Co roku na Filipinach ochotnicy dosłownie traktują hasło, żeby naśladować Chrystusa, i dają się przybić do krzyża. Dlaczego pomimo sprzeciwów Kościoła kultywują tę makabryczną tradycję?
Ukrzyżowanie, czyli przybicie człowieka za ręce i nogi do drzewa lub drewnianej belki, to jedna z najokrutniejszych kar wynalezionych przez ludzkość. Pierwsi stosowali ją Persowie i Kartagińczycy. Prawdopodobnie od nich zapożyczyli ją Rzymianie, którzy krzyżowali przestępców politycznych – wśród nich był Jezus z Nazaretu. W czasach nowożytnych tę formę kary śmierci praktykowano w Japonii, a do dziś wykonywana jest m.in. w Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Sudanie.
We wszystkich kulturach stosujących ukrzyżowanie było ono karą najbardziej hańbiącą, przewidzianą dla sprawców najcięższych przestępstw. Męka Jezusa w oczach Jego wyznawców nabrała jednak nowego wymiaru – zbawczego triumfu nad śmiercią, złem i grzechem. Wielu chrześcijan na całym świecie na pamiątkę tego wydarzenia uczestniczy w misteriach pasyjnych, które naśladują opisaną w Ewangeliach drogę krzyżową Chrystusa. Ekstremalną formę widowiska tego rodzaju przybierają na Filipinach, gdzie wierni przybijani są prawdziwymi gwoździami do prawdziwych krzyży.
Krwawe ceremonie w każdy Wielki Piątek przyciągają do największego katolickiego kraju Azji turystów z całego świata. Śmiałkowie, którzy mogą pochwalić się kilkunastoma ukrzyżowaniami, zyskują status celebrytów, a największą gwiazdą wśród nich jest bez wątpienia 59-letni Ruben Enaje z San Fernando na wyspie Luzon. W tym roku dał się ukrzyżować już po raz 33. – to absolutny rekord świata.
Męka w wersji soft
Zdjęcia i klipy przedstawiające Rubena i jemu podobnych, wiszących na krzyżach, rokrocznie obiegają media w odległych od Filipin krajach. Choć nie są tak krwawe, jak film „Pasja” Mela Gibsona, to i tak jest to widok wstrząsający. Z dłoni i stóp dobrowolnych skazańców sterczą długie stalowe gwoździe, a na ich twarzach maluje się autentyczny ból, choć jest on nieporównanie mniejszy, niż miałoby to miejsce przy prawdziwym ukrzyżowaniu.
Historycy i lekarze badający okoliczności śmierci Jezusa już dawno ustalili, że Jego dłonie musiały być przybite do deski przez kości nadgarstka. Gdyby przebito Mu środkowe części dłoni, tak jak na większości artystycznych przedstawień ukrzyżowania i jak to się dzieje podczas filipińskich misteriów, ciężar ciała natychmiast by je rozerwał. Przybitym wyspiarzom to nie grozi, ponieważ są dodatkowo przywiązywani chustami do belek krzyża i stoją na specjalnej podpórce.
W ten sposób unikają też tego, co było prawdziwą treścią krzyżowej męki i co najczęściej wywoływało zgon skazańców. Ginęli oni nie tyle od ran, ile z uduszenia – z przebitymi gwoździami kostkami stóp nie mogli utrzymać się długo w pozycji wyprostowanej, a gdy nogi się pod nimi uginały, ciężar ciała wywoływał silny ucisk na przeponę. Filipińscy ochotnicy spędzają na krzyżach zwykle ok. 10 min, podczas gdy ofiary Rzymian zwisały nawet kilka dni.
W starożytności ukrzyżowani przestępcy czasami umierali z powodu zakażenia krwi, wywołanego przez brudne i zardzewiałe gwoździe. Podczas wyspiarskich misteriów skrupulatnie przestrzega się higieny i stosuje wyłącznie narzędzia odkażone alkoholem. W rezultacie makabrycznie wyglądający rytuał nie przynosi uczestnikom żadnych ubytków na zdrowiu – poza bliznami w miejscach, które przebito gwoździami.
Zaczęło się niewinnie: od biczowania
Tradycja krzyżowania ochotników na Filipinach pojawiła się względnie niedawno. Według niemieckiego religioznawcy Petera J. Bräunleina, który w latach 90. XX w. badał tamtejszy „kalwaryjny katolicyzm”, krwawe zwyczaje religijne były zupełnie nieznane przed przybyciem hiszpańskich kolonizatorów w XVI w. Ci przywieźli ze sobą praktykę pokuty poprzez biczowanie, którą w średniowieczu stosowały bractwa tzw. flagellantów, a w czasach nowożytnych niektórzy mnisi.
Wraz z pojawieniem się na Filipinach katolicyzmu rozkwitła swoista moda na biczowanie, która utrzymuje się do dzisiaj. Procesje biczowników okładających się osadzonymi na rzemieniach ostrymi przedmiotami lub kłującymi roślinami nieodmiennie towarzyszą obchodom Wielkiego Tygodnia. Właśnie z nich wywodzą się filipińskie ukrzyżowania. Ich pionierem był Arsenio Añosa z San Fernando, dawny biczownik, który w 1961 r. postanowił pójść krok dalej w naśladowaniu Jezusa i dał się ukrzyżować. Czynił to rokrocznie do 1976 r. – jak twierdził, w ten sposób pozyskiwał uzdrowicielską moc.
Añosa szybko znalazł licznych następców, przede wszystkim na wyspie Luzon. W kilku miastach ukrzyżowania zostały włączone do programu bardzo popularnych na Filipinach misteriów pasyjnych (sinakulo). Najsłynniejsze ceremonie tego rodzaju odbywają się w San Pedro Cutud na obrzeżach San Fernando w prowincji Pampanga i w Kapitangan w prowincji Bulacan. W każdym z tych miejsc co roku w Wielki Piątek dobrowolnie przybitych do krzyży zostaje kilka osób – zwykle trzy, na pamiątkę śmierci Jezusa w towarzystwie dwóch łotrów.
Święte Dzieciątko posyła na krzyż
Motywacje „skazańców” bywają bardzo różne. Szczególnie interesujące są pobudki stojące za decyzjami osób krzyżowanych w Kapitangan, które wyróżniają się na tle innych filipińskich ceremonii znaczącym udziałem kobiet. Zapoczątkowała je właśnie kobieta – w 1977 r. 18-letnia Lucy Reyes poprosiła lokalnych aktorów pasyjnych o ukrzyżowanie na miejscowym cmentarzu, uprzednio dźwigając drewniany krzyż przez 3 km.
Reyes utrzymywała, że została nawiedzona przez Santo Niño (Święte Dzieciątko), czczoną powszechnie na Filipinach figurę małego Jezusa z wyspy Cebu, która kazała jej dokonać rytuału. Powtarzała go następnie przez 13 lat – ona także twierdziła, że ceremonia jest dla niej źródłem magicznej, uzdrowicielskiej mocy. Lucy znalazła oczywiście wiele naśladowczyń, które również głosiły, że ich dusza została opanowana przez któryś z dwóch najbardziej wielbionych przez Filipińczyków wizerunków Chrystusa: Santo Niño lub Jesus Nazareno (figura czarnego Jezusa dźwigającego krzyż, czczona w Manili).
Większość krzyżowanych śmiałków czuje się zobowiązana do wypełnienia panata, czyli przyrzeczenia. Dając się przybić do krzyża, wyrażają wdzięczność Bogu za cudowne ich zdaniem ocalenie z wypadku lub wyzdrowienie z ciężkiej choroby. Nierzadko składają dziękczynienie za łaski okazane ich najbliższym.
Rodzina płakała, ale zrozumiała
Rekordzista Ruben Enaje twierdzi, że ma dług życia wobec Jezusa. Jest przekonany, że Zbawiciel cudownie uratował go z wypadku, który przydarzył mu się, gdy pracował na budowie. Dziennikarzom z Philippine News Agency wyjaśniał: „To moja ofiara w podzięce Naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi za uratowanie mojego życia. W 1985 roku spadłem na ziemię z trzypiętrowego budynku, nie ponosząc żadnego szwanku. Poślizgnąłem się na bambusowej konstrukcji, na której stałem. Spadając, krzyknąłem: »Dios ko!« (Mój Boże!). Następną rzeczą, jaką pamiętam, było to, że leżałem na ziemi, ale w pełni świadomy. To cud, że przeżyłem upadek nawet bez jednej złamanej kości”.
Po tym wydarzeniu Ruben postanowił rokrocznie odtwarzać mękę Chrystusa w San Pedro Cutud. Na trasie liczącej 1700 m, biczowany przez aktorów w strojach rzymskich żołnierzy, dźwiga 37-kilogramowy drewniany krzyż. Następnie „Rzymianie” zakładają mu koronę cierniową oraz przybijają zarówno dłonie, jak i stopy, ale w ten sposób, by nie naruszyć nerwów ani kości – tylko dzięki temu ból jest w ogóle do zniesienia.
Enaje tak wspomina swój pierwszy raz: „Pierwszego roku, kiedy zostałem przybity do krzyża, nie powiedziałem żonie i dzieciom, co zamierzam zrobić. Płakali, gdy zobaczyli moją krwawiącą głowę, ręce i stopy. Wytłumaczyłem im wszystko i zrozumieli”. Rekordzista przyznaje, że z wiekiem coraz trudniej mu znieść cierpienie na krzyżu. Zapowiada, że po raz ostatni da się przybić przed 60. urodzinami, przypadającymi w przyszłym roku.
Szczęście ukrzyżowanego
Motywacje Rubena Enajego są przede wszystkim osobiste. „To dla mnie nie tyle pokuta, ile pocieszenie” – wyznawał w rozmowie z filipińskim portalem Sun Star. „Czuję wielką ulgę i szczęście po każdym ukrzyżowaniu, ponieważ wiem, że wypowiedziałem swoje modlitwy w najlepszy możliwy sposób. Przez całą drogę krzyżową i ukrzyżowanie stale się modlę, prosząc o wybaczenie i dziękując za wszystkie błogosławieństwa, które otrzymałem przez poprzedni rok”.
Czasami korzysta ze swoich szczególnych relacji z niebiosami, by zatroszczyć się o sprawy świata i narodu. W 2016 r. Ruben modlił się za ofiary zamachu terrorystycznego w Belgii, a rok później Agencja Reutera cytowała jego zaskakująco polityczną w wymowie wypowiedź: „Modlę się za ofiary uzależnienia od narkotyków. Uzależnieni marnują swoje życie, ale powinniśmy się za nich modlić, ponieważ czynią zło”. Trudno było nie odebrać tej deklaracji jako aluzji do bezwzględnej antynarkotykowej polityki prezydenta Filipin Rodriga Duterte, który jest oskarżany o podżeganie do samosądów i krwawych obław na narkomanów i dilerów.
W filipińskiej wojnie zginęło już co najmniej 5 tys. osób. Pobożny Enaje ma dobre zdanie o znanym z radykalnych działań prezydencie, o którym mówi: „Robi to, co jego zdaniem w państwie zrobić należy”. Jest to o tyle ciekawe i zaskakujące, że prezydent Duterte słynie z wojowniczego ateizmu i antyklerykalizmu – w 2018 r. media cytowały jego wypowiedź, że Jezus jako Bóg „nie robi na nim wrażenia, skoro dał się przybić do krzyża”.
Z samych wielkopiątkowych zwyczajów swoich rodaków prezydent też żartował – w styczniu tego roku, komentując wydanie książki o pedofilii w filipińskim Kościele, zarzekał się: „Jeśli w tej książce jest chociaż jedno słowo nieprawdy, czekajcie na Wielki Tydzień. Jestem gotowy dać się przybić do krzyża w Bulacan – ale nie na długo”.
Znaleźć nowego Kristo
Współczesny Kościół katolicki jest bardzo odległy od praktyk średniowiecznych flagellantów. Dla katolików ciało powinno być świątynią Boga i obowiązkiem człowieka jest się o nie troszczyć. W katechizmie można przeczytać: „Bezpośrednio zamierzone amputacje, okaleczenia ciała lub sterylizacje osób niewinnych są sprzeczne z prawem moralnym poza wskazaniami medycznymi o charakterze ściśle leczniczym” (KKK 2297). Nic dziwnego, że filipińscy duchowni zdecydowanie dystansują się od brutalnych wielkopostnych tradycji. „Odradzamy tę praktykę, ponieważ Jezus Chrystus złożył tak wielką ofiarę raz na zawsze, by zbawić ludzkość od grzechu” – mówił agencji PNA ksiądz Kit Ramirez z Manili, stolicy kraju.
Filipińczycy wiedzą jednak swoje. Osobiste doświadczenie bliskości Boga – rzekomo możliwe tylko podczas ukrzyżowania – jest dla nich warte nawet największego bólu.
Jednak krwawa ceremonia niesie ze sobą także wiele bardziej przyziemnych korzyści. Dobrowolni skazańcy dzięki mocy rzekomo otrzymanej od niebios podczas ukrzyżowania często prowadzą później zyskowną praktykę uzdrowicielską. Zadowolone są także lokalne społeczności. Niezwykłe ceremonie przyciągają do zapadłych miasteczek bogatych turystów oraz tłumy dziennikarzy, którzy chcą zdobyć garść fascynujących i makabrycznych fotografii i opowieści – rozsławiając w ten sposób całe Filipiny, o których rzadko można posłuchać w telewizyjnych wiadomościach.
Znamienne w tym kontekście są słowa Rubena Enajego, który w rozmowie z portalem Sun Star powiedział: „Muszę mieć wzgląd na samorządowców z mojej wioski. Powiedzieli mi, że wciąż nie znaleźli nikogo, kto mógłby mnie zastąpić w roli Kristo (Chrystusa). Mam nadzieję, że znajdą go szybko, bo o ile wciąż chcę to robić, o tyle nie mogę zagwarantować, że moje ciało nadal będzie mogło wytrzymać taki ból”.