Moda na „życie ekologiczne” wielu ludziom poprawia samopoczucie. Ale czy faktycznie ma wpływ na środowisko? Niestety w większości przypadków odpowiedź brzmi: nie
Entuzjaści stylu slow zapewniają, że jeśli zaczniemy kupować mniej, nasze życie stanie się prostsze i bardziej wartościowe, mniej uzależnione od stanu posiadania, oparte na „kontemplacji prostych przyjemności”. W internecie roi się od blogów, vlogów i kont na Instagramie, z których możemy dowiedzieć się, jak zmienić nasze nawyki na bardziej przyjazne środowisku.
Czas na rewolucję w twoim życiu! Ubrania kupuj tylko w second handach, mleko tylko w szklanych butelkach, a meble – tylko z nieprzetworzonych surowców. Zrób sobie w domu kompostownik, a kanapek nie pakuj w papier śniadaniowy, tylko w wielorazowe owijki z woskiem pszczelim.
Marsz do jadłodzielni!
Do tego nurtu należy m.in. inicjatywa foodsharing, która dotarła do nas z Niemiec; w ostatnich dwóch latach powstało ponad 20 jadłodzielni, m.in. w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Toruniu czy Zielonej Górze. Można w nich zostawiać zdatną do zjedzenia żywność, której nie chcemy lub nie zdążymy zjeść przed upływem terminu ważności. A w zamian można też wziąć dla siebie produkty, które zostawili inni.
Choć nie mamy zwyczaju wyprzedaży garażowych, pojawiają się już pomysły organizowania cyklicznych sąsiedzkich bazarów. Na krakowskim placu na Stawach odbywa się co jakiś czas Wyprzedaż na Salwatorze – w ramach nieodpłatnego udostępniania stoisk handlowych każdy może przynieść i wystawić rzeczy, które nie są mu już potrzebne. Na Facebooku prężnie działają też lokalne grupy wymiany barterowej, gdzie ludzie dzielą się zbędnymi przedmiotami w zamian za drobne produkty spożywcze czy chemiczne.
Warto podkreślić, że takie inicjatywy nie mają charakteru
„pomocy”, tylko „partnerskiej wymiany”. Jej uczestnicy są względem siebie równi, nie ma podziału na „pomagających” i „potrzebujących” – priorytetem staje się jak najpełniejsze wykorzystanie wspólnych zasobów.
Uwaga, śmieciarka jedzie!
W 2016 r. Dominika Szaciłło, graficzka z Warszawy, zauważyła, że jej sąsiedzi na Saskiej Kępie pozbywają się zupełnie przyzwoitych mebli. Po prostu wynoszą je do śmietnika. A przecież można je wykorzystać, dać im drugie, lepsze życie!
Dlatego Szaciłło założyła na Facebooku grupę „Uwaga! Śmieciarka jedzie”. Pomysł chwycił i po jakimś czasie każde większe miasto w Polsce miało już swoją własną
„społeczność śmieciarkową”. Obecnie istnieje ponad 70 takich grup; największa liczy ponad 46,5 tys. użytkowników.
Zasada jest prosta: widzisz porzucone przy śmietniku krzesło albo szafę? Jest w przyzwoitym stanie? Robisz zdjęcie i wrzucasz post na grupę, podając lokalizację.
Jeśli ktoś ma farta, może tym sposobem uratować przed marnym końcem krzesła Rajmunda Hałasa (wybitnego polskiego projektanta mebli – red.).
Według danych udostępnianych przez agencję badawczą IQS statystyczny Polak wydał w ciągu ostatnich trzech lat 4,5 tys. zł na meble. Coraz częściej wymieniamy je nie dlatego, że zużyły się bądź zepsuły, ale ponieważ po prostu przestały nam się podobać. Łatwiej wynieść je na śmietnik niż dać ogłoszenie i użerać się z niezdecydowanymi nabywcami.
Dlaczego zatem tych porzuconych mebli nie uratować, zmniejszając obciążenie dla środowiska? Tym bardziej, że przecież nasz rodzimy design z czasów PRL przeżywa obecnie renesans. W dobrym tonie jest zaserwować gościom kawę i ciasto na stoliku projektu Ryszarda Kulma, a przynajmniej posadzić ich na agach Chierowskiego, zaznaczywszy uprzednio, że zdobyliśmy te perełki na osiedlowym śmietniku.
Jak nie uratowałam mebla
Przyniosłam kiedyś ze śmietnika piękne krzesło z giętego drewna. Potrzebowałam czegoś do siedzenia przy biurku, ale wszystko, co mi się podobało, było stanowczo za drogie – a to krzesło wyglądało, jakby tylko na mnie czekało. W ładnym głębokim brązie, z nóżkami o wdzięcznej linii i z półokrągłym oparciem. Naklejka zerwana, ale wyglądało na zakłady z Radomska. Problem był tylko jeden: zapadające się siedzisko.
Zafascynowana modą na meble z odzysku postanowiłam, że je naprawię. Ale schody zaczęły się już na samym początku: gdzie zdobyć narzędzia, którymi da się wyciąć odpowiedni kształt siedziska? I nawet mając narzędzia, jak to zrobić?
W internecie niemało jest ofert warsztatów, które amatorów wprowadzają w tajniki renowacji mebli. Zajęcia jednak wcale nie należą do najtańszych, bo za kilka godzin zapłacić trzeba nieraz kilkaset złotych. Można próbować darmowych poradników online – początkujący dość szybko przekonają się jednak, że wymiana forniru, siedziska czy tapicerki to przede wszystkim kurz, śmierdzące chemikalia i bałagan w domu.
No i nie jest to łatwe.
Kumulacja powyższych przeciwności losu sprawiła, ze mój renowacyjny zapał osłabł. Zdezelowane krzesło stało ponad rok, służąc najczęściej za miejsce składowania ubrań niemieszczących się do szafy.
Porzućcie ekoiluzje
Nie mamy czasu, żeby godzinami odnawiać stare fotele. Pracujemy 40 godzin tygodniowo, odwozimy dzieci do przedszkola, uczymy się do egzaminów, spędzamy czas z przyjaciółmi. Pewnie każdemu, kto uratował jakiś mebel z wystawki, zdarzyło się po pewnym czasie wynieść go z powrotem na śmietnik.
Co zrobić, żeby tak nie było?
Można zapłacić fachowcom, którzy wiedzą, jak odnowić stare meble, albo zrobić je z niepotrzebnych przedmiotów, starych rur czy palet. Upcycling zyskuje na popularności; powstaje coraz więcej firm, które specjalizują się w takich usługach. Na przykład REC.ON, małe przedsiębiorstwo meblarskie założone przez Paulinę i Bartosza Bieleckich.
Projektowane przez nich sprzęty tworzone są ze zużytych części samochodowych czy drewna pochodzącego z rozbiórek domów. Czasem są to też stare meble, np. szpitalne szafki, które po renowacji zyskują nowe życie i mogą z powodzeniem zdobić niejeden nowoczesny salon.
Jak piszą Bieleccy na swojej stronie, najbardziej dumni są z tego, że dzięki wykorzystaniu przedmiotów w nieprzetworzonej formie skutecznie przyczyniają się do redukcji odpadów. Ponadto upcycling nie wymaga zużycia dodatkowej energii potrzebnej do ponownego uzdatnienia surowca, nie powstają więc zanieczyszczenia nieuniknione przy tradycyjnie rozumianym recyklingu.
Twórcy marki REC.ON podkreślają, że ich biznes narodził się z troski o środowisko naturalne. Ich komoda zrobiona ze starych szafek szkolnych zachwyca pomysłowością, jest bardzo stylowa i wpisuje się w modę na styl industrialny.
Ma tylko jedną wadę – kosztuje 2,5 tys. zł. To, co miało być wartością pozyskiwania mebli z drugiej ręki – niskobudżetowość i dostępność – jest fatamorganą, gubi się w pogoni za trendem. Okazuje się, że ecodesign jest luksusem, na który mało kogo stać. A nawet jeśli stać, to może zamiast przeznaczyć 2,5 tys. zł na stylową ekokomodę, lepiej kupić komodę w Ikei za 800 zł, a 1,7 tys. zł wpłacić na jakiś projekt ochrony środowiska.
To wszystko bujda dla pięknoduchów?
Indywidualne działania i trendy ekologiczne nie mają realnego wpływu na kondycję naszej planety – przekonuje Alden Wicker, dziennikarka specjalizująca się w zrównoważonym rozwoju, na łamach pisma „Quartz”. Jej zdaniem tylko zmiana systemowa może przynieść pożądany skutek.
Meble z odzysku są tego najlepszym przykładem – bo poprawiają głównie samopoczucie ich nabywców, którzy w pogoni za ekotrendami wpadają w pułapkę feel-good economy. Mają poczucie, że dobrze wydają pieniądze, bo wspierają drobny lokalny przemysł oparty na technologiach przyjaznych środowisku – jednak wpływ ich działań na kondycję gleby, stan wód gruntowych czy czystość powietrza jest de facto znikomy.
Problem ten Maria Csutora z Uniwersytetu Korwina w Budapeszcie określiła jako behaviour impact gap, czyli rozdźwięk pomiędzy tym, co robimy dla środowiska, a realnymi skutkami naszej działalności.
Ekosnobizm i naiwność wykorzystują różnej maści cwaniacy. Csutora podaje przykład „ekologicznego papieru, niepoddawanego chemicznemu wybielaniu” – sprzedawany jest drożej niż papier bielony. Jak się okazuje, jest to taki sam produkt jak szarawy papier drugiej kategorii sprzedawany w dużo niższej cenie!
Podobne obserwacje poczynili autorzy raportu Fostering and Communicating Sustainable Lifestyles: Principles and Emerging Practices przygotowanego na potrzeby ONZ. Przeanalizowali oni kilkanaście trendów ekologicznych z całego świata, by stwierdzić, że często skupiamy się na działaniach, które nie są istotne dla ochrony środowiska.
Autorzy raportu podkreślają, że konsumpcja dóbr ma charakter systemowy – uzależniona jest m.in. od polityki, kultury, infrastruktury i rynku. Dopiero zmiana na szczeblu organizacji społeczeństwa jest w stanie realnie wpłynąć na stan środowiska naturalnego.
Regulacje prawne dotyczące jednorazowych opakowań z plastiku mogą zdziałać dużo więcej niż moda na bawełniane torby z zabawnymi napisami, a np. dotacje na transport publiczny skuteczniej zachęcą do korzystania z autobusu niż milion wpisów na Instagramie.
„Jeśli naprawdę zależy ci na środowisku – przekonuje Wicker – rusz tyłek ze swojego drewnianego krzesła z odzysku i idź na posiedzenie rady miasta”.