Na scenie około miliona ludzi, ale nie wiadomo, jak ich nazwać i gdzie umieścić. W interaktywnym przedstawieniu padnie decyzja, czy mają zostać w bardzo biednym, przeludnionym kraju, wrócić tam, gdzie byli zabijani lub wylądować na bezludnej wyspie, na której mogą utonąć
Dramat rozgrywa się od kilkudziesięciu lat. Ale na międzynarodowych scenach zagościł na dobre dopiero w 2015 r. Trzymał w napięciu i zwrócił na siebie uwagę zagranicznej publiczności. Jest niezwykle absorbujący: pływające łodzie-trumny na morzu, masowe groby na granicach, które Rohindżowie próbowali przekroczyć, żeby uniknąć śmierci.
Przedstawienie dopiero nabierało tempa. W 2017 r. ok. 700 tys. muzułmanów uciekło z buddyjskiej Mjanmy (dawniej Birma), głównie do sąsiedniego Bangladeszu. Pod pretekstem odpowiedzi na ataki terrorystyczne tamtejsza armia zaczęła palić ich wioski, gwałcić kobiety, mordować.
W 2018 r. ONZ kilkakrotnie przyznała, że ciągle nie wiadomo, jak zakończyć dramat, mimo że wszyscy, którzy biorą w nim udział, chcieliby ustawić się już do wyjścia. Teraz niektórzy widzowie i aktorzy będą mogli wybierać spośród przedstawionych scenariuszy, szukając długoterminowego rozwiązania.
Miejsca akcji:
Mega camp, Cox Bazar, Bangladesz
Jeden z największych obozów na świecie, uchodźcza metropolia.
Stan Rakhine, Mjanma (Birma)
Dziesięć lat temu: „Panowała tam niewyobrażalna bieda. Stolicą Rakhine jest port Sittwe zamieszkany nie przez Rohindżów, ale miejscową większość – wyznających buddyzm Arakanów. Sittwe też był niezwykle biedny, nawet nie w kategoriach azjatyckich, ale afrykańskich. Ludzie żyli tam jak w Darfurze – bez nadziei, że następnego dnia będzie lepiej” – mówi prof. Bogdan Góralczyk, politolog i sinolog, były ambasador Polski m.in. w Mjanmie.
Teraz: „Jeden z obrazów, którego nigdy nie zapomnę, to hordy pali wystających z ziemi. Właściwie wyglądają jak drzewa kokosowe, tyle że bez koron. Powiedziano nam, że to pozostałości po domach i wioskach spalonych podczas zamieszek w ubiegłym roku. Niekiedy mijasz setki takich, czasem to jedyne dowody, że wioski się tutaj w ogóle znajdowały. Uderzający jest też stopień zniszczeń i zmian krajobrazu. Przejechaliśmy np. przez miejscowość, w której – według Human Rights Watch – przynajmniej 700 budynków zostało zniszczonych, ale naprawdę nie ma żadnych śladów. Wiedzieliśmy o istnieniu tej wioski tylko dlatego, że patrzyliśmy na mobilną mapę” – podkreśla dziennikarka kanadyjskiej telewizji CBS Nahlah Ayed, która jako jedna z nielicznych odwiedziła stan Rakhine w 2018 r. w ramach organizowanego przez rząd Mjanmy, propagandowego objazdu.
Występują:
– Rohindżowie
– Rząd Bangladeszu
– Władze Mjanmy i buddyści
– Środowisko międzynarodowe i organizacje humanitarne
Rohindżowie – główny, zbiorowy bohater, choć nie do końca wiadomo, jak ich nazwać. Rząd Bangladeszu mówi: „nieudokumentowani obywatele Mjanmy”, a władze Mjanmy podkreślają, że to nielegalni uchodźcy z Bangladeszu i że żadnymi obywatelami nie są. Podobno w Birmie nazywani również oficjalnie „ogrami”. Pytani o zdanie mówią, że chcieliby, żeby tytułować ich „Rohindża”, ewentualnie „uchodźcy Rohindża”.
To muzułmanie wypędzani z Birmy przez buddyjską większość już kilkukrotnie: w 1978 r. i w latach 1991–1992. Nie posiadają tam obywatelstwa ani praw do pracy, edukacji czy opieki zdrowotnej.
***
Rohindżowie, dziesięć lat temu, rys postaci: „Egzystowali na granicy przeżycia. W ich oczach widziałem brak jakiejkolwiek nadziei na polepszenie losu. Władza birmańska traktowała Rohindżów jako nieludzi. Robili wszystko, żeby ich stamtąd wypchnąć. Część wcale nie protestowała, bo nie widziała w Birmie żadnych szans na przetrwanie. Niektórzy nie mieli swoich domów, musieli już wcześniej uciekać do Bangladeszu. Kiedy wrócili, ich wioski były zasiedlone przez Birmańczyków” – tłumaczy prof. Bogdan Góralczyk.
Rząd Bangladeszu – ofiara obowiązku, która stara się zapanować nad sytuacją. Bohater wielowymiarowy, a czasem nieudolny. Próbuje wykorzystać kryzys uchodźczy nie tylko do zbudowania swojego międzynarodowego, humanitarnego wizerunku, ale też wzmocnienia autorytarnej władzy w kraju.
„W każdym obozie osobą głównodowodzącą jest funkcjonariusz wyznaczony przez rząd Bangladeszu i często zupełnie nieprzygotowany do działalności humanitarnej. Ale oni wydają się wiedzieć lepiej: »To nie jest Sudan Południowy, my mamy funkcjonujący rząd! Nie możecie robić, co wam się podoba. My dowodzimy, a wy jesteście gośćmi« – słyszą pracownicy międzynarodowych organizacji. Rząd Bangladeszu jednak zupełnie nie radzi sobie z sytuacją” – mówi pracownica organizacji humanitarnej w Bangladeszu.
Władze Mjanmy i buddyści – wojskowa junta przebrana w cywilne ubrania i nacjonaliści w strojach buddystów. Pomiędzy nimi pokojowa noblistka – Aung San Suu Kyi, kiedyś ikona demokracji i obrony praw człowieka, dziś marionetka sterowana przez armię i radykalnych mnichów. Jest też Ashin Wirathu, który wylądował na okładce magazynu „Time” z podpisem „Twarz buddyjskiego terroru”, łamiąc zachodnie stereotypy o pokojowych mnichach. W Birmie pod koniec XX w. religia zaczęła stawać się coraz potężniejszym narzędziem w rękach nacjonalistów.
„Po rytualnej modlitwie przebłagalnej za przeszłe grzechy Ashin Wirathu usiadł przed tłumem tysięcy wielbicieli (…) »Możesz być pełen dobroci i miłości, ale nie dasz rady usnąć obok wściekłego psa« – powiedział Wirathu, odnosząc się do muzułmanów” – pisał dziennik „The New York Times” w lipcu 2013 r.
Środowisko międzynarodowe i organizacje humanitarne – towarzystwo bierne, które znacznie ożywiło się w 2015 r., wcześniej zasiadało na końcu sali. „Sprawa była znana, ale absolutnie nikt się nią nie zajmował. Pierwszy raz wzbudziła zainteresowanie, kiedy dowiedzieliśmy się, że ludzie wypłynęli na morze. Okazało się np., że tajska policja jest skorumpowana i wysyła ich dalej – np. do Malezji” – uważa prof. Góralczyk.
„Szybko zorientowałam się, że wszystko jest rozgrywką polityczną. UNHCR (wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców) i IOM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji) kłócą się o zakres obowiązków, bo stoją za tym ogromne pieniądze. Na przykład spotkanie koordynacyjne w obozie prowadzą trzy osoby, a każda reprezentuje inną agendę ONZ. Większość czasu mija na ich sprzeczkach – o to, która ma co powiedzieć i kto jest najważniejszy” – podkreśla pracownica organizacji humanitarnej w Bangladeszu.
Język dialogów:
Trudny do ustalenia.
„Rohindżowie mówią w języku bengalskim. Widziałem, jak rozmawiał z nimi ambasador Bangladeszu i się dogadywali. Wyjaśnił, że to jak pomiędzy Polakiem a Słowakiem – mówią trochę innym językiem, ale rozumieją się wzajemnie” – tłumaczy prof. Bogdan Góralczyk.
„Może dialekt z Bangladeszu jest podobny do tego z Mjanmy, ale w ok. 60–80 proc. Wystarcza, kiedy tłumaczysz drogę, ale do wyjaśnienia kobiecie, jak przenoszą się zarazki czy dlaczego powinna karmić piersią już nie” – zaznacza Karolina Rasińska, pracownica organizacji humanitarnej Terre des hommes w Bangladeszu.
Scenariusz pierwszy
Rohindżowie zostają w Bangladeszu na kolejne kilka lat
To najtrudniejszy scenariusz, bo w bangladeskim dystrykcie Cox Bazar dzieci mieszkają na ulicach.
„Doświadczenie kilku dekad i trzech fal Rohindżów dowodzi, że Bangladesz jest zbyt biedny, żeby przyjąć milion dodatkowych ludzi, którzy nie mają naprawdę niczego. To obciążenie, którego rząd chętnie by się pozbył” – mówi prof. Bogdan Góralczyk.
Wokół obozów widać zmiany. Bardzo dużo Banglijczyków przeprowadziło się ze stołecznej Dhaki, próbując szukać pracy z organizacjami humanitarnymi. Są też minusy: ceny, chociażby mieszkań, poszły znacząco w górę, a ludzi mieszkających w Cox Bazar od pokoleń nie stać teraz na utrzymanie.
Premier kraju Hasina Wajed, której partia pod koniec 2018 r. wygrała ponownie wyborach parlamentarnych, ogranicza demokrację, ale wzmacnia stabilność gospodarczą kraju – średnio o 6,3 proc. rocznie, przeganiając tempo rozwoju innych państw w regionie.
Jak informuje brytyjski raport z końcówki 2017 r., dotychczas opanowywanie kryzysu uchodźczego raczej wzmacniało pozycję Hasiny i przynosiło jej partii popularność. Społeczeństwo Bangladeszu generalnie popiera decyzję premier o przyjęciu Rohindżów.
„Oni tutaj przecież nie zostają, wszystko jest czasowe. Dłuższa perspektywa budzi wielką panikę” – zauważa Karolina Rasińska.
Raport organizacji humanitarnej Refugees International z maja 2018 r. stwierdza, że rząd Bangladeszu „nakłada limity na stosowanie trwałego materiału do budowania schronień, ogranicza ziemię przyznawaną na obozy i utrudnia międzynarodowym pracownikom humanitarnym uzyskanie wizy i pozwoleń koniecznych do udzielenia pomocy Rohindżom.”
„Schronienia są z bambusa, rząd nie zgadza się na żadne struktury stałe. Tylko Lekarze bez Granic i policja mogą np. budować szpitale czy posterunki z cegły. Jeśli my stawiamy szpital, to bambusowy” – wyjaśnia Rasińska.
Rząd nie zgadza się też na żadną pracę zarobkową uchodźców. Około miliona ludzi polega wyłącznie na pomocy humanitarnej. Caroline Gluck, rzeczniczka UNHCR, powiedziała dziennikowi „The Guardian”, że im dłużej Rohindża przebywają w zamkniętych obozach, tym bardziej rośnie ryzyko ekstremizmu, szczególnie wśród młodych mężczyzn pozbawionych możliwości pracy.
„Trochę nam zajęło zorientowanie się, co w ogóle robimy”
„Warunki w obozie są tragiczne: kobiety boją się wychodzić. Dopiero teraz dowiadujemy się, że nie korzystają z latryn, wstrzymując się przez trzy dni i płacząc z bólu, bo nie chcą być zgwałcone. W wielu sytuacjach nie wzięliśmy pod uwagę aspektu kulturowego. Informacje o nim pochodziły od ludzi z Bangladeszu, którzy są bardziej postępowi. Myślenie: »to wszystko muzułmanie« było błędem” – mówi pracowniczka organizacji humanitarnej w Bangladeszu.
„Ale największy błąd popełniliśmy na samym początku. Cała pomoc humanitarna i komunikacja odbywały się przez Banglijczyków. To nie tylko nie ten sam język. Bardzo długo nie rozumieliśmy też, że ludzie z Bangladeszu traktują Rohindżów bardzo źle. Dla nich to niewykształceni, biedacy, podludzie. Trochę nam zajęło zorientowanie się, co w ogóle robimy” – dodaje.
Podobno najgorsze w obozie są osuwiska ziemi. Kiedy przyjdą deszcze, ludzie się nie utopią. Ziemia osunie się i zginą pod nią. Jednak w 2018 r. w Cox Bazar nie było huraganu ani cyklonu. Czy zdarzy się tego lata?
Scenariusz drugi
Jak najszybsza repatriacja Rohindżów
„Pewnej nocy zaczęły się telefony: »znikają ludzie, podobno gdzieś są transportowani, powiedziano nam, że do Mjanmy«. Następnego ranka panowało przerażenie i wielkie zamieszanie, bo nikt nie chciał wracać” – opowiada Karolina Rasińska.
Cztery ciężarówki i trzy autobusy stoją gotowe, aby przewieźć uchodźców do obozu przejściowego na granicy. Ale większość z tych, którzy mieli wejść na pokład, ukrywa się.
W listopadzie 2018 r. Mjanma i Bangladesz na podstawie wzajemnej umowy chciały rozpocząć repatriację. Nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja w stanie Rakhine uległa znaczącej poprawie – w ciągu 2018 r. 15 tys. Rohindżów ciągle próbowało uciekać, a nie wracać.
ONZ i ponad 40 organizacji humanitarnych alarmowało, że ich powrót jest niebezpieczny i przedwczesny. Ostatecznie Bangladesz wycofał się z planów.
***
„Historia może niestety świadczyć o tym, że nie mieliby do czego wracać: wioska, z której wyszli, będzie spalona albo zasiedlona przez inną narodowość” – przypomina prof. Bogdan Góralczyk. „Nie zapowiada się, by po wyborach w Mjanmie w 2020 r. zaszły duże zmiany. Formalnie osobą numer jeden w państwie jest Aung San Suu Kyi, ale nie ma żadnych narzędzi. Musi słuchać realnie rządzącej armii i hierarchii buddyjskiej, które zgodnie stoją przeciwko uznaniu tożsamości Rohindżów w ogóle” – dodaje.
Czy uchodźcy powinni wrócić do Mjanmy, to nie jest najważniejsze pytanie. Środowisko międzynarodowe i sami Rohindżowie uważają, że powinniśmy się raczej zastanawiać, na jakich warunkach miałoby się to odbyć.
„Tamtejszy rząd ma nie tylko możliwość ich stworzenia, ale też jasny plan, jak to zrobić” – zaznacza na łamach „Fair Observer” Daniel P. Sullivan, adwokat z organizacji humanitarnej Refugees International. Komisja doradcza ds. stanu Rakhine, kierowana przez byłego sekretarza generalnego ONZ Kofiego Annana, opublikowała w sierpniu 2017 r. specjalny raport. Zawiera on zalecenia dotyczące swobody przemieszczania się, podstawowych praw i ścieżki do obywatelstwa dla Rohindżów w Birmie.
Jednak wygląda na to, że przed nadchodzącymi wyborami politycy będą raczej starać się budować swoje poparcie na nastrojach społecznych, które są zdecydowanie antymuzułmańskie. Z drugiej strony zależy im na uspokojeniu środowiska międzynarodowego – dlatego chcą rozpocząć jakąkolwiek repatriację.
„Oni bardzo boją się wrócić. Znajdują się mniej więcej w takiej samej sytuacji w obozie i Mjanmie: żyją w enklawie, nie mają statusu obywateli czy dostępu do edukacji. Uciekli, ale w Bangladeszu przynajmniej nikt ich nie zabija, ktoś próbuje pomoc. Wcale nie mówią, że Mjanma to ich dom. Podobno nie czują domu” – komentuje Rasińska.
Scenariusz trzeci
Przeniesienie Rohindżów na bezludną wyspę
Wybudowano już betonowe baraki, rząd mówi, że wszystko gotowe. Bashan Char jest wyspą w Zatoce Bengalskiej, która zmienia powierzchnię zależnie od przypływów i odpływów: kurczy się z 55 do 40 km kw. Podczas pory deszczowej nawiedzaną ją cyklony i powodzie, zimą podobno jest dostępna, stając się schronieniem dla piratów. To całkiem nowa wyspa – została uformowana w ciągu ostatnich 20 lat przez muł z rzeki Meghna. Od stałego lądu dzielą ją ponad trzy godziny podróży łódką.
„Obywatele Bangladeszu wiedzą, że wyspy tam leżące nie są bezpieczne do zamieszkania, dlatego wykorzystywane są głównie do wypasu bydła” – mówiła w rozmowie z radiem TOK FM dr Weronika Rokicka, indolożka i politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Rząd początkowo zapowiadał relokację ok. 25 tys. uchodźców Rohindża na wyspę już w październiku 2018 r. Później plany odłożono, tłumacząc się przygotowaniami do wyborów parlamentarnych.
„Pomysł przeniesienia setek tysięcy Rohindżów z ich obecnego miejsca pobytu na wyspę, która w ciągu ostatnich 15 lat zmieniła sześciokrotnie kształt, wydaje się być bardziej eksperymentem niż ofertą pomocy rządu Bangladeszu” – skomentował dla dziennika „The Guardian” Mabrur Ahmed, jeden z założycieli organizacji Restless Beings zajmującej się prawami człowieka.
Obecnie mówi się o ponad 100 tys. ludzi. Uchodźcy boją się cyklonów, powodzi czy izolacji od pomocy międzynarodowej. Bangladeski dziennik „Dhaka Tribune” uspokaja Rohindżów: rząd ma już dla nich rozwiązanie. Niewielka liczba uchodźców zostanie zabrana na wyspę na wycieczkę, aby wcześniej przeżyć ten scenariusz naprawdę.