Odłamek pocisku moździerzowego w północnej Syrii zabił medyka, wolontariusza z Birmy. Zau Seng pomagał, bo chciał odwdzięczyć się za wsparcie, jakie wcześniej otrzymał jego kraj. Paweł Pieniążek, reporter Holistic.news, był w samochodzie, gdy doszło do tragedii
Od czasu do czasu spadały pociski moździerzowe, ale we względnie bezpiecznej odległości. Świst, wybuch i chmura dymu. Tak było za każdym razem, poza jednym niewybuchem, który musiał zaryć się w ziemi. Przy każdym nadlatującym pocisku wszyscy padali na ziemię. Nie działo się to zbyt często.
Czasem jednak ktoś zostawał ranny. Ratownicy z międzynarodowej organizacji pozarządowej Free Burma Rangers udzielili pomocy dwóm rannym bojownikom kurdyjskim. Jednego odłamek ranił w ramię. Drugi prawdopodobnie doznał urazów od tego, że znajdował się bardzo blisko wybuchu. Następnie karetka zabrała ich do szpitala. Z czterema rangersami i fotografem pozostałem z drugim pojazdem w małej wiosce Al-Kasmija w północnej Syrii, wokół której toczyły się walki między Kurdami i członkami wspieranych przez Turcję bojówek arabskich.
Birmańczyk Zau Seng, który był operatorem i pomocnikiem medyka Free Burma Rangers, większość czasu spędził w samochodzie. Edytował wideo z poprzedniego dnia, bo sytuacja nie wydawała się bardzo niebezpieczna. Szczególnie w porównaniu z tym, co się działo w materiale, który przygotowywał. Dzień wcześniej ostrzelał ich czołg, gdy jechali ewakuować rannego. Udało im się jednak dotrzeć na miejsce, zabrać potrzebującego i uciec. Gdy wideo zostało zmontowane, zamienił się miejscami w samochodzie z Davidem Eubankem, szefem organizacji, by tamten wysłał plik.
Zau usiadł przy tylnym kole samochodu. Miał czapkę rybaczkę i cienką kurtkę narzuconą na kamizelkę kuloodporną. Trzymał aparat, którym nagrywał wideo. David miał problem techniczny i poprosił o pomoc mnie i włoskiego fotografa. Wstaliśmy i próbowaliśmy zrozumieć, dlaczego telefon nie łączy się z komputerem.
Nagle usłyszeliśmy świst. Kilka metrów od nas eksplodował pocisk moździerzowy. Straszny huk. Opancerzony land cruiser był podziurawiony odłamkami. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zakręciło się w głowie. Świadomość wróciła po ułamku sekundy. Poczułem się, jakbym złapał oddech po tym, jak długo go wstrzymywałem. Dookoła było pełno dymu.
„Wszyscy OK?” – pyta David.
„OK. OK. OK” – odpowiadamy po kolei.
„Ja nie OK” – spokojnie stwierdza Muhammed, Irakijczyk należący do Free Burma Rangers. Głos lekko mu się łamie. Ma odłamki w plecach, w okolicach żeber i zraniony palec.
Nie odezwał się tylko Zau.
Ofensywa trwa
Trwająca od 9 października ofensywa o nazwie Źródło Pokoju, prowadzona przez armię turecką i wspierane przez nią bojówki arabskie, nie ustała mimo kolejnych porozumień i zapewnień światowych liderów o uspokojeniu sytuacji. Walk nie wygasił sponsorowany przez Rosję dokument uzgodniony przez Kurdów i rząd Syrii o przejęciu przez Damaszek kontroli nad tymi terenami.
Zawieszenie broni uzgodnione przez prezydentów Putina i Erdoğana nigdy nie weszło w pełni w życie. Po tym, jak wygasło, starcia wybuchły ze zdwojoną siłą, a ofensywa, której celem jest utworzenie kontrolowanej przez Turcję strefy buforowej w północnej Syrii, znowu nabrała tempa. Szczególnie ciężkie starcia toczą się wokół miasta Tall Tamr. Okoliczne wioski, w tym Al-Kasmija, są placem boju ostrzeliwanym przez artylerię, czołgi i moździerze.
To dlatego Free Burma Rangers, po raz kolejny, wybrali się do Al-Kasmija. Wieś to zbyt dużo powiedziane. Na wzgórzu stoją cztery opuszczone domy. Na rozległej łące stały pojedyncze samochody, ukrywające się za wzniesieniem. Nad całą okolicą unosi się dym, a w okolicznych wioskach słychać wybuchy pocisków i strzały z karabinów. Nisko przelatują odrzutowce. Bojownicy twierdzą, że rosyjskie, ale nikt tego nie wie na pewno.
Kurdowie ostrzeliwują z Al-Kasmija nacierające grupy wspieranych przez Turcję bojowników arabskich. Free Burma Rangers dwa razy zmieniali pozycję, bo nie chcieli stać się celem.
Z Mjanmy do Syrii
Free Burma Rangers zawsze czekają na froncie lub w jego pobliżu, by – w razie potrzeby – udzielić natychmiastowej pomocy cywilom, bojownikom czy żołnierzom. W przypadku poważniejszych ran odwożą ich do szpitala w oddalonym o osiem kilometrów mieście Tall Tamr. Ci wolontariusze często stanowią jedyny wyszkolony personel medyczny znajdujący się tak blisko frontu.
Organizację Free Burma Rangers założył 59-letni David Eubank, były żołnierz amerykańskich sił specjalnych, w 1997 r. w trakcie kryzysu w Mjanmie w celu udzielania pomocy medycznej i humanitarnej. Jej wolontariusze pracowali także w Iraku i Sudanie. Do organizacji należą m.in. weterani, byli żołnierze różnych armii. Na przykład Muhammed służył wcześniej w armii irackiej. David Eubank zapewnia, że w przypadku zagrożenia życia, korzystają z broni.
Członkowie organizacji są bardzo religijni. Jej członkowie codziennie rano czytają fragmenty Biblii i odmawiają wspólną modlitwę. Religia jest nieodłącznym elementem Free Burma Rangers.
Wspierani są datkami, więc bardzo aktywnie działają w mediach społecznościowych i produkują własne materiały. Zau Seng był jedną z osób odpowiedzialnych za filmy. David Eubank codziennie wysyła, w wersji dźwiękowej i wideo, podsumowanie tego, co robili w północnej Syrii. Niedużą misję organizacja wysłała na miejsce niemal natychmiast po rozpoczęciu tureckiej ofensywy.
Godzina reanimacji
Zau siedział przy lewym tylnym kole samochodu. Przez kilka sekund szoku nikt nie zwrócił uwagi na to, że się nie odezwał.
„O mój Boże!” – krzyknął Jason, ratownik zawsze zachowujący zimną krew.
Odłamek trafił Zau w skroń i prawdopodobnie przeszedł na wylot przez głowę. Krwotok był bardzo silny. Inny odłamek wyrwał kawałek boku. Osunął się na ziemię. W dłoni miał paczkę, z której wyciągnięty był tylko jeden papieros. Wcześniej oferował je fotografowi. Wokół ramienia miał oplątany pasek aparatu, z którym się nie rozstawał.
Puls był ledwie wyczuwalny. Karetki Free Burma Rangers stały w odległości 200 metrów. Natychmiast jedna podjechała, a Jason z innym medykiem zabrali Zau do szpitala w Tall Tamr.
Na ziemi została kamizelka kuloodporna zalana krwią, czapka rybaczka, puszka pepsi, zapalniczka i papierosy.
Reanimacja w szpitalu trwała niemal godzinę, jednak Zau Seng zmarł. Rany były zbyt rozległe. Tego dnia jego córka obchodziła pierwsze urodziny.
Współpraca Raszwan Nabo.