Zgodnie z raportem Deloitte znakomita większość przedstawicieli pokolenia Z i milenialsów (90 proc.) deklaruje, że podejmuje wysiłki, aby ograniczyć swój wpływ na środowisko. Dzisiejsi trzydziesto- i dwudziestolatkowie postrzegają troskę o środowisko i zapobieganie klimatycznej katastrofie jako jedno z najważniejszych zadań stojących przed nimi u progu trzeciej dekady XXI wieku. Nie powinien zatem dziwić fakt, że zaangażowane w ekologię osoby stają się celem dla wszystkich korporacji umieszczających swoje produkty i usługi w zielonych opakowaniach pseudoekologii. A to przecież nic innego jak greenwashing, czyli udawana troska o środowisko naturalne.
Czy czyste ręczniki zabijały małe foczki?
Co ciekawe greenwashing nie jest zjawiskiem nowym. Po raz pierwszy tego pojęcia użył amerykański dziennikarz i ekolog Jay Westerveld w 1986 roku. Określenie to pojawiło się w kontekście działania kilku sieci amerykańskich hoteli, które zachęcały swoich gości do wielokrotnego używania tych samych ręczników pod płaszczykiem troski o środowisko. Tymczasem motywacje stojące za tymi apelami były dużo mniej altruistyczne i prośrodowiskowe, i sprowadzały się w zasadzie do cięcia kosztów i robienia sobie dobrego PR-u na pojawiającej się wówczas w Stanach Zjednoczonych modzie na bycie eko.
Zielony cherry picking
Korporacje stosujące greenwashing uwielbiają wybierać wisienki, czyli dobierać informacje o swoim produkcie, które pasują do ich pseudoekologicznej akcji promocyjnej. My zaś, jako nieświadomi klienci, raczeni jesteśmy informacjami o ekologicznych surowcach, fairtrade, czy też sprawdzonych dostawcach. Tymczasem mniej zielone etapy produkcji czy składniki pozyskiwane w naganny sposób są starannie ukrywane i popadają w zapomnienie.
Lotniczy gigant Ryanair sprawia wrażenie entuzjasty zielonego cherry pickingu w promowaniu swoich usług. Został przyłapany na tym niecnym procederze w lutym 2020 roku, kiedy to ASA (instytucja nadzorująca przestrzeganie Brytyjskiego Kodeksu Reklamowego) zakazała temu przewoźnikowi prowadzenia kampanii reklamowej, w której korporacja chwaliła się najniższą emisją dwutlenku węgla spośród wszystkich europejskich linii lotniczych. Tymczasem, jak wykazała ASA, Ryanair chwalił się swoją niską emisją na podstawie wybiórczych wniosków z bardzo „kreatywnie” prowadzonych badań. Najciekawszym przykładem było rozdzielenie dość wysokiego poziomu emisji CO2 na każdego pasażera tak, aby biorąc pod uwagę duże obłożenie lotów uzyskać pożądany wynik.
Certyfikat na zachętę
Od dekad konsumujemy słodycze okupione niewolniczą pracą dzieci. Plantacje kakao, na których małoletni i nielegalni imigranci zmuszani są do katorżniczej pracy to ogromne monokulturowe obszary, pod które wycina się hektary lasów. Czasy się jednak zmieniają i w świetle bardziej świadomych działań konsumentów część producentów słodyczy postanowiła w mniejszym lub większym stopniu dokonać przewartościowania swoich priorytetów w dziedzinie pozyskiwania ziaren kakaowca. Świadczyć miały o tym przeróżne certyfikaty i programy, spośród których najważniejsze są Fairtrade, Rainforest Alliance i UTZ CERTIFIED. Aby je uzyskać, firma musi spełniać bardziej lub mniej wyśrubowane standardy. Co jednak w sytuacji, gdy ktoś ich nie spełnia? Odpowiedź jest bardzo prosta – należy stworzyć swój własny certyfikat lub opracować program prowadzący do polepszania etycznych aspektów produkcji. Proste? Proste!
Cocoa Life to program powołany do życia przez korporację Mondelēz. Na ich stronie możemy przeczytać, że:
Cocoa Life to globalny program zrównoważonego rozwoju kakao firmy Mondelēz International, uruchomiony w 2012 r. w celu zapewnienia dostaw bardziej zrównoważonego kakao.
Mondelēz chwali się, że współpracuje z lokalnymi władzami i partnerami, aby do 2025 r. wprowadzić Child Labour Monitoring and Remediation Systems (CLMRS ) w 100 proc. społeczności Cocoa Life w Afryce Zachodniej, gdzie pozyskuje się lwią część kakao. Do końca 2021 r. osiągnięto około 61 proc. zasięgu CLMRS w społecznościach Cocoa Life w Afryce Zachodniej. Cocoa Life ma również służyć pomocą w rozwoju i poprawie metod pozyskiwania ziaren kakaowca w Ghanie, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, jak również w Indonezji, Indiach, Republice Dominikany i Brazylii. Mondelēz chwali się, że pomaga w tych krajach zdobyć wiedzę i umiejętności, aby poprawić lokalne warunki życia, wzmocnić społeczności i zainspirować następne pokolenie hodowców kakao. Wszystko to brzmi wzniośle i pięknie. Tyle tylko, że do 2021 roku około 75 proc. używanego przez Mondelēz kakao pochodziło z programu Cocoa Life. Co z pozostałymi 25 procentami?
Etyka etyką, zasady zasadami, ale stan konta się musi zgadzać, a przecież mniej etycznie pozyskiwane kakao jest tańsze i wymaga mniej wysiłku. Korporacje nie mówią o tym wprost, wolą raczej chwalić się „zielonymi” procentami i swoimi programami, gdy tymczasem część ich surowców pozostaje skalana łamaniem praw człowieka i skrajnie nieekologicznymi praktykami.
Nowe szaty ekologa
Znana i popularna w Polsce sieciówka H&M swego czasu zapoczątkowała akcję wymiany ubrań. Polegała ona na tym, że klienci mogli przynosić swoją starą, znoszoną odzież do sklepów, a w zamian otrzymywać mieli kupony zniżkowe. Sklep zobowiązywał się do recyklingu pozyskanej w ten sposób garderoby, co, na poziomie deklaratywnym, miało być krokiem na drodze do ograniczenia hiperprodukcji i wprowadzenia określonych zasad spod znaku slow fashion. Miał to być również ukłon w stronę ekologii. Problem w tym, że wręczając klientom bony zniżkowe, sieć tak naprawdę jeszcze bardziej nakręcała sprzedaż swoich masowo produkowanych ubrań. Kontrproduktywna pomyłka, czy czysty cynizm? Jeśli zaś chodzi o ekologię, to starczy powiedzieć, że zebrana przez H&M tona starych ubrań musiałaby być poddawana skomplikowanemu procesowi recyklingu przez niemal 12 lat, gdy tymczasem produkcja tony nowych, niespecjalnie ekologicznych ubrań zajmuje sieci H&M… około 48 godzin.
Świadomość problemu
Deloitte opublikował w październiku 2022 roku wspomniany wyżej raport pod wiele mówiącym tytułem „2022 Climate Check: Business’ views on climate action ahead of COP27”, w którym ankietowani wskazali zjawisko greenwashingu jako jeden z kluczowych problemów, które wymagają większej uwagi ze strony społeczności międzynarodowej. Aż 41 proc. ankietowanych zwróciło na to uwagę, co daje praktyce greenwashingu niechlubne drugie miejsce spośród wszystkich współczesnych bolączek związanych z szeroko rozumianym środowiskiem naturalnym. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że wśród przepytanych przez Deloitte liderów biznesu odsetek ten wzrasta do ponad 60 proc. Widać więc, że świadomość skali problemów związanych ze zjawiskiem ekościemy rośnie, zarówno wśród zwykłych konsumentów, jak i decydentów. Coraz częściej pojawiają się też głosy nawołujące do prawnej regulacji greenwashingu, co może okazać się kamieniem milowym w zwalczaniu tego typu nieuczciwych praktyk. Pozostaje jedynie pytanie o to, jak szybko rzeczywistość prawna będzie mogła dogonić rzeczywistość biznesową?
Może cię również zainteresować: