Naukowcy w byłych krajach komunistycznych Europy Środkowo-Wschodniej znowu pracują w niesamowicie opresyjnym klimacie. Rządy tych państw chcą zorganizować system edukacji tak, by tylko one mogły decydować o tym, które dziedziny badań naukowych są potrzebne i społecznie ważne
Na wystawie upamiętniającej I wojnę światową w Domu Historii Europejskiej w Brukseli zaprezentowano przykuwający uwagę zwiedzających eksponat. W prostym, aczkolwiek dramatycznym geście w centralnej części sali muzeum, w szklanej gablocie umieszczono pistolet użyty w czerwcu 1914 r. podczas zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.
Który pistolet wystrzelił w Sarajewie?
Przewodnik poinformował naszą grupę, że po długiej i gorącej debacie muzeum zgodziło się na zmianę eksponatów, by poszczególne kraje mogły zaprezentować swoje najcenniejsze historyczne artefakty. Gdy zobaczyłam, że pistolet Gavrilo Principa pozostał jednak na miejscu, kurator wystawy tłumaczył, że cztery inne europejskie muzea twierdzą, że to właśnie one są w posiadaniu autentycznego pistoletu.
Bardzo szanuję i bronię idei tradycji narodowych, ale to jeden pistolet, a nie cztery, przyczynił się do rozpętania I wojny światowej. Nie możemy „pluralistycznie” odpowiadać na stawiane pytania ‒ muszą być one kierowane do ekspertów, którzy posiadają ugruntowaną wiedzę historyczną, a nie do osób kierujących się określonym programem politycznym.
Takie spojrzenie może wydawać się zdroworozsądkowe. Ale w ostatnich czasach demokratycznie wybrane rządy przestały finansować projekty badawcze bez podawania oficjalnego wyjaśnienia (Bułgaria), usunęły programy edukacyjne z list nauczanych przedmiotów na akredytowanych uniwersytetach (Węgry), a nawet wyeliminowały całe dyscypliny (Polska).
Rządy tych państw lekceważą uniwersyteckie tradycje, które były respektowane nawet w czasach komunizmu, bo nie są zainteresowane ustalaniem faktów historycznych i naukowych. Gotowe są za to krytykować, ośmieszać lub nawet grozić tym, którzy już zdobyli tę wiedzę albo chcą ją zdobyć.
Dostęp do wiedzy to jedno z praw obywatelskich
Powinniśmy odrzucić pogląd, że inicjatorami tych ataków są niewykształceni ignoranci, którzy nie mają szacunku dla wiedzy. Starsi członkowie węgierskiego rządu, którzy zmusili Uniwersytet Środkowoeuropejski, finansowany przez George’a Sorosa, do przeniesienia się do Wiednia i zakazali studiów genderowych, wcześniej sami otrzymywali stypendia z dotacji Fundacji Społeczeństwa Otwartego (nota bene założonej przez Sorosa), by móc studiować w Oksfordzie, Nowym Jorku lub gdziekolwiek indziej. To dobrze wykształceni ludzie, którzy rozumieją, że wiedza to władza; mają jasny program i wykorzystują fakt, że edukacja w państwach Unii Europejskiej pozostaje w gestii narodowych rządów, a nie instytucji mających siedzibę w Brukseli.
Rządy tych państw chcą zorganizować system edukacji tak, by tylko one mogły decydować o tym, które dziedziny badań naukowych są potrzebne i społecznie ważne. Na dłuższą metę rządy te prawdopodobnie chciałyby także, by ich lojalni zwolennicy mieli zarówno prawo do tworzenia nauki, jak i do przekazywania jej.
Innymi słowy, dostęp do wiedzy nie będzie prawem obywatelskim. Polityka będzie determinowała zarówno to, kto może nauczać, jak i czego uczyć o danym państwie i jego przeszłości. W praktyce oznaczałoby to de-demokratyzację szkolnictwa wyższego ‒ i nauki w ogóle ‒ oraz powołanie grona „ekspertów” świadczących usługi w antydemokratycznych celach.
Opresyjne warunki pracy naukowców
Demokratyczna polityka naukowa, oparta na zasadzie dostępu do wiedzy, jest prawem człowieka. Wiedza zdobywana w demokratycznym duchu dociekliwości ma lepszą jakość niż ta, która jest przekazana przez kogoś, kto stał się „ekspertem” dzięki politycznym koneksjom. Powinniśmy akceptować wnioski ekspertów, którzy poświęcili całą swoją karierę konkretnej idei, a nie tym, którzy czerpią z tego polityczne korzyści.
W związku z tym musimy zwalczać niepokojący trend niektórych europejskich rządów, które przyznają sobie prawo nie tylko do decydowania o kwestiach naukowych, ale także do powoływania lojalnych zwolenników, którzy będą stać na straży „prawdy”.
Badacze nauk społecznych, tak jak pozostali naukowcy w byłych krajach komunistycznych Europy, znowu pracują w niesamowicie opresyjnym klimacie. Obrona prawa do demokratycznego poszukiwania wiedzy nie może zależeć tylko od nich samych. A jest to obrona wiedzy przed osobami, które na mocy dekretu mogłyby zadecydować o tym, który pistolet wystrzelił w Sarajewie.
© Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org