Przemytnicy sami nie ryzykują życia w przeprawie. Tylko załatwiają łodzie. Krzyczą: „Ty będziesz sterował? Trzymaj tę wajchę! Jeśli nie puścisz, to dopłyniecie do Europy!”
LESBOS, GRECJA
W lesie na tureckim brzegu stłoczone grupy ludzi czekają na sygnał. Tak jest każdej nocy. 50-70 osób. Co 400 m. Jedni czują drugich. Przed nimi morski przesmyk między dwoma państwami. Światła Lesbos kuszą, tam jest inny, lepszy świat, ledwie kilka mil od wybrzeża Turcji. Drzewa zasłaniają ich przed czujnym wzrokiem strażników granicznych.
Moses, 29 lat, Nigeria: Przemytnicy kazali nam czekać. Zostaliśmy między drzewami. Kolejna noc bez snu. Padało od siedmiu godzin. Siedzieliśmy na mchu zmęczeni i mokrzy. Dzieci płakały z zimna. Bałem się, że zadzwoni łącznik i odwoła łodzie jak poprzedniego dnia. Nie miałem już pieniędzy, nie wiedziałem, gdzie wrócić. Zabrakło mi na kamizelkę ratunkową. W naszych krajach nie robi się takich rzeczy. To podróż na śmierć i życie.
Adnan, 27 lat, Afganistan: Próbowałem pięć razy. Za dnia legalnie to będzie 20 minut motorówką. Są tacy, co próbowali 11 razy i wciąż siedzą w Turcji. To przypomina grę planszową. Złapała cię straż? Stanąłeś na polu „Idź do więzienia na dwie kolejki”. Tureccy urzędnicy podsuwają ci kartkę, na niej zgoda na twoją deportację. Oczywiście w ich języku. „Podpisz, a będziesz bezpieczny!” ‒ kuszą. Szedłem tu z Iranu. To prawie 3 tys. km. Nie będę wracać.
Samir, 45 lat, Syria: Przez ostatnie trzy lata utonęło prawie 16 tys. ludzi. Myślałem: „Czy moja rodzina stanie się częścią tej statystyki? Jeśli umrzemy, kto wyłowi nasze dzieci?”. Jesteśmy z Syrii, bomby spadły na nasze miasto. Zobacz, mam wideo, to mój dom: gruz, kurz i krew.
Moses, 29 lat, Nigeria: Siedzieliśmy cicho, bo strażnicy graniczni czasem sprawdzają plaże. Ryk morza wdzierał się w las. Tylko dwa razy w życiu widziałem taki sztorm. Inni mogli dać się złapać i spróbować przepłynąć ponownie, ja ‒ nie. Już raz mnie zamknęli. Za nielegalne przejście z Syrii do Turcji. Dwa miesiące aresztu na wschodnim krańcu Turcji. Wyrok: deportacja. Ale ja nie mogę wrócić do Nigerii. Za dużo widziałem, był na mnie wyrok. Nie mam rodziców ani rodzeństwa. Widziałem, jak ich zabijali.
Adnan, 27 lat, Afganistan: Skazali mnie, bo byłem aktywistą, walczyłem o prawa kobiet. Kiedy otruli siedem studentek, powiedziałem o tym głośno. Zabrali mi laptop, wsadzili do więzienia. Uciekam z kraju i od kraju. Do lepszych wartości.
Przemytnicy dzwonią do siebie i obserwują morze. Są jak kiść winogron. Sieć głów połączona przez jeden krzew. Przybijają do brzegu godzinę po północy. Czarne pontony z plastikowymi pokładami i zużytymi silnikami.
Moses, 29 lat, Nigeria: Podstawili łódź i kazali biec. „Szybciej!” ‒ krzyczeli. Bili nas, żeby pospieszyć. 64 osoby na czterech metrach. Wydawali komendy: „Wsiadać! Mężczyźni ‒ dwa kręgi od zewnętrznej rufy! Kobiety, dzieci, ciężarne i najstarsi ‒ w środku!”.
Adnan, 27 lat, Afganistan: „Kto chce sterować?!” – pytali. Przemytnicy sami nie ryzykują życia w przeprawie. Tylko załatwiają łodzie. „Trzymaj tę wajchę! – krzyczeli. ‒ Jeśli nie puścisz, to dopłyniecie do Europy!”.
Przez środek przesmyku przechodzą świetlne boje. Tam kończy się ich świat, a zaczyna się inny, do którego zmierzają. Tam jest granica.
Moses, 29 lat, Nigeria: Płyniemy; niosą nas słowa modlitw. Allah akbar albo Ojcze nasz. Parę dialektów modli się do różnych bogów. Ścisk do granic możliwości. Krew nie dopływa do kończyn. Morze wlewa się do łódki, pokład już tylko centymetry nad poziomem wody. Za dużo nas! Dlaczego tak długo? Godzina, dwie, a przecież światła Grecji były tak blisko! To wszystko iluzja, jak wolność w obozie dla uchodźców. Po dwóch godzinach zobaczyliśmy boje. Tuż przed granicą ze świateł gonili nas tureccy strażnicy. „Bisrea!”, „Haraka!”. „Szybciej!” ‒ wołaliśmy do sternika.
Adnan, 27 lat, Afganistan: Trzech mężczyzn w dętkach siedzi na rufie. Pośrodku morza dziurawią pokład. Wielu uchodźców utonęło przez sabotażystów. Skąd są? Kto ich opłaca? Dlaczego zależy im na naszej śmierci? Przecież wiedzą, że ludzie pustyni nie potrafią pływać. Łódź przewrócona. A było tak blisko.
Moses, 29 lat, Nigeria: Po stronie Unii byliśmy bezpieczni. Turcja została za nami! Płakaliśmy z radości. Jeśli umrzemy, to przez sztorm. Łódź przeciekała, była połatana. Nie mogliśmy ruszyć rękami, a co dopiero wylewać wodę. Do łodzi dostała się fala, po chwili byliśmy w morzu. Zaczęliśmy wołać o pomoc. Zaraz podpłynęła spora łódź. Rzucili nam liny. Ostatnie, co słyszałem, to krzyk kobiety, którą zabrała fala. Chwyciłem linę i straciłem przytomność.
Adnan, 27 lat, Afganistan: Za drugim razem zawiódł silnik, czekaliśmy, aż nas Turcy wyłowią. Oni podpływają szybko, mają noktowizory. Widzą w ciemności. I znowu stanąłeś na polu „Idź do więzienia”. Pięć razy to przechodziłem. Najgorsze było więzienie Aravol. Oddychaliśmy świeżym powietrzem tylko 10 minut dziennie. Okradli mnie strażnicy. Turcja wzbogaca się na uchodźcach, w więzieniach są dla nas specjalne ceny. Paczka papierosów: 20 euro, butelka wody 5 euro. Na Lesbos dopłynąłem wreszcie motorówką, za szóstym razem. 15 minut ‒ i wielkie szczęście. Za wejście na motorówkę przemytnicy biorą po 1500 euro. To ceny dla desperatów. Na brzegu ludzie płakali, a ja się śmiałem. Oszukałem w tej grze czy wygrałem?
Moses, 29 lat, Nigeria: Ocknąłem się następnego dnia. To była łódź Frontexu ze szwedzką załogą. Sól morska wypaliła mi przełyk, nie mogłem jeść i pić. Z namiotu przy brzegu zabrali nas furgonetką. Gdzie nas wieziecie?
Samir, 45 lat, Syria: Udało się! Habibi (ukochana) płacze. Ja też. Europa! Po tamtej stronie jesteś śmieciem, tutaj nas posegregują, zamkną w obozie, ale nie zabiją. Zasadnicza różnica: nie zabiją.
Na murach obozu Moria ktoś napisał: „Welcome to prison”. Nad tym powitaniem wylane z betonu ogrodzenie, wysokie metalowe siatki i zasieki. Wejście jest pilnie strzeżone. Europejczykom wstęp wzbroniony.
To obóz wojskowy, do środka mogą wejść tylko jego mieszkańcy. Za filmowanie choćby wejścia do Morii dziennikarze są zatrzymywani przez policję, a ich nagrania zostają usunięte.
Obóz jest przepełniony – teoretycznie może pomieścić 3 tys. osób, ale teraz mieszka tu ponad dwa razy więcej. Moria wylewa się na przylegające wzgórza. Na zboczach między drzewami oliwnymi rozbito namioty przykryte plandekami z logo UNHCR. Tysiące foliowych ścian, setki materiałowych drzwi.
Moses, 29 lat, Nigeria: A więc Moria. Przez pierwszy tydzień spałem na ziemi. Po przeprawie byłem chory, miałem drgawki, gorączkę i wypalone gardło. Prawie nie mogłem mówić.
Samir, 45 lat, Syria: Przywieźli nas do obozu. Minęły dwa lata, a my wciąż czekamy. Wynieśliśmy się tutaj, na zbocza. Czemu? Agresja, zamieszki, bitwy między wyznaniami. Afgańczycy przeciwko Irakijczykom, alawici przeciw sunnitom. Baliśmy się o dzieci. Postawiliśmy tu namiot. Trzy metry kwadratowe, czwórka dzieci, ja i żona. Przed wojną jeździłem tirami. Lubiliśmy podróżować. Planowaliśmy wycieczkę do Europy.
Yasmine, żona Samira, 40 lat: Kto jest temu wszystkiemu winien? Rosjanie? Amerykanie? Dla nas nie ma różnicy. Zabrali nam normalne życie.
Marko, 34 lata, Sudan Południowy: Widzisz ten hangar z czerwonej blachy? To sklep. Raz na miesiąc dostajemy bony. 90 euro na osobę. W moim namiocie mieszka 115 ludzi. Sami uchodźcy z Afryki. Sześć, może osiem różnych krajów. W Sudanie zabili moją rodzinę. Łóżko to jedyne, co mam.
Trudno znaleźć wyjście z labiryntu dróżek między namiotami. Ale na szczycie nieoficjalnej części obozu nikt nie rozbija namiotów. Teren służy za nieoficjalną toaletę. Z góry widać, jak tysiące kabli, linek do prania i sznurków mocujących splata ze sobą namioty i kontenery. Moria przypomina pajęczą sieć, w którą wpadają uchodźcy.