„Chcecie wojny?! Tu jesteśmy” – krzyczą algierscy demonstranci, zrywając portrety prezydenta ze ścian urzędów
Setki tysięcy obywateli protestuje na ulicach stolicy i największych miast Algierii. Wzburzony tłum domaga się rezygnacji 82-letniego prezydenta Abd al-Aziza Butefliki z kandydowania w kolejnych wyborach o najważniejszy urząd w kraju.
Twarze zakryte państwowymi flagami, morze transparentów z hasłami: : „Buteflika – nie!”, „Gra skończona”, „Koniec z układem”, „Nie jesteś naszym królem”, „Koniec rządu bezprawia”. Ci, którzy nie zdążyli przygotować transparentów, trzymają przed sobą zwykłe kartki A4, na których flamastrem wypisują przyszłość. To przesłanie dla świata w języku angielskim: „No, you can’t!”, „Algieria deserves better!” (pierwsze hasło z ang. „Nie, nie możesz!” parafrazuje słynny slogan używany w kampanii prezydenckiej Baracka Obamy; drugi oznacza „Algieria zasługuje na coś lepszego!”).
Głosujcie na mój portret
Prezydent Buteflika jest niepełnosprawny. Porusza się na wózku inwalidzkim od 2013 r., gdy doznał ciężkiego udaru, po którym leczył się za granicą. Wybory, które odbyły się w 2014 r. – według opozycji – były kpiną z demokracji i żartem ze społeczeństwa. Zwolennicy chorego prezydenta jeździli po kraju z jego obrazem, by na wiecach wyborczych przedstawiać „przekazy prezydenta”, czyli to, co w teorii chciałby powiedzieć wyborcom najwyższy urzędnik.
Ta gra pozorów nie mogła zakończyć się dobrze. Kilka miesięcy temu Algierczycy zaczęli udostępniać w sieci memy, na których do głosowania zachęcała ich mumia Abd al-Aziza Butefliki. Ten czarny humor miał pokazać, że obywatele nie mają żadnego wpływu na wybory, a obecna administracja dla zachowania wpływów nie cofnie się przed niczym – nawet przed wystawieniem trumny jako kandydata na prezydenta.
Nie pomylili się zbyt mocno, bo niedawno ogłoszono, że Buteflika będzie ubiegać się kolejną kadencję. To dziwna decyzja, biorąc pod uwagę stan zdrowia prezydenta, który od sześciu lat nie wygłosił ani jednego przemówienia. Jednocześnie wzmógł się kult jednostki – wizerunki i portrety wodza zaczęto rozpowszechniać i traktować jak relikwie. To przelało czarę goryczy.
Rewolucja z Facebooka
Manifestanci wypełniają algierskie place, wdrapują się na drzewa i ogrodzenia, krzyczą „Dość!” na zmianę z „Nie będzie piątej kadencji!”. Symbolem ruchu oporu jest liczba 5 przekreślona i wpisana w okrąg (co oznacza niezgodę na piątą kadencję obecnego prezydenta).
Naprzeciwko wielotysięcznych manifestacji stoją długie szpalery policjantów z plastikowymi ekranami. W ich oczach widać strach. Jest się czego bać, bo wygląda to tak, jakby cały Algier zjednoczył się w walce o lepsze jutro. Młodzi mężczyźni skaczą w górę i zagrzewają do walki towarzyszy, kobiety ukryte za nikabami unoszą w górę pięści – filmy wideo z protestów są streamowane na żywo przez Facebooka. To media społecznościowe umożliwiły integrację opozycji przeciwko nadużyciom władzy.
Frustracja Algierczyków jest całkiem zrozumiała. Ich cierpliwość dla „rządów bezprawia” wyczerpała się już dawno temu, jednak tak wielkiego poruszenia nie udało się dotąd uruchomić z powodu obaw obywateli przed grożącymi im represjami. Do protestów przyłącza się coraz więcej młodych osób. Zdesperowani i żądni zemsty grożą skorumpowanej administracji i mają ku temu powody.
Cztery kadencje Butefliki przyniosły nepotyzm, korupcję, brak reform gospodarczych i ogromne bezrobocie, które wśród osób poniżej 30. roku życia wynosi ponad 25 proc. Algieria, teoretycznie, mogłaby być potęgą – to dziesiąte państwo świata pod względem wielkości powierzchni, zasobne w bogactwa naturalne w postaci ropy naftowej, z bardzo młodym społeczeństwem (70 proc. obywateli nie ukończyło jeszcze 30 lat).
Straszenie Syrią
Polityka Algierii opiera się głównie na historycznych sporach. Wiele funkcji publicznych pełnią weterani wojny niepodległościowej z Francją w latach 1954–1962. Zdaje się, że politykom bardziej zależy na okresie sprzed sześciu dekad, niż na rozwiązaniu obecnych problemów, z jakimi zmaga się kraj.
Butlefika obiecywał to zmienić. Jego sztandarowy program opierał się na podziale dobra wspólnego (redystrybucja dochodów ze sprzedaży ropy), co początkowo zapewniło dopływ gotówki. Ale gdy ceny ropy spadły, plan prezydenckiej administracji upadł, a obywatele zostali z niczym.
Młodzi już wcześniej próbowali się buntować, ale wciąż straszono ich widmem wojny, która tylko pogorszy sytuację. Urzędnicy zdawali się mówić: „Może nie jest u nas zbyt ciekawie, ale chcecie skończyć jak Syria lub Libia?”. Takie straszenie wojną domową w końcu się wyczerpało, prawdopodobnie dlatego, że młodym ogólnonarodowa stagnacja wydawała się gorsza niż otwarty konflikt.
W niedzielę 3 marca prezydent Abd al-Aziz Butelflika, jak gdyby nigdy nic, zgłosił swoją kandydaturę w nadchodzących wyborach. Prezydent zadeklarował jednak, że jeśli zostanie wybrany, skróci swoją kadencję i w ciągu roku rozpisze nowe głosowanie. Algierczycy zdają sobie sprawę, że jest to fortel mający spacyfikować tłumy żądne szybkich zmian.
„Chcecie wojny?! Tu jesteśmy” – krzyczą demonstranci, ale ich głos, jak na razie, pozostaje nieusłyszany.