Bośnia to Bośnia – nikt nie powinien przewidywać, że nagle i magicznie przemieni się w zorganizowane państwo. Rząd już drugi rok z rzędu mierzy się z poważnym kryzysem migracyjnym. Liczby wskazują, że uchodźców będzie przybywać, a planu działania wciąż nie ma
Rok temu Suada, wolontariuszka z Bihaća, opowiadała mi o nocnych koszmarach. 18-latka mówiła, że po pierwszych dniach w nowej pracy budziła się z krzykiem na ustach. Przychodziła do niej zaraz po szkole, rozdawała koce i ubrania, ale nie wystarczało ich dla wszystkich. Niektórzy płakali, mówili Suadzie, że jest im zimno. Inni stawali się agresywni. Byli też tacy, którzy po prostu milczeli.
Dzisiaj pytam, czy nadal źle sypia. Przyznaje, że już dawno nie miała żadnego koszmaru. „Ale nie myśl, że brakuje mi empatii czy litości. Po prostu znalazłam swoje sposoby. Jestem silniejsza niż kiedykolwiek” – zastrzega.
Suada musi być silna, bo państwo jest słabe.
Centrum nowego kryzysu
Pochodzą głównie z Pakistanu, Syrii, Iranu, Afganistanu i Iraku. „Śpią w parkach i opuszczonych, niebezpiecznych budynkach, na parkingach i chodnikach” – tłumaczy Indira Kulenovic z Międzynarodowej Federacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca (IFRC).
Przed 2018 r. bałkańskie szlaki migracyjne omijały Bośnię i Hercegowinę. Z wielu powodów. Na granicy z Serbią są naturalne przeszkody – góry i rzeka Drina, w której – według medialnych doniesień – sporo śmiałków w ostatnich miesiącach straciło życie. Co więcej, w Bośni są także tereny, które nie zostały do końca rozminowane po wojnie. Przemieszczanie się tutaj nieutartymi ścieżkami nie należy do bezpiecznych. Jednak, ze względu na uszczelnienie granic przez inne kraje, przede wszystkim węgierski mur na granicy z Serbią, w 2018 r. to właśnie Bośnia stała się dla migrantów nowym szlakiem do Europy.
„Sytuacja jest ekstremalna” – podkreślała w ubiegłym tygodniu w oświadczeniu Kulenovic.
Ekstremalna, bo ludzie umierają. Opisuje: Kilka tygodni temu trzej migranci zginęli w pożarze opuszczonego budynku, który wcześniej był dla nich schronieniem, po tym jak świeca spowodowała pożar. Mężczyzna spadł z najwyższego piętra budynku, w którym się ukrywał, a kolejny – w akcie desperacji – dokonał samospalenia. W ostatni weekend 29 osób ucierpiało w pożarze, który wybuchł w przepełnionym centrum migracyjnym Miral w Velikej Kladušy.
„Sytuacja jest nie tyle ekstremalna, co polityczna” – komentuje znajoma wolontariuszka Czerwonego Krzyża z Bihaća, która podobnie jak większość ludzi pracujących w Bośni – lokalnych i zagranicznych wolontariuszy – boi się mówić o kryzysie.
„Nie możesz wykorzystać nic personalnego, nie zadawaj szczegółowych pytań, bo nas zidentyfikują, zmień imiona i okoliczności” – usłyszałam od ludzi z organizacji humanitarnych Danish Refugee Council, Sarajevo Souls, Czerwony Krzyż, Aid Brigade, z którymi rozmawiałam.
Bihać, centrum kryzysu, to stolica bośniackiego kantonu Una-Sana graniczącego z Chorwacją, gdzie przebywa najwięcej migrantów i uchodźców. Jego nazwa pochodzi od rzek Una i Sana – wyjątkowo czystych i urokliwych. Są wodospady i park narodowy. Mam znajomych Bośniaków, którzy latami jeździli tutaj na wczasy. Teraz nikt się tam nie wybiera. Mieszkańcy, utrzymujący się z turystyki, czują się ofiarami.
W całej Bośni znajduje się zaledwie kilka ośrodków dla migrantów – trzy z nich, solidnie przepełnione są właśnie w Una-Sana: pierwszy kilkanaście minut spacerem od rynku miasteczka Bihać, drugi za miastem, w starej fabryce opisywanej jako smutne i ciemne hale, wypełnione ludźmi i śmieciami.
Kilka dni temu zdecydowano o ich przeniesieniu dalej od miasteczka, którego normalne funkcjonowanie – zdaniem władz – jest zagrożone. Kiedy i gdzie? Nie wiadomo.
Podzielony, bezradny i słaby kraj
Bośnia – podzielona strukturalnie i etnicznie – od jesiennych wyborów powszechnych przez siedem miesięcy nie utworzyła rządu. To oznacza, że minister pomocy humanitarnej i uchodźców to ciągle osoba, która pełniła tę funkcję w poprzednim rządzie. W międzyczasie trwają targi, czy jego następca ma być Serbem czy Boszniakiem (muzułmaninem).
„W 2018 r. sytuacja była nagła, ale teraz oczekujemy od nich [władz Bośni – red.] pełnej odpowiedzialności” – powiedział BIRN Peter Van der Auweraert, szef misji Międzynarodowej Organizacji do Spraw Migracji (IOM) w Bośni.
Od kogo świat oczekuje pełnej odpowiedzialności? Tłumaczę: Bośnia jest podzielona na dwie części – zamieszkaną głównie przez Serbów Republikę Serbską (która w ogóle nie chce przyjmować uchodźców) i chorwacko-muzułmańską Federację Bośni i Hercegowiny. W ubiegłym roku przed wyborami pojawiły się pomysły, że kraj należałoby podzielić na trzy części, tak by również Chorwaci dostali swój kawałek.
Każda społeczność ma po jednym prezydencie w trzyosobowym, kolegialnym prezydium kraju (Boszniak, Serb, Chorwat – co osiem miesięcy rotacyjnie wymienia się przewodniczący). Teraz jest nim Milorad Dodik, serbski nacjonalista, który otwarcie spekuluje, że uchodźcy razem z muzułmanami z Bośni chcą przejąć kontrolę nad krajem.
Oprócz wspólnego parlamentu działają dwa kolejne na poziomie federalnym. Poza tym jeszcze władze kantonów mające całkiem spory zakres decyzji, często przekraczające kompetencje rządu centralnego w Sarajewie. Ale są sytuacje, w których decyzji nie może podjąć kanton, a jedynie Sarajewo – zazwyczaj to sprawa licytacji i politycznych gier.
To wszystko czyni Bośnię bezradną i słabą. Świat od blisko 25 lat zdaje sobie sprawę z politycznej sytuacji. Dokładnie od zakończenia wojny w 1995 r. i podpisania układu z Dayton, na skutek którego bośniacka konstytucja i podział władzy wyglądają w ten właśnie sposób.
„Aktor” nie jest w stanie udźwignąć swojej roli
W obecnej sytuacji migracyjnej w Europie Bośnia jest jak aktor – trudny, bo bardzo niezorganizowany i chaotyczny. „Mamy tutaj mnóstwo poziomów podejmowania decyzji. UE tak naprawdę rozgrywa i decyduje »wy wejdziecie, a wy nie«. Bośnia nie jest w ogóle wprawiona w tej globalnej »grze«” – twierdzi Joao, wolontariusz pracujący w Bihać.
Polityka migracyjna Unii Europejskiej w ostatnich latach sama nie idzie w kierunku, którego wymaga się obecnie od Bośni – odpowiedzialności i pomocy setkom tysięcy osób, mimo braku logistycznych możliwości. Europejscy politycy wydają się nie mieć lepszych pomysłów jak budowanie murów na granicach lub ewentualne układy z krajami, które miałyby „pomagać na miejscu”.
Taka polityka przynosi przewidziane efekty. Przykładem są Włochy, rządzone przez Matteo Salviniego, które zawarły umowę dotyczącą migrantów z Libią, państwem otwarcie łamiącym prawa człowieka. Przez pierwsze trzy miesiące 2019 r. drogą morską do Włoch przybyło ponad 300 migrantów. W porównaniu z prawie 6 tys. w tym samym okresie roku ubiegłego, to ogromny spadek. Populistyczny rząd chwali się też postępem w przymusowych repatriacjach.
Z kolei Chorwacja na granicy z Bośnią w ubiegłym roku wzmocniła kontrolę. Oznacza to w skrócie brutalną przemoc ze strony chorwackiej policji – migranci są bici i poniżani, a międzynarodowe umowy łamane.
Tranzytowe państwo, tranzytowi migranci
Wolontariusze podkreślają, że Bośnia to państwo typowo przechodnie, bo nikt nie chce tutaj zostawać. Utknęli ci, którym nie udało się w „grze” – tak nazywa się próby nielegalnego przekroczenia granicy.
Wszystkie ośrodki w kraju mogą pomieścić ok. 3,5 tys. osób. Od początku tego roku bośniacką granicę, według szacunków tamtejszych służb, przekroczyło już co najmniej 6 tys. ludzi. W ubiegłym roku – 25 tys., z czego większość ruszyła jednak w dalszą drogę. Ludzie śpią pod obozami i błąkają się po okolicy.
Do całej Europy w 2018 r. przybyło ok. 130 tys. migrantów. To spory spadek w porównaniu z poprzednim rokiem, kiedy unijne statystyki odnotowały 180 tys. osób.
Dla Bośni i Hercegowiny choćby i kilka tysięcy przybyłych to jednak o wiele za dużo. Na jaw wyszły słabości państwowych instytucji, decentralizacja władzy i kompletny chaos decyzyjny. Problemem jest też przepływ funduszy międzynarodowych tak, by ostatecznie trafiały do władz samorządowych, najdotkliwiej odczuwających skutki kryzysu.
„Wróciliśmy stamtąd z wrażeniem, że wszystko jest prowizoryczne” – powiedział w wywiadzie z „Deutsche Welle”, Stefan Dietrich, szwedzki aktywista po wizycie w Bihaću i Velikoj Kladusi.
Jak próbuje sobie radzić Bośnia? Po pierwsze, zniechęcić migrantów. W obozach wprowadzane są np. ograniczenia dotyczące rejestracji. Afrid, chłopak z Pakistanu, przesyła zdjęcia i filmy z obozu Bira w starej fabryce. To tłum ludzi, być może setki. Stoją na zewnątrz. Na parkingu porozkładali namioty lub po prostu pozawijali się w śpiwory i próbują usnąć.
„W weekend byłam w obozie Ušivak, koło Sarajewa. Grupa nowo przybyłych mężczyzn dowiedziała się, że nie ma dla nich miejsca. Zapytałam strażników, gdzie mogliby spać. Odpowiedzieli, że nie wiedzą” – relacjonuje Kate, wolontariuszka z Sarajewa.
„Nikt tutaj nie dostaje żadnych instrukcji. Wszyscy się gdzieś wałęsają. Na każdym szczeblu władzy wiadomo, że tak jest. Kilka miesięcy temu wprowadzono pewne ograniczenia w poruszaniu się migrantów – policja ma prawo zatrzymać ich przed wjazdem do kantonu Una-Sana, np. w autobusie. Bywa, że ludzie zostają wysadzeni pośrodku niczego, nie dostają żadnych wskazówek. Niektórzy, próbują przekraczać granicę kantonu nielegalnie – to jak mała, wewnętrzna »gra«” – mówi Joao.
Bośnia powinna uczyć się od Serbii?
„Bośnia otrzyma pomoc ze strony IOM, ale powinna uczyć się od Serbii i jej reakcji na migrantów i kryzysu uchodźczego” – podkreślał Peter Van der Auweraert w cytowanym wcześniej wywiadzie.
„Tutaj w Serbii jest piekło” – odpowiada krótko wolontariuszka i aktywistka Marie Sinche. „Każdy ci to powie. Obóz w Sid to dramat, warunki są okropne. Trudnością jest otrzymanie azylu. To okolica pułapka. Uważam, że największym problemem są pieniądze, które UE inwestuje, by ich tutaj zatrzymać. Jaki w tym sens, skoro nie może nic zaoferować?” – komentuje.
Z danych serbskich władz wynika, że granicę z Serbią dziennie przekracza około setka ludzi. A liczby, razem z poprawą pogody, rosną. To pozwala podejrzewać, że za kilka dni, dwa tygodnie, miesiąc część z napływających do Serbii migrantów znajdzie się w Bośni i Hercegowinie.
„Sezon i pogoda na uchodźców” – podsumowuje Asif z Pakistanu, któremu udało się już dostać do Włoch. Wcześniej spędził ponad rok w Bośni, w tym sześć miesięcy w obozie Bira. Kilkakrotnie próbował przekroczyć granicę.
Świat nie ma pojęcia, jak zarządzać kryzysem, więc szuka winnych. Robienie tego w Bośni, która sobie z kryzysem nie poradzi, nie jest jednak dobrym rozwiązaniem. Ludzie będą umierać, lokalne społeczności cierpieć, a granice już nie są szczelne i zabezpieczone. To absolutnie nie czas, by Bośnia miała się wykazać – konieczna jest humanitarna interwencja środowiska międzynarodowego. Innego wyjścia nie ma.
*Imiona wolontariuszy zostały zmienione