Donald Trump oskarżył Google’a, Facebooka i Twittera o „tłamszenie głosów prawicy”. Co ciekawe, kilka dni wcześniej sąd orzekł, że prezydent USA, blokując niektórych użytkowników Twittera, złamał konstytucję w kontekście swobody wypowiedzi w przestrzeni publicznej
Donald Trump ostatnio intensywnie przyciąga uwagę światowych mediów. Niektórzy amerykańscy komentatorzy oceniają, że prezydent USA wszedł w stan manii, który zaskoczył nawet jego własną administrację. Dowodem na taką tezę może być milczenie biura prasowego Białego Domu, który najwidoczniej nie ma pomysłu, jak reagować na czarny PR generowany przez przywódcę Stanów Zjednoczonych.
Rzecznicy prasowi nabrali wody w usta także po kolejnym twitterowym wpisie, w którym prezydent napisał do krytykujących go kongresmenek „wracajcie, skąd przyjechałyście” (rasistowsko nawiązując do koloru ich skóry). Co ciekawe, z czterech kobiet polityki niechlubnie wyróżnionych przez Donalda Trumpa tylko jedna przyjechała z Somalii w młodym wieku, wraz z rodzicami. Pozostałe trzy są rodowitymi Amerykankami.
„Prezydent szaleje na Twitterze!” – głoszą nagłówki bulwarówek w USA. Internetowe wyczyny ostatnich dni prawdopodobnie przejdą do historii tej kadencji.
Szczyt hejterów
Portale społecznościowe są szczególnie ważne dla Trumpa – na Twitterze obserwuje go już ponad 61 mln ludzi. Prezydent podkreślił wagę takich mediów, organizując w miniony czwartek quazi-operetkowe spotkanie internetowych hejterów, doniośle nazywane „szczytem na temat mediów społecznościowych”. Udział wzięli w nim m.in. zablokowana na platformie Pinterest działaczka antyaborcyjna Lila Rose oraz prowadzący pro-Trumpowski serwis YourVoice America Bill Mitchell, których nawet znana z obiektywizmu i wyważonych informacji agencja Reutera nazwała prawicowymi „internetowymi prowokatorami”.
Co ciekawe na „spotkaniu cyfrowych liderów” – jak dumnie obwieszczały pro-republikańskie media – zabrakło dostawców największych platform internetowych. Ta nieobecność nie była przypadkowa. Donald Trump nie zaprosił gigantów komunikacji na spotkanie, bo wraz z popierającymi go fanami oskarżył wielkich graczy – Google’a, Facebooka i Twittera – o „tłamszenie konserwatywnych głosów w sieci”.
Firmy zaprzeczyły, by podejmowały takie działania. Jednak prawicowi zwolennicy Donalda Trumpa twierdzą, że każdego dnia „doświadczają cenzury” tych mediów poprzez usuwanie ich postów czy blokowanie kont. Co ciekawe, wszyscy „poszkodowani” zgromadzeni wokół prezydenta zostali ukarani przez wskazane portale zgodnie z regulaminem, ze względu na używanie mowy nienawiści czy szerzenie dezinformacji.
„Nie damy się uciszyć”
Jak podała telewizja CNN, w trakcie spotkania prezydent USA powiedział, że polecił swojej administracji wyszukanie przepisów, które mogłyby dodatkowo chronić „wolność słowa” gwarantowaną przez pierwszą poprawkę do amerykańskiej konstytucji. „Nie damy się uciszyć” – oznajmił Trump zebranym podczas „szczytu” i dodał: „Big tech nie może cenzurować głosów”. Zaznaczył jednak przy tym, że niektórzy konserwatywni komentatorzy postępują za daleko.
Demokratyczny senator Mark Warner podsumował, że Trump zamiast walczyć z rosyjską dezinformacją w mediach społecznościowych lub chronić prywatność i dane Amerykanów, zaprosił do Białego Domu „trolli” i „zwolenników teorii spiskowych”.
Wielu Amerykanów dzieli się opiniami na temat zachowania prezydenta w mediach społecznościowych. „Najwidoczniej Donald Trump pojmuje walkę przeciwko mowie nienawiści jako »cenzurowanie głosów prawicy«” – napisała jedna z użytkowniczek Facebooka.
Najwidoczniej do prezydenta dotarła informacja o drwinach ze spotkania „cyfrowych liderów bez cyfrowych liderów”, bo zapowiedział, że w najbliższych tygodniach wezwie reprezentantów wielkiej trójki (Facebook, Google, Twitter) na rozmowy dotyczące „cenzurowania” przedstawicieli prawicy.
Sąd: prezydent łamie konstytucję
Wytypowane serwisy odmówiły komentowania zapowiedzi prezydenta. Komunikat w tej sprawie wystosowała organizacja zrzeszająca główne amerykańskie koncerny technologiczne, która podkreśliła, że „firmy internetowe nie są nastawione przeciwko jakiejkolwiek ideologii politycznej”. Wskazała również, że to właśnie środowiska konserwatywne „z dużym skutkiem korzystały z mediów społecznościowych”.
Z kolei agencja Reutera przypomina o niespójności wypowiedzi prezydenta USA. Z jednej strony Donald Trump wielokrotnie powtarzał, że wybory wygrał dzięki Facebookowi i Twitterowi. Z drugiej często oskarża platformy o faworyzowanie Partii Demokratycznej. Odbyły się nawet posiedzenia Kongresu w sprawie rzekomego uprzedzenia serwisów wobec Republikanów.
Prezydent Stanów Zjednoczonych usłyszał niedawno wyrok, po którym Amerykanie nazywają go „wielkim cenzorem” lub „wielkim bratem”. Na dwa dni przed czwartkowym spotkaniem nowojorski sąd apelacyjny uznał, że Donald Trump nie może blokować krytycznych wobec niego użytkowników Twittera, ponieważ własnego konta w tym serwisie używa do celów oficjalnych. Cenzurowanie niepopierających go obywateli jest, według sądu, niezgodne z konstytucją.
Źródła: CNN, Reuters, PAP, Associated Press