W stosunku Czechów do polskiej żywności, jak w soczewce, widać wszystkie czeskie stereotypy o Polsce i Polakach. „Dawniej Czesi traktowali nas tak, jak my Rumunów, ale jest pewien postęp. Teraz traktują nas tak, jak my Ukraińców” – uważa Aleksander Kaczorowski, tłumacz i ekspert ds. Europy Środkowej
W Polsce od lat panuje moda na Czechy. Potwierdzają to nie tylko badania socjologów. W 2018 r. CBOS po raz 25. zapytał Polaków, jaki naród lubią najbardziej. Czesi od lat są w czołówce tego rankingu, ostatnio stali się jego liderami. Tuż za nimi uplasowali się Włosi i Amerykanie.
Polska moda na Czechy
44 proc. Polaków czuje sympatię do Czechów, 31 proc. – obojętność, a zaledwie 14 proc. – niechęć. Takie wyniki przekładają się na decyzje turystyczne Polaków czy zainteresowanie czeską kulturą. Petr Zelenka uchodzi w Polsce za reżysera kultowego, w zasadzie, poza Czechami, nigdzie na świecie Bohumil Hrabal nie cieszy się taką popularnością jak u nas. W Polsce istnieją portale, które specjalizują się w informacjach na temat Czech, oraz wydawnictwa, które wydają niemal wyłącznie czeską literaturę. Czechofilstwo – zjawisko polegające na bezkrytycznej fascynacji wszystkim, co czeskie – zatacza coraz szersze kręgi.
Jednak z czeskiej strony nasze wzajemne relacje nie wyglądają tak optymistycznie. Polska bardzo często jest po prostu dla Czechów niewidoczna. Młody pisarz Miroslav Pech, autor rewelacyjnej i dostępnej po polsku książki „Uczniowie Cobaina”, opowiadał mi, że polską kulturę zaczął poznawać dopiero jako dorosły człowiek.
„Teraz pamiętam, że jako dzieciak oglądałem Bolka i Lolka. Pamiętam, że w latach 90. Czesi jeździli do Polski na zakupy, kupowaliśmy głównie ubrania. Chociaż mieszkałem blisko granicy, nigdy w Polsce nie byłem, ale moja ciocia jeździła. Nie rozumiałem, po co jeździ kupować do Polski, skoro może skoczyć za róg do Wietnamczyków” – wspominał.
Podobnego zdania jest reżyser Petr Zelenka. „Gdy mowa o zainteresowaniu inną kulturą, u nas na pierwszym miejscu jest kultura angloamerykańska. Niestety, to Ameryka jest największym eksporterem kultury popularnej. Ale fascynacja Anglią w Czechach była zawsze. Może dlatego, że mamy świetnych tłumaczy, może dzięki muzyce popularnej. Z różnych powodów orientowaliśmy się na Anglię. Na Niemcy oczywiście również. Mniej na Francję. Polska była zawsze gdzieś na dalekim miejscu” – tłumaczy scenarzysta kultowych „Samotnych”.
Czeski reżyser i scenarzysta wspomina też pierwsze spotkanie z Polską. „Bardzo sobie Polskę obrzydziłem. Nawet do końca nie wiem dlaczego. Byłem tu, kiedy miałem 16 lat, w 1983 r. Odwiedziłem Kraków. Miałem wtedy poczucie, że ten kraj jest brzydki, w sklepach nic nie ma, nie rozumiałem ludzi. Byłem zagubiony” – wspomina.
„Od tamtego czasu nie byłem w Polsce aż do 2005 r. Przez lata w ogóle jej nie zauważałem. Jedynie słuchałem polskiego rocka: Republiki, Lady Pank, progresywnych kapel z lat 80. Zainteresowałem się Polską, kiedy ona zainteresowała się mną” – dodaje.
Ograniczone kontakty Czechów z Polakami
Potwierdzają to badania socjolożek i psycholożek. Sylvie Graf, Martina Hřebíčková, Alicja Leix, i Magda Petrjánošová w książce „Czesi i ich sąsiedzi” piszą m.in. o tym, co nasi południowi sąsiedzi myślą o Polakach. Okazuje się, że przeciętni Czesi z Polakami w zasadzie nie mają kontaktu, wyjątkiem są osoby mieszkające w pobliżu granicy z Polską. Ci najczęściej mają kontakt z Polakami podczas zakupów w Polsce, a z perspektywy czeskiego portfela produkty w Polsce są po prostu tańsze.
Czesi spotykają nas także w górach, gdzie – ich zdaniem – niebezpiecznie jeździmy na nartach, nie zwracając uwagi na innych narciarzy. W czeskich oczach jesteśmy weseli, komunikatywni, pomocni i dobrze zorganizowani. Polscy mężczyźni są szarmanccy, choć Czeszki mają problem z polskim całowaniem po rękach. Ciągle dla Czechów jesteśmy narodem katolików i alkoholików.
No i nieuczciwych kombinatorów. Najdobitniej pokazała to czeska reklama sieci T-Mobile sprzed niemal pięciu lat. Czechów rozbawiła w niej następująca historia. Na polsko-czeskiej granicy jeden z narciarzy ma problem ze swoim telefonem. Natychmiast pojawia się polski handlarz przebrany za choinkę, który proponuje Czechowi korzystną wymianę urządzeń. Kiedy Czech tylko na nią przystaje, telefon od Polaka rozpada mu się w dłoni, a polski handlarz znika bez śladu.
„Zadufanie” jako powód niechęci do Polaków
Skąd bierze się ta niechęć Czechów do Polaków? „Z zadufania. Skoro oni są prymusami, to inni mogą być tylko gorsi. Dawniej traktowali nas tak, jak my Rumunów, ale jest pewien postęp: teraz traktują nas tak, jak my Ukraińców. Przy czym nie ma tu, na szczęście, takich zaszłości historycznych” – mówi tłumacz, dziennikarz i publicysta Aleksander Kaczorowski.
„Muszę jednak dodać, że po pierwsze, Polacy często dają powód, by ich nie lubić, a po drugie, ja sam nigdy nie doświadczyłem w Czechach niechęci tylko dlatego, że jestem Polakiem. Co prawda, być może dlatego, że Czesi na ogół biorą mnie za Słowaka” – zaznacza.
„Czesi uważają się za wschodnią granicę Europy Zachodniej. W najgorszym przypadku – za jakąś granicę między cywilizowanym Zachodem a chaotycznym Wschodem” – tłumaczy Jan Škvrňák, ekspert ds. stosunków polsko-czeskich i historyk z Uniwersytetu Masaryka w Brnie.
I dodaje: „Do tego potrzebujemy się dookreślić w stosunku do tych dalej na Wschodzie. W Czechach pracują Ukraińcy, ale gardzimy nimi, ponieważ wykonują słabo płatną pracę. Do Słowaków odnosimy się w sposób paternalistyczny. Polska wydaje się nam także wschodnia – biedniejsza, gorzej zorganizowana, prymitywna swoim katolicyzmem i patriotyzmem”.
Stary „czechosłowacki” dowcip i współpraca dawnej opozycji
Z pewnością nieco lepszy jest obraz Polski w oczach czeskich elit. Czescy historycy zajmujący się relacjami między Polską a Czechami lubią opowiadać ten sam dowcip. W latach 80. dwa psy mijają się na polsko-czechosłowackiej granicy. „Dlaczego idziesz do nas?” – pyta czeski pies. „Jestem głodny, chciałbym się móc porządnie najeść” – odpowiada ten uciekający z Polski do óczesnej Czechosłowacji. I ze zdziwieniem pyta swojego czechosłowackiego kolegę o powody, dla których ten wybrał drogę w drugą stronę i podąża do Polski. „Chciałbym się wreszcie móc głośno wyszczekać” – odpowiada czeski pies.
Kiedy po Praskiej Wiośnie w 1968 r. w Czechosłowacji nastał okres normalizacji, czyli potwornych represji ze strony władz, których zdecydowanie silniej od Słowaków doświadczyli Czesi, Polska dla wielu czeskich intelektualistów uchodziła za okno na świat. Wielu z nich przyjeżdżało na jazzowe koncerty, filmowe projekcje, m.in. filmów Miloša Formana, które paradoksalnie łatwiej było zobaczyć w Polsce niż w Czechosłowacji. Wielu czeskich intelektualistów czytało wtedy polską prasę, a język polski w tamtym pokoleniu był dość popularny.
„Blisko do Polski i Polaków miały środowiska opozycyjne skupione wokół Karty 77. Oni w Solidarności i polskim opozycyjnym podziemiu mieli wzór i sojusznika. Z Polski do nas trafiała wtedy literatura i zagraniczne przekłady. Ta grupa powoli umiera, dlatego dzisiaj wyraźnie propolsko nastawioną część czeskich elit widziałbym w naszych konserwatystach, dla których Grupa Wyszehradzka jest ważnym instrumentem polityki zagranicznej” – tłumaczy Jan Škvrňák.
Jego zdaniem polsko-czeską współpracę widać także w mediach, czego przykładem są konserwatywne i krytyczne wobec obecnego czeskiego premiera Andreja Babiša tygodnik „Echo” i portal Echo24.cz. Współpraca intelektualna jest silna także między polskimi i czeskimi think tankami. Przykładem tej ostatniej może być współpraca między ośrodkami związanymi z chadecką partią ODS (Obywatelska Partia Demokratyczna), takimi jak Pravý Břeh (Prawy Brzeg) i Centrum pro studium demokracie a kultury (Centrum dla Demokracji i Kultury) z polskimi konserwatywnymi środowiskami, jak choćby krakowski Klub Jagielloński. Współpracują także środowiska lewicowe obu krajów. Przykładem mogą być tutaj relacje między środowiskiem skupionym wokół „Krytyki Politycznej” i czeskiego dwutygodnika „A2”.
Przeszłość nadal rzuca cień na wzajemne relacje
Wpływ na nasze wzajemne postrzeganie mogą mieć jeszcze niezałatwione sprawy z przeszłości. Krakowska bohemistka dr Dorota Bielec w książce „Sprawy czeskie w polskich drukach drugiego obiegu” opisuje, że wzajemne polsko-czeskie zainteresowanie w całym XX w. przyjmuje postać sinusoidy. Na tego rodzaju sytuację wpływ miały przede wszystkim wzajemne relacje historyczne i sytuacja polityczna w obu krajach.
Początek XX w. to ożywienie we wzajemnych kontaktach zrodzone na fali wyznawanych wspólnie modernistycznych idei. Polski i Czech nie było na mapie i oba narody liczyły na zmianę tego stanu rzeczy. Jednak lata międzywojenne to czas konfliktu o Śląsk Cieszyński, wojny polsko-czechosłowackiej i wyraźne ochłodzenie relacji.
Sytuacja zmieniła się po wojnie, kiedy Polska i Czechosłowacja znalazły się w strefie wpływów Związku Radzieckiego, co zostało potwierdzone deklaratywną „przyjaźnią między narodami”. Wydarzenia roku 1968 – udział Polaków w inwazji wojska Układu Warszawskiego na Czechosłowację – doprowadziły do zahamowania rozwoju dwustronnej wymiany kulturalnej. Zwłaszcza że w Czechosłowacji w 1970 r. zapanowała normalizacja, czyli czas cenzury i represji.
Równolegle do kultury oficjalnej, kwitła jednak współpraca opozycjonistów i wzajemne zainteresowanie wraz z powstaniem drugiego obiegu wydawniczego w Polsce w drugiej połowie lat 70., gdzie z ogromną chęcią, poza cenzurą, prezentowano czeską kulturę, historię. Taki stan trwał do transformacji. O ile w przypadku Polaków zainteresowanie Czechami pozostało, to w przypadku Czechów dawne zainteresowanie Polską wygasło, ograniczając się jedynie do nielicznych grup czeskich intelektualistów. Jak zauważa bohemistka, relacje polsko-czeskie są asymetryczne – Polacy interesują się nadal Czechami, ale dla Czechów Polacy pozostają raczej obojętni.
Polsko-czeska wojna o żywność
Poza historią jest jeszcze sprawa polityki i ochrony swojego rynku. Kiedy przed miesiącem twórcy reportażu w „Superwizjerze” TVN ujawnili nieprawidłowości związane z produkcją mięsa pochodzącego od chorych i martwych krów, można było przewidzieć, że rozpoczyna się właśnie kolejna odsłona polsko-czeskiej wojny spożywczej. Szybko się okazało, że do Czech trafiło 300 kg feralnej wołowiny.
Czescy politycy zareagowali bardzo szybko. Minister spraw wewnętrznych, socjaldemokrata Jan Hamáček zapowiedział, że na granicy polsko-czeskiej postawi służby weterynaryjne, które będą kontrolować polskie ciężarówki z mięsem przy samym wjeździe do Czech. „Jeśliby się znowu stało, że Polacy nam czegoś nie powiedzą, postaramy się to zatrzymać już na granicy” – nie krył irytacji polityk.
Równocześnie na facebookowym profilu ministerstwa rolnictwa umieszczono ponad 130 polskich produktów spożywczych, w których do tej pory nieprawidłowości wykryli czescy inspektorzy i służby weterynaryjne. „Sól drogowa, zakazany fenylobutazon w końskim mięsie, antybiotyki w mięsie z kurczaka, niebezpieczny fipronil w jajkach, pestycydy w owocach i warzywach. To są niektóre wielkie skandale związane z polskimi produktami spożywczymi. Popatrzcie na przegląd kolejnych żywnościowych nieprawidłowości, które wykryli u nas inspektorzy spożywczy i służby weterynaryjne” – napisano na oficjalnym profilu w albumie zatytułowanym „Polskie produkty spożywcze”.
Czesi pokazali m.in. polskie masło, kabanosy, mięso z kurczaka, kalafiory, ser, keczup, jabłka, kapustę, filety śledziowe, szpinak, śmietanę, chleb, kakao, wafle czekoladowe, jajka, paluszki rybne, miód i lody. Wśród licznych przypadków polskiej żywności złej jakości przypomniano aferę z 2012 r., kiedy to do Czech trafiły takie polskie produkty, jak kiełbasa, szynka, konserwy rybne i pieczywo, które zawierały sól drogową. Sprawa – jak przypominają Czesi – dotyczyła wówczas tysięcy ton produktów spożywczych.
Czym kieruje się Praga w sporze z Polską?
Polacy zaprotestowali i zarzucili Czechom, że przy okazji problemów z feralną wołowiną chcą zamknąć swój rynek przed konkurencją z Polski. Jest o co walczyć, bo Polska jest wielkim eksporterem produktów spożywczych do Czech. Według szacunków w 2018 r. Czesi kupili polskie produkty spożywcze za ok. 4 mld zł. Najczęściej na czeskie stoły trafiały: mięso, podroby, pieczywo, sery, napoje, jabłka i jajka.
Przeciwko zmasowanej kontroli polskiego mięsa wjeżdżającego do Czech wypowiedziała się Komisja Europejska. Zdaniem jej rzeczniczki państwa UE mają prawo przeprowadzać kontrole żywności trafiającej na ich rynek, ale powinny być one proporcjonalne. Jednak opinii o polskim mięsie z pewnością nie poprawi najnowsze czeskie odkrycie. Kilka dni temu ministerstwo rolnictwa poinformowało, że bakterie salmonelli znaleziono w partii 700 kg wołowiny, która została sprowadzona z jednej z polskich hurtowni w połowie lutego.
Dodatkowego aspektu całej sprawie nadaje to, że na czele rządu stoi Andrej Babiš, drugi najbogatszy Czech i twórca sukcesu Agrofertu, czeskiego potentata spożywczego. Babiš jest także potentatem medialnym, a fundusz inwestycyjny, który zarządza jego majątkiem, jest właścicielem jednych z najważniejszych czeskich gazet.
Czy Czesi wykorzystują problemy z polską żywnością do zamknięcia swojego rynku? „Wiele na to wskazuje, że nie tyle Czesi, co Andrej Babiš. Nagonkę na polską żywność od lat prowadzą należące do niego media. Kontrole na granicach wprowadził minister rolnictwa z jego rządu. Na dodatek polskie mięso zakażone salmonellą sprowadziła do Czech firma należąca do Babiša. A przy tym z czeskich badań wynika, że rodzime produkty spożywcze są gorszej jakości niż polskie. I wie to każdy, kto na co dzień ma z nimi do czynienia. Nawet w czeskich mediach piszą, że nie wiadomo, czy to mięso z salmonellą nie zostało zakażone w Czechach” – przypomina Aleksander Kaczorowski.