„Młodzi Bułgarzy albo uciekają dziś do Sofii, albo za granicę, bo wsie przypominają geriatryczne skanseny. Widać to też w statystykach dotyczących zarobków. I to się pogłębia” – mówi bułgarystka Magdalena Genow, autorka książki Bułgaria. Złoto i rakija
ŁUKASZ GRZESICZAK: Pisze pani, że „Niemcy po dwóch piwach przechodzą na „ty”, a Bułgarzy – „na rakiję”. Rakija to symbol Bułgarii i Bułgarów?
MAGDALENA GENOW*: U mnie ten trunek budzi same dobre skojarzenia, ale pewna Bułgarka skrytykowała mnie za to, że umieściłam rakiję w tytule książki. Mówiła, że to jakby wydać książkę o Polsce z wódką na okładce. Byłam w szoku, bo nigdy nie myślałam o rakii w ten sposób. To alkohol, który nie służy do upijania, raczej sączy się go, zagryzając sałatką czy mięsiwem. Używa się go zresztą również w celach leczniczych i ma ważne miejsce w kulturze ludowej – moja babcia, chodząc na grób dziadka, polewała go rakiją. Ten zwyczaj już nie jest wszędzie praktykowany, ale ciągle jest w Bułgarii znany.
Dla mnie rakija to symbol bułgarskiej kultury. Oczywiście wszystkie narody bałkańskie spierają się, skąd ten trunek pochodzi, ale najstarszą inskrypcję o rakii na Bałkanach odnaleziono właśnie w Bułgarii, w Wielkim Tyrnowie – piszę o tym w swojej książce.
Rakija jest dla Bułgarów także symbolem zbliżenia?
Tak. Każda rodzina w Bułgarii, nawet jeżeli sama nie pędzi, ma własnego „dostawcę” rakii – kogoś z rodziny lub inną zaufaną osobę. Bułgarzy wręczają sobie rakiję w prezencie, by wymienić się doświadczeniem, sprawdzić, jak smakuje u innych.
Mój dziadek też eksperymentował – do dziś zachowała się u nas rakija, która barwą przypomina whisky, bo trzymał ją w beczce z drzewa morwowego. Dziadek nie żyje od wielu lat, ale ta butelka po nim pozostała, wciąż jej nie otworzyłam. Może poczekam, aż mój syn dorośnie, napijemy się razem, powspominamy dziadka? W ten sposób rakija połączy nas nawet ponad czasem.
Wspomniała pani o oburzeniu znajomej rakiją w tytule książki. To chyba dobry punkt wyjścia do rozmowy o tym, jak Bułgarzy widzą sami siebie…
Sporo na ten temat mówi chyba odbiór mojej książki. W Polsce żyje liczna diaspora bułgarska, dlatego dostałam sporo głosów od Bułgarów. Większość moich bałkańskich rodaków dziękowała mi za tę książkę, która krytycznie, ale z sercem podchodzi do Bułgarii i oswaja stereotypy. Pojawiły się też głosy negatywne. Zarzucano mi na przykład, że egzotyzuję bułgarskie łazienki. Przekonywano, że w Sofii już tak nie jest, to nowoczesne miasto – ale przecież Sofia to nie cała Bułgaria.
Spróbujmy to wytłumaczyć czytelnikom – chodzi o specyficzny rodzaj odpływu, który jest pośrodku łazienki, prawda?
Tak. Nie ma kabiny prysznicowej, gałka jest umieszczona centralnie w ścianie, przez co kąpiel w takiej łazience może skończyć się małą powodzią. Bułgarzy zarzucali mi, że piszę o ich kraju, wytykając mu jego dziwactwa, ale ja pisałam o państwie, które się europeizuje, westernizuje, a te „dziwactwa” powoli zanikają. Sama siebie pytałam, czy ta książka za 20–30 lat byłaby jeszcze aktualna, bo tak wszyscy będziemy do siebie podobni.
Te zarzuty od Bułgarów potwierdzały w moim odczuciu stereotyp kraju, który ma kompleksy, który nie chce mówić o słabościach, raczej je maskuje. Doskonale pokazała to także reakcja na pokazaną w Brukseli wystawę czeskiego rzeźbiarza Davida Černego, który prezentował kraje wspólnoty przez pryzmat stereotypów. Rzeźba bułgarska, która przedstawiała toaletę kucaną, wywołała wielki skandal dyplomatyczny – ówczesny prezydent Georgi Pyrwanow kazał zdjąć tę instalację, ostatecznie została zasłonięta czarną płachtą. Moim zdaniem to stworzyło nowy stereotyp – kraju zakompleksionego, który wstydzi się stereotypów na swój temat.
Równocześnie Bułgarzy mają silne aspiracje proeuropejskie. Potwierdziło to wejście do Unii Europejskiej. Bułgaria chce być częścią Europy. Trzeba jednak zauważyć, że ostatnie sondaże Eurobarometru, przeprowadzone w lipcu, pokazały, że grupa eurosceptyków w Bułgarii rośnie. Ale to nie znaczy, że Bułgarzy chcą wyjść z Unii. O ile Bułgarzy zdają sobie dziś sprawę, że członkostwo we Wspólnocie niekoniecznie oznacza korzyści, nie widzą siebie poza nią. W kraju dominuje poczucie ogólnej beznadziei.
Skąd ono się bierze?
O tej beznadziei, czy może raczej nostalgii – po bułgarsku tyga – pisze Georgi Gospodinow, najpopularniejszy dziś bułgarski pisarz, autor powieści Fizyka smutku, która w tym roku w tłumaczeniu Magdaleny Pytlak zdobyła Nagrodę Angelusa. Według niego źródłem tej bułgarskiej melancholii jest fakt, że kraj przez wiele wieków omijały najważniejsze wydarzenia historyczne. Mówię o czasach panowania osmańskiego, które trwało prawie pięć wieków. Już po odzyskaniu niepodległości, w XX wieku, Bułgaria przeszła cztery wojny i podobnie jak Polska znalazła się w bloku komunistycznym.
W stosunku do innych narodów Bułgarzy jednak nie buntowali się, nie mają swojego roku ‘68, nie wykształcili tak szerokiego ruchu sprzeciwu jak Solidarność. Jeśli już rodził się w nich bunt, to gdzieś wewnątrz, nie mieli tyle determinacji, by wyjść z nim na ulice. To poczucie braku, nieuczestniczenia w najważniejszych wydarzeniach światowych, według Gospodinowa, wciąż jest w bułgarskiej duszy bardzo silne.
A sytuacja ekonomiczna kraju nie jest dodatkowym źródłem poczucia beznadziei?
Młodzi Bułgarzy albo uciekają dziś do Sofii, albo za granicę, bo wsie przypominają geriatryczne skanseny. Widać to też w statystykach, bo Bułgaria ma najwyższy w UE poziom nierówności między miastami a wioskami, jeśli chodzi o zarobki. I to się pogłębia, co wyróżnia Bułgarię na tle innych państw europejskich. Mówi się, że Unia wspiera rolnictwo, ale w Polsce rolnicy mają się relatywnie dobrze, a tam jest tak źle, że ludziom nie pozostaje nic innego, jak się wyprowadzić.
Przyczyną tego niestety w dużej mierze jest korupcja, która szerzy się na wszystkich szczeblach władzy. Bułgaria zajmuje również najniższą pozycję w Europie w rankingu wolności mediów. Nikt nie robi jednak za wiele, by rozwiązać te problemy. Bułgarzy wolą się zamknąć w sobie, nie wychylać. Podobno to przejaw poddańczej psychiki, która, jak uważa bułgarski pisarz Lubomir Kotew, została w tym narodzie przez wieki wykształcona – bo zawsze był jakiś okupant, a nawyki pozostały.
W polskich mediach niewiele słychać o Bułgarii. Jednym z głośnych wydarzeń było jednak zabójstwo bułgarskiej dziennikarki Wiktorii Marinowej, która w jednym ze swoich ostatnich programów przed śmiercią zajmowała się problemami korupcji. Ostatecznie uznano, że śmierć dziennikarki nie była związana z jej pracą. Pani w to wierzy?
Mam dużo wątpliwości. Marinova została zgwałcona i zamordowana zaraz po emisji programu, w którym bada kulisy malwersacji sięgających najwyższych szczebli władzy. Każdy, z kim o tym rozmawiam, utrzymuje jednak, że to przypadek.
Kiedy rok wcześniej doszło do morderstwa dziennikarki na Malcie, byłam później na wyspie i pamiętam, że na miejscu były tablice, zdjęcia. Daphne Caruana Galizia szybko stała się bohaterką dziennikarzy na świecie, a Europa do dziś o tym mówi. Tak samo było z morderstwem Jána Kuciaka na Słowacji. A sprawa bułgarska szybko ucichła.
Naprawdę pani bułgarscy znajomi wierzyli w te wyjaśnienia władz?
Wierzyli. Nie rozmawiałam o tym co prawda z wieloma osobami, ale nie wiem, czy nie jest tak, że tego tematu po prostu się w Bułgarii unika. Jak już mówiłam, Bułgarzy się nie buntują, nie drążą. U nas w Polsce lubimy sobie pogdybać, zastanowić się nad kilkoma scenariuszami, wziąć różne opcje pod uwagę. Tam natomiast, ile razy chciałam o tym porozmawiać, napotykałam na mur.
Przepaść między Sofią a resztą kraju zdaje się ogromna. To dlatego niechęć prowincji do mieszkańców stolicy jest większa niż w innych krajach?
O Sofii mówi się, że to duża głowa w małym ciele, bo miasto dobija do dwóch milionów mieszkańców – w kraju o liczbie ludności poniżej siedmiu milionów. A dysproporcja w zarobkach między Sofią a resztą kraju jest, jak wspomniałam, ogromna, co budzi frustrację. To naturalne.
Osobiście pokochałam Sofię, przede wszystkim za bliskość gór, które widać od razu po wyjściu z dworca kolejowego. To jedna z niewielu europejskich stolic, gdzie na narty można pojechać autobusem miejskim.
Jest pani zanurzona i w kulturze polskiej, i bułgarskiej. Jak pani zdaniem Polacy widzą Bułgarów i Bułgarię?
Żeby to ocenić, musiałam odbyć sporo rozmów z Polakami – sama byłam zbyt związana z Bułgarią. Poprosiłam kiedyś o opisanie stereotypu Bułgara koleżankę, kulturoznawczynię. Szczerze i wprost powiedziała, zacytuję: „O ile Rumun to w potocznym, polskim rozumieniu Cygan, złodziej, cwaniak, biedak, to Bułgar, mam wrażenie, jest uosobieniem chaosu, brudu, biedy”.
Zrobiło mi się bardzo przykro. Podobny obraz wynikał jednak i z komentarzy pojawiających się pod artykułami o Bułgarii – jacyś brudni wieśniacy, którzy piją rakiję… Silne jest też skojarzenie z wczasami w PRL-u. Dziś wyjazdy do Bułgarii znów są popularne, więc często jest ona synonimem tanich wakacji.
To ciągle jedna z najpopularniejszych zagranicznych destynacji, jeśli chodzi o wakacyjne wybory Polaków.
W 2018 r. – trzecia. Śledziłam jednak na bieżąco doniesienia, jak wygląda w tym roku sezon w Bułgarii, i Bułgarzy narzekali, że duża część turystów wróciła do Turcji, Tunezji czy Egiptu.
Tanie wakacje w Bułgarii, ale poza tym – doniesień o Bułgarii w polskich mediach jest niewiele. Bułgarskich książek czy filmów na polskim rynku jak na lekarstwo. Czy to oznacza, że Bułgarzy nie mają nic, co mogłoby Polaka zainteresować?
Jeśli chodzi o literaturę, coś zaczęło się dziać. Wspomniana Fizyka smutku, wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego, zdobyła Angelusa, książką tą zachwycała się też sama noblistka Olga Tokarczuk, zaprzyjaźniona z Gospodinowem. Tłumaczka książki Magdalena Pytlak za inny przekład – Wzniesienia Milena Ruskowa – otrzymała dwa lata temu nagrodę „Literatury na Świecie”.
To wciąż niewiele. Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
A czy nie dotyczy to wszystkich tzw. małych kultur? Być może to małe zainteresowanie wynika po prostu z tego, że żyjemy zachłyśnięci kulturą anglosaską. Kilka lat temu analizowałam dane, zgodnie z którymi większość tłumaczeń książek w Polsce stanowią przekłady z języka angielskiego. W porównaniu z innymi krajami europejskimi byliśmy liderami w liczbie tłumaczeń z języka angielskiego w stosunku do publikacji rodzimych autorów. Pracuję w wydawnictwie i obserwuję, że w Polsce wydawcy boją się innych języków – nawet niemieckiego czy francuskiego.
To temat rzeka, jak wygląda dziś kultura i jak się unifikujemy przez to, że wszyscy czytamy wielkie amerykańskie powieści czy angielskie hity. Dla mnie to przykre, bo lubię włoskie seriale i francuskie filmy, nie mówiąc o bułgarskich powieściach, i chciałabym, by więcej ludzi je zauważyło. Ale jedyne, co się u nas przebija, to Skandynawia ze swoimi kryminałami.
W filmie też to widać?
Powiedziałabym, że tak jak lubię bułgarską literaturę i poezję, to filmu nie jestem wielką fanką. Z najnowszych filmów polecam wzruszającą Irinę Nadejdy Kosevej, która zdobyła dwie nagrody na Warszawskim Festiwalu Filmowym.
Starsze pozycje literackie, jak powieści Georgija Markowa – przynajmniej te dostępne po polsku – chyba nie obroniły przed upływającym czasem.
To prawda – poza granicami Bułgarii znany jest przede wszystkim z faktu, że zginął potrącony tzw. bułgarskim parasolem, tj. jego śmierć była gotowym scenariuszem dla filmów z Bondem.
Czy są jakieś starsze tytuły, które pani zdaniem warto by było przypomnieć?
W rankingach najpopularniejszych książek i filmów dominują opowieści o czasach, kiedy Bułgaria była pod jarzmem, jak choćby właśnie Pod jarzmem Iwana Wazowa, ale nie są to książki, które bym komuś podsunęła na wolny wieczór – są ciekawe raczej z perspektywy badacza, nie czytelnika.
Poleciłabym za to powieść Matki Teodory Dimowej. Jest hipnotyczna, urzekająca, do tego oparta na prawdziwej historii i mocno zaskakuje zakończeniem. Właśnie ukazała się świetna Wyspa Krach Iny Wyłczanowej w tłumaczeniu Hanny Karpińskiej. I ta Fizyka smutku… Śmieję się trochę, że tym Gospodinowem ewangelizuję, bo ilekroć idę gdzieś opowiadać o swojej książce, kończy się opowieściami o Fizyce smutku. Ale czytałam ją już kilka razy i naprawdę uważam, że warto. Nawet gdyby Bułgarzy mieli do zaoferowania światu tylko jedną powieść, to z Fizyką smutku wygrywają.
Powiedzieliśmy sporo o polskim postrzeganiu Bułgarii, może więc na koniec powie pani, jakie są bułgarskie stereotypy o Polsce?
Dla Bułgarów każdy Polak to blondyn. Do tego lubi wódkę i pije na umór, zupełnie inaczej niż w Bułgarii pije się rakiję.
Kiedyś spytałam mojego kuzyna o to, jak postrzega Polaków. Maluje portrety w Złotych Piaskach, a więc ma stały kontakt z turystami. Mówił, że przyglądają się, ale rzadko zamawiają, a jeśli już, to się targują, i to najmocniej ze wszystkich nacji. To też było dla mnie ciekawe – zastanawiałam się, skąd u Polaków taka skłonność do targowania się, czy to jeszcze z czasów, kiedy społeczność żydowska była liczna w Polsce?
Prawda jest taka, że Bułgarzy wiedzą o nas tyle samo, co my o nich. Czyli niewiele.
* MAGDALENA GENOW – urodzona w Bułgarii, wychowana w Polsce. Filolożka bułgarystka, politolożka i wydawczyni książek. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się jej książka „Bułgaria. Złoto i rakija”. Prowadzi na Facebooku profil: bulgarka.pl