W szkołach zagadnienia z dziedziny ekologii traktowane są płytko i powierzchownie. Jak twierdzi prof. Piotr Skubała, jest to poważny błąd. „Najbardziej przeraża mnie to, że szkoła nie stawia akcentu na powagę sytuacji. Szkoła raczej uspokaja. Przekonuje, że sobie poradzimy, a nie alarmuje, że znaleźliśmy się na skraju przepaści. Z tego zdają sobie sprawę nieliczni” – podkreśla naukowiec w rozmowie z Holistic.news
KAROLINA GAWLIK: Pytałam organizatorów młodzieżowego strajku klimatycznego w Polsce, jak dużo uczyli się o zmianach klimatu w szkole. Okazuje się, że jedynym zagadnieniem była dziura ozonowa z zaznaczeniem, że się zmniejsza. Chodzą do dobrych szkół, są w klasie z rozszerzonymi naukami ścisłymi.
PROF. PIOTR SKUBAŁA*: Ze względu na narastający problem jeszcze intensywniej zająłem się edukacją ekologiczną. W Katowicach Urząd Miasta postawił pawilon, w którym od września do grudnia realizowano różne formy edukacji związanej z ekologią i klimatem. W każdy poniedziałek prowadziłem warsztaty dla dzieci i młodzieży, teraz wciąż opowiadam o zmianach klimatu w różnych grupach wiekowych i mam przegląd wiedzy uczniów. Jestem przerażony stanem niewiedzy. Zjawisko efektu cieplarnianego, to, że dwutlenek węgla jest gazem cieplarnianym to zagadnienia raczej im nieznane.
Tylko pojedyncze osoby znają ten mechanizm. Nawet w dobrych liceach młodzież nie jest edukowana. Wiedzą, że sytuacja na naszej planecie jest dość zła, że przyroda jest niszczona, ale na tym się kończy. Nie wynoszą ze szkoły przeświadczenia, że sytuacja ludzkości jest groźna i musimy podejmować szybkie kroki dotyczące zmian klimatu. Owszem, uczy się zachowań ekologicznych, ale na powierzchownym i płytkim poziomie – segregujemy śmieci, sadzimy drzewka, oszczędzamy wodę. Ostatnio przebija się temat nadmiaru plastiku, ale nie przekłada się to na poczucie ograniczenia konsumpcji.
W polskim programie nauczania z grudnia 2016 r. nie znalazł się żaden punkt poświęcony globalnej zmianie klimatu.
I to należy zmienić – kwestie zmian klimatu powinny być włączone do podstawy programowej. Mamy pozytywne przykłady, takie jak katowicki namiot, ale w tym samym miejscu do głosu byli dopuszczani przedstawiciele przemysłu górniczego, którzy opowiadali młodzieży kompletnie co innego: że jest dobrze, że węgiel jest dobrej jakości i że można go w czysty sposób spalić. Najbardziej przeraża mnie to, że szkoła nie stawia akcentu na powagę sytuacji. Szkoła raczej uspokaja. Przekonuje, że sobie poradzimy, a nie alarmuje, że znaleźliśmy się na skraju przepaści. Z tego zdają sobie sprawę nieliczni.
Mimo to uczniowie protestują.
To jest nadzieja. Cała nadzieja zmiany systemu gospodarczego i społecznego jest właśnie w młodych ludziach. Bo politycy sami z siebie tego nie zmienią. Będą do końca brnęli w tę ślepą uliczkę, niszcząc planetę w interesie, dla zysku. Pytanie, ilu tych młodych w Polsce rzeczywiście jest w stanie wyjść i krzyczeć? Na Zachodzie są to dziesiątki tysięcy, ale obawiam się, że u nas parę setek. Obym się mylił. Takie strajki mogą zawstydzić dorosłych, już na Zachodzie widać pierwsze reakcje ze strony decydentów. Ale to jeszcze długa droga, bo świadomość ekologiczna w naszym społeczeństwie zawsze kulała i to widać.
Jak przez lata zmieniło się budowanie tej świadomości w polskich szkołach?
Kiedyś mieliśmy wpisaną edukację ekologiczną jako ścieżkę międzyprzedmiotową. Ta ścieżka oczywiście kulała, ale jednak była. Cele prezentowały się pięknie, wśród nich takie kwestie, jak przyjęcie odpowiedzialnej postawy wobec otaczającego świata, wartościowanie naszych zachowań względem środowiska, rozwijanie wrażliwości na problemy środowiskowe, wyrażanie szacunku dla przyrody.
Potem te wskazówki etyczne i moralne praktycznie zniknęły z podstawy programowej. Dziś młody człowiek nie jest uczony poczucia odpowiedzialności za działania w środowisku, więc nie widzi, że jego indywidualny wpływ na przyrodę ma rzeczywiście znaczenie.
Czy, pana zdaniem, ważniejsze są wskazówki moralno-etyczne, czy nauczanie ekologii z perspektywy fizycznej, chemicznej?
Etyka powinna być pierwsza, bo wtedy może pojawić się u młodego człowieka potrzeba dalszego poznania. Najpierw musi być przekonanie: jestem częścią wielkiej wspólnoty życia, wszystko jest powiązane, mam szacunek do tego, co jest wokół mnie i daję temu prawo do życia, dlatego korzystam ze środowiska w rozsądny sposób. Chociaż dzisiaj znaleźliśmy się w sytuacji krytycznej i na takie powolne edukowanie może być za późno.
W tym momencie musimy grzmieć, że sytuacja jest groźna i naprawdę zostało niewiele czasu, bo obecna cywilizacja stoi pod znakiem zapytania. Mówią o tym naukowcy, papież, Greta Thunberg [inicjatorka młodzieżowych protestów – red.] i tysiące młodych ludzi. Niestety, trzeba dzisiaj trochę straszyć społeczeństwo, bo nie mamy czasu na przemianę trwającą pokolenia. Dziś trzeba wyjść na ulice, tak jak robią to młodzi.
Uczniowie mówili mi też, że zagadnienia na lekcjach czy pytania na testach – na przykład z zakresu energetyki – ograniczają się do Polski, podczas gdy to problem globalny.
Smutne, że tak się w sobie zamykamy. Młodzież to dostrzega, czuje się z tym źle, pragnie wymiany opinii z uczniami w innych krajach. Tymczasem słyszą o oszczędzaniu wody i segregowaniu śmieci, które są ważne, ale nie rozwiążą problemów. Kto wyraźnie i głośno mówi w szkołach, żebyśmy przechodzili na dietę roślinną albo chociaż ograniczali spożycie mięsa? Wiemy, że skończenie z jego przemysłową produkcją to jeden z niezbędnych kroków, ale tego tematu nikt nie porusza.
Młodzież wychodzi na ulice w kontekście zmian klimatu i świetnie, ale musi pamiętać, że kwestie, które podnoszą, to niejedyny nasz problem. Nie wystarczy, że przejdziemy na energetykę odnawialną, do tego dochodzi jeszcze kwestia odtwarzania przyrody czy ograniczenie konsumpcjonizmu. Chodzi o to, żeby młodzież nie skupiała się wyłącznie na sposobie produkcji energii, lecz miała świadomość, że ogromnym problemem jest nasze nastawienie na ciągłą konsumpcję.
Co to znaczy odtwarzanie przyrody?
W World Scientists’ Warning to Humanity – dokumencie podpisanym przez ponad 15 tys. naukowców – z 13 kroków potrzebnych ludzkości, cztery dotyczyły ochrony przyrody, w tym odtworzenia ekosystemów. Podczas konferencji dotyczącej konwencji o różnorodności biologicznej w Nagoi z 2010 r. eksperci sugerowali, że do 2020 r. musimy wziąć pod ochronę 17 proc. lądów i wód śródlądowych oraz 10 proc. obszarów morskich.
I tego nie zrealizujemy do 2020 r., bo te powierzchnie niespecjalnie się powiększają. Z kolei w magazynie „Science” opublikowano pracę, z której wynika, że 30 proc. naszej planety powinno być chronione w 2030 r., a połowa – w 2050 r. I wtedy mamy szansę przetrwać jako cywilizacja. Mówi też o tym książka prof. Edwarda Wilsona „Pół Ziemi. Walka naszej planety o życie”. Tymczasem każdy skrawek dzikiej przyrody jest dzisiaj zawłaszczany. Widać to już nie tylko w miastach.
Życie na naszej planecie wymiera, jest gorzej niż podczas zagłady dinozaurów – mówił pan w jednym z wykładów. Dlaczego?
Od 1970 r. straciliśmy 60 proc. populacji kręgowców. Ostatnio głośno było o tym, w jak szybkim tempie znikają owady. Widzi to każdy kierowca na szybie swojego samochodu. Badania prof. Smila pokazują, w jakim zakresie przekształcamy planetę. Dzisiaj 67 proc. biomasy kręgowców to zwierzęta hodowlane i udomowione, 30 proc. to ludzie, a tylko 3 proc. to dzikie kręgowce. Czyli prawie ich nie ma.
Ale przecież jakoś żyjemy.
Zna pani hipotezę znikających nitów, wyjaśniającą związek między różnorodnością biologiczną a stabilnością ekosystemów? Naukowcy, którzy ją stworzyli, przyrównują przyrodę do lecącego samolotu. Z samolotu wypadają nity, nic się z nim nie dzieje, ale wszyscy wiemy, że jak spadnie kolejny – nikt nie wie który – to dojdzie do katastrofy. Na razie tracimy bioróżnorodność i przyroda działa, spełnia swoje usługi środowiskowe, ale w końcu przyjdzie punkt krytyczny i te usługi stracimy.
Co oznacza krytyczny moment?
Usługi środowiskowe dostarczane nam przez przyrodę to np. zapylanie, formowanie gleby, rozkład warstwy biologicznej, oczyszczanie wody, powietrza. Kiedy ekosystem przestałby działać, te funkcje nie byłyby spełniane. Zaczyna brakować wody, pokarmu. Profesor Johan Rockström i liczna grupa badaczy z Europy, USA i Australii wytyczyli bezpieczne wartości, tzw. planetarne granice, dla 10 kluczowych czynników środowiskowych. Ich przekroczenie zniszczy środowisko bezpowrotnie. Badania wykazały, że odnośnie trzech z nich, próg bezpieczeństwa został już przekroczony. Chodzi o wymieranie gatunków (dziesięciokrotne przekroczenie), ilość azotu w obiegu (ponad trzykrotne) i ocieplenie klimatu (o 10 proc.). A to badania sprzed 10 lat.
Tymczasem słyszę głosy, że zmiany klimatu zachodzą, ale ich poziom nie jest aż tak katastrofalny. Takie głosy słyszą także uczniowie.
Tylko czy to nas powinno zwalniać z działania? To, że katastrofa czeka nas nie za 12 lat, a za 50 czy 100 lat? Wiadomo, że nasze zachowanie jest złe i niszczy tę planetę. Przestańmy się sprzeczać, bo niezależnie od dekady, przy takim sposobie funkcjonowania koniec i tak nastąpi, a takie niepoważne podejście niczemu nie sprzyja. Edukacji młodzieży także.
Mówi pan bardzo obrazowo o tych zmianach. Może właśnie tego brakuje w szkołach, praktycznej nauki o przyrodzie?
Z pewnością nie zmienimy świadomości w szkolnych salach. Jeden z kroków wyróżnionych w World Scientists’ Warning to Humanity to właśnie edukacja ekologiczna prowadzona w terenie, a my od tego odchodzimy. A jak idziemy w teren, to z komórkami. Nie jestem przeciwnikiem technologii, ale tak nie uwrażliwimy dzieci na przyrodę. Powinniśmy być z nią sam na sam, snuć fantastyczną opowieść o cudzie, jakim jest życie wokół nas, o tym bogactwie, które znika. Pytanie tylko, ilu edukatorów i nauczycieli potrafi snuć taką opowieść, żeby poruszyć młode serca? Obawiam się, że niewielu.
Uprzedził pan moje pytanie o świadomość ekologiczną nauczycieli. Skąd ten pesymizm?
Na spotkaniu w jednej ze szkół nauczyciel pyta: „A jak to jest z tymi zmianami klimatu, co pan o nich sądzi?”. Jeżeli nauczyciel rozpoczyna rozmowę tak, że ma wątpliwości wobec tego, że jest źle, to na starcie jest porażka. Kiedyś uczestniczyłem w takiej debacie w liceum, gdzie jedna grupa młodzieży broniła tezy, że zmiany klimatu są i powoduje je człowiek, a druga, że ich nie ma i nie są one skutkiem działalności człowieka. Dla mnie rozmowa na taki temat, i to w szkole, jest jakąś aberracją. Powinniśmy dyskutować, jak musimy działać, żeby się uratować, a nie, czy w ogóle mamy działać.
Jaką radę może pan dać nauczycielom i dyrektorom? Skoro nie ma edukacji ekologicznej w podstawie programowej, trzeba liczyć na ich własną inicjatywę i dobrą wolę.
Napisałem tekst „10 tez na temat edukacji ekologicznej”. Pierwszy i chyba najważniejszy punkt to przedstawianie uczniom świata jako całości. Jesteśmy wielką wspólnotą istot powiązanych ze sobą na wiele sposobów. Pokazujmy zależności w parkach, lasach, na łąkach. Na razie mamy problem z takim postrzeganiem świata. W trakcie zajęć pytam dzieci: czego rośliny potrzebują do życia? Wtedy słyszę: światła słonecznego, dwutlenku węgla, wody i soli mineralnych. Rzadko słyszę jednak odpowiedź: zwierząt. Pszczoły, dżdżownice, bakterie, grzyby, reducenci, mikoryza – o tym nikt nie mówi. A przecież roślina potrzebuje do życia tysiące innych gatunków zwierząt, roślin i mikroorganizmów, z którymi tworzy ekosystem…
O tych wszystkich powiązaniach każdy uczy się w szkole, ale na pytanie, czy roślina potrzebuje innych form życia, prawie nikt nie odpowiada. To pokazuje słabość edukacji. Uczniowie mają informacje, ale nie potrafią ich powiązać. Dlatego ten pierwszy fundamentalny punkt – o pokazywaniu świata jako zależności – jest tak ważny. Podstawą wszystkich definicji powinny być wzajemne stosunki. Tego należy uczyć dzieci w szkole podstawowej i każdy z nas, w tym osoby dorosłe, powinien tak postrzegać świat. Bo jeśli prowadzimy działania szkodzące innym formom życia, to szkodzimy sobie.
Młodzi zwracają uwagę, że w budowaniu świadomości nie pomagają media, bo gdy strajkowali podczas szczytu COP w Katowicach, o ich marszu nie było wzmianki w niektórych serwisach informacyjnych.
Gdy pod koniec 2017 r. ukazało się „Ostrzeżenie naukowców do świata”, podpisane przez ponad 15 tys. naukowców ze 184 krajów, wielkie i dramatyczne tytuły ukazały się we wszystkich światowych mediach, w tym polskich. Ale trwało to jeden dzień. W trakcie szczytu klimatycznego COP24 w Katowicach ukazało się wiele interesujących artykułów, wywiadów, programów telewizyjnych.
Szczyt minął i gdzie odbywa się dyskusja w głównym nurcie? Ale jeśli młodzież będzie pojawiać się na ulicach, trudno będzie się uwolnić od tego tematu, on będzie wracał, bolał, wiercił umysły, bo będzie ktoś, kto cały czas przypomina, że nie możemy tych kwestii przespać. W szkolnych strajkach jest wielka nadzieja. Oby tylko młodzi nie dali się zniechęcić.
*Prof. Piotr Skubała – wykładowca w Katedrze Ekologii na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego. Ekolog, akarolog, etyk środowiskowy, działacz na rzecz ochrony przyrody. Ethic expert w Komisji Europejskiej w Brukseli, członek komisji ds. GMO i GMM przy ministrze środowiska, stały współpracownik miesięczników „AURA” i „Dzikie Życie”, lider organizacji The Climate Reality Project.