„Rząd doszedł do wniosku, że nauczyciele – kilkaset tysięcy – to jest zbyt mała grupa, żeby się przejmować nią w kontekście wyborczym” – mówi prof. Stanisław Gomułka. Lepiej było rzucić 43 mld zł wyborcom
ADAM DRYGALSKI: Panie profesorze, jeśli na ulicy zadać przechodniom pytanie, czy popierają strajk nauczycieli, to dziewięciu na dziesięciu odpowie: Tak, popieram! Ale jeśli tych samych przechodniów zapytamy: „Czy zgodziłbyś się płacić wyższe podatki, żeby nauczyciele mieli wyższe pensje?”, to już przynajmniej połowa się zastanowi. Czy nas, jako państwo, stać na podwyżki dla nauczycieli?
PROF. STANISŁAW GOMUŁKA*: Ogólne wydatki publiczne wynoszą ok. 800 mld zł rocznie, czyli ok. 40 proc. dochodu narodowego. Zatem wydatek rzędu 10 czy 15 mld zł jest dla państwa stosunkowo drobną częścią wydatków. Ale rząd zdecydował się nawet jeszcze przed strajkiem, w trakcie negocjacji z nauczycielami, że wyda 43 mld zł na inne cele: na emerytów, na ludzi młodych czy dla podatników generalnie.
I w tym momencie zaczął się problem, bo nawet już na te 43 mld zł nie ma pieniędzy w budżecie i trzeba to będzie kredytować, zapożyczając się na rynku finansowym. Ale skoro rząd zobowiązał się do bardzo dużych, dodatkowych wydatków – to kiedy pojawił strajk i żądanie kolejnych kilkunastu miliardów, to tym bardziej nie ma na to pieniędzy.
Czyli rząd PiS padł trochę ofiarą własnego rozdawnictwa?
Tutaj jest coś znacznie gorszego niż rozdawnictwo. Bo oferta 43 mld zł pojawiła się w kontekście najbliższych wyborów i jest wyraźny związek między tymi decyzjami a wyborami. Beneficjentami będą miliony wyborców. Najwyraźniej rząd doszedł do wniosku, że nauczyciele – kilkaset tysięcy – to jest zbyt mała grupa, żeby się przejmować nią w kontekście wyborczym. To jest po prostu coś w rodzaju łapówki politycznej.
Ale czy zgadza się pan z postulatami nauczycieli? Czy może do żądań podwyżek należałoby dopisać próbę zreformowania szkoły, tak aby uczyła w sposób bardziej nowoczesny? Bo chyba się zgadzamy, że szkoła powinna pójść z duchem czasu.
Oczywiście, że potrzebna jest głęboka reforma szkolnictwa. Potrzebne jest rozbudowanie szkolnictwa zawodowego, które w Polsce zostało prawie zniszczone w okresie transformacji. Tutaj mamy przykład Niemiec, które bardzo dbają o tę część szkolnictwa. I naturalnie, że w „Karcie nauczyciela” są pewne zapisy, które mają charakter przywilejów i powinny być usunięte
Wydaje mi się, że trzeba rozmawiać z nauczycielami i zaproponować im znaczące reformy, które podnosiłyby poziom szkolnictwa i zachęcały nauczycieli do zdobywania wyższych kwalifikacji, ale z drugiej strony wiemy, że płace nauczycieli są wyjątkowo niskie. Że to ma degradujący wpływ na nich, że zniechęca młodych ludzi do uczenia się z myślą o tym, żeby być nauczycielami, a więc stanowi niebezpieczeństwo dla jakości szkolnictwa w najbliższych dziesięcioleciach.
Pana prognoza, jak ten strajk się zakończy, kiedy i czym?
Wcześniej czy później wydaje mi się, że będziemy mieć zarówno wyższe płace w szkolnictwie, jak i reformę szkolnictwa. Dobrze by było, gdyby to stało się jak najszybciej. Akurat reformy, które ostatnio wdraża rząd, nie służą, wydaje mi się, podnoszeniu jakości. Rozpoczynanie nauki od siedmiu lat w sytuacji, kiedy np. w Wielkiej Brytanii zaczyna się naukę od pięciu lat? Zaczynanie nauki od sześciu lat w Polsce było czymś sensownym. Także podnoszenie poziomu nauczycieli jest potrzebne; mamy bardzo dużo dobrych nauczycieli, ale jest ryzyko, że do tego zawodu nie będą przychodzić zdolni ludzie i w związku z tym podniesienie płac w tym sektorze musi nastąpić.
Wywiad został minimalnie zredagowany, żeby uzyskać większą przejrzystość i klarowność. Obejrzyj całość:
*Prof. Stanisław Gomułka przez 35 lat wykładał w prestiżowej London School of Economics. Był doradcą Międzynarodowego Funduszu Walutowego i członkiem zespołu, który po 1989 r. pilotował transformację polskiej gospodarki od socjalizmu do modelu wolnorynkowego (plan Balcerowicza). Obecnie jest głównym ekonomistą Business Centre Club.