Od wielu lat taki urlop – jeden wolny dzień w miesiącu – przysługuje obywatelkom kilku państw Azji. Lecz nawet same kobiety nie są zgodne co do tego, czy przynosi więcej pożytku czy szkody
Od 2017 r. Victorian Women’s Trust, organizacja ds. kobiet z Melbourne, wprowadziła dla swojego personelu – w przeważającej części żeńskiego – możliwość wzięcia płatnego dnia wolnego w czasie menstruacji. Nie jest on wliczany do regularnych dni urlopowych ani nie jest traktowany jako chorobowe. Kobiety mają po prostu do dyspozycji 12 dni w roku, w których mogą zostać w domu. Jest to suwerenna decyzja każdej pracownicy VWT.
Jak wyjaśniała w CNN szefowa organizacji Mary Crooks: „Jeśli doświadczasz dyskomfortu w czasie okresu, ale chcesz przyjść do biura, także masz ku temu warunki. Możesz przenieść się w inne miejsce, np. rozciągnąć się z laptopem na kanapie” .
W pewnym sensie działaczki z Melbourne idą na przekór dzisiejszym czasom. Choć na Zachodzie podejmuje się wiele działań w zakresie równej pozycji płci i poprawy społecznej pozycji kobiet, to sprawa płatnego urlopu menstruacyjnego pojawia się bardzo rzadko.
Tendencja (co widać choćby w reklamach) jest wręcz odwrotna: menstruacja jest czymś, co kobieta może – i nawet powinna chcieć – ukryć dzięki skutecznym środkom przeciwbólowym czy dyskretnym tamponom.
Światowym pionierem w dziedzinie urlopów menstruacyjnych był… Związek Radziecki. W latach 20. i 30. XX w. robotnice wykonujące wybrane zawody, np. traktorzystki, mogły wziąć wolne od pracy w czasie miesiączki. Pozostałe państwa Europy nie poszły tym tropem, natomiast idea wolnego miesiączkowego pojawiła się zupełnie niezależnie w Azji.
W 1947 r. Japonia wprowadziła instytucję seirikyuuka, czyli urlopu fizjologicznego. Od tej pory japońskie kobiety, które wyjątkowo boleśnie przeżywają swoją menstruację, mogą wziąć na jej czas płatny urlop z pracy. Z kolei Indonezja – już w 1948 r. – zagwarantowała kobietom aż dwa dni wolne w miesiącu. Od 2001 r. urlop miesiączkowy przysługuje obywatelkom Korei Południowej. Od 2013 r. wprowadzono go na Tajwanie. Początkowo był częścią przysługującego wszystkim pracownikom chorobowego (30 dni w roku, płatny połowicznie), ale potem uznano to za pogwałcenie zasady równości płci.
W minionym roku prawo do dnia wolnego w pierwszy dzień okresu zagwarantowało swoim pracownicom kilka dużych firm w Indiach. Urlop menstruacyjny obowiązuje również w kilku prowincjach Chin.
Ewenementem na skalę Afryki jest Zambia, w której urlop menstruacyjny istnieje pod eufemistyczną nazwą dnia matki. Jest ona myląca, ponieważ są do niego uprawnione wszystkie pracujące kobiety, nie tylko te posiadające dzieci. Wystarczy, że zambijskie pracownice zadzwonią do swojego zakładu w dzień, w którym źle się czują, by mogły zostać w domu i uporać się z bólami menstruacyjnymi.
Biada jednak tym, które postanowią oszukać pracodawcę i wykorzystać wolne w innych celach. Joyce Nonde-Simukoko, minister pracy w zambijskim rządzie, wyjaśniała w BBC: – Kobieta nie powinna w ten dzień opuszczać miasta, chodzić na zakupy albo do fryzjera. Może zostać zwolniona. Kiedyś nakryto kobietę na pracach polowych w dniu matki i straciła posadę.
Krwawienie miesięczne u kobiety trwa około czterech dni. Towarzyszą mu skurcze macicy, które bywają bardzo bolesne, a czasami nawet ból głowy, nudności czy biegunka. Bóle takie trwać mogą od 12 do 24 godzin. W przypadku wielu kobiet mają one tak wielkie natężenie, że uniemożliwiają im normalne funkcjonowanie. Na pozór wydaje się więc, że płatny urlop menstruacyjny powinien być przyjęty przez kobiety, szczególnie te boleśnie miesiączkujące, z radością.
W praktyce bywa inaczej.
Kobieta nieczysta
Tylko pozornym paradoksem jest fakt, że urlopy menstruacyjne na Zachodzie są rzadkością, a występują w wielu krajach Azji i Afryki, które – nie ma co ukrywać – nigdy nie słynęły z wysokiej pozycji kobiet w społeczeństwie. Powody są bowiem niekoniecznie pozytywne.
Kobieta miesiączkująca w wielu kulturach postrzegana jest jako nieczysta. Muzułmanki w trakcie menstruacji nie mają wstępu do meczetu. Taka sama zasada obowiązuje również w hinduizmie. Obawa przed „nieczystością” podawana jest jako argument przeciwko edukacji i zatrudnianiu kobiet. Zdarza się, że dziewczynki porzucają naukę tuż po pierwszym krwawieniu – czyni tak ok. 20 proc. Hindusek.
W 2015 r. media na całym świecie donosiły o skandalu w hinduistycznej świątyni Sabarimala w indyjskim stanie Kerala, która zakazała wstępu wszystkim kobietom w wieku rozrodczym. Prayar Gopalakrishnan, administrator świątyni, powiedział dziennikarzom: „Pewnego dnia zostanie wynaleziona maszyna, która będzie skanowała kobiety i sprawdzała, czy mają «te dni». Kiedy taka maszyna powstanie, porozmawiamy o wpuszczaniu kobiet do środka”.
Wypowiedź oburzyła indyjską opinię publiczną, a internauci zareagowali akcją #HappyToBleed, w ramach której w mediach społecznościowych publikowano zdjęcia podpasek i tamponów.
Wiele indyjskich kobiet postrzega zatem ideę urlopu menstruacyjnego jako kolejny przykład odwiecznej dyskryminacji ze względu na płeć.
W przeddzień wprowadzenia urlopów do indyjskich firm dziennikarka Barkha Dutt, pisząca dla „The Washington Post, alarmowała: „Nasza miesiączka była wykorzystywana przeciwko nam na wszystkie sposoby – by nas zawstydzić, seksualnie represjonować i wywołać poczucie zbrukania… Wciąż w niektórych domach dziewczynki i dorosłe kobiety nie mogą wejść do kuchni w czasie swoich «nieczystych» dni. A teraz pojawia się ta dziwaczna, paternalistyczna i niemądra propozycja, która ma na celu dalsze spychanie nas do getta”.
Wspomniane przez Dutt „zawstydzenie“ sprawia, że prawnie zagwarantowany urlop menstruacyjny często pozostaje martwą literą. Wiele azjatyckich kobiet nie chce go brać, ponieważ oznaczałoby to przyznanie się do faktu, że miesiączkują. A przełożeni najczęściej bywają mężczyznami. W Indonezji zdarza się, że szefowie żądają od pracownic naocznego dowodu, że urlop menstruacyjny faktycznie się należy. Trudno się dziwić, że z przywileju korzysta niewiele Indonezyjek.
Defekt kobiecości
We współczesnych nowoczesnych społeczeństwach standardem jest dążenie do pełnej równości płci w życiu społecznym. Kobiety domagają się pozycji równej z mężczyznami, za czym idą nie tylko takie same przywileje, ale i takie same obowiązki. Urlop menstruacyjny coraz częściej postrzegany jest jako swego rodzaju handicap – jak gdyby świadczył o tym, że kobiety są niepełnowartościowymi pracownikami, bo posiadają uaktywniający się co miesiąc „defekt”.
W drugiej połowie XX w. w Japonii, kiedy państwo było u szczytu gospodarczej prosperity, dostrzeżono, że coraz mniej kobiet korzysta z przywileju wolnego miesiączkowego. Japończycy słyną ze skłonności do pracoholizmu i z reguły nie wykorzystują w pełnym wymiarze swojego urlopu.
Japonki rezygnowały z wolnego podczas okresu, bo nie chciały czuć się słabsze i gorsze z tego powodu od mężczyzn. Obawiały się też, że ich pójście na urlop zostanie odebrane jako miganie się od obowiązków. W kolektywnych społeczeństwach Dalekiego Wschodu jest to bardzo źle widziane.
Podobną mentalność wykazują w tym względzie Koreańczycy. Portal gazety „The Korea Times” cytował znamienną wypowiedź Yoon Jin-sung, pracownicy jednej z południowokoreańskich firm: „Za każdym razem, kiedy prosiłam o wolne, miałam poczucie winy wobec moich kolegów z pracy, bo wiedziałam, że będą musieli wykonać pracę za mnie. Nie sądzę, że moi męscy koledzy rozumieją ból, jaki przechodzimy podczas okresu. Dopóki nie będzie tego zrozumienia, to myślę, że większość z nas będzie raczej wolała zacisnąć zęby i brać lekarstwa, co robię cały czas, by uśmierzyć ból. Nie chcę być postrzegana jako otrzymująca przywileje tylko dlatego, że jestem kobietą. Ale to żaden przywilej. Potrzebujemy środowiska, w którym możemy wykorzystać urlop, kiedy tego potrzebujemy”.
Trzeba podkreślić, że w Japonii i Korei Południowej nie istnieje instytucja chorobowego. Jeśli pracownik zachoruje, może jedynie wykorzystać dni z rocznej puli płatnego urlopu. Tym samym kobiety ze swoim jednym dodatkowym dniem wolnym na czas okresu są rzeczywiście w pewnym sensie uprzywilejowane w porównaniu z mężczyznami.
Nie potrzebujemy pomocy
Jeśli dążymy zatem do pełnej równości płci – zarówno pod względem przywilejów, jak i obowiązków – to nietrudno dojść do wniosku, że urlop menstruacyjny ją narusza. Pogląd ten podziela wiele kobiet. Eden King, profesor psychologii z Rice University w Teksasie, w rozmowie z BBC apelowała do pracodawców umożliwiających kobietom wzięcie płatnego urlopu menstruacyjnego: „Zaoferujcie elastyczną politykę dla wszystkich pracowników w swojej firmie. Niech każdy będzie mógł się zwolnić, kiedy będzie chory, bez względu na przyczynę. To postawi wszystkich w tej samej pozycji, zamiast wyszczególniać jedną grupę jako potrzebującą dodatkowej pomocy, jak gdyby będącą w jakiś sposób słabszą”.
W marcu 2017 r. parlament Włoch debatował nad propozycją wprowadzenia płatnego urlopu menstruacyjnego. Gdyby stała się obowiązującym prawem, uczyniłoby to z Italii pierwsze państwo zachodnie, które zdecydowało się na taki krok. Na razie do tego nie doszło, ale opinia publiczna ma o czym dyskutować.
Włoskie wydanie magazynu „Marie Claire” pisało o urlopie menstruacyjnym jako o „sztandarze postępu i zrównoważonego rozwoju społecznego”. Lorenza Pleuteri, dziennikarka konkurencyjnego tytułu o znamiennym tytule „Donna Moderna” („Kobieta nowoczesna”), twierdzi natomiast: „Jeśli kobiety będą miały zapewniony dodatkowy dzień urlopu, pracodawcy będą chętniej zatrudniać mężczyzn”.
Z praktyki wynika jednak, że zagrożenie jest iluzoryczne. Bo nawet pracownice na Zachodzie z przywileju – jeśli go mają – nie korzystają. Wolą się kamuflować tak jak dziewczyny i kobiety w reklamach.
„Przez 18 miesięcy w całym moim biurze moja załoga łącznie wzięła jakieś siedem, osiem dni urlopów menstruacyjnych” – mówiła w CNN Mary Crooks, szefowa Victoria Women’s Trust.