„A co wy, Polacy, byście zrobili, gdyby prezydent Putin powiedział wam, że od dziś premiera rządu wybierać będzie komitet nominacyjny podległy Kremlowi? Tak jak my w Hongkongu budowalibyście barykady na ulicach stolicy”
Sobota, 17 sierpnia 2019 r.
Kilkadziesiąt kilometrów od Hongkongu, na miejskim stadionie w Shenzhen, Zbrojna Policja Ludowa prowadzi ćwiczenia z masowych aresztowań i rozbijania protestów. W ruch idą pałki, armatki wodne, drony – dziś niebieska armia Xi Jinpinga nie łamie kości demonstrantom, nie wypuszcza gazu łzawiącego. To ćwiczenia na sucho – bez rannych, sygnałów karetek i zachodnich mediów. Na murawę wjeżdżają wojskowe ciężarówki. Przed stadionem formuje się długa kolejka aut z naczepami. Te transporty niektórzy mieszkańcy Hongkongu nazywają trumnami z zabawkami. Manifestanci spekulują: co tym razem „Czerwony Wódz” przygotował dla nieposłusznych?
„Dziś Xi Jinping przeprowadza warsztaty »Tiananmen 1989–2019«” – mówi Cho Yau*, ratowniczka medyczna z Hongkongu, przyglądając się zdjęciom z Shenzhen. „Ale my go znamy. Jeśli chciałby zachować coś w tajemnicy, nikt by się o tym nie dowiedział. Te ćwiczenia to pokaz siły. Macha nam jak z propagandowego plakatu: »Drogie dzieci, zobaczcie, ile mam zabawek do krzywdzenia ludzi, bądźcie posłuszne, to was nie zabiję«” – dodaje.
W sobotni poranek na ulice Hongkongu wychodzą nauczyciele. To pierwsza pokojowa demonstracja od tygodni. Nie odstrasza ich deszcz, który protestujący uznają za sojusznika. Parasol już wcześniej stał się symbolem sprzeciwu wobec polityki Pekinu – w 2014 r. setki tysięcy demonstrantów wzięło udział w tzw. rewolucji parasolek.
„Parasolki dodają nam odwagi” – mówi Yuh Tse, 39-letni nauczyciel angielskiego. „Ukrywają twarze przed kamerami. Kto wie, jak skończy się ta rewolucja i kto zostanie z niej rozliczony? Strach zawładnął ostatnią enklawą wolności w Chinach” – podkreśla.
Jest jeszcze jedna przydatna cecha parasoli: po rozłożeniu dodają tłumom objętości. Świat ogląda zdjęcia maszerujących demonstrantów i kolorowych Yángsǎnów. 100, 300, 500 tys. ludzi – z tygodnia na tydzień miasto-państwo przeżywa odrodzenie społeczeństwa obywatelskiego. W miniony weekend w dzielnicy Central i Causeway Bay zebrało się aż 1,7 mln osób. Populacja podobna do tej, która latem przebywa w Warszawie, wspólnym głosem walczy o wolność.
„Xi Jinping nie ma litości dla protestujących. Zapytajcie go, gdzie zniknęły tysiące obywateli Chin w 2015 r.? Żony aresztowanych „opozycjonistów” do dziś nie dostały znaku życia od swoich partnerów. Nie chcemy reżimu w Hongkongu. Kto normalny, mieszkając w Wielkiej Brytanii, chciałby przeprowadzić się do Korei Północnej, gdzie panuje głód, wyzysk i gigantyczny system represji?” – pyta retorycznie Yuh Tse.
Dzień wcześniej protestował personel medyczny, w tym Cho Yau. W pracy wzięła urlop, by móc dołączyć do rodaków w parku Wiktorii. „Na własne oczy widzę eskalację przemocy, opatruję ranionych przez policję. Brutalność tych starć nie zapowiada niczego dobrego. W szpitalach wszyscy są w stanie najwyższej gotowości” – zaznacza.
Tylko w jeden dzień czerwca, podczas okupacji dzielnicy Admiralty z budynkami rządowymi, karetki zabrały z miejsca zdarzenia 81 rannych. Po tak krwawym starciu z policją szefowa administracji rządowej Hongkongu Carrie Lam ogłosiła zawieszenie prac nad projektem ustawy o ekstradycji – główną przyczyną zamieszek.
W sobotę protestuje całe miasto. Po nauczycielskim marszu największe demonstracje odbywają się na półwyspie Koulun i na wyspie Hongkong, gdzie zgromadzili się zwolennicy rządu. „Wielkie zjednoczone Chiny!” – skandowali uczestnicy zbiorowiska, domagający się zbrojnej interwencji chińskiej armii w Hongkongu. Ich zdaniem Xi Jinping zbyt delikatnie obchodzi się z manifestacjami w centrum miasta. Prezydenta ChRL nazywają nowożytnym cesarzem.
„To był pierwszy dzień od dawna bez gazu łzawiącego” – podkreśla Lo Tsang, hongkońska dziennikarka, która pomaga mi nawiązać kontakt z protestującymi. „Do niedawna żyłam w wolnym państwie – teraz boję się przyszłości. Proszę, żebyś ukrył moją tożsamość, a przecież mieszkasz w Polsce, tysiące kilometrów stąd. Ale ja już myślę o tym, że Xi może wygrać, a co stanie się wtedy? Czy moje nazwisko w twoim artykule nie będzie wystarczającym powodem do represji? Wpadam w paranoję. Wiem, jak żyje moja rodzina w południowych Chinach. Ludzie jedzą ryż, pracują, umierają – i to chce nam wprowadzić Xi Jinping?” – pyta.
Jeden kraj, dwa systemy
To już 11. tydzień antyrządowych protestów. Odkąd Xi Jinping zdobył całkowitą władzę w kraju, Pekin wtrąca się w politykę autonomicznego okręgu, który do niedawna działał zgodnie z zasadą „jeden kraj, dwa systemy”. Dzięki temu cieszył się sporą autonomią – posiada własne prawa i oddzielne instytucje. Mieszkańcy Hongkongu mogą liczyć na o wiele większy zakres swobód obywatelskich niż poza regionem.
Hongkong i Chiny już ponad 20 lat koegzystują w toksycznej relacji, a teraz stanęły na krawędzi konfliktu z powodu chińskiej ingerencji w wolność obywateli. Główna rola w „teatrze wojny” przypadła Carrie Lam, szefowej administracji Hongkongu. Choć gorąco zaprzecza, to najprawdopodobniej ona wysyła na demonstrantów uzbrojonych po zęby policjantów (służby porządkowe mają rzekomo ograniczyć „paraliż miasta”, wywołany blokowaniem ulic).
By wprowadzić ją na stanowisko, Xi Jinping podważył Prawo Podstawowe (hongkońską konstytucję), zmieniając w 2014 r. zasady wyboru szefa administracji Hongkongu. To właśnie z tego powodu wybuchła Yǔsǎn gémìng , czyli rewolucja parasolek. Chiny postawiły jednak na swoim (m.in. za sprawą ostrej reakcji policji). Do rozpoczęcia kadencji poprzednika Carrie Lam, Jianga Zhe Wena Hongkończycy wybierali prezydenta w demokratycznych wyborach, teraz wyłania go „rada elektorów” złożona z lojalistów Jinpinga.
Obecnie uległa wobec Pekinu Carrie Lam ułatwia Chinom wprowadzanie chińskich standardów w „niezależnym” regionie. Choć prace nad ustawą o ekstradycji zostały zawieszone, Carrie Lam odmówiła jej całkowitego wycofania, czego domagają się demonstranci.
Między protestującymi krąży opinia, że Xi Jinping to przywódca, który największy lęk odczuwa przed czyimś sprzeciwem. „Jak każdy dyktator wie, że nieposkromiony protest w jednym miejscu może być ogniem zapalnym kolejnych” – mówi pracujący z Cho Yau kierowca karetki.
Niedziela, 18 sierpnia 2019 r.
Cho Yau jest jedną z osób obawiających się zbrojnej interwencji Chin w Hongkongu. Ostrzeżenia płyną ze wszystkich stron świata. Po tym jak świat obiegły zdjęcia z kolejkami wojskowych aut przed stadionem w Shenzhen, prezydent USA oficjalnie poinformował, że obawia się powtórki z placu Tiananmen w 1989 r. „Myślę, że bardzo trudno będzie nam osiągnąć porozumienie, jeśli Chiny będą stosować przemoc, (…) jeśli będzie to kolejny plac Tiananmen. Gdyby do tego doszło, trudno byłoby nam zawrzeć umowę” – ostrzegł Donald Trump podczas wizyty w New Jersey. Zaznaczył też, że liczy na „humanitarne rozwiązanie kryzysu”.
Tego samego dnia po drugiej stronie globu w hongkońskim parku Wiktorii gromadzą się demonstranci biorący udział w największej z dotychczasowych manifestacji. I tym razem mieszkańcy miasta postanowili przejść ulicami w pokojowym marszu. Organizator, czyli Obywatelski Front Praw Człowieka (CHRF), liczy na to, że taka forma protestu zmieni podejście Carrie Lam. Szefowa administracji od początku zamieszek apeluje o zakończenie przemocy.
„Kuriozalne jest to, że ona wzywa nas do »zakończenia spirali przemocy«” – mówi uczestnik pokojowej demonstracji. „Przecież to nie my jesteśmy uzbrojeni, to nie my używamy gazu, pałek, tarcz przeciwpiechotnych, armatek wodnych tylko policjanci, którzy próbują zepchnąć nas z ulic. Gdyby pozwolili nam spokojnie przejść, nikt nie zostałby ranny” – stwierdza, nawiązując do ostatnich wydarzeń.
W parku szybko zaczyna brakować miejsca dla mieszkańców pragnących pokojowo wyrazić swój sprzeciw. Agencje prasowe Reuters i Associated Press oraz niezależne media podają informacje o liczbie uczestników protestu – to już 1,7 mln osób. Według szacunków policji na marsz przyszło ich 128 tys.
Demonstranci przyszli wyrazić sprzeciw nie tylko wobec zmian w prawie, które umożliwiałyby transfer „podejrzanych” obywateli na tereny pod jurysdykcją Xi Jinpinga. Oprócz tego Hongkończycy domagają się zrealizowania kilku innych postulatów – uwolnienia osób zatrzymanych w związku z protestami, przeprowadzenia niezależnego śledztwa w sprawie nadużycia siły przez policję i powszechnych, demokratycznych wyborów władz regionu.
„A co wy, Polacy, byście zrobili, gdyby prezydent Putin powiedział wam, że od dziś premiera rządu wybierać będzie komitet nominacyjny podległy Kremlowi?” – pyta mnie Lo Tse przez komunikator w mediach społecznościowych. I odpowiada: „Tak jak my w Hongkongu budowalibyście barykady na ulicach”.
Wtorek, 20 sierpnia 2019 r.
Chin wyciąga z szafy czarny t-shirt i dresy w podobnym kolorze. Na protestach, szczególnie tych po zmroku, lepiej nie rzucać się w oczy. Bierze ze sobą górniczy kask. Kupił go na internetowej aukcji, ale nie ma pewności, czy powstrzyma kule. Jego koledzy chodzą na protesty w kaskach ochronnych dla pracowników budowy. Hongkong wciąż dynamicznie wznosi się ku niebu. Wielu ojców oddaje synom swoje hełmy. Miasto znane z najnowszych technologii ma swój nowy „gadżet”. Hitem sprzedaży jest maska przeciwgazowa. Chin ją także wkłada do plecaka.
Za każdym razem sporo ryzykuje. Jednorazowe zatrzymanie może mieć niebezpieczny finał. „To nasza ostatnia walka, ostatni rozdział. Jeśli przegramy, upadnie Hongkong, a my skończymy w obozach reedukacyjnych na ternie Chin kontynentalnych. Każdemu z nas za udział w zamieszkach grozi 10 lat zesłania” – tłumaczy. „Ale w mocarstwie Jinpinga konsekwencje ponoszą nie tylko »warchoły« – zagrożona jest też rodzina każdego przeciwnika systemu. I o swoich bliskich boję się najbardziej” – podkreśla.
Chin ma 27 lat i mieszka na półwyspie Koulun. Jako jeden z protestujących Hongkończyków dorobił się już przydomka terrorysty, wroga narodu i wielu innych określeń chińskiej propagandy. Niedawno wypatrzył swoją twarz na zdjęciu zamieszczonym na prorządowym portalu. Był odkryty tylko przez chwilę. Zmieniał maskę chirurgiczną na gazową po tym, jak policja wypuściła na nich żrące substancje. Fotograf wydał na niego wyrok. Od tamtego momentu wolność Hongkongu jest powiązana z jego wolnością.
Chin wybiera się na niewielki wiec solidarności z synami ofiary przemocy policji. Dziś rano na konferencji prasowej Partia Demokratyczna opublikowała wstrząsające nagranie ze szpitalnych kamer. Na filmie z 26 czerwca dwóch policjantów okłada 62-letniego mężczyznę, ranionego podczas demonstracji (w tym czasie mężczyzna leży na łóżku). Ciosy zadawali pałką i pięściami. Razili twarz przerywanym światłem (prawdopodobnie paralizatorem), obnażyli go i uderzali w genitalia.
Choć całe miasto zastygło w oczekiwaniu na odpowiedź rządu po niedzielnej demonstracji (czyli na spełnienie postulatów), film ponownie rozjuszył Hongkończyków. Pokazał to, co czeka ich, jeśli Xi Jinping przejmie władzę w autonomicznym regionie.
Tego dnia matka China nerwowo chodzi po domu, gdy widzi syna przygotowującego się do wieczornej demonstracji. Po 11 tygodniach starć przestała już na niego krzyczeć i prosić, by nie narażał się na niebezpieczeństwo. Ojciec i brat wspierają go. Sami chodzą na masowe marsze wolności. Unikają tych niebezpiecznych, gdzie potrzeba siły i determinacji, by uciekać przed „czyścicielami ulic”.
Rozkazy od szefa widmo
„Kto wydaje rozkaz atakowania demonstrantów?” – pytają dziennikarze z całego świata. „Trudno jednoznacznie odpowiedzieć” – mówi Lo Tsang. „Nikt nie wziął odpowiedzialności za agresję policji wobec Hongkończyków. Prawdopodobnie jest to sam Xi Jinping, ale na początku lipca oskarżano o to komendanta lokalnej policji. Wśród podejrzanych jest jeszcze Carrie Lam i poprzedni prezydent Jiang Zhe Wen” – dodaje.
Lo Tsang i Chin tracą nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu. Po niedzielnym proteście pokojowym Carrie Lam zapowiedziała budowę „platformy dialogu” między rządem a społeczeństwem. Przypomniała także, że projekt ustawy o ekstradycji „jest martwy i nie ma planów jego ożywienia, zwłaszcza wobec obaw społeczeństwa”.
Demonstranci przypominają jednak, że Lam ma jedno zadanie: zdjąć ludzi z ulic. „Będzie kłamać i dezinformować, byleby osiągnąć cel. A potem wróci do ustawy o ekstradycji” – ocenia Chin.
Także we wtorek, 20 sierpnia Michael Tien, propekiński poseł hongkońskiego parlamentu, ostrzegł, że rząd centralny Chin może wysłać wojsko do Hongkongu, jeśli lokalne władze nie poradzą sobie z protestami do początku września. Jak przypomniał, Chiny 1 października obchodzą wyjątkowy jubileusz – rocznicę proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej.
Tien ocenił, że administracja Hongkongu ma teraz 10 dni na odniesienie się do żądań demonstrantów, by zdążyć przed kolejnym masowym protestem zaplanowanym na 31 sierpnia. Jest też inne wyjście z sytuacji – władze mogłyby zacząć rozważać chociaż częściowe spełnienie kluczowych postulatów protestujących.
W cieniu tragedii z Tiananmen
Chiny zatopione w propagandowej iluzji rzadko wspominają o masakrze na placu Tiananmen w 1989 r. Tabu zostało złamane 16 sierpnia, kiedy w chińskich mediach państwowych pojawił się komunikat: jeśli Pekin podejmie kroki w celu stłumienia prodemokratycznych protestów w Hongkongu, „nie dojdzie do powtórki” z masakry na placu Tiananmen, który narodowa prasa nazwała incydentem politycznym z 4 czerwca 1989 r.
„Chiny są znacznie silniejsze i bardziej dojrzałe, a ich zdolność do zarządzania złożonymi sytuacjami jest o wiele większa” – głosił rządowy dziennik.
„I właśnie tego najbardziej się boimy” – odpowiada Cho Yau.
*Dane bohaterów zostały zmienione na ich prośbę