Angela Merkel ostrzega przed upiorami przeszłości – antysemityzmem i rosnącą w siłę skrajną prawicą. Tłumaczy też, dlaczego przyjęcie uchodźców było w interesie Europy
Tuż po ogłoszeniu ostatecznych wyników wyborów do europarlamentu przyszedł czas na refleksję i ocenę sytuacji polityczno-społecznej na Starym Kontynencie. Głosowanie w Niemczech pokazało wzrost nacjonalistycznych i skrajnie prawicowych tendencji. Centrowa Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU), matecznik kanclerz Angeli Merkel, straciła część poparcia na rzecz Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Merkel: „Musimy stawić czoła siłom mroku”
Kanclerz skomentowała wyniki eurowyborów w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CNN. Przyznała w nim, że Niemcy mają problem z antysemityzmem. Dlatego muszą „wykonać pracę, by stawić czoła siłom mroku”, które rosną w siłę nie tylko w jej kraju, lecz także w innych częściach świata.
„Oczywiście w Niemczech muszą być one zawsze postrzegane w pewnym kontekście. W kontekście naszej przeszłości, co oznacza, że musimy być o wiele bardziej czujni niż pozostali” – powiedziała Angela Merkel w rozmowie z CNN.
„Zawsze mieliśmy wśród nas pewną liczbę antysemitów. Niestety, przez lata nie byliśmy w stanie poradzić sobie z tym zadowalająco, ale musimy stawić czoła widmom przeszłości” – przyznała, co eksperci uznali za wyjątkowo odważny czarny PR.
Niemiecka kanclerz ma powód do takich deklaracji. W wywiadzie ostrzegła Europę przed skrajnie prawicowymi ruchami. Uznała, że historia nazistowskich Niemiec moralnie zobowiązuje ją do dania takiego upomnienia.
Młodzi ludzie powinni wiedzieć
Słowa Angeli Merkel szybko obiegły świat. Jak zaznacza niemiecka prasa, pojawiły się zaledwie kilka dni po tym, jak pełnomocnik rządu ds. antysemityzmu Felix Klein ostrzegł niemieckich Żydów, by nie nosili jarmułek w niektórych miejscach publicznych po serii rasistowskich ataków.
Merkel wspomniała także, że mimo wszelkich starań i pracy włożonej w zwalczanie rasizmu nie ma w Niemczech ani jednego żydowskiego przedszkola, synagogi czy szkoły, której nie musieliby pilnować policjanci.
„Musimy powiedzieć młodym ludziom, jakie okropności historia przyniosła nam i innym” –podkreśliła. „Właśnie dlatego jesteśmy za demokracją, dlatego staramy się wprowadzać nowe rozwiązania, dlatego zawsze musimy zdobyć się na empatię wobec drugiej osoby, dlatego przeciwstawiamy się nietolerancji, dlatego nie okazujemy żadnej tolerancji wobec łamania praw człowieka. W ostatnich latach zadanie stało się trudniejsze, ale to nasza praca, którą zamierzamy wykonać” – dodała.
Skrajna prawica rośnie w siłę
W ten sposób Merkel daje znać, że rosnąca popularność skrajnie prawicowych ugrupowań jest zagrożeniem dla pokoju w Europie. Nie bez powodu komentarz padł zaraz po eurowyborach. Integracja europejska miała być lekiem na agresję, której kulminacją była I i II wojna światowa. Współpraca miała zapewnić stabilność, zmniejszać prawdopodobieństwo konfliktu i przyspieszyć rozwój nie tylko państw członkowskich, lecz także państw aspirujących do Wspólnoty.
Tymczasem od kilku lat na europejskiej scenie politycznej swoją pozycję umacniają populiści, którzy zmierzają do zdestabilizowania Unii Europejskiej. Przykładem może być wicepremier Włoch Matteo Salvini, który nie ukrywa, że jest fanem Władimira Putina. Antysemickie wpisy działaczy AfD, ataki na żydowskie sklepy w Paryżu czy mandat dla europosła wywalczony przez grecką partię Złoty Świt (której członkowie oficjalnie określają się neonazistami) potwierdzają słuszność ostrzeżeń niemieckiej kanclerz.
Kwestia migracji osłabiła partie centrowe?
Krytycy Merkel zarzucają jej hipokryzję. Jak twierdzą, to właśnie niemiecka kanclerz przyczyniła się do nasilenia prawicowych tendencji w Europie, gdy w 2015 r. podjęła decyzję, by przyjąć do Niemiec prawie milion migrantów. Od tamtej pory marginalna wcześniej AfD stała się jedną z ważniejszych politycznych sił w Niemczech, a teraz zdobyła mandaty w europarlamencie.
Merkel swój ruch tłumaczyła jako rodzaj długofalowej strategii. Uznała, że najlepszym sposobem radzenia sobie z migracją po kryzysach humanitarnych, takich jak te w Syrii i Iraku, nie jest „zamykanie granic”, ale upewnienie się, że uchodźcy „są pod odpowiednią opieką”.
Tym samym dała do zrozumienia, że milion ludzi w „niepowołanych rękach” mogłoby zagrozić Europie bardziej niż otwarcie granic.
Źródła: Guardian, Die Welt, Der Spiegel, CNN, SBSNews