Jakim cudem malutki kraj, w którym ćwierć wieku zdarzył się horror ludobójstwa, stał się „afrykańskim tygrysem”? Jednym z najszybciej rozwijających się i najbardziej stabilnych państw Afryki?
Przetrwanie, odnowa i nadzieja. Te trzy słowa powtarzano najczęściej przed Centrum Pamięci o Ludobójstwie w Kigali, stolicy Rwandy, kiedy 7 kwietnia br. ogłaszano narodową żałobę z okazji 25. rocznicy ludobójstwa. Ceremonię rozpoczął prezydent Paul Kagame, który razem z przywódcami Unii Europejskiej i Unii Afrykańskiej rozpalił płomień pamięci ku czci 800 tys. zamordowanych. Ma on płonąć przez 100 dni – przez ten czas w całym kraju obowiązuje żałoba narodowa.
Kagame mówił: „W 1994 roku nie było nadziei, tylko mrok. Dziś miejsce to jest pełne blasku. Jak do tego doszło? Ponieśliśmy ogromne brzemię bez żadnej skargi. To uczyniło nas lepszymi i bardziej zjednoczonymi niż kiedykolwiek wcześniej. Rwanda stała się rodziną raz jeszcze, a to co zdarzyło się tutaj, nie wydarzy się nigdy więcej”.
100 dni horroru
A to co wydarzyło się 25 lat temu pozostaje jedną z najczarniejszych kart w historii ludzkości i społeczności międzynarodowej. 6 kwietnia 1994 samolot z ówczesnym prezydentem Rwandy Juvénalem Habyarimaną na pokładzie został zestrzelony podczas lądowania w Kigali. Zginęli wszyscy pasażerowie, w tym prezydent Burundi Cyprien Ntaryamira. Obaj przywódcy – wywodzący się z plemienia Hutu – wracali z Tanzanii, gdzie podpisali pokojowe porozumienie z rebeliantami Tutsi.
Ekstremiści z dominującego w Rwandzie plemienia Hutu o zamach oskarżyli Tutsi. Rozpoczęła się trwająca 100 dni rzeź, której celem była ekstreminacja plemienia Tutsi. Śmierć poniosło 800 tysięcy ludzi, głównie Tutsi, ale też odmawiający udziału w ludobójstwie umiarkowani Hutu. W mordowaniu prym wiodły radykalne bojówki, wspierane przez armię i policję oraz tysiące zwykłych ludzi – znajomych i sąsiadów ofiar.
Ludobójstwo było dobrze zorganizowane. Zadanie ułatwiały wprowadzone przez Belgów w czasach kolonialnych dowody osobiste z adnotacją przynależności plemiennej. Milicje dysponowały listami osób do likwidacji, na drogach powstawały blokady wyłapujące podejrzanych, dom po domu przeszukiwano wsie i miasteczka. Z radia sączyła się propaganda zachęcająca do „wytępienia karaluchów”, jak nazywano Tutsi. Mordowano systematycznie, konsekwentnie i z pełnym okrucieństwem, najczęściej przy użyciu maczet, które stały się symbolem tamtego horroru.
Kres hekatombie położyła odsiecz Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, organizacji militarnej utworzonej w Ugandzie przez uchodźców Tutsi. W lipcu 1994 roku jej żołnierze wkroczyli do Rwandy, biorąc odwet na Hutu i stopniowo przejmując kontrolę nad krajem. Z obawy przed zemstą około 2 mln Hutu uciekło na południe, do Demokratycznej Republiki Konga, Tanzanii i Burundi. Na czele Frontu, który zamienił się w partię polityczną o tej samej nazwie i rządzi Rwandą do dzisiaj, stał i nadal stoi Paul Kagame.
Największa katastrofa moralna
Świat nie dostrzegł w porę symptomów nadchodzącego ludobójstwa i nie zrobił nic, aby mu zapobiec. Od 1993 roku w Rwandzie stacjonowały wojska ONZ pod dowództwem gen. Roméo Dallaire’a. Jednak mimo alarmujących raportów kanadyjskiego generała i doniesień medialnych błękitnym hełmom nie wydano rozkazu powstrzymania przemocy.
Na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ mówiono o konflikcie wewnętrznym, który musi zostać rozwiązany bez udziału społeczności międzynarodowej. Jednak świat nie tylko nie zapobiegł ludobójstwu, ale też przyczynił się do przedłużenia tragedii Rwandy, co opisała Linda Polman w świetnej książce Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej: „Masowa ucieczka Hutu okazała się największym, najszybszym i najgorzej zinterpretowanym exodusem w całej historii pomocy humanitarnej”.
Wraz z uchodźcami granice Rwandy przekroczył także cały ekstremistyczny rząd Hutu, uzbrojona armia i tysiące radykalnych bojówkarzy. Schronili sie oni w największym obozie dla uchodźców w pobliżu miasta Goma na terenie Demokratycznej Republiki Konga. Tam, chronieni i finansowani przez liczne międzynarodowe organizacje humanitarne, kontynuowali czystkę, mordując tych, których posądzali o zdradę (tylko w pierwszym miesiącu funkcjonowaniu obozu zginęło 4 tysiące ludzi). Codziennością były też zbrojne wypady do Rwandy.
Obecne w Gomie i okolicach siły pokojowe ONZ były w tym czasie zajęte walką z cholerą, a ich dowódcy nie reagowali na apele nowego rządu Rwandy.
Świat pomylił sprawców z ofiarami ludobójstwa. Po dwóch latach do Gomy wtargnęło wojsko Tutsich. Obozy spustoszono, organizacje humanitarne przepędzono, a blisko 600 tysięcy Hutu wróciło do Rwandy. Ale 200 tysięcy radykalnych bojowników zaszyło się w Demokratycznej Republice Konga, gdzie działają do dzisiaj, przyczyniając się do destabilizacji tego pogrążonego w permanentnym chaosie kraju.
Tak zakończyła się największa katastrofa etyczna w historii ONZ i przemysłu pomocy humanitarnej, a rozpoczął się nowy etap w historii Rwandy.
Sprawiedliwość na trawie
W listopadzie 1994 roku ONZ powołało Międzynarodowy Trybunał Karny dla Rwandy. W czasie jego działalności, do grudnia 2015 roku, w stan oskarżenia postawiono 93 osoby, spośród których 61 zostało skazanych.
Jednak sprawców ludobójstwa, którzy powrócili do Rwandy, były tysiące. Osądzenie i ukaranie wszystkich było niemożliwe. Dlatego też w Rwandzie przeprowadzono niezwykły eksperyment, polegający na stworzeniu systemu wiejskich trybunałów zwanych gacaca (dosłownie: sprawiedliwość na trawie), opartych na konfrontacji sprawców z ocalałymi. Sprawcy musieli wysłuchać poszkodowanych, wyznać swoje winy i poddać się karze. W latach 2001-2012 rozpatrzyły one blisko 1,4 mln spraw. Wydawały wyroki pozbawienia wolności (najczęściej 5-10 lat więzienia, 8% oskarżonych dostało dożywocie). Szacuje się, że 30% oskarżonych uniewinniono.
Co więcej, wprowadzono unikalny na skalę światową model więziennictwa, oparty nie na izolacji skazańców, tylko na zadośćuczynieniu skutków popełnionych przez nich czynów. W praktyce oznacza to, że więźniowie zajmują się budową dróg, szkół i domów dla pokrzywdzonych społeczności.
System, pożyteczny dla ogółu, pozwala zaoszczędzić państwu znaczne środki, a sprawcom daje drugą szansę. Wszystkim zaś nadzieję na odbudowanie więzi społecznych, gdy skazańcy wyjdą już na wolność.
W 2001 roku rząd ustanowił nową flagę i hymn narodowy. W debacie publicznej zakazano używania rozróżnienia na Hutu i Tusi. Dzieci w szkołach od najmłodszych lat zachęca się do skupienia na budowaniu wspólnej przyszłości narodu Banyarwanda [czyli mieszkańców Rwandy – red.].
Rwandyjski model rozliczeń, oparty na przebaczeniu – choć bywa krytykowany – zasadniczo spełnił swoją rolę. Ofiary dostały możliwość wymierzenia sprawiedliwości, a sprawcy – odkupienia swoich win. Państwo zaś mogło się skupić na odbudowie wyniszczonego kraju, co wychodzi mu nadzwyczaj sprawnie.
Afrykański tygrys
25 lat po ludobójstwie Rwanda jest jednym z najbezpieczniejszych i najszybciej rozwijających się państw Afryki. Sukces kraju, położonego w jednym z najbardziej niestabilnych regionów na świecie to niezwykła historia odrodzenia po koszmarze końca ubiegłego wieku.
Paul Kagame, gdy w 2000 roku objął urząd prezydenta, wprowadził w życie długofalową strategię rozwoju o nazwie Vision 2020. Szereg konsekwentnie wprowadzanych reform, realizowano pod nadzorem Rwandyjskiej Rady Rozwoju, odpowiedzialnej za regulacje biznesowe, inwestycje zagraniczne, promocję turystyki, ochronę środowiska oraz długofalowe plany rozwojowe. W efekcie zacofaną i opartą na rolnictwie gospodarkę przekształcono w średnio-rozwiniętą, zdywersyfikowaną i innowacyjną, której filarami stały się wiedza, produkcja i usługi.
Obecnie Rwanda jest drugą najszybciej rozwijającą się gospodarką Afryki (po Etiopii). Od kilkunastu lat utrzymuje stały wzrost PKB na poziomie około 8% rocznie (7,2% w 2018 roku wg danych Afrykańskiego Banku Rozwoju). W zestawieniu Corruption Percepetion Index 2018 Rwanda zajęła czwarte miejsce wśród najmniej skorumpowanych krajów Afryki (za Seszelami, Bostwaną i Cabo Verde).
Opublikowany w 2019 roku przez Bank Światowy Doing Business Index plasuje Rwandę na 29. miejscu wśród państw o najbardziej sprzyjających warunkach do prowadzenia działalności gospodarczej (Polska jest 33.). Tylko w 2018 zrealizowano inwestycje o łącznej wartości ponad dwóch miliardów dolarów, a według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego PKB per capita wzrósł ze 146 dolarów w 1994 roku do 819 w 2018.
Wskaźników ukazujących skalę rozwoju Rwandy można podać wiele. Polepszenie jakości i dostępności opieki zdrowotnej oraz edukacji (97% dzieci uczęszcza do szkoły podstawowej – najlepszy wynik w Afryce), wzrost długości życia, spadek śmiertelności wśród niemowląt i zarażeń wirusem HIV.
Jednak Rwanda wciąż zmagaja się z wieloma problemami. Poniżej granicy ubóstwa żyje wciąż 39% populacji tego 12 milionowego kraju. Rosnącym wyzwaniem jest też bezrobocie wśród młodych ludzi, którzy stanowią ponad połowę obywateli. Trzeba też zaznaczyć, że mimo rosnących wskaźników gospodarczych wciąż około 1/3 budżetu Rwandy pochodzi z pomocy zagranicznej.
Mało kto jednak poddaje w wątpliwość plany Kagamego – stworzenia „afrykańskiego Singapuru”, czyli centrum gospodarczego, finansowego i informatycznego regionu Wielkich Jezior Afrykańskich. Wielu stawia wręcz Rwandę za wzór dla innych państw afrykańskich.
Rozwój zamiast wolności
Pomimo imponujących osiągnięć krytycy zwracają uwagę na pewne mankamenty. Rwandyjski Front Polityczny i sprawujący prezydenturę już blisko dwie dekady Kagame totalnie zdominowali scenę polityczną kraju. Brak realnej opozycji i pełna inwigilacja społeczeństwa prowadzi do naruszeń w przestrzeganiu tak podstawowych praw człowieka, jak wolność słowa, czy prawo do zrzeszania się. W Rwandzie nie istnieją wolne media i niezależne społeczeństwo obywatelskie, które mogłyby kontrolować poczynania władzy. A ta rości sobie prawo do całkowitego nadzoru, w zamian oferując rozwój i stabilność.
Z kolei silna centralizacja gospodarcza sprawia, że wszelkie sukcesy gospodarcze umacniają pozycję prezydenta, który decyduje o tym, kto czerpie z nich korzyści. Innymi słowy rosnący dobrobyt umacnia władzę, uniemożliwiając jednocześnie skuteczne działanie opozycji.
W kraju, w którym historia ostatniego ćwierćwiecza jest tematem i esencją bieżącej polityki, już nawet samo kwestionowanie statusu prezydenta, który powstrzymał ludobójstwo, traktowane jak kwestionowanie samego ludobójstwa. Prowadzi to do czarno-białej wizji historii, w której prawie wszyscy Hutu byli mordercami, a Tutsi wyłącznie ofiarami, choć jak wiadomo historia zawsze ma wiele odcieni szarości.
Cztery lata temu w referendum ogólnokrajowym zmieniono konstytucję tak, by Kagame mógł rządzić do 2034 roku. Za głosowało 98,4% Rwandyjczyków i – nawet jeśli tak wyśrubowany rezultat budzi wątpliwości – to popularność prezydenta jest niezaprzeczalnym faktem.
Tym to sposobem sukces gospodarczy Rwandy, podziwiany na całym świecie, opiera się na ścisłej kontroli i nadzorze – w imię pogrzebania podziałów i zbudowania społeczeństwa post-etnicznego. I dlatego model rwandyjski raczej nie sprawdzi się w innych państwach kontynentu. Tylko społeczeństwo tak tragicznie doświadczone przez historię jest w stanie oddać swoją wolność w zamian za przetrwanie i rozwój.