Polska musi zacząć przygotowywać się na przyjęcie tysięcy czy nawet milionów migrantów. I jak najszybciej zacząć nastawiać się na wielokulturowość, bo przybysze nad Wisłę będą docierać z coraz odleglejszych części świata
Z prognoz ONZ bazujących na dotychczasowych trendach demograficznych wynika, że w całej Europie Wschodniej do 2100 r. ubędzie ok. 70 mln osób. Spełnienie się tak pesymistycznych przewidywań oznaczałoby, że pod koniec wieku populacja naszego kraju liczyłaby zaledwie 24 mln osób. Jeśli nie zapobiegniemy depopulacji, w pierwszej kolejności ucierpi gospodarka, a dalsze koszty takiego kryzysu są trudne do przewidzenia. Jak na razie robimy jednak niewiele, by stawić czoła temu wyzwaniu.
Starość nie radość
„Polskę dotyka jeden z najszybszych procesów starzenia się i to jest już zauważalne” – tłumaczy dr Justyna Sarnowska, socjolożka z Uniwersytetu SWPS zajmująca się migracjami i rynkiem pracy. W rozmowie z Holistic.news zwraca uwagę, że nasze państwo nie tylko nie myśli o długofalowych receptach na tendencje demograficzne, ale nawet nie potrafi sobie poradzić z bardziej doraźnymi problemami związanymi z kurczącym się zasobem rąk do pracy. Najważniejszy dowód, jej zdaniem, to zbyt niski wiek emerytalny obciążający kasę państwa.
„Koszty związane z emeryturami są najbardziej obciążającymi wydatkami budżetu. Bierze się to m.in. stąd, że spora grupa emerytów pobiera świadczenia na uprzywilejowanych warunkach. Z drugiej strony mamy też bardzo młodych emerytów na tle Europy Zachodniej, dzięki istniejącemu w przeszłości rozległemu programowi wcześniejszych emerytur” – przekonuje Sarnowska.
Ale nawet ograniczenie liczby młodych emerytów nie pozwoliłoby na wypełnienie luki wśród osób w wieku produkcyjnym, związanej ze zbyt niskim wskaźnikiem dzietności. Polska od dłuższego czasu jest poniżej współczynnika 2,1 dziecka na kobietę.
„Zabrakło pozytywnej polityki państwa w momencie, kiedy decyzje prokreacyjne zaczęli podejmować przedstawiciele ostatniego wyżu demograficznego” – uważa socjolożka. W jej opinii państwo nie potrafi też korzystać z rezerwuaru pracowników obecnych w kraju. „Mamy bardzo dużą rzeszę ludzi nieaktywnych zawodowo. Mniej niż połowa osób, które mogłyby pracować, faktycznie to robi” – zaznacza. Nie są to jedynie osoby bezrobotne – tych obecnie jest rekordowo mało.
„Mamy osoby uczące się, choć kontrowersyjne jest oczekiwanie od nich, by pracowały. Mamy całą rzeszę wcześniejszych emerytów i jest też grupa, która jest w pewnym sensie poza systemem – to osoby, które pracy nie poszukują. Na przykład kobiety, które z rynku pracy wyłączyła w pewnym momencie opieka nad dziećmi” – wymienia dr Sarnowska.
„To, o czym wspomniałam, jest czymś, co możemy zrobić w ciągu najbliższych lat. Rezerwy, które mamy teraz, ale za chwilę to się może zmienić i trzeba myśleć, co się zdarzy w przyszłości” – dodaje.
Zapowiedź wyzwań dla państwa i społeczeństwa
Justyna Sarnowska zwraca uwagę, że w tym kontekście nieraz pojawiają się optymistyczne przewidywania, że liczba osób potrzebnych na rynku pracy będzie spadać na skutek automatyzacji. Jak jednak zaznacza, to kwestia bardzo dyskusyjna, tym bardziej że Polska – w porównaniu do Japonii czy Korei Południowej – nie jest jeszcze krajem bardzo wysoko rozwiniętym technologicznie.
Jeśli nie czeka nas zatem przyszłość dalece zautomatyzowana, to jaka? Sarnowska twierdzi, że wielokulturowa, bo lukę będzie trzeba zapełnić imigrantami. Obecnie pracodawcy sięgają po pracowników z bliskiej nam kulturowo Ukrainy, ale czeka nas o wiele głębsza zmiana. „Mowa tu o rezerwie, z której czerpiemy dzięki temu, że w pewnym momencie sytuacja na Ukrainie bardzo się pogorszyła i ludzie zaczęli do nas przyjeżdżać, ale to się kiedyś skończy” – zastrzega socjolożka.
W dalszej perspektywie stałym źródłem siły roboczej będzie subkontynent indyjski. Już teraz według GUS przybysze z Nepalu, Indii i Bangladeszu – obok Ukraińców i Białorusinów – są najczęściej otrzymującymi pozwolenia na pracę obcokrajowcami. I jednocześnie są forpocztą wyzwań, jakie rysują się przed instytucjami państwowymi w kontekście znacznie odleglejszej niż kolejne wybory parlamentarne perspektywy czasowej.
Jak tłumaczy badaczka – jest to kierunek migracji, który budzi kontrowersje, jeśli chodzi o różnice kulturowe. Tymczasem, jak pokazują dane ONZ, w przyszłości będziemy musieli czerpać z rezerwuarów sił roboczych oddalonych coraz bardziej od polskich granic. „Na dziś jesteśmy zupełnie nieprzygotowani do przyjęcia tych imigrantów” – twierdzi.
Jak w soczewce obraz braku przygotowania pokazywały kłótnie na temat przyjmowania migrantów podczas kryzysu uchodźczego. I nie chodzi tylko o to, że homogeniczne społeczeństwo nie jest przygotowane mentalnie, ale także, że aparat państwa nawet nie próbuje wdrożyć procesu przygotowawczego. Ale o ile w ostatnich latach akceptacja dla przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu była kwestią konceptu „europejskiej solidarności”, o tyle w ciągu kilkudziesięciu lat stanie się koniecznością związaną z żywotnymi potrzebami Polaków.
„Wielokulturowość to coś nieuchronnego”
O tym, że jest to wyzwanie, do którego nie da się przygotować z dnia na dzień, pokazały kraje, które migrantów przyjmowały chętniej. „Europie tylko się wydawało, że jest przygotowana na takie procesy migracyjne, jednak polityki poszczególnych państw okazały się niewystarczające przy tak ogromnej skali” – ocenia badaczka.
Patrząc z perspektywy kolejnych kilku dekad, nieprzyjmowanie imigrantów jest więc błędem (pomijając nawet kwestie etyczne), bo ta niewielka liczba, do przyjęcia której zobowiązaliśmy się jako państwo, dałaby okazję do wypracowania schematów działania na przyszłość.
Doktor Sarnowska zaznacza, że nie istnieje plan, jak te osoby wprowadzać do społeczeństwa, jak oswajać z ich obecnością miejscowych, a z drugiej strony – jak pomóc imigrantom, by się tu dobrze odnajdywali. „Różnice kulturowe są zbyt duże, by zostawić je bez reakcji państwa, bo kiedyś z pewnością pojawią się konflikty” – przekonuje.
Te konflikty pojawiają się właściwie wszędzie tam, gdzie migracja jest liczna, nawet w krajach skandynawskich, choć mimo to socjolożka uważa je pod tym względem za najlepszy przykład do naśladowania – i to jak najszybciej.
„To jest najlepszy moment, by zacząć działać w obszarze edukacji, uświadomić młodzież, że wielokulturowość to coś nieuchronnego. Trzeba jej pokazywać, z jakimi kulturami możemy w Polsce za jakiś czas mieć do czynienia, uświadamiać, jakie problemy i napięcia mogą się pojawić, a także przedstawić możliwości ich łagodzenia. Jeśli myślimy o tym, co będzie za 30–40 lat, to jest to właściwa droga” – tłumaczy dr Sarnowska.
Klimatyczny aspekt migracji
Innymi słowy, na przyjęcie imigrantów np. z Etiopii trzeba się przygotowywać już dziś. Zwłaszcza że od oferowanych warunków życia może zależeć, czy Polskę za cel podróży obiorą wyłącznie pracownicy fizyczni, czy również lekarze, inżynierowie, informatycy itp. A to zadecyduje o możliwościach rozwoju innowacyjnych sektorów gospodarki.
Niemniej, nawet jeśli zabraknie pracowników wykwalifikowanych, to ludzi ani w Europie, ani w Polsce, zdaniem dr Sarnowskiej, brakować raczej nie będzie.
„Nie spodziewam się, że Europa zacznie walczyć o imigrantów. Myślę, że raczej będzie się musiała przygotowywać na procesy środowiskowe. Mam poczucie, że będziemy celem migracji ze względu na to, że w niektórych krajach nie będzie się po prostu dało żyć ze względu na zmiany klimatyczne” – ocenia ekspertka.
„Dlatego na politykę klimatyczną trzeba patrzeć także z perspektywy migracji. Zaniedbanie jej i pozwolenie na to, by zmiany w przyrodzie następowały gwałtownie, może spowodować falę uciekinierów, na którą pewnie jak zwykle nie będziemy przygotowani” – dodaje w rozmowie z Holistic.news.