Szacunki ONZ wskazują, że Indie przegoniły Chiny pod względem wielkości populacji. Warto z tego powodu zadać pytanie o to, kim są mieszkańcy Indii. Czy ogromnie zróżnicowane społecznie, religijnie i językowo społeczeństwo indyjskie tworzy jeden naród?
To zależy od definicji narodu. Jeżeli przyjmiemy definicję narodu obywatelskiego, to wtedy będziemy mówić o narodzie indyjskim, złożonym ze wszystkich mieszkańców Republiki Indii. Będzie to naród, który nie jest określany przez konkretny język czy kulturę. Można wykazać, że w politycznym, obywatelskim sensie taki naród nigdy nie istniał, bo w Azji południowej przed 1947 rokiem nigdy nie istniało wspólne państwo indyjskie. Obecnie również nie istnieje, bo jako osobne państwa funkcjonują Pakistan, Bangladesz, Nepal, Bhutan i Sri Lanka, choć po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z bytem politycznym, który obejmuje tak dużą część Azji Południowej.
Natomiast w Indiach, podobnie jak w Europie, toczyły i nadal toczą się dyskusje na temat tożsamości narodowej. Idei narodu indyjskiego często przeciwstawiano koncepcję narodu hinduskiego, definiowanego przez religię hinduistyczną i związaną z nią kulturę. Jednym z przedstawicieli takiej orientacji i zarazem teoretykiem hinduskiej myśli nacjonalistycznej był Vinayak Damodar Savarkar, który do dziś ma wielu wyznawców w Indiach. W 1923 r. napisał on tekst „Hindutva. Who is a Hindu?”, czyli „Hinduskość. Kto jest hindusem?’’. Twierdził, że tożsamość indyjska jest wyrażana poprzez hinduizm. Dla niego indyjscy muzułmanie i chrześcijanie byli grupami „podejrzanymi” tożsamościowo, bo wyznawane przez nich religie uważał za obce Indiom. Głosił, że mogą oni być obywatelami Indii, ale żeby stać się częścią narodu, musieliby uznać hinduską kulturę za nadrzędną. Savarkar jako polityk był mało znaczący, natomiast jako ideolog wpłynął na całe pokolenia hinduskich nacjonalistów, w tym na organizację Rashtriya Swayamsevak Sangh (Narodowy Związek Ochotników), do której należy obecny premier Indii Narendra Modi oraz rządzącą od 2014 roku Bharatiya Janata Party, czyli Indyjską Partię Ludową. Jeżeli mielibyśmy przyjąć punkt widzenia nacjonalistów hinduskich, że wspólna kultura warunkuje istnienie narodu, doprowadziłoby to do stwierdzenia, że w Indiach mamy wiele narodów, bo żyje tam bardzo liczna mniejszość muzułmańska oraz sporo chrześcijan.
Wyznawców sikhizmu, buddyzmu i dżinizmu nacjonaliści też wykluczają z narodu hinduskiego?
Nie. Savarkar zaoferował bardzo ogólną definicję hindutwy, czyli hinduskiego nacjonalizmu. Mówił, że o hinduskości świadczy kultura. Ale cóż to takiego? Jest kilkadziesiąt definicji kultury. Według niego elementem składowym kultury ma być rasztra, rozumiana jako naród lub państwo. Jeżeli weźmiemy pod uwagę państwo, to zbliżymy się do definicji narodu obywatelskiego. Natomiast jeżeli rasztra to narodowość, to mamy do czynienia z definicją ignotum per ignotum: przynależę do narodu hinduskiego, bo przynależę do narodu hinduskiego. Tym samym Savarkar nie zaproponował niczego konkretnego. Nie powiedział, że członkowie narodu hinduskiego mają wierzyć w konkretnego boga lub mówić konkretnym językiem. Opowiadał się za językiem hindi, ale nie mówił, że jest to warunek sine qua non hinduskości. Nacjonaliści hinduscy nie definiują twardo i jednoznacznie, które elementy hinduizmu należy wyznawać lub jakich tradycji hinduistycznych należy przestrzegać, żeby być częścią narodu. Jest to jak najbardziej zrozumiałe. Gdyby postępowali inaczej, wykazaliby się brakiem politycznego rozsądku, bowiem hinduizm to religia bez hierarchicznego kleru, bez jednej świętej księgi i bez skrystalizowanej doktryny. Nie jest ortodoksyjnie dogmatyczna, nie ma centralnego ośrodka teologicznego, który strzeże rytuału i mówi wiernym, jak należy interpretować święte księgi. W hinduizmie mamy wielu bogów, rozmaite interpretacje świętych ksiąg i bardzo wiele tradycji. Gdyby nacjonaliści powiedzieli, że chcą, by naród zjednoczył się wokół konkretnego boga, automatycznie wykluczyliby z narodu hinduskiego potężną grupę Hindusów. Próbowali wskazywać pożądany „kanon hinduskości” przedstawicielom plemion i niższych kast, ale zorientowali się, że takie postępowania antagonizuje wiele grup. Dlatego zaliczają do hinduskiego narodu nie tylko wszystkie możliwe hinduskie wspólnoty religijne, ale także wszystkie rdzenne tradycje plemienne oraz buddystów, dźinistów i sikhów. Uważają bowiem, że te religie wyrosły z pnia tej samej cywilizacji co tradycje hinduskie. Hindusi postrzegają je jako gałęzie jednego drzewa. Jak widać – pojęcia hinduskości i narodu hinduskiego są bardzo pojemne.
Skoro tak wiele pierwiastków składa się na pojęcie hinduizmu, to jakie są elementy, które pozwalają mówić, że istnieje wspólna kultura czy cywilizacja hinduska?
Chociaż na przestrzeni tysiącleci istniało wiele państw indyjskich, to w dużym stopniu łączyła je kultura wyższa. Funkcjonowała bowiem elita braminów, czyli kapłanów, którzy bardzo często znali sanskryt, czyli język elit starożytnych, średniowiecznych i wczesnonowożytnych Indii. Odgrywał rolę bardzo podobną do tej, jaką spełniała łacina w dziejach Europy. Był językiem rytuałów, świętych ksiąg, literatury teologicznej. Dziś w Indiach mało kto zna sanskryt, ale kultura kapłańskich elit – wykazująca oczywiście silne zróżnicowanie lokalne – stanowi pewną wspólną całość. Gdyby doszło do spotkania braminów z Kerali, Bengalu i Pendżabu, to jeżeli znaliby sanskryt, mogliby debatować o świętym tekście, używając tych samych pojęć, koncepcji i kontekstów kulturowych.
Zobacz też:
Taką możliwość mają nieliczni Hindusi.
Owszem. Natomiast zdecydowana większość Hindusów funkcjonuje w ramach specyficznych struktur społecznych, składających się na system kastowy. Jest to zjawisko panindyjskie, występuje bowiem we wszystkich zakątkach historycznych Indii: od Afganistanu po Zatokę Bengalską, od Himalajów po południowe brzegi Sri Lanki. Łączy wszystkich hinduistów. System kastowy genetycznie wiąże się z hinduizmem, religia stanowi jego usprawiedliwienie. Zakłada on istnienie czterech warn, czyli warstw społecznych, podobnych do średniowiecznych, europejskich koncepcji społeczeństwa stanowego: braminów, czyli kapłanów, kszatrijów – wojowników, w późniejszych czasach identyfikowanych jako właściciele ziemscy, wajśjów – kupców i rzemieślników oraz śudrów – chłopów i wszystkich pracujących fizycznie. Jednak istotniejsze od podziału na warny jest pojęcie kasty – określane terminem dźati, czyli dosłownie „urodzenie”. Prawnie system kastowy został zniesiony po uzyskaniu przez Indie niepodległości w 1947 roku, ale do dziś kasta pozostaje w Indiach podstawową kategorią społeczną. Podobnie jak hierarchia kastowa, zakładająca podział na kasty „lepsze” i „gorsze”. Jeżeli ktoś urodził w „niskiej” warnie i kaście, to kapłani tłumaczą, że stało się tak dlatego, że w poprzednim życiu czynił złe rzeczy i teraz ponosi karę. I odwrotnie – jeżeli urodził się „wysoko” – odbiera nagrodę za dobre uczynki. Próba zmiany tego porządku oznaczałoby występowanie przeciwko bogom, przeciwko naturze świata.
Czym w zasadzie jest kasta?
Kastę można określić jako zamkniętą, lokalnie zdefiniowaną grupę zawodową. Jest ich w Indiach kilka tysięcy. Osoba urodzona w takiej wspólnocie powinna w niej pozostać, czyli odziedziczyć zawód swoich rodziców lub swojego ojca. Musi także zawrzeć małżeństwo w ramach kasty. Ma również obowiązek zachować rytualne zachowania w zakresie stosunków i relacji z przedstawicielami innych kast. Lokalne tradycje określają na przykład, czy reprezentanci danej kasty mogą pić, jeść lub palić fajkę z osobami należącymi do innych kast. Przynależności do kasty nie można uzyskać ani przez małżeństwo (bo jak wspomniałem – partnerów dobiera się wewnątrz własnej grupy), ani przez zasługi czy wzbogacenie się. Natomiast podział na kasty „lepsze” czy „gorsze” opiera się na bardzo żywotnym w hinduizmie pojęciu czystości i nieczystości. Może polegać na subiektywnym odczuciu własnej kasty jako bardziej „czystej” niż inne. Często poczucie „nieczystości” związane jest z wykonywanym zawodem, wiążącym się z przekroczeniem różnych tabu. Za „nieczysty” uchodzi kontakt ze zwłokami ludzkimi i zwierzęcymi, krwią, ekskrementami, nawet potem innych osób.
W Indiach dzieci nadal dziedziczą zawód po ojcach? To raczej niemożliwe.
Ma pan rację, obecnie jest to niemożliwe. Akurat ten element systemu kastowego zmienia się w największym stopniu. W dzisiejszym społeczeństwie, w dobie bardzo szybkich zmian technologicznych i gospodarczych, nie da się zmusić wszystkich członków danej kasty do wykonywania tego samego zawodu. Jakiś zawód może zniknąć lub pojawić się w trakcie jednego pokolenia. Dobrym przykładem takich zmian jest sam premier Indii Narendra Modi. Pochodzi z dość niskiej kasty, która tradycyjnie zajmowała się wyciskaniem oleju. Dziś jest to zawód ginący, bo olej wyciskają maszyny. Dlatego ojciec Modiego, a później także on sam, sprzedawali herbatę na stacji kolejowej. System kastowy ma ogromne znaczenie w Indiach, natomiast dziedziczenie zawodów odchodzi w przeszłość. Jest praktykowane na głębokiej prowincji, gdzie zmiany technologiczne zachodzą wolniej, natomiast w miastach ludzie nadal definiują się za pomocą przynależności kastowej, ale ma to znaczenie przede wszystkim w zakresie rodzinnej „polityki matrymonialnej”. W Indiach większość małżeństw jest aranżowanych. To rodzice decydują o tym, z kim ich dzieci wezmą ślub. W języku hindi istotę systemu kastowego wyraża się zwrotem „roti-beti ka riśta”, czyli „więź córki i chleba”. Oznacza to, że kasta definiuje, z kim wezmę ślub i z kim jem posiłki. Jeżeli mam do czynienia z kastą niższą od mojej, kalającą, nieczystą, to nie zasiądę z jej przedstawicielami do stołu. Rozumiem jednocześnie, że przedstawiciele kasty wyższej mogą nie życzyć sobie mojej obecności przy swoim stole. Lokalne tradycje normujące określające relacje między kastami to kręgosłup tego systemu.
Społeczeństwo indyjskie nigdy go nie kontestowało?
Przeciwnie – to społeczeństwo jest jego strażnikiem, bo państwo indyjskie stara się ograniczać podziały kastowe. Ten system kształtował się przez tysiące lat, dziś jest normą społeczną, której nikt nie kwestionuje. Trzeba jednak pamiętać, że reguły wynikające z hierarchii kastowej nierzadko są narzucane siłą. Przestępstwa wynikające z podziałów na tym tle nie należą wcale do rzadkości. Jeżeli osoba z niskiej kasty łamie zasady systemu, to spotyka ją za to przemoc ze strony przedstawicieli kast wyższych. Całkiem niedawno w Gudźaracie doszło do pobicia kogoś z niższej kasty dlatego, że nosił wąsy. Ten przykład może wydawać się anegdotyczny i śmieszny, ale w warunkach Indii śmieszny nie jest. Sposobem identyfikacji przynależności kastowej może być bowiem noszenie wąsów, brody, turbanu czy ubrania w określonym kolorze. Jeżeli ktoś w wyraźny sposób odrzuca te normy, na przykład poprzez zmianę ubioru na nieadekwatny dla swoje kasty, to naraża się na represje ze strony kast wyższych, pilnujących oznak swojej „czystości”.
Nie ulega wątpliwości, że system kastowy odgrywa w Indiach negatywną rolę, bo radykalnie zmniejsza mobilność społeczną, blokuje rozwój dużych grupy ludności należących do niższych kast i ogranicza im dostęp do przeróżnych zasobów. Twórcy niepodległych Indii byli tego świadomi. Progresywni politycy indyjscy mówili wtedy: co z tego, że zrównamy wszystkich wobec prawa i umożliwimy każdemu studia oraz pracę w firmach i urzędach państwowych? Przecież osoby z niższych kast nie potrafią czytać, pisać i liczyć, nie znają angielskiego, nie mają wiedzy. Dlatego zaproponowano pozytywną dyskryminację – dla osób z niższych kast zarezerwowano określoną pulę miejsc na uczelniach i w państwowych firmach. To miało być rozwiązanie tymczasowe, ale funkcjonuje do dziś. W taki sposób Indie chciały, choćby częściowo, wyrównać szanse między kastami.
Przeczytaj także:
Udało się?
W ograniczonym zakresie. Indyjscy politycy czy liderzy biznesu to w ogromnej większości przedstawiciele kast wyższych. Kasta braminów, uznawana za „najczystszą”, jest zdecydowanie nadreprezentowana w polityce w stosunku do swojej liczebności. Mimo że państwo próbuje niwelować skutki systemu kastowego, to w życiu politycznym i gospodarczym Indii nadal dominują dawni właściciele ziemscy i dawne elity kapłańskie.
Indyjski laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Amartya Sen określał swój kraj jako „bezruch, który rodzi ruch”. Czy inercja i bezruch mentalny jest jedną z cech charakterystycznych Indii?
Społeczeństwo indyjskie jest z pewnością bardzo konserwatywne i wykazuje niechęć do gwałtownych zmian. W Indiach nigdy nie doszło do rewolucji, do masowych wystąpień niższych warstw i przejęcia przez nie władzy. Jednak pejzażu społecznego Indii nie odmalowałbym w kategoriach bezruchu, lecz bardzo powolnych zmian. Sankcjonowany religijnie system kastowy ma kluczowe znaczenie dla ich niewielkiego tempa, ale to nie znaczy, że zmiany nie zachodzą. Niekiedy są rozpisane na tysiąclecia. Starożytne hinduskie teksty wspominają o podziale na cztery warny. Dopiero z czasem pojawiła się piąta grupa społeczna – dalici, których określało się jako niedotykalnych. To byli ludzie uznawani za skalanych rytualnie, „nieczystych”. Nikt nie chciał się z nimi zadawać, żyli zepchnięci na margines społeczeństwa.
Ewolucja warn trwała tysiące lat, podobnie długo formowały się kasty. Pojawiały się wciąż nowe zawody, które były dopasowywane do jednej z warn – przy czym przyporządkowanie mogło zmieniać się w zależności od regionu. System kastowy wykazywał przez stulecia zdolności adaptacyjne, ale obecnie pęka w szwach. Bo można na przykład zapytać, do jakiej warny przynależy lekarz?
Lub programista…
Programista zupełnie wypada poza klasyfikację warn. W Indiach nikt nawet nie próbuje zdefiniować specjalistów IT jako kasty. Przypadek lekarza jest jednak o tyle ciekawy, że w hinduizmie kontakt z wydzielinami ciała lub zwłokami jest uważany za kalający. Więc teoretycznie wszystkie zawody lekarskie powinny być nieczyste, a wykonujący je ludzie skazani na ostracyzm kast wyższych. Tymczasem w Indiach bardzo wielu rodziców chce, by ich dzieci były lekarzami, bo to prestiżowy i dobrze opłacany zawód. To pokazuje, że tradycyjne, rytualne przekonania nie nadążają za zmianami. System kastowy jest czymś, co jednoczy Indie, ale jednocześnie spowalnia ich rozwój. Jednak z pokolenia na pokolenie wykształcają się w Indiach nowe elity, które, wykonując nowoczesne zawody, coraz mniej odpowiadają kastowym podziałom.
Wymienił pan system kastowy jako czynnik ograniczający rozwój Indii. Są jeszcze inne?
Bardzo wiele. Dziesięć lat temu wraz z Adamem Burakowskim napisaliśmy książkę „Indie. Od kolonii do mocarstwa”. Tytuł akcentuje daleką drogę, jaką pokonały Indie, ale nie ulega wątpliwości, że Indie nie były mocarstwem dekadę temu i nie są nim nadal. To państwo jest relatywnie słabe, a największy problem ma z egzekucją prawa. Wiele rozwiązań w Indiach świetnie wygląda na papierze. Tyle tylko, że uchwalenie świetnego prawa nie oznacza, że zostanie ono wcielone w życie. Rząd może podejmować bardzo trafne decyzje, ale nie są one realizowane. Poszczególne działania czy reformy grzęzną w biurokratycznej machinie. Efektem tego niedowładu państwa jest ogromna korupcja, wysoki poziom przestępczości, słaby poziom realizacji polityki publicznej, rachityczna infrastruktura komunikacyjna. Trudno być mocarstwem, gdy średnia prędkość ciężarówki wewnątrz Indii wynosi około 40 km/h z powodu złego stanu dróg. Kolejne rządy mają świadomość głównych problemów i próbują ukrócić biurokrację oraz inwestują w drogi i koleje. Jednak przed nimi jest jeszcze daleka droga.
Z czego wynika słabość struktur państwa?
W tym zakresie mamy do czynienia z pewnym paradoksem. W Indiach bardzo długo, bo od lat 50. do 80. ubiegłego wieku, rządzili socjaliści. Państwa w wielu sektorach było zdecydowanie za dużo. Z jednej strony powodowało to niewielką efektywność działań w poszczególnych obszarach, a z drugiej – nie pozwalało rozwinąć się przedsiębiorstwom prywatnym.
Podam dwa przykłady, które rząd indyjski uznał za success story. W trakcie pandemii okazało się, że firma Serum Institute of India będzie produkować szczepionkę na licencji Astry Zeneki. Rząd zbudował narrację, że Indie ratują kraje światowego południa swoją szczepionką. Owszem, Indie opracowały także własny preparat zabezpieczający przed wirusem, ale ogromną większość wyprodukowanych w tym kraju szczepionek stanowił specyfik Astry Zeneki wytwarzany przez prywatną firmę, które dysponuje w tym zakresie największymi mocami przerobowymi na świecie i dlatego została wybrana jako kooperant przez światowego giganta farmaceutycznego. Żeby dopełnić tego obrazu: Serum jest firmą, która bardzo długo nie była w stanie rozwinąć w Indiach skrzydeł właśnie ze względu na korupcję i ciężką rękę państwa. Zrobiła karierę dopiero w latach 90., gdy zdobyła zagranicznych kontrahentów i zaczęła eksport produktów na dużą skalę.
I druga historia. W wyniku nałożenia sankcji Rosja zwiększyła sprzedaż ropy do Chin i Indii. Część z niej jest rafinowana i jako olej napędowy trafia do Europy. Zajmuje się tym prywatna indyjska firma Reliance, która ma największą rafinerię w Indiach. Przerabia rosyjską ropę naftową, bo jako jedyna ma ku temu możliwości. A rząd w Indiach powtarza, że to osiągnięcie państwa, które było w stanie szybko i adekwatnie zareagować na zmieniającą się sytuację międzynarodową.
Największe sukcesy Indii to dzieła przede wszystkim firm prywatnych, a nie państwowych. A długoletnie rządy lewicowego Indyjskiego Kongresu Narodowego sprawiły, że indyjski biznes wystartował do globalnej rywalizacji z gorszych pozycji niż firmy działające w bardziej liberalnych gospodarczo państwach.
Chiny też startowały do globalnej rywalizacji z bardzo rozbudowanym sektorem państwowym, a jednak odniosły potężny sukces gospodarczy. Często mówi się, że Indie są dziś tam, gdzie Chiny były 30 lat temu, a teraz chcą przejąć od nich rolę„fabryki świata”. Indie są w stanie przejść drogę, którą pokonały Chiny?
Chiny zbudowały swoją potęgę gospodarczą na podstawie tak zwanej dywidendy demograficznej, czyli duży udział w populacji ludności młodej, w wieku produkcyjnym. Dzięki temu stały się „fabryką świata”. Nie ulega wątpliwości, że Indie, które są dziś najludniejszym krajem świata i mają tańszą siłę roboczą niż Chiny, chcą podążać w tym samym kierunku. Indyjscy decydenci mają świadomość, że kraj nie posiada wystarczająco dużo kapitału finansowego i technologicznego, by samodzielnie rozbudować przemysł, dlatego namawiają inwestorów, by budowali fabryki i przenosili produkcję do ich kraju. Silnym argumentem za tym, żeby postawić na industrializację w modelu chińskim, są masy ubogich, niewykwalifikowanych mieszkańców wsi. Spis powszechny z 2011 roku wykazał, że w Indiach 60 proc. ludności żyje na wsi, a blisko 70 proc. spośród wszystkich pracujących jest zatrudnionych bezpośrednio lub pośrednio w sektorze rolnym. Na wsi nie ma pracy dla tak wielkiej rzeszy osób. Dotychczasowi pracownicy rolni muszą znaleźć zatrudnienie w innych sektorach, a nie są to wykwalifikowani specjaliści, którzy mogliby pracować w branżach wymagających technicznych kwalifikacji. W podobnej sytuacji były Chiny 30 lat temu. Tyle tylko, że świat nie wygląda tak, jak przed trzema dekadami. Dziś większe znaczenie mają wykształcenie i umiejętności pracowników. Zapotrzebowanie na prace wykonywane przez niewykwalifikowanych robotników fizycznych maleje. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości będzie jeszcze niższe, gdy do fabryk szerokim frontem wkroczy automatyzacja. Nie jest więc oczywiste, czy Indie będą w stanie powtórzyć sukces Chin. Na razie o wiele większe zyski przynosi im eksport usług niż towarów. Korporacje ze Stanów Zjednoczonych i Europy chętnie lokują swoje centra usług w Indiach. Na tej działalności kraj zarabia więcej niż na eksporcie nisko przetworzonych produktów, takich jak herbata czy przyprawy. Jednak nie każdy może zostać programistą, finansistą czy choćby pracownikiem call center. Rząd musi coś zaoferować najbiedniejszej, wiejskiej części społeczeństwa. Stąd próba powtórzenia drogi Chin.
Czy Indie rywalizują z Chinami na światowym południu?
Można tak powiedzieć, aczkolwiek Indie są daleko w tyle za Chinami. Wpływy polityczne w dużej mierze wynikają z możliwości gospodarczych. W tym zakresie Indie nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Same dopiero budują swoją infrastrukturę, nie mają wiele firm zdolnych do zagranicznej ekspansji ani potężnych banków, które mogłyby rozwijającym się krajom udzielać kredytów . Indie zachowują wpływy polityczne w swoim bliskim sąsiedztwie: w Nepalu, Sri Lance, Bhutanie, Mauritiusie. W przypadku Nepalu Indie mogą korzystać z przewagi wynikającej po prostu z geografii – niemal cały handel tego kraju jest transferowany przez terytorium południowego sąsiada. Z kolei pogrążona w kryzysie Sri Lanka potrzebuje pomocy, a Indie udzielają jej w największym zakresie. Natomiast na Mauritiusie żyje dużo osób pochodzenia indyjskiego. Z Indiami łączy ten kraj ciekawa relacja w zakresie polityki bezpieczeństwa. Rząd w Delhi wyposażył siły zbrojne Mauritiusa w śmigłowce i łodzie patrolowe, ale w zamian indyjscy oficerowie wojskowi kierują tamtejszą policją i strażą przybrzeżną. Z Bhutanem od 1949 roku Indie są związane traktatem o przyjaźni, na mocy którego Delhi zobowiązało się prowadzić politykę obronną i zagraniczną królestwa. W innych krajach Azji Indie wpływów w zasadzie nie mają. Daleko im do Chin, które są bardzo mocno obecne gospodarczo i politycznie zarówno w Azji, jak i Afryce.
Jaką rolę Indie widzą dla siebie w świecie?
Chciałyby być liderem globalnego południa i państwem, które przejmuje status „fabryki świata” od Chin. By zrealizować pierwszy cel, musiałyby rozbudować swoje wpływy w obszarze Pacyfiku i w Afryce, a do tego jeszcze daleka droga. Celem Indii jest także zachowywanie równego dystansu wobec obu bloków politycznych: zachodniego i chińsko-rosyjskiego. Chcą pozostać poza światową rywalizacją Waszyngtonu i Pekinu po to, by czerpać korzyści ze współpracy ze wszystkimi stronami. To na razie się udaje. Przyszłość pokaże, czy takie partnerstwo ponad podziałami będzie do utrzymania na dłuższą metę.
Może cię również zainteresować: