„Dzieci rzadko ujawniają fakty na temat przestępstw, których ofiarą padły. „Większość sprawców przestępstw to osoby bliskie. Nie musi to być rodzina, ale ktoś, kto zdobywa zaufanie – trener, ksiądz, nauczyciel. Sprawcy często zastraszają dziecko, ale to tylko jedna z metod – oni też je uwodzą, wzbudzają najpierw ich zaufanie” – mówi Maria Keller-Hamela, wiceprezeska Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę
Statystyki pokazują, że aż 72 proc. nastolatków w wieku 11-17 lat doświadczyło w swoim życiu jakiejś formy skrzywdzenia. Mówimy tu o przemocy rówieśniczej, przemocy ze strony bliskich dorosłych, przestępstwach typu rozbój, wandalizm, napaść, wykorzystywaniu seksualnym czy zaniedbaniach. Sama skala problemu wykorzystywania seksualnego dzieci jest znacznie większa, niż wskazują dostępne rejestry.
Niepokojące dane na temat przestępstw wobec dzieci
Dzieci rzadko ujawniają takie fakty. Są zastraszane, nie chcą sprawić dorosłym przykrości, boją się, a często nawet nie rozumieją, że dzieje im się krzywda. Jest to wyjątkowo drażliwy problem, często też temat tabu, a wielu dorosłych, w tym profesjonalistów, nie posiada wystarczającej wiedzy na temat tego zjawiska. W efekcie, tylko ewidentne i drastyczne formy wykorzystywania małoletnich kończą się interwencjami.
Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę opublikowała w zeszłym roku raport „Ogólnopolska diagnoza skali i uwarunkowań krzywdzenia dzieci”. Czytamy w nim, że co piąty nastolatek w wieku 13-17 lat ma obciążające doświadczenia seksualne, które obejmują słowną przemoc seksualną (10 proc.), werbowanie do celów seksualnych w internecie (9 proc.) i ekshibicjonizm (9 proc.). Słownej przemocy seksualnej nastolatki doświadczały najczęściej ze strony znajomej osoby, nienależącej do rodziny (60 proc.). Również w wypadku ekshibicjonizmu sprawca najczęściej był osobą znajomą (56 proc.).
Ponadto 7 proc. badanych przyznało, że doświadczyło wykorzystania seksualnego, z czego 3 proc. w przeciągu roku poprzedzającego badanie. Częściej wykorzystywane były dziewczynki niż chłopcy. Kontakt seksualny przed ukończeniem 15. roku życia z osobą dorosłą, co w Polsce jest przestępstwem, miało 2 proc. badanych. Sprawcą niechcianego dotyku lub zmuszania do rzeczy związanych z seksem był równie często znajomy dorosły (2 proc.), jak i obcy (2 proc.).
System ma wiele słabych stron
Pełna skala zjawiska jest jednak nie do oszacowania. „Nasze badania przeprowadziliśmy na reprezentatywnej grupie nastolatków, które ze względu na wiek były w stanie skonfrontować się z pytaniami” – tłumaczy Joanna Włodarczyk, socjolog pracująca w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
„Policja nie prowadzi takich raportów. W 2012 r. zmienił się system zbierania danych policyjnych. Wcześniej zbierano informacje o liczbie pokrzywdzonych małoletnich z poszczególnych przestępstw. Dziś rejestruje się przestępstwa bez rozróżnienia na małoletnich i pełnoletnich. Badania, które prowadzimy w fundacji, pozwalają nam zbliżyć się do tej prawdziwej skali problemu krzywdzenia dzieci. Nasz raport zawiera bowiem przypadki, które nigdy nie zostały oficjalne zgłoszone, ale też takie, gdy dziecko nikomu o tym dotychczas nie powiedziało” – dodaje.
Badania potwierdzają również, że dziecko, które było wykorzystywane seksualnie, prędzej zwierzy się swojemu rówieśnikowi niż osobie dorosłej. Ale co w sytuacji, kiedy jednak zwróci się do nas o pomoc? Na ile nasz system prawny jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo takiej ofierze? „Jeśli nie ma dowodów typu zdjęcia, nagrania, listy, które mogłyby poprzeć słowa dziecka, potwierdzenie procederu skrzywdzenia dziecka jest niezwykle trudne. Zawsze niezbędne będą badania psychologiczne” – mówi Marek Michalak, dyrektor Instytutu Praw Dziecka im. Janusza Korczaka, rzecznik praw dziecka w latach 2008-2018.
„To niestety jednak wszystko bardzo długo trwa. Za długo. Samo postępowanie w sądzie karnym potrafi toczyć się latami. W tym czasie, zdarza się, że dziecko wciąż ma kontakt ze sprawcą, bo kontakty nie są zabezpieczone. A dziecko – szczególnie w takich przypadkach – powinno otrzymać pomoc natychmiastową. Ta pomoc powinna być oparta na interdyscyplinarnej współpracy wielu podmiotów. Podkreślam – współpracy” – zaznacza Michalak.
„Tak się niestety nie dzieje. W Polsce jeszcze wiele będzie musiało się zmienić, żeby ten system działał sprawnie i odpowiedzialnie. Zaczynając od kwestii kształcenia osób, które wykonują takie zawody jak prokurator czy sędzia. Nie podważając niczyich kompetencji, proszę spojrzeć, ile w tym programie nauczania jest pedagogiki i psychologii, znajomości dziecka i dzieciństwa. Wydawałoby się, że obok prawa powinna być to obowiązkowa wiedza” – zauważa.
Stracona szansa na naprawienie błędów
W 2017 r. wprowadzono w Polsce obowiązek zgłaszania podejrzeń wykorzystywania seksualnego. „Kto nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech” – precyzują przepisy. Przy tej nowelizacji nie podjęto jednak próby reorganizacji systemu, który mógłby takie zgłoszenia sprawdzać, zanim trafią one do prokuratury.
Taką funkcję w wielu krajach Unii Europejskiej pełnią służby ochrony dzieci. To one mają za zadanie przefiltrować każde zgłoszenie, sprawdzić podejrzenia, przebadać dziecko, a następnie podjąć decyzję, czy dowody są wystarczające, aby przekazać sprawę do policji czy prokuratury. W sytuacji, kiedy nie ma twardych dowodów, rodzina i otoczenie dziecka zostają objęte obserwacją. W Polsce natomiast, każde zgłoszenie, nawet to wyssane z palca, trafia do prokuratury. Następnie powołuje się biegłego, bada się dziecko. Proces się wydłuża. A kolejne zgłoszenia napływają.
„Zgłosiłam taką sprawę, miałam swoje podejrzenia. Chodziło o mojego męża. Byłam świadkiem sytuacji, której nie chcę tutaj przytaczać nawet. Ale moja córka jest malutka, nie mówi jeszcze, nie złoży zeznań przecież” – wyznaje Anna z Krakowa. „Prokurator mnie wyśmiał i odesłał z kwitkiem. Jedyne, co mogłam zrobić, to wnieść sprawę do sądu rodzinnego, ale nawet i tu nikt nie zgodził się na ograniczenie mu praw rodzicielskich. Ostatecznie jest gorzej, niż było, bo tak mogłabym kontrolować sytuację w domu. A teraz on przyjeżdża i zabiera dziecko na widzenia. Nie wiem, co tam się dzieje, nie wiem, czy coś jej robi” – dodaje.
Polska nie jest przygotowana do zmierzenia się z problemem wykorzystywania dzieci. Fakt, przez wiele lat był to temat tabu, ale od dłuższego czasu coraz więcej specjalistów alarmuje, że należy podjąć odpowiednie kroki formalno-prawne, by zabezpieczyć małoletnich. O wyzwaniach, jakie przed nami stoją, oraz o pracy z dziećmi, które doświadczyły wykorzystania seksualnego, rozmawiamy z Marią Keller-Hamelą, psycholożką i wiceprezeską zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
DOROTA LASKOWSKA: Czy obecny sposób walki z zagrożeniem wykorzystywania dzieci jest skuteczny?
MARIA KELLER-HAMELA*: Niestety nie. Po pierwsze, procedury się przeciągają i trwają nawet latami. Po drugie, brakuje podejścia interdyscyplinarnego i przyglądania się sprawie z różnych perspektyw, różnych specjalistów. W naszych Centrach Pomocy Dzieciom – wzorowanych na islandzkich placówkach barnahus – nad każdym przypadkiem pracuje zespół profesjonalistów: psycholog, prawnik, pracownik socjalny i – w razie potrzeby – lekarz. To pozwala dostrzec i zagospodarować różne potrzeby skrzywdzonego dziecka i jego rodziny oraz zastosować szerszy pakiet rozwiązań. W systemie bardzo brakuje takiej oferty. Brakuje nam też instytucji jednoznacznie odpowiedzialnych za ochronę dzieci. Ta odpowiedzialność jest rozproszona w tej chwili po różnych urzędach, czasem przerzucana. W wielu krajach taką funkcję pełnią służby ochrony dzieci, które kompleksowo zajmują się sprawami bezpieczeństwa dzieci. Gdyby została u nas wprowadzona, wierzę, że rozwiązałoby to wiele problemów i skróciłoby tryb postępowania.
Czy skazanie sprawcy rozwiązuje problem? Jak wygląda praca terapeutyczna z takimi osobami?
Samo skazanie sprawcy to często za mało. Powinno się z nim także pracować, aby zapobiec powtórzeniu przestępstwa w przyszłości – po odbyciu kary. W tym momencie programy pracy ze sprawcami istnieją w postaci szczątkowej. Nawet gdy taka osoba trafi do więzienia, to przecież kiedyś z niego wyjdzie. Ale chodzi o to właśnie, żeby nie podejmowała już potem takich zachowań. Można z takimi osobami pracować, motywować je do podjęcia terapii. Ale to powinno być odgórnie narzucane, nie możemy czekać, aż sprawca sam z siebie pójdzie do terapeuty. Oczywiście, jest rejestr pedofilii. Ale osobiście nie jestem przekonana, co do jego skuteczności. On może trochę usypiać naszą czujność. Załóżmy, że wejdziemy w taki rejestr i upewnimy się, że w okolicy, w której mieszkamy, nie ma żadnego pedofila. Czy to znaczy, że możemy już być już spokojni i nie musimy uważać na nasze dzieci? Niestety nie.
A jak wygląda kwestia monitorowania dzieci w szkołach, przedszkolach? Skąd możemy wiedzieć, czy nasze dziecko jest tam bezpieczne?
To jest kolejny ważny element wymagający zmiany. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę realizuje program Standardy Ochrony Dzieci, wprowadzając go w placówkach oświatowych i opiekuńczych. Kiedyś był on wspierany przez Ministerstwo Edukacji, ale niestety już tak nie jest. Założenie było takie, by te wytyczne wprowadzić do szkół i przedszkoli na terenie całej Polski. Chodzi o to, aby wprowadzić do placówek politykę ochrony dzieci – czyli m.in. uporządkować kwestie podejmowania interwencji, edukować dzieci – jak mogą być bardziej bezpieczne, rodziców – jak rozpoznawać zagrożenia i rozmawiać o nich z dziećmi, a także profesjonalistów – jak identyfikować i interweniować w sprawach związanych z krzywdzeniem. Obecnie, jako fundacja, współpracujemy z ponad 4 tys. szkół i przedszkoli, ale żeby móc te standardy powielić na skalę ogólnopolską, potrzebne jest wsparcie rządu. Niestety, nasze władze nie uznają tego za sytuację priorytetową.
Dlaczego tak ciężko jest określić skalę problemu, jakim jest wykorzystywanie seksualne dzieci?
To są przestępstwa, które nie mają zazwyczaj świadków. Jest sprawca i dziecko. Słowo przeciwko słowu. Sprawcy często zastraszają dziecko. Mówią, że to jest tajemnica, że komuś coś się stanie, jak dziecko powie, czy że dziecko będzie musiało pójść do domu dziecka. Zastraszanie to tylko jedna z metod – oni też je uwodzą, wzbudzają najpierw ich zaufanie. Już na etapie bajek uczymy dzieci, że ktoś, kto ładnie wygląda, kto jest miły, na pewno ma dobre zamiary, a ktoś, kto jest brzydki, to na pewno będzie tym złym charakterem. Nie ma pięknych czarownic ani okropnie brzydkich księżniczek. Dzieci uczy się również, że dorosłych trzeba słuchać, że dorosły zawsze ma rację.
Ale uczymy ich też, że to rodziców trzeba słuchać, a z obcymi nie wolno rozmawiać.
Przypomina mi się taki eksperyment. Rodzicie poinstruowali dzieci, że nie wolno im rozmawiać z obcymi i pod żadnym pozorem nie wolno im opuszczać placu zabaw z obcą osobą. Następnie szli na plac zabaw, a matka się oddalała. Podchodził wtedy miły pan i mówił dziecku, że zginął mu piesek i czy mogą go razem poszukać. Wszystkie dzieci, kolejno, wychodziły z tym mężczyzną szukać psa. Na pytanie, dlaczego to zrobiły, odpowiadały, że przecież pan był miły, a poza tym zgubił się piesek. Pieska trzeba poszukać. Ktoś, kto dba o dobro pieska, nie może mieć przecież złych zamiarów. Dzieci myślą właśnie w taki sposób – konkretnie i obrazowo. Stąd łatwo wzbudzić w nich zaufanie.
A jeżeli sprawcą jest ktoś bliski?
Wtedy dziecko może mieć poczucie, że musi chronić taką osobę. Większość sprawców to osoby bliskie dziecku. Nie musi to być rodzina, ale ktoś, kto zdobywa to zaufanie: trener, ksiądz, nauczyciel. Tutaj buduje się taką relację. Poza tym, mówiąc o wykorzystywaniu, pamiętajmy, że nie musi chodzić o sam kontakt. Począwszy od komentarza, które zawstydza dziecko. Ekshibicjonizm. Onanizowanie się przy dziecku. To także są sytuacje, które mogą być traumatyczne.
Co dzieje się w sytuacji, kiedy dziecko jest za małe, by zrozumieć, że dzieje mu się krzywda?
Dzieci uczą się, jak wygląda świat na podstawie tego, co dzieje się w domu. Dopiero potem konfrontują się z rzeczywistością. Pamiętam przypadek, kiedy dziewczynka poszła pierwszy raz do przedszkola i bardzo polubiła pana, który tam pracował. Włożyła mu rękę w spodnie i zaczęła go onanizować. Ten człowiek był przerażony, a dziecko nie widziało w tym nic złego. Chciała zrobić przyjemność komuś, kogo polubiła. W domu to była codzienność.
Co możemy zrobić, jeżeli mamy przypuszczenia, że naszemu dziecku dzieje się krzywda?
Przede wszystkim, nie bagatelizować. Wysłuchać uważnie, co dziecko chce powiedzieć. Znam sytuację, kiedy dziecko zwróciło się do rodzica z prośbą o pomoc i usłyszało, że mu się wydawało. Zdarza się, że nie dopuszczamy do siebie takich myśli, że nasz mąż, żona, ktoś bliski może dopuścić się takiego czynu. Dochodzi do mechanizmu wyparcia i może nam, dorosłym, będzie z tym łatwiej żyć i tego nie dostrzegać, ale robimy tym samym ogromną krzywdę dziecku. Jeżeli ono nie otrzyma od nas zrozumienia, wsparcia, dużo trudniej będzie mu się z tym zmagać w późniejszym życiu.
To, co możemy zrobić, zależy od dziecka, jego sytuacji, przeżycia. Z pewnością powinniśmy zadbać o jego bezpieczeństwo. Czasem potrzebna jest terapia. Zawsze pracujemy też z rodzicami, opiekunami. Tłumaczymy, jak mają postępować i rozmawiać z dzieckiem. Istnieje takie powszechne przekonanie, że o tych sprawach nie powinniśmy rozmawiać z dziećmi. Że jak tę traumę przemilczymy, to dziecko szybciej zapomni. To błąd. Praca z traumą to przede wszystkim rozmowa. Dziecko musi wyrzucić z siebie to, co przeżyło, zorientować się w swoich emocjach, umieć je zidentyfikować. Dopiero potem będzie mogło pójść dalej. Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego, żeby umieć dziecko wysłuchać i nie bagatelizować sygnałów, które do nas wysyła.
*MARIA KELLER-HAMELA: Absolwentka Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, wiceprezeska Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Ekspert Międzynarodowego Stowarzyszenia na rzecz Przeciwdziałania Krzywdzeniu i Zaniedbywaniu Dzieci ISPCAN. Wykładowca na Studiach Podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim.