Zmuszono je do małżeństwa. Wypędzano z nich złe duchy i poddawano torturom. Skazywano na więzienie lub śmierć. Uciekają do Europy, by przetrwać. Ale ucieczka to dopiero początek długiej drogi do samoakceptacji i nowego, lepszego życia
W biurze LeTRa (www.letra.de) w niemieckim Monachium drzwi nigdy się nie zamykają, a telefony nie milkną. Lesbijki różnych wyznań i narodowości regularnie zgłaszają się w poszukiwaniu pomocy prawnej i psychologicznej. Psycholożka Sara Schmitter pomaga im zmagać się z przebytymi traumami i unijną biurokracją.
ANNA WILCZYŃSKA: Kiedy zaczynałyście działalność w 2014 r., z waszej pomocy skorzystało 18 kobiet. Dzisiaj po porady prawne i na terapię regularnie zgłasza się ponad setka. Coraz więcej lesbijek z Afryki i Bliskiego Wschodu decyduje się teraz na ucieczkę do Europy?
SARA SCHMITTER, LeTRa*: Jest to zależne od kraju. Dla przykładu, mamy dużo migrantów z Ugandy. Tam sytuacja osób LGBT w ostatnich latach bardzo się pogorszyła. Na początku 2014 r. ugandyjski rząd przegłosował ustawę nazywaną w zachodnich mediach Kill the Gays Bill (pol. ustawa o zabijaniu gejów), która wprowadziła karę śmierci za kontakty homoseksualne. Chociaż pół roku później orzeczono, że ustawa jest sprzeczna z konstytucją, a formalnie karę śmieci przemianowano na dożywocie, w praktyce homoseksualistom w Ugandzie wciąż grozi śmierć.
Dyskusje wokół ustawy jeszcze podgrzały nastroje homofobiczne w kraju. Teraz nawet niektóre ugandyjskie kościoły szerzą nienawiść wobec gejów i lesbijek. Dlatego coraz więcej osób poszukuje sposobu, by wydostać się z kraju. Wśród kobiet, które regularnie zgłaszają się do nas po pomoc, ok. 70 proc. pochodzi z Ugandy.
Czy w Ugandzie jest gorzej niż w innych krajach Afryki lub Bliskiego Wschodu?
W Ugandzie wcale nie jest dużo gorzej niż np. w Kenii czy Tanzanii. Tam również homoseksualiści muszą liczyć się z karami więzienia, często dożywocia, pobiciami ze strony policji, torturami w zakładach karnych oraz samosądami ze strony swoich rodzin. Uganda jest przynajmniej na tyle stabilna ekonomicznie, że mieszkający tam geje i lesbijki są w stanie znaleźć pracę, zebrać pieniądze na wizę i bilet, a potem wyjechać. W innych krajach Afryki nie zawsze jest taka możliwość.
A w krajach, gdzie większość stanowią muzułmanie?
Odwiedzają nas regularnie lesbijki pochodzące z jednego z krajów arabskich w Afryce Północnej, kobiety z bardzo konserwatywnych rodzin. Nie mogę nawet powiedzieć, z jakiego są kraju, bo już sama ta informacja mogłaby zagrozić ich bezpieczeństwu. To cud, że uciekły. Mieszkają na wsi, więc trudno im było znaleźć pracę i zarobić na wyjazd. Nie mogły nic zrobić same, bez pozwolenia mężczyzny: przemieszczać się, opuszczać rodzinnej miejscowości, wyrwać się z rodzinnego otoczenia.
Nie były nawet do końca pewne, czy mają prawo żyć tak, jak chcą. Wszystkie lesbijki w krajach muzułmańskich doświadczają podwójnej dyskryminacji: po pierwsze, dlatego, że są kobietami, a po drugie – bo są homoseksualne.
Priorytetem w waszej pracy z kobietami jest zapewnienie im bezpieczeństwa.
Tak, bo w niektórych krajach, w których te kobiety żyją – oprócz tych, o których mówiliśmy, również w Nigerii, Somalii, Nigrze – homoseksualizm można przypłacić życiem. Dlatego po przyjeździe do Europy najważniejsze jest to, by otrzymały ochronę międzynarodową. Przygotowujemy lesbijki i transseksualne kobiety do przesłuchań w sprawie otrzymania statusu uchodźcy. Jako psycholog uczestniczę z nimi w przesłuchaniach, wspieram je, odwiedzam w obozach dla uchodźców i klinikach, w których się leczą. Większość mojej pracy odbywa się w terenie oraz przez telefon. Kobiety, które wspieramy, mają mój numer i mogą zadzwonić zawsze, kiedy tego potrzebują.
Przesłuchanie azylowe bywa ciężkim doświadczeniem dla osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Co jest szczególnie trudne dla kobiet homoseksualnych?
One często nie wiedzą, czy podczas przesłuchania w ogóle wolno im wspomnieć, że są lesbijkami. Mają wątpliwości, czy prześladowania na tym tle są wystarczającym powodem, by prosić o ochronę. Ogromną rolę odgrywa również czas. Jeśli już podczas pierwszego przesłuchania kobieta nie wyjawi, że jest lesbijką, jej sytuacja bardzo się komplikuje.
Jeśli przyzna się do tego dopiero na dalszym etapie przesłuchań, urząd migracyjny robi się podejrzliwy?
W tej sytuacji nawet z pomocą prawników wyspecjalizowanych w doradztwie homoseksualnym uchodźczyniom niewiele możemy zdziałać. Urzędnik już jej nie uwierzy. Dlatego tak ważne jest, by uchodźczynie – lesbijki mogły skonsultować się z nami przed rozpoczęciem przesłuchań.
Z jakimi jeszcze problemami macie do czynienia?
Uchodźczynie, które się do nas zgłaszają, mają za sobą głębokie traumy. Nie tylko po tym, co spotkało je w krajach pochodzenia, ale również po tym, co przeszły w drodze do Europy oraz w obozach dla uchodźców już po przyjeździe. Wiele z nich było i wciąż pozostaje narażonymi na wykorzystywanie, przemoc, prostytucję i gwałty. Dlatego oferujemy im terapię. Zaczęłyśmy organizować Refugee Café – spotkania integracyjne dla kobiet LGBT z doświadczeniem uchodźstwa.
To ważne, by spotykały się w swoim gronie?
Te kobiety, każda w swoim kraju, musiały trzymać swój homoseksualizm w tajemnicy. Były całkowicie odizolowane. Stworzenie przestrzeni, w której mogą wejść w kontakt z innymi, jest absolutnie kluczowe. Wejście w relacje z kobietami o podobnym doświadczeniu, w krąg wsparcia i solidarności, w grupę ludzi, w której mogą być w pełni sobą, może czynić cuda. Uchodźczynie niesamowicie wspomagają i umacniają się nawzajem.
Tworzą nawet własne grupy zainteresowań. Ćwiczą razem, uczą siebie nawzajem tańczyć swoje narodowe tańce. W ubiegłym roku przygotowały układ taneczny na Paradę Równości, która odbyła się w Monachium pod koniec lipca. Podczas takich luźnych spotkań kobiety mogą przekonać się, że nawet w swoim kraju nie były jedyne. Żyły tam inne lesbijki, o których nie wiedziały.
Migracja z kraju, gdzie homoseksualizm jest przestępstwem, do kraju, gdzie można być lesbijką publicznie, jest ogromną zmianą. Jak ta zmiana wpływa na psychikę kobiet?
To kwestia charakteru. Z jednej strony mamy kobiety, które czują, że mogą wykrzyczeć światu, że są lesbijkami już pierwszego dnia po przyjeździe. Są dumne i pewne siebie. Z drugiej strony mamy kobiety, którym słowo „lesbijka” nawet przez gardło nie przejdzie. Nie ma szans, aby wypowiedziały je podczas przesłuchania w sprawie azylu. Zanim będą się czuły w pełni komfortowo same ze sobą, upłynie wiele czasu.
Tylko że w samolocie, w pontonie do Europy czy w obozie dla uchodźców czasu i warunków na to, by rozmyślać o swojej tożsamości i coming oucie nie ma.
To prawda. W ich życiu coming out odbywa się nagle i często w sposób brutalny. Poza tym, nawet jeśli żyjesz w bezpiecznym otoczeniu, potrzeba czasu, by zaakceptować to, kim jesteś i powiedzieć o tym światu. Pamiętam czas własnego odkrywania tego, że jestem lesbijką. Dorastałam w małej miejscowości. Byłam pewna, że nie mogę nikomu o tym mówić. Dopiero po kilku latach odważyłam się powiedzieć kilku przyjaciołom. Jeszcze później powiedziałam rodzicom.
A ile czasu mają lesbijki, które przyjeżdżają z Afryki?
Zazwyczaj nie więcej niż dwa tygodnie od przyjazdu do Europy. Potem rozpoczynają się przesłuchania w sprawie azylu. A proces poszukiwania samoakceptacji może tak naprawdę rozpocząć się dopiero po otrzymaniu azylu. Do tego momentu nieustannie towarzyszy im lęk przed decyzją odmowną i deportacją do kraju, w którym były prześladowane.
A decyzje odmowne w sprawie ochrony międzynarodowej w Unii Europejskiej zdarzają się często.
Zgadza się. Ale spośród kobiet, z którymi pracujemy, część otrzymała już status uchodźcy w Niemczech. Teraz mogą zacząć swój prawdziwy coming out w kraju przyjmującym.
Dlaczego akceptacja samych siebie jest tak trudna?
W psychologii istnieje fenomen, który nazywamy zinternalizowaną homofobią. Polega on na tym, że osoby identyfikujące się jako LGBT i negatywnie postrzegane przez społeczeństwo, doświadczające nietolerancji, kierują te negatywne osądy do wewnątrz. W efekcie zaczynają wierzyć, że otoczenie ma rację, odmawiają sobie prawa do bycia gejem czy lesbijką i same zaczynają zwalczać w sobie myśl, że są homoseksualne.
Każda uchodźczyni odwiedzająca LeTRę przez to przechodzi?
Tak, ponieważ wszystkie uchodźczynie LGBT, z którymi pracujemy, w swoich krajach żyły w poczuciu zagrożenia. Nie tylko ryzykowały aresztowanie, ale grożono im śmiercią, doświadczały przemocy ze strony policji, rodzin. One wciąż noszą w sobie poczucie, że dla swoich bliskich są hańbą, plamą na honorze, którą zmazać może tylko śmierć. U tych kobiet proces zmagania się ze zinternalizowaną homofobią trwa zwykle kilka lat.
Po opuszczeniu swojego kraju nie utrzymują kontaktów z rodziną?
W 99 na 100 przypadków – nie. Zdarza się to rzadko i jeśli już, to raczej z rodzeństwem niż z rodzicami. Jest to o tyle prostsze, że siostrze czy bratu łatwiej zrozumieć sytuację osoby homoseksualnej. Najczęściej kontakt ogranicza się do wymiany e-maili.
Czy zdarza się, żeby po przyjeździe do Niemiec lesbijka dalej ukrywała swoją tożsamość przed rodziną, zatajając prawdziwy powód migracji? Udają, że zamierzają w Europie założyć tradycyjną rodzinę?
Może się wydawać, że prowadzenie podwójnego życia to idealne wyjście. Z jednej strony kobieta jest lesbijką w Niemczech, a z drugiej przed rodziną w Afryce czy Azji udaje, że jest się dobrą, normalną córką. Wiele kobiet pewnie by się na to zdecydowało, gdyby nie fakt, że dla nich jest już za późno. 80 proc. lesbijskich uchodźczyń, z którymi pracujemy, zostało zmuszonych do zawarcia tradycyjnych, heteroseksualnych małżeństw w swoich krajach i to najczęściej w młodym wieku.
Jednak w tym samym czasie kobiety te utrzymywały związki jednopłciowe w tajemnicy przed rodzinami. Ale w końcu mąż, krewny czy sąsiad demaskowali kobietę. Jeśli po odkryciu prawdy mąż czy ojciec takiej kobiety nie zdecydował się jej zabić, to najczęściej zgłaszał sprawę policji, rozgłaszał ją całej rodzinie i wszystkim znajomym, informował sąsiadów, że nie ma już żony czy córki. Zatem kiedy żona czy córka ucieka do Europy, jest już „zdemaskowana”. Gra się skończyła.
Skoro w swoich krajach homoseksualne kobiety wychodzą za mąż, to z pewnością przynajmniej część z nich ma dzieci. Wiele lesbijek przybywa do Niemiec z dziećmi?
Ponad połowa. W tradycyjnych społeczeństwach Afryki i Bliskiego Wschodu to rozumie się samo przez się – jesteś mężatką, to musisz mieć dzieci. I chociaż podróże do Europy często są piekłem, kobiety decydują się zabrać dzieci ze sobą, ponieważ one również są w niebezpieczeństwie. Bycie synem lub córką lesbijki to hańba.
Religia – islam, chrześcijaństwo czy wierzenia plemienne – odgrywa ogromną rolę w życiu i tożsamości społeczeństw, z których wywodzą się uchodźcy. Ale żaden z tych systemów wierzeń nie popiera homoseksualizmu. Czy afrykańskie i bliskowschodnie lesbijki są religijne?
Około 80 proc. kobiet, którym pomagamy, to chrześcijanki różnych denominacji, a pozostałe 20 proc. stanowią muzułmanki. Wszystkie są religijne. Dorastały w religijnych rodzinach i wciąż wierzą pomimo tego, że ich społeczności ich nie akceptowały. Dla każdej z nich sprawy związane z religijnością są ogromnym psychologicznym wyzwaniem. A jeśli są muzułmankami, to nawet jednym z największych.
I chrześcijaństwo, i islam uznają akty homoseksualne za grzech, a to pogłębia zinternalizowaną homofobię.
Nie tylko. W społecznościach wiejskich praktykuje się rytuały wypędzania złych duchów z homoseksualnych i transseksualnych kobiet. Rodzina kobiety zgłasza liderowi społeczności religijnej potrzebę przeprowadzenia takiego rytuału, a ten zajmuje się wygnaniem zła, czyli homoseksualizmu, z jej ciała. Te praktyki odciskają się trudnymi do zagojenia ranami na ciele i w psychice. Niektóre kobiety mają ogromne problemy, by rozstać się z myślą, że zostały opętane przez demony, bo tak powiedział ksiądz lub imam. Wiele z nich nosi na ciele blizny – smutne świadectwo tych egzorcyzmów.
Mówisz, że wciąż są religijne. Uczestniczą w praktykach religijnych w nowym kraju?
Niektóre tak, inne nie. Wśród homoseksualnych uchodźczyń są takie, które włączają się w działania społeczności religijnych i grup parafialnych różnych kościołów w Niemczech. Chodzą na modlitwy, niektóre śpiewają w chórze. Ale dotyczy to głównie chrześcijanek.
Dlaczego wciąż chcą uczestniczyć w życiu wspólnot religijnych, mimo tego, co przeszły?
Kiedy przechodzisz traumę, wiara może dać motywację i stać się źródłem wewnętrznej siły. Niestety, w krajach Afryki i Azji religia jest także jednym z najważniejszych czynników wpływających na wzrost przemocy wobec osób homoseksualnych. Te dwa aspekty życia – religia i tożsamość homoseksualna – to dwie bardzo mocne, przeciwne sobie siły, które ścierają się w psychice afrykańskich i bliskowschodnich lesbijek. Oddziałują tak silnie, że mogą prowadzić do schizofrenii.
Ale warto wspomnieć, że kościół w Niemczech może im pomóc, udzielić azylu kościelnego. To prawo specyficzne dla tego kraju. Jak ono wygląda w praktyce?
Na swojej posiadłości kościół daje schronienie osobie poszukującej azylu, która decyzją władz powinna zostać deportowana poza Unię lub do pierwszego kraju unijnego, do którego wjechała. Po minimum sześciu miesiącach pobytu na terytorium kościoła taka osoba nie może zostać wydalona, a niemieckie urzędy ponownie zapoznają się z jej wnioskiem o status uchodźcy. To taka druga szansa. Najczęściej pierwszym krajem unijnym, do którego wjechały nasze uchodźczynie, są Włochy.
W związku z rozporządzeniami dublińskimi tam powinny były złożyć wniosek o azyl. Aby umożliwić im pozostanie w Niemczech, gdzie są mniej narażone na przemoc czy bezdomność, mają też większe szanse na otrzymanie statusu, proponujemy im skorzystanie z azylu kościelnego.
Po prześladowaniach ze strony wspólnot religijnych homoseksualne uchodźczynie chcą korzystać z azylu kościelnego?
Gdy kobiety słyszą, że mają spędzić pół roku bez przerwy w klasztorze albo na terenie kościoła, są przerażone.
Co przekonuje je do tego, żeby spróbować?
Opowiadam im, że w Niemczech wiele społeczności katolickich i protestanckich wspiera uchodźców bez względu na ich orientację seksualną. Opowiadam im o tym, że mamy wiele osób duchownych w Niemczech, które są gejami i lesbijkami. Opowiadam im o jednym z katolickich klasztorów w Monachium, z którym w zakresie azylu kościelnego współpracujemy od kilku lat. Mieszkają tam niesamowicie wyrozumiałe i życzliwe dla wszystkich starsze siostry zakonne. Nasze uchodźczynie zazwyczaj nie mogą w to uwierzyć, ale często nie mają innego wyjścia, jak tylko spróbować.
Niektóre nasze podopieczne, które są chronione przez wspólnoty katolickie i protestanckie, poczuły się tam tak dobrze, że nie chciały opuszczać tych kościołów. Nie jestem osobą religijną, ale obserwując ich doświadczenia, mogę powiedzieć, że parafie i klasztory, z którymi współpracujemy w Monachium, są fantastyczne. Pracują i mieszkają tam wyrozumiali, otwarci i życzliwi ludzie. Z niektórymi z nich współpracujemy na stałe. Gdy zajdzie potrzeba umieszczenia kogoś w azylu kościelnym, zawsze możemy do nich zadzwonić z prośbą o pomoc.
*Sara Schmitter – psycholożka w organizacji pozarządowej LeTRa (www.letra.de), która zajmuje się wspieraniem i integracją nieheteroseksualnych kobiet w Monachium.