Starania o pojednanie białych mieszkańców z rdzennymi społecznościami w Australii pokazują, jak trudno jest przezwyciężyć dziedzictwo bolesnej przeszłości. Próby zadośćuczynienia nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, ale w ciągu trzech lat sytuacja może się radykalnie zmienić
Eddie Koiki Mabo przyszedł na świat w 1936 r. na wyspie Mer w Cieśninie Torresa przy północno-wschodnich wybrzeżach Australii. W tym czasie na kontynencie w najlepsze trwały porządki wprowadzone przez białych osadników. Zgodnie z doktryną terra nullius Australia została uznana za ziemię niczyją (a więc taką, którą można bezkarnie zająć), zaś plemiona Aborygenów i inne rdzenne społeczności za prymitywne, niezorganizowane i pozbawione własnej kultury.
Zdaniem przybyszów z Europy oznaczało to, że nie zasługują one na prawo własności i czerpanie korzyści z ziemi, którą zamieszkiwały od ponad 30 tys. lat (na tyle wskazują malowidła naskalne w Uluru). Tego typu tłumaczenia, trafiwszy na podatny grunt popularnych wówczas teorii eugenicznych i szerzącego się rasizmu, stały się kamieniem węgielnym europejskiego osadnictwa w Australii, które w krótkim czasie sprowadziło rdzennych mieszkańców do kategorii niezdolnych do samodzielnego życia podludzi.
Dramat pierwszych mieszkańców
Mabo na własnej skórze doświadczył australijskiej odmiany apartheidu. Pozbawiony szans na porządne wykształcenie i godną pracę imał się różnych zajęć, by utrzymać liczną rodzinę. W końcu, w połowie lat 70. XX w., gdy pracował jako ogrodnik na Uniwersytecie Jamesa Cooka, zwrócił uwagę na sprawę bezprawnej grabieży ziemi, jakiej doświadczał jego lud. Przez kolejne 18 lat prowadził pokojową kampanię na rzecz odzyskania gruntów przez rdzennych mieszkańców Australii.
Jego starania przyniosły sukces 3 czerwca 1992 r. Sąd Najwyższy Australii orzekł wtedy, że Aborygeni byli pierwszymi mieszkańcami Australii, a dowody wskazują na to, że ich kultura wykształciła mechanizmy rozgraniczania, użytkowania i dziedziczenia ziemi, którą zamieszkiwali.
Sam Mabo nie doczekał jednak zwycięstwa. Zmarł na pięć miesięcy przed historycznym wyrokiem, który miał utorować drogę do sprawiedliwości i dać prawowitym właścicielom możliwość odzyskania ziemi. Sędziowie w uzasadnieniu określili wcześniejszą politykę mianem „najciemniejszego aspektu naszego narodu”, który pozostawił „dziedzictwo niewyrażalnego wstydu”. Trzeba mieć świadomość, że nieco ponad 200 lat obecności białego człowieka w Australii to w dużej mierze czas nieustannych represji wobec rdzennej ludności.
Cios w serce wspólnoty
Równie głośnym przykładem jak grabież ziemi jest w Australii sprawa tzw. Stolen Generations (skradzione pokolenia). Historia ta ma swój początek u zarania XX w., gdy białą społeczność zaniepokoiła rosnąca liczba dzieci półkrwi. W końcu władze podjęły decyzję o interwencji. W 1911 r. wydano rozporządzenie, na mocy którego rozpoczęto masowe odbieranie dzieci półkrwi aborygeńskim rodzinom. Często podstępem i kłamstwem, np. zabierając dzieci ze szpitali, jednocześnie zawiadamiając rodziców o śmierci potomka. Najczęściej jednak siłą – pracownicy opieki społecznej w asyście policji przeszukiwali wieś, a znalezione dzieci zabierali bez nakazu i żadnego zaświadczenia.
„Dzieci półkrwi znajdują się intelektualnie na wyższym poziomie niż Aborygeni. Obowiązkiem państwa jest stworzenie im lepszych warunków życia, niż te, które zapewniają im matki (…). Czarni w gruncie rzeczy nie dbają o dzieci. Szybko zapominają o swoim potomstwie” – pisano w oficjalnym uzasadnieniu.
Dzieci następnie oddawano do kościelnych sierocińców i rodzin zastępczych, gdzie drakońskimi metodami starano się wykorzenić z nich aborygeńską tożsamość i już od wczesnej młodości zaganiano do niewolniczej pracy. Rodziny miały się już nigdy więcej nie spotkać. Był to cios w serce aborygeńskiej wspólnoty, która w rzeczywistości opiera się na pokrewieństwie, definiującym ich wzajemne relacje. Francuski antropolog Claude Lévi-Strauss pisał, że „starożytność grecka osiągnęła doskonałość w dramacie i rzeźbie, nasza obecna cywilizacja w technice i kontroli nad naturą. Australijscy Aborygeni rozwijali stosunki pokrewieństwa i one były największym osiągnięciem ich cywilizacji”.
Oficjalnie politykę tę realizowano do 1957 r., choć praktyczne działania trwały aż do lat 70. Szacuje się, że w tym czasie porwano nawet 100 tys. dzieci. Podobnie jak w przypadku Mabo dochodzenie do prawdy i walka o sprawiedliwość trwały latami.
Zadośćuczynienie na papierze
Dopiero w 1995 r., po wieloletnich staraniach organizacji pozarządowych i poszkodowanych, rozpoczęto śledztwo w sprawie Stolen Generations. Dwa lata później specjalna komisja sporządziła raport Bringing Them Home, w którym na podstawie relacji 700 ofiar stwierdzono, że było to ludobójstwo (zgodnie z zapisami konwencji ONZ z 1948 r.). Ustalenia raportu były wstrząsające.
Śledczy wskazali, że co piąte dziecko było wykorzystywane seksualnie, a co szóste dręczone psychicznie. Trauma i braki w edukacji utrudniły im znalezienie zatrudnienia i odnalezienie się w dorosłym życiu. Do dziś oni oraz ich potomstwo pozostają obywatelami gorszej kategorii, wśród których na porządku dziennym są depresje, alkoholizm, narkomania i problemy z prawem. Duży jest też odsetek samobójstw.
W raporcie znalazły się 54 zalecenia, przewidujące m.in. finansową rekompensatę za wszystkie naruszenia praw człowieka dla wszystkich ofiar przymusowej asymilacji i ich rodzin. Inne mówią o zapewnieniu opieki zdrowotnej oraz pomocy psychologicznej, jest też postulat stworzenia systemu odnajdywania i łączenia rodzin.
Nie jest to jedyna inicjatywa mająca na celu poprawienie poziomu życia 700 tys. rdzennych obywateli Australii, którzy dziś stanowią niecałe 3 proc. społeczeństwa. Kolejną był rządowy projekt pod nazwą Closing the Gap z 2008 r., który miał zniwelować różnice w poziomie życia między rdzennymi mieszkańcami a resztą społeczeństwa.
Przedstawiono sześć ambitnych celów: zapewnienie dostępu do wczesnej edukacji dla wszystkich dzieci w wieku czterech lat do 2013 r., zmniejszenie o połowę śmiertelności dzieci poniżej piątego roku życia, poziomu analfabetyzmu oraz różnic w warunkach zatrudnienia do 2018 r., zmniejszenia różnic w poziomie wykształcenia studentów do 2020 r. i wreszcie wyrównania średniej długości życia do 2031 r. Oprócz tego powstał cały szereg oddolnych i lokalnych inicjatyw w każdym z sześciu australijskich stanów.
Tyle zapisano na papierze. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej skomplikowana niż plany urzędników. W ubiegłym roku aborygeńska organizacja pozarządowa Healing Foundation stwierdziła, że większości zaleceń z raportu Bringing Them Home nie wprowadzono w życie lub wprowadzono tylko częściowo. Podobnie było w przypadku programu Closing the Gap.
Premier Scott Morrison przyznał, że udało się spełnić tylko dwa z zakładanych celów, dotyczące wczesnej edukacji i kwalifikacji studentów. „Chcę, by aborygeńskie dzieci miały takie same szanse jak wszystkie inne australijskie dzieci, ale tak nie jest. Nigdy tak nie było i nie wiem, kiedy będzie. To prawda, z którą musimy się dziś zmierzyć” – mówił premier w parlamencie. Podkreślił, że projekt będzie realizowany aż do czasu, gdy dzieci rdzennych obywateli Australii będą miały zapewnioną godną przyszłość.
Niewiele lepiej wygląda także stan spraw, o które walczył Eddie Koiki Mabo. Wciąż toczy się prawna debata na temat zagrabionej ziemi, a szanse na jej zwrot prawowitym właścicielom są minimalne. Mimo to każda rocznica wyroku sądu z 1992 r. jest obchodzona jako Mabo Day i świętowana jako wielkie zwycięstwo i ważne wydarzenie na drodze do australijsko-aborygeńskiego pojednania.
Pojednanie na bazie precedensu?
Takich gestów jest znacznie więcej. W 2008 r. ówczesny premier Kevin Rudd wygłosił przemowę, w której padły historyczne słowa. „Przepraszam skradzione pokolenia jako premier Australii, przepraszam w imieniu rządu Australii, przepraszam w imieniu parlamentu Australii. Przepraszamy za krzywdy, ból i cierpienie, które wam sprawiliśmy (…). Kierujemy te przeprosiny do matek, ojców, braci, sióstr, rodzin i społeczności wszystkich tych, których życie legło w gruzach” – podkreślił.
W 1998 r. mieszkańcy Australii zaczęli obchodzić National Sorry Day. 26 maja odbywają się marsze pojednania i koncerty mające jednoczyć Australijczyków. W Canberze postawiono pomnik poświęcony skradzionym pokoleniom, a biblioteka na Uniwersytecie Jamesa Cooka nosi dziś imię Eddie’ego Koiki Mabo. Ale to wszystko tylko symbole. Są ważne, lecz nie mają dużego wpływu na przezwyciężenie tragicznych skutków wcześniejszej polityki.
Wkrótce może się to jednak zmienić. Ken Wyatt, pierwszy Aborygen w rządzie Australii, który objął w tym roku urząd ministra ds. rdzennej ludności, zapowiedział, że w ciągu trzech lat zostanie przeprowadzone referendum o uznaniu rdzennej ludności w konstytucji. Przeciwnicy takiego rozwiązania wskazują na niebezpieczeństwo związane z powstaniem precedensu, który pozwoli im ubiegać się o finansowe odszkodowania. Zatem niebawem okaże się, na ile szczere są zapewnienia o skrusze, chęci pojednania i wynagrodzeniu wyrządzonych krzywd.