Najpierw winny był Stalin, teraz Putin – wielu Tatarów krymskich po raz kolejny musiało udać się na tułaczkę i porzucić swoją ledwo co odzyskaną ziemię
Dilyara i Amet są małżeństwem. Pytani, gdzie jest ich dom, odpowiadają bez zastanowienia: Krym. Mimo że spędzili tam tylko 13 lat swojego życia.
Jaszar Fazylow losy Tatarów krymskich nazywa genetycznym paradoksem. Pyta, jak inaczej wytłumaczyć fakt, że komfortowe życie – oczywiście jak na standardy Związku Radzieckiego – duże, czteropokojowe mieszkanie bez mrugnięcia okiem zamienia się na niepewność i dziurę w ziemi, gdzie własnymi rękami trzeba wybudować dom o wymiarach cztery na cztery metry?
Enwer Bekirow powtarza, że cała historia jego rodziny to walka o przetrwanie i rozpoczynanie życia na nowo.
Musisz wrócić na Krym
Na rozkaz Stalina wszyscy Tatarzy krymscy, ponad 180-tysięcza rdzenna społeczność, zostali wypędzeni 18 maja 1944 r. do Azji Środkowej, głównie do Uzbekistanu. Miała to być kara za rzekomą kolaborację z niemieckim okupantem podczas II wojny światowej. Akcja rozpoczęła się o świcie, na spakowanie się było niewiele czasu. Podróż w bydlęcych wagonach trwała nawet miesiąc. Według szacunków prawie 40 proc. Tatarów zmarło po drodze lub niedługo po przyjeździe z odwodnienia, głodu i szerzących się chorób.
„Babcia opowiadała mi, że pociąg zatrzymywał się tylko kilka razy, żeby wyrzucić martwe ciała” – mówi Enver. „Od czasu do czasu podawano jedzenie – słoną rybę, po której jeszcze bardziej chciało się pić” – dodaje.
Enver urodził się w przemysłowym Angrenie na wschodzie Uzbekistanu. Za Związku Radzieckiego działało tam kilka dużych kopalni węgla i fabryk. W szkole na 30 uczniów był jeden Uzbek, reszta to dzieci deportowanych – nie tylko Tatarów, ale też Ukraińców, Rosjan.
„Nawet tam przylgnęła do nas łatka kolaborantów. Pamiętam, jak dzieciaki z sąsiedztwa wykrzykiwały w moją stronę rymowankę o złych Tatarach” – wspomina Enver.
W domu Jaszara, który urodził się na uzbeckim wygnaniu w 1972 r., o deportacji się mówiło , ale bez szczegółów.
„Myślę, że rodzice chcieli nas chronić. Doświadczenie nauczyło ich ostrożności. Wtedy jeszcze nikt nie wierzył, że Związek Radziecki może upaść” – mówi. „Po latach udało się im osiągnąć dobry poziom życia. Mieszkaliśmy w dużym mieszkaniu w Taszkencie. Mama była inżynierem, tata Riza Fazyl dziennikarzem, pisał też poezję i patriotyczne pieśni – po krymskotatarsku. Ja poszedłem na studia pedagogiczne z językiem francuskim” – dodaje.
Dilyara i Amet urodzili się w uzbeckim Namangan w Kotlinie Fergańskiej. Tam się poznali i pobrali. Skończyli studia i zaczęli pracę w miejscowej szkole jako nauczyciele – ona uczyła informatyki, on angielskiego.
„Nigdy nie czułam, żeby Uzbekistan był moim domem. Odkąd pamiętam, babcia zawsze mi powtarzała: musisz wrócić na Krym, tam jest twoje miejsce” – podkreśla Dilyara.
Ta ziemia należy do nas
W czasach radzieckich Tatarzy krymscy mieli zakaz osiedlania się na Krymie. Zaczęli wracać na półwysep pod koniec lat 80., gdy Związek Radziecki zaczął chwiać się w posadach. Fala powrotów nasiliła się po ogłoszeniu przez Ukrainę niepodległości. W domu Jaszara nikt nigdy głośno nie mówił o wyjeździe z Taszkentu, jednak gdy tata w 1992 r. oznajmił krótko „wracamy!” ani jego, ani starszej siostry to nie zdziwiło.
„Przez całe życie podskórnie wiedziałem, że taki moment nadejdzie” – mówi Jaszar.
Sprzedali dom za bezcen. Bali się hiperinflacji, nie chcieli czekać. Pieniądze wystarczyły na transport, zakup dachówek i cegieł. To i tak nieźle – wiele rodzin wyjeżdżało, po prostu zostawiając mieszkania, pustoszały całe ulice.
„Powracający na Krym nie zawsze byli przyjmowani z otwartymi ramionami” – kontynuuje Jaszar. „Moją żonę, która jest Ukrainką urodzoną w Symferopolu, w młodości ostrzegano przed Tatarami krymskimi, że są niebezpieczni, że muzułmanie, żeby lepiej ich omijać szerokim łukiem” – mówi.
W rodzinnych domach, opuszczonych w 1944 r., często mieszkali nowi lokatorzy.
„Pamiętam płacz babci, gdy podeszła pod dom swojego ojca. Budynek i ogród był zadbany, mieszkali w nim Rosjanie. Wujek zapytał ich, czy może kupić ten dom, dom swojej rodziny, ale podana cena była zaporowa. Mimo to po kilku latach kuzyn odkupił go za niebotyczną sumę” – relacjonuje Enver.
Tatarzy krymscy mieli też problemy z uzyskaniem paszportów i meldunku, a bez dokumentów nie można było ani kupić gruntu, ani dostać pracy. Powracający domagali się od nowej władzy przydziału ziemi. Bez skutku. Zaczęli więc ją zajmować i budować się bez pozwolenia.
„Uważali po prostu, że wrócili na ojcowiznę, że ta ziemia należy do nich” – wyjaśnia Enver.
Jego rodzina dołączyła do większej grupy, która zaczęła się budować na polu w pobliżu Symferopola. Mówi, że takich krymskotatarskich osad powstało na całym półwyspie ok. 400.
„Po przyjeździe mieszkaliśmy w namiocie, bez bieżącej wody, elektryczności” – wspomina Enver. „Jako najstarszy z trójki rodzeństwa musiałem codziennie nosić wodę do domu. W szkole, do której miałem na piechotę z pięć kilometrów, czuć było ode mnie naftą. Na początku buntowałem się, byłem zwykłym nastolatkiem, chciałem jechać z powrotem do Uzbekistanu. Tam miałem swoich przyjaciół, skromne, ale normalne warunki życia” – dodaje.
Enver zaczął następnie pracować dla międzynarodowej organizacji, potem przeniósł się do nadmorskiej Ałuszty, gdzie z żoną prowadził kawiarnię i niewielki hotel.
„Próbowałem pomóc tacie w budowie domu. To była najprostsza konstrukcja, fundamenty, cztery ścianki o grubości 25 cm, dach. Ale byłem chłopakiem z miasta, nic nie wiedziałem o budowlance” – uśmiecha się Jaszar.
Jaszar skończył studia, które musiał przerwać z powodu wyjazdu z Taszkentu. Na uniwersytecie poznał Irynę, swoją przyszłą żonę. Zaczęli uczyć francuskiego w prestiżowej symferopolskiej szkole. Na świat przyszły dwie córki, wzięli kredyt na mieszkanie.
Amet i Dilyara z synem przeprowadzili się z uzbeckiego Namangan do krymskiego Bakczysaraju w 2001 r. Wujek Dilyary, którego traktowała jak tatę, wrócił tam wcześniej z Tadżykistanu i kupił niewielkie mieszkanie, gdzie mogli zostać do czasu, aż ułożą sobie na nowo życie. Znaleźli pracę jako nauczyciele. Z czasem wyprowadzili się na swoje, urodziła się im Kamila.
Życie od nowa
Przyszedł rok 2014. W stolicy Ukrainy trwał Euromajdan.
„Na Krymie też odbywały się »małe Majdany«. W Kijowie to był masowy ruch, tu byliśmy mniejszością. Trzeba było się wykazać odwagą, żeby w nich uczestniczyć” – mówi Jaszar.
Lokalne, prorosyjskie władze zaczęły otwarcie mówić o odłączeniu się półwyspu od Ukrainy. 26 lutego, tuż po ucieczce Wiktora Janukowycza i zwycięstwie rewolucji w Kijowie, Tatarzy krymscy zorganizowali wiec pod budynkiem Rady Najwyższej Autonomicznej Republiki Krymu w Symferopolu. Dołączyli Ukraińcy, aktywiści Euromajdanu. Po drugiej stronie zebrali się prorosyjscy zwolennicy. Doszło do zamieszek. Następnego dnia wczesnym rankiem na ulicach pojawiły się umundurowane „zielone ludziki”, a na budynkach lokalnych władz zawisły rosyjskie flagi.
„Tuż po demonstracji, w sobotę, 1 marca, zebraliśmy się ze znajomymi u mnie w domu, żeby pomyśleć, co robić” – wspomina Jaszar. „Rozumieliśmy, co się właśnie wydarzyło. Zadzwoniłem do taty. Powiedziałem mu, że wyjeżdżamy, a on tylko przytakiwał, jak dziecko. Normalnie się tak nie zachowywał” – zaznacza.
Nieuznawane przez większość państw referendum odbyło się 16 marca. Według oficjalnych wyników 96,8 proc. głosujących opowiedziało się za przyłączeniem Krymu do Rosji, co stało się dwa dni później. Tatarzy krymscy zbojkotowali głosowanie.
Wkrótce Jaszar z rodziną byli już we Lwowie. Wynajęli mieszkanie na obrzeżach miasta. Oszczędności szybko się skończyły. Jaszar przez ponad rok sprzedawał na ulicy płow, krymskotatarską potrawę. Dziś prowadzi agencję, która organizuje obozy językowe, żona uczy francuskiego online.
Enver również nie zwlekał. Z niepokojem śledził wiadomości o przeszukiwaniach w domach proukraińskich aktywistów i aresztowaniach Tatarów krymskich. Pod koniec marca 2014 r. został okradziony i pobity przez prorosyjską krymską samoobronę w Symferopolu. Uważa, że został zaatakowany, bo jest Tatarem. To było dla niego za dużo. Tego samego wieczoru z żoną postanowili, że wyjadą z Krymu.
„Nie czułem się bezpiecznie, musiałem chronić rodzinę. Od znajomych słyszałem, że krymskotatarskie rodziny uzyskały pomoc we Lwowie. Niewiele się zastanawiając, spakowaliśmy się i wyjechaliśmy. Synek miał siedem miesięcy, gdy tu przyjechaliśmy. Wzięliśmy ze sobą tylko dwie walizki, bo myśleliśmy, że sytuacja zaraz się wyjaśni, uspokoi i wrócimy” – tłumaczy Enver.
Rusłan i Natalia, lwowianie, zaprosili ich do siebie, zaoferowali nocleg. Enver z rodziną mieszkał u nich rok. Do dzisiaj są przyjaciółmi.
Amet i Dilyara wyjechali z Bakczysaraju kilka miesięcy później. Kierowali się przede wszystkim dobrem dzieci, nie chcieli, żeby dorastały w takich warunkach. Amet zadzwonił na specjalną linię uruchomioną przez ukraińskie Ministerstwo Polityki Społecznej i został skierowany z rodziną do Drohobycza. Przez trzy miesiące mieszkali w budynku Caritasu, potem wynajęli mieszkanie. Po ponad trzech latach przeprowadzili się do Lwowa.
Historia zatacza koło
Enver zaangażował się w pomoc przesiedleńcom – nie tylko Tatarom krymskim, ale też osobom z Donbasu. Największa fala emigracji ze wschodu kraju miała miejsce w latach 2014 i 2015. Jego organizacja Haytarma (z krymskotatarskiego: powrót) oferuje pomoc w uzyskaniu potrzebnych dokumentów, asystuje w urzędach, rozdysponowuje odzież, którą przekazują mieszkańcy Lwowa, a w razie potrzeby tłumaczy na ukraiński. Enver na podstawie informacji swojej organizacji szacuje, że w obwodzie lwowskim mieszka około półtora tysiąca Tatarów krymskich.
Alim Alijew, współzałożyciel Krym SOS (organizacji zajmującej się monitorowaniem sytuacji na Krymie, w tym przypadków łamania praw człowieka i pomocy uchodźcom wewnętrznym) i dyrektor programowy Domu Krymskiego (działającego w sferze kultury, edukacji i działań informacyjnych) szacuje, że od 2014 r. półwysep opuściło ok. 20 tys. Tatarów krymskich. Nie ma dostępnych dokładnych danych m.in. dlatego, że kryterium etniczności nie jest brane pod uwagę podczas rejestracji uchodźców wewnętrznych, nie wszyscy z nich aplikują też o ten status. Według spisu powszechnego z 2001 r. na Krymie żyło nieco ponad 243 tys. Tatarów krymskich, którzy stanowili 12 proc. mieszkańców.
Mieszkańcy półwyspu decydują się na wyjazd z różnych powodów – od ideologicznych przez ekonomiczne, polityczne po religijne. W mediach regularnie pojawiają się informacje o przeszukaniach w domach i aresztowaniach osób, które są przeciwko rosyjskiej władzy na Krymie. Pod koniec marca w zorganizowanej akcji zostało aresztowanych 23 Tatarów krymskich pod zarzutem udziału w zakazanej w Rosji organizacji Hizb ut-Tahrir. Część z zatrzymanych to aktywiści Krymskiej Solidarności, organizacji wspierającej rodziny represjonowanych. W grudniu ubiegłego roku czwórka została skazana na karę więzienia od 9 do 17 lat.
Organizacja Freedom House w tegorocznym raporcie o stanie demokracji i wolności uznała Krym za „niewolny” (8 na 100 punktów). Oświadczenia o łamaniu praw człowieka Tatarów krymskich i innych proukraińskich mieszkańców półwyspu publikują m.in. Human Rights Watch i Amnesty International.
Dilyara mówi mi, że jej mama została na Krymie, bo nie zniosłaby kolejnego wyjazdu z półwyspu. Rozmawiają często przez telefon, ale nie mówią o polityce. Mama się boi, zmienia temat.
We Lwowie nie ma jednej dzielnicy, w której osiedlili się przesiedleńcy z Krymu, dzięki temu nie tworzą się zamknięte społeczności. Mieszkańcy miasta, uważanego za konserwatywne, dobrze przyjęli Tatarów krymskich – mimo innej religii i kultury. Łączy ich duża proukraińskość. A może raczej – antyrosyjskość.
Enver nie myśli o podróży na Krym, boi się aresztowania za swoją działalność. Do Lwowa zabrał trochę krymskiej ziemi, piasku i muszelki z czarnomorskich plaż. Z rodziną spędzają czasem wakacje w Odessie. Świadomość, że tam niedaleko jest Krym, ziemia przodków, nie jest dla niego łatwa.
„Historia zatoczyła koło. Mój tata został deportowany z Krymu, gdy miał pięć lat. Moja córka opuściła półwysep w tym samym wieku” – mówi Amet. I dodaje z przekonaniem: „Prędzej czy później tam wrócimy; tam jest nasze miejsce”.