Niemożność komunikacji między kulturami może mieć opłakane skutki polityczne albo nawet militarne. Dlatego praca tłumacza jest ważniejsza niż się wielu z nas wydaje
Kiedy zastanawiamy się nad znaczeniem słów? Zwykle gdy słyszymy je wypowiedziane w obcym języku. Wtedy niemal namacalnie odczuwamy, że to język warunkuje – w znacznym stopniu – nasze poznanie.
Jednak słownikowa definicja obcego słowa rzadko przekazuje pełne znaczenie; brakuje kontekstu i niuansów, które może przekazać tylko tłumacz. On jest jak most pomiędzy odległymi kulturowo wyspami, na którym dochodzi do spotkania – niezbędnego dla wzajemnego zrozumienia.
Wyspy
„To trochę pesymistyczna, leibnizowska wizja. I chyba nie do końca o to nam chodzi. Leibniz twierdził, że porozumienie za pomocą języka naturalnego w gruncie rzeczy nie jest możliwe, dlatego poszukiwał «języka idealnego»” – tak na moją metaforę wysp zareagowała prof. Elżbieta Muskat-Tabakowska, wybitna tłumaczka i teoretyczka przekładu, językoznawczyni, założycielka Katedry do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim.
„Trzeba pamiętać, że te wszystkie pańskie wyspy mają zasadniczo tę samą konstrukcję: składają się z lądu, który otacza woda. Jednak ich wnętrza są już zróżnicowane. Inna może być roślinność, kamienie czy muszelki na plaży. To właśnie jest kultura, która oplata wspólne wszystkim ludziom cielesne doświadczenie (czyli metaforyczny ląd)” – dodaje prof. Tabakowska.
Ostatnio – jak zauważa inny teoretyk przekładu i tłumacz Piotr de Bończa Bukowski – przyjmuje się założenie, że kultury definiują się dopiero wskutek przekładu. Po przełożeniu na inny język ujawnia się to, co nieprzetłumaczalne i specyficzne dla danej kultury.
Co w największym stopniu stanowi ową nieprzetłumaczalną różnicę?
„Bariery kulturowe są zbudowane z gramatyki” – to chyba najczęściej powtarzane stwierdzenie prof. Tabakowskiej (zresztą taki tytuł nosi jeden z jej artykułów).
„Nie ma rozdziału pomiędzy znaczeniem słów, a sposobem ich łączenia (a więc gramatyką). Granice są umowne, tkwią tam, gdzie sami zechcemy je postawić. Składnia w istotny sposób wpływa na przekaz i późniejszą jego interpretację” – wyjaśniała podczas Śniadania Mistrzów na Copernicus Festival.
Można podać przykład zdrobnień (jak stwierdza Anna Wierzbicka, mają one na celu przybliżanie dzieciom świata, oswajanie go, aby nie były one przytłoczone jego ogromem – małe jest piękne, nie budzi przerażenia), których mnóstwo w polskim języku, natomiast są praktycznie nieobecne w języku niemieckim czy angielskim. Tamte języki ten sam cel osiągają w inny, oparty o gramatykę sposób.
„Tłumacz musi być na to wyczulony i potrafić przekazać taką intencję poprzez formy polskiego języka” – zauważa prof. Tabakowska.
Wygląda zatem, że przy wieży Babel starotestamentowy Bóg pomieszał nam nie tylko słowa, ale również metody ich połączeń. A może owe połączenia, czyli gramatyka, są uwarunkowane specyficznymi dla danych kultur obrazami świata?
Językoznawstwo kognitywne, które analizuje m.in. to, w jaki sposób język przyczynia się do poznawania rzeczywistości, obstaje przy tym drugim wariancie.
Mosty
Czy tłumacze są inżynierami, budowniczymi mostów pomiędzy wyspami? Czy sami te mosty stanowią?
„To drugie podejście podkreśla ich podmiotowość i osobowość, która w mniejszym lub większym stopniu odciska piętno na ich dziele – w zależności od tego, w jakim stopniu potrafią trzymać ją na wodzy” – zauważa prof. Tabakowska.
Tłumacz jest niczym zabłąkana w imperium słów i myśli superbohaterka z filmu animowanego Iniemamocni – Elastyna. Potrafi rozciągnąć swoją językową wrażliwość i łączyć poprzez siebie różne światy. Jednocześnie musi walczyć z pokusami, balansować między pięknem przekładu a jego wiernością, nieustannie odpowiadać na pytanie, komu być wiernym przede wszystkim: sobie, autorowi, odbiorcy czy tekstowi?
Jeśli tłumacz jest mostem, to tłumacze literatury są mostami szczególnie osobliwymi. W ich konstrukcji brakuje bowiem spoiwa, którym jest jasny, prosty cel przyświecający każdej innej formie komunikacji.
Literatura jest formą ekspresji wolną od interesowności. A przynajmniej taką być powinna. Ale jak żaden inny rodzaj tekstu potrafi przekazywać doświadczenie osadzone w konkretnym kontekście kulturowym i punkcie widzenia.
Doświadczenie to jest przekazywane nie za pomocą słów, ale myśli, jakie wyrażają. Stąd przywołane przez Piotra de Bończę Bukowskiego w wywiadzie dla „Fragile” słowa patrona wszystkich tłumaczy, św. Hieronima: „tłumaczyć nie słowo w słowo, lecz zastępować myśl myślą, pamiętając, że w literze oryginału zawarta jest wielka tajemnica”.
Czy każde tłumaczenie przybliża do siebie odległe wyspy, tworząc most na oceanie, który jest symbolem nieznanego? Innymi słowy, czy np. powinniśmy tłumaczyć słabe książki lub takie, których treść uważamy za szkodliwą?
„Odpowiedzialny tłumacz umie sobie odpowiedzieć na tak postawione pytanie albo zrobić rachunek zysków i strat” – mówi Magdalena Heydel, teoretyk i praktyk przekładu (tłumaczyła m.in. dzieła T.S. Elliota, Virginii Woolf, jest autorką nowego tłumaczenia Jądra Ciemności Josepha Conrada oraz wyboru opowiadań tego autora). „Można przetłumaczyć Mein Kampf tak, żeby ukazać zawartą w tej książce truciznę i skutki jej lekceważenia w czasach, kiedy powstała. Ale można też Mein Kampf przetłumaczyć tak, by stała się porywającym manifestem”.
W tym sensie tłumacz to osoba zaufania publicznego, a zarazem ktoś, kto ma władzę nad sytuacją. „Odpowiedzialność jest tu absolutnie cnotą kardynalną” – podkreśla Heydel.
Spotkanie
Ryszard Kapuściński, najsłynniejszy polski reporter, którego książki przetłumaczono na kilkadziesiąt języków, podczas I Światowego Kongresu Tłumaczy Literatury Polskiej w 2005 r.:
„Niemożność, brak komunikacji, mają swoje skutki nie tylko natury lingwistycznej, ale i psychologicznej, a często i politycznej. Wystarczy, że ktoś nie zna mojego języka, a już uważam go za gorszego, niższego, godnego pogardy. Tak właśnie było w starożytnej Grecji. Dla ówczesnego Greka ktoś, kto nie mówił jego językiem, był barbaros, tzn. kimś, kto wydawał niezrozumiały bełkot, bredził jak szaleniec. A szaleniec może być groźny, agresywny. Oto jak nieznajomość języka może stać się źródłem lęku, strachu, wrogości, a w następstwie – wręcz wojny. W tym sensie, przekładając tekst – otwieramy Innym nowy świat, tłumaczymy go, a tłumacząc – przybliżamy, pozwalamy w nim przebywać, uczynić go cząstką naszego osobistego doświadczenia”.
Spotkanie niekoniecznie musi się odbywać na moście. Nieco inną metaforę proponuje Magdalena Heydel:
„Bardzo mi się kiedyś spodobało porównanie Karola Lesmana (cenionego tłumacza na język niderlandzki – red.), który powiedział, że czuje się jak listonosz przynoszący ludziom listy z daleka, ale zarazem troszkę manipulant i cenzor, bo on te listy dyskretnie otwiera i przepisuje tak, żeby dla odbiorcy były zrozumiałe. Ten obraz łączy to, co w pracy tłumacza dobroczynne z tym, co ma posmaczek skandalu. Dla mnie praca tłumacza wcale nie jest – mówiąc skrótem – jednoznacznie pozytywna. Tłumacze żyją w sferze przygranicznej, gdzie, jak wiadomo, wszystko jest podwójne, w czasach pokoju kwitnie szmugiel, w czasach wojny – są ofiary”.
Jak podkreśla prof. Tabakowska, nie da się w pełni przekazać uczuć i myśli, nawet w obrębie tego samego języka. Pełne porozumienie jest iluzją, złudzeniem. Spotkanie nigdy nie jest całkowite.
Czy można zatem obronić tezę, którą pokątnie przemycił w swojej przemowie Kapuściński, że dzięki tłumaczom literatury wybucha mniej wojen, bo przedstawiciele różnych kultur mogą poznawać i konfrontować się z innymi punktami widzenia, choćby w minimalnym stopniu oswajać obcość i doświadczenie Innego?
„Nie można wysunąć tak dalece idącego wniosku. Jeśli myślimy o tłumaczeniu jako docieraniu do nieznanych wysp, to musimy pamiętać, że tym właśnie, również z pomocą tłumaczy, zajmują się kolonizatorzy” – uważa Heydel. „Natomiast niewątpliwie dzięki tłumaczom ludzie mają szansę poszerzać swoje horyzonty. Niestety, istnieją też tłumaczenia, które horyzonty zamykają, np. wszelkie przekłady radykalnie udomawiające i niwelujące różnice”.
Skoro ludzie, którzy budują mosty, są niedoskonali, to może powinny zastąpić ich maszyny, które dysponować będą dostępem do terabajtów istniejących przekładów i cytatów?
„Maszyny uczą się i tłumaczą coraz lepiej” – móWi Heydel. „Jest jasne, że ludzie będą niebawem tylko specami od literatury elitarnej, resztę zrobi maszyna plus postedycja. Straszliwe skutki będzie to miało dla stanu języka codziennej wymiany czy języka w ogóle. Jaskółki tego procesu już mamy” – kończy redaktor naczelna „Przekładańca”.