrzeń na próby, a po jednej z nich, pomyśleliśmy, że można tu grać. Potem zobaczyliśmy, że od sceny do kuchni jest kilka metrów, więc organicznie te pierwsze spotkania teatralne skończyły się w kuchni, jak po dobrej imprezie. Zorientowaliśmy się, że to miejsce wymaga wejścia w stan otwartego umysłu.
Dariusz Starczewski*: Pozwoliliśmy się temu miejscu kształtować pod wpływem impulsu i intuicji. I to się tak dzieje. Chaotycznie.
Tutaj czuć brak bariery, która jest w teatrze klasycznym?
Anka Graczyk: Od samego początku jest inaczej, bo musisz zadzwonić domofonem, żeby do nas wejść.
Dariusz Starczewski: Były takie historie, że żona zaprosiła męża, nie mówiąc mu, że idą do teatru. I potem mąż opowiadał, że zastanawiał się, czy idzie do burdelu, czy na tajski masaż.
Dlaczego „sztuka na wynos” ma być pisana małymi literami?
Anka Graczyk: Gdy zderzyliśmy tę wielką sztukę, która buduje niepotrzebne granice i bariery, z naszym „na wynos”, czyli z czymś powszechnym i łatwo dostępnym, uznaliśmy, że nie będziemy rościć sobie pretensji do tej sztuki przez wielkie S.
Ile już lat prowadzicie „sztukę na wynos”?
Anka Graczyk: 24.03 będą szóste urodziny „Sceny Pokój”. Przestrzeń mamy nieco dłużej. Sama akcja z organizacją i wynajmem była szalona – bo lokal znaleźliśmy w piątek, a umowę podpisaliśmy już w poniedziałek. To był 2012 rok, a duży pokój lokalu przy Starowiślnej 55/6 pierwotnie w ogóle nie miał być stacjonarną częścią naszej teatralnej działalności.
Dariusz Starczewski: Gdyby nie ten przypadek, to być może tego miejsca by nie było. Gdybyśmy rozpisali biznesplan, to byśmy się przerazili.
Może się wydawać, że jesteście pierwsi, którzy robią teatr w mieszkaniu, ale chyba krakowski Teatr Stu zaczynał od jakiejś piwnicy?
Dariusz Starczewski: Tak, to było na ul. Brackiej dokładnie, ale właściwie to był incydent związany z tym, że to była jakaś forma niecenzuralnej obecności – w mieszkaniu. Inscenizacje teatralne w mieszkaniach czy innych przestrzeniach się zdarzały, ale nie było nigdy czegoś bardziej trwałego, z repertuarem.
Anka Graczyk: Były też inne pomysły, jeszcze bardziej kameralne. Na przykład teatr „jeden na jeden”. Mamy świadomość, że pod tym względem nie jesteśmy prekursorami, ale jeśli mówimy o stałej i biletowanej scenie, to możemy pretendować do miana najmniejszego teatru w Europie pod kątem liczebności na widowni, czyli 13 numerowanych miejsc na widowni.
Sztuka na wynos, ale serwowana stacjonarnie?
Anka Graczyk: „Sztuka na wynos” to cała instytucja: platforma artystyczna i wszystko, co robimy pod naszą banderą.
Stworzyliście niepowtarzalną „sztukę na wynos”, czyli przepis na…?
Dariusz Starczewski: Myślę, że to jest rodzaj spotkania. Bardzo bliskiego, kameralnego i domowego z teatrem, gdzie później możemy zostać w kuchni, w winylarni czy na balkonie, gdzie możemy sobie porozmawiać. Jesteśmy blisko siebie w trakcie spektaklu, ale jest też możliwość, żeby widzowie byli blisko z aktorami po nim.
Anka Graczyk: To spotkanie jest ważne. Dla mnie „sztuka na wynos” jest przepisem na wolność, niezależność i autonomię, jeśli chodzi o decyzyjność. Dość wcześnie wiedziałam, że nie chcę być na etacie, ale nie wiedziałam, że poniekąd stworzę sobie własny etat.
Dariusz Starczewski: To się trochę łączy z tym, że piszemy sztukę przez małe s i może powiem prowokacyjnie, ale wydaje mi się, że świat bez teatru mógłby istnieć. Nie uważam, że teatr jest czymś niezbędnym do egzystencji. Nie sądzę, że to jest jakieś prawo nadrzędne, że teatr był, jest i musi być.
Czy ja dobrze zrozumiałem, że dla ciebie teatr nie jest pewnikiem?
Anka Graczyk: Wydaje mi się, że świat bez teatru mógłby istnieć. Gdyby wszystkie teatry na świecie zamknięto, to Ziemia nie przestałaby się kręcić. Wiele osób odczułoby stratę, brak i deficyt, ale tak naprawdę to są dalej indywidualne przeżycia i indywidualne potrzeby.
Jak wyglądałby taki świat bez sztuki?
Anka Graczyk: Byłoby w budżecie więcej pieniędzy na służbę zdrowia (śmiech). Ja tu rzucam trochę prowokacją, ale czasem wydaje mi się, że my jako twórcy, bierzemy ten stan rzeczy, że teatr jest i będzie, za pewnik. Wydaje nam się, że coś nam się od tego teatru należy. Siłą tego miejsca oraz tego, jak ono funkcjonuje, jest to, że przypomina ono o istotności obu stron. Czasem gdy idę do teatru, mam wrażenie, że sztuka mogłaby się odbyć bez widzów, że nie byliśmy tak naprawdę wzięci pod uwagę.
W „sztuce na wynos” nie ma czwartej ściany?
Dariusz Starczewski: Zależy też od tego, co rozumiemy przez to pojęcie, bo nie ma takiej twardej czwartej ściany. My nie przekraczamy nachalnie granic. Powiedzmy, że uczestnictwo widza jest bardzo bezpośrednie i bardzo intymne, jakby miał na sobie czapkę niewidkę. Oni (aktorzy – red.) nie wyrywają mnie do akcji i mogę być bezpieczny.
Anka Graczyk: Nie ma rampy. Tak możemy uznać.
I na tym kończy się uczestnictwo widza?
Dariusz Starczewski: To też nie jest zadekretowane, nie zakładaliśmy sobie, że on nigdy nie będzie uczestniczył w akcji. To zawsze wynika ze spektaklu. Jeśli będzie potrzebne i sensowne współuczestnictwo widzów, to w tę podróż udamy się razem. Myślę, że najgorzej jest zadekretować jeden sposób na wszystko: na temat, na spektakl, na reakcję. Są różne sztuki, które wymagają różnych środków.
Anka Graczyk: Generalnie jest tak, że nie mamy programu, agendy czy dewizy. Nam się to miejsce urodziło, tak jak Darek wspomniał, z przypadku i ono rozwija się swoim tempem. Te tematy nas zasycają i potem znajdują w różnych miejscach.
Dariusz Starczewski: Jeżeli mówimy o wolności i ja sobie zadekretuje dogmatycznie pewną postawę artystyczną, to później staję się jej niewolnikiem, bo przecież ja zadekretowałem, że ja zawsze prowokuję ludzi do reakcji. Ale co, kiedy nie mam na to ochoty i nie mam potrzeby ich prowokować?
Rozumiem, że przez użycie słowa „sztuka” nie zamykacie się tylko na teatr?
Dariusz Starczewski: Docelowo „sztukę na wynos” widzimy szeroko, oczywiście nasza wizja zahacza blisko o teatr. Nie chcielibyśmy, żeby to był dom kultury, ale np. w pewnych formach artystycznej współpracy mamy takie pomysły, które zahaczają o inne dziedziny sztuki.
Anka Graczyk: To są też takie czasem drobne rzeczy, jak np. tutaj stoi Gienia, która jest niby stoliczkiem, niby pewnego rodzaju płaskorzeźbą albo nawet gadżetem marketingowym. To jest trudne do uchwycenia w jedną nazwę. Czy to jest stolik, czy to jest sztuka? Czy może sztuka użytkowa?
Bierzecie udział w nocy teatrów?
Dariusz Starczewski: Z tym akurat mamy problem. Uderzyło, że z pierwszej i jedynej edycji, w której braliśmy udział, właściwie żaden z widzów do nas nie wrócił.
Anka Graczyk: Mamy dzień otwarty 24 marca, czyli w dzień urodzin Sceny Pokój i wtedy mamy promocyjne pule biletów, których ceny zaczynają się już od 13 złotych. Mamy też taką opcję, która dostępna jest przez cały rok i ona nazywa się bilet w barterze. Polega to na tym, że w sztuce są różnego rodzaju prace, na które my nie mamy czasu, i można z nami się umówić na opcję barterową. Czyli my mówimy, co można dla nas zrobić, bardziej bądź mnie fizycznie, i w ten sposób możemy się wymienić usługą bezgotówkowo.
Co np. można zrobić barterowo, by dostać bilet?
Anka Graczyk: Na przykład teraz idzie wiosna, więc trzeba umyć okna. Ale czasem są jakieś kurierskie rzeczy, że w gorącym okresie trzeba na koniec miasta po coś pojechać i przywieźć. Bierzemy pod uwagę kompetencje danej osoby, bo czasem trzeba coś naprawić, zmontować.
To też jest ewenement.
Anka Graczyk: Ten pomysł powstał z naszej wrodzonej przekory, tudzież z bezczelności. Chcieliśmy wytrącić ten argument, że ktoś nam powie, mamy niedostępne dobro kulturowe. Ono jest dostępne.
Taka sztuka po umyciu okna czy podłogi smakuje lepiej?
Dariusz Starczewski: Na pewno smakuje lepiej, jeśli nie jest za darmola. Mam takie poczucie, że szanujemy to, co ma wartość materialną. Rozdawnictwo kulturalne nigdy w dłuższej perspektywie się nie udało.
Teatr – projekt, sposób na zarobek czy sposób na życie?
Dariusz Starczewski: Na pewno nie jest to sposób na zarobek. Bliżej jest sposobu na życie, ale nie jest tak, że za tym idzie wielkie słowo. Był taki moment, że groziła sprzedaż tej kamienicy i wtedy zastanawialiśmy się nad tym, co dalej. I pamiętam, że rozmawiałem z Anką i mówiłem jej, że nic ryzykownego się nie dzieje, bo tak naprawdę to my decydujemy, co to za miejsce. Do pewnego stopnia to zawsze jest mariaż tego, czym jest miejsce, i tego, jak my je doginamy. I mam poczucie, że samo miejsce tego nie robi.
Anka Graczyk: Ja np. kategorii sposób na życie bym nie podpisała. Czasem mówimy między sobą, że to jest nasze teatralne dziecko. To brzmi górnolotnie jak nazwiesz teatr dzieckiem, ale tak jak sobie myślę, to wydaje mi się, że ten sposób na życie mnie w jakiś sposób uwiera, ponieważ jest nasze życie przed „sztuką na wynos”, po „sztuce na wynos” i bez „sztuki na wynos”. W tym sensie, że ta „sztuką na wynos” nie jest sensem mojej egzystencji i nie jest też jej sednem.
Czy teatr w mieszkaniu to manifest przeciwko wysokiej kulturze? Tak wysokiej, że nikt już jej nie odczuwa?
Anka Graczyk: Bardzo lubimy zostawić każdemu, kto tutaj przychodzi, przestrzeń na ocenę, czy to była dla niego wielka sztuka, mała sztuka, średnia sztuka, rozrywka, miły wieczór, ekscytujący wieczór, wieczór zmieniający życie. Nie ma tu manifestu. Jest wolność. Ostatnio taka sytuacja ma tutaj miejsce dość często, i napawa mnie osobiście wielką dumą i nigdy nie spodziewałabym się, że będzie na to miejsce w tak kameralnej przestrzeni, gdzie wszyscy widzowie widzą siebie nawzajem, a także swoje reakcje. Otóż zdarza nam się, że owację na stojąco daje jeden lub kilka osób, a wszyscy pozostali czują się komfortowo. Nie wstają, bo inni wstali. Uznajmy, że jest tu wolność. Myśmy nie chcieli manifestować, bo po co?
Dariusz Starczewski: To by znaczyło, że kultura wysoka jest jakaś zła albo że trzeba ją atakować. Po co? Przecież to nie o to chodzi. Może to jest tylko taka wypowiedź w miejscu, w którym czasami to się staje bufonadą. My, wielka sztuka, my jesteśmy sztuka, a ty baranie nic nie rozumiesz. No, może w tym miejscu.
Czy to może bunt?
Dariusz Starczewski: Jeśli tak, to zupełnie samoistny.
Anka Graczyk: Bunt wobec czekania, że coś się samo wydarzy i samo z nieba spadnie. Jeśli jakiś manifest, to w stronę brania życia w swoje ręce.
*dr Dariusz Starczewski – urodził się w 1965 roku w Częstochowie. Absolwent krakowskiej PWST, którą ukończył w 1998 roku. Debiutował na scenie w 1993 roku z Grupą Rafała Kmity, a w 2001 rozpoczął współpracę z Teatrem Bagatela. Jako aktor współpracuje m.in. od lat z krakowskim Teatrem Scena STU. W 2004 debiutował „Szklaną menażerią” jako reżyser. Do jego ostatnich inscenizacji zaliczają się „Ikebana” M. Skóry w tarnowskim teatrze im. Solskiego, „Trzy siostry” w sztuce na wynos oraz „Kotka na gorącym blaszanym dachu” w Teatrze Bagatela.
*Anka Graczyk – ukończyła wiedeńską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną „Max Reinhardt Seminar”. Grała w berlińskim Maxim Gorki Theater, krakowskim teatrze Stu, a także w Teatrze Starym, a także w Teatrze Nowym w Łodzi. Od 6 lat wraz z Dariuszem Starczewskim prowadzi najmniejszy teatr w Europie „sztuka na wynos”