Gdy pokazujemy cierpienie młodego człowieka – zwłaszcza w systemie edukacji – nierzadko spotykamy się z reakcjami, które próbują to cierpienie umniejszyć. Bardzo często słyszymy: „Dzieciak musi się nauczyć, że świat to nie jest koncert życzeń”. Ale takie wypowiedzi są tylko mnożeniem traum
Kiedy pisałem ostatni tekst – opowiadanie o wybitnie szkolnych realiach dnia w korporacji – wyobrażałem sobie tych wiedzących wszystko najlepiej. Rozważałem ich reakcje zarówno na ten tekst, jak i w ogóle na wszelkie próby pokazywania, że dziecko w obecnym systemie edukacji bardzo i niezasłużenie cierpi. I wybrałem kilka reakcji, które zresztą słyszałem już nieraz. I postanowiłem, że w końcu raz a dobrze na nie w jednym miejscu odpowiem.
„Ja też tak miałem, a nawet gorzej”
Bardzo mi przykro. Ale czy dlatego, że Ty tak miałeś, inni muszą mieć tak samo?
„Ja też tak miałem, a nawet gorzej, a żyję i wyszedłem na ludzi”
Ohoho, kochaniutki, zatrzymajmy się tutaj na momencik. „Żyję i wyszedłem na ludzi”, powiadasz. Ale co to właściwie znaczy? Że nie wiem, no, nie kradniesz, nie gwałcisz i nie zabijasz? Paru Twoich równolatków zapewne w takim rozumieniu na ludzi nie wyszło. Jakim więc dowodem na jakość systemu edukacji jest to, że Ty na ludzi wyszedłeś? To jest tzw. dowód anegdotyczny, a idąc w nieco bardziej naukową terminologię – ab uno disce omnes (łac. „z jednego szczegółu sądź o wszystkich”).
Poza tym powiedz mi, proszę, czy w życiu chodzi po prostu o to, aby wyjść na ludzi? To jest jedyny albo główny cel tego spektaklu, na który, cytując Szymborską, mamy wprawdzie bilet wstępu, ale ważność tego biletu jest śmiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi datami?
I widzisz, w Twojej wypowiedzi kryje się jeszcze jeden bardzo ważny element, który trzeba tutaj oświetlić najjaśniejszym możliwym reflektorem. Wiesz, czasy się zmieniły. Owszem, panna Marple podpowiada, że natura ludzka jest wszędzie taka sama, tak, tak, w tym sensie, że jeśli człowieka ktoś poniża, to ten człowiek czuje się paskudnie i w Polsce, i w Republice Zielonego Przylądka, a jeśli człowieka ktoś docenia, to ten człowiek doświadcza uspójniającego poczucia sensu i pod rządami Bolesława Krzywoustego w XII wieku, i dzień po zrobieniu Buzzowi Aldrinowi fotki na Księżycu. Nawet jeśli natura ludzka się nie zmienia, czasy, w jakich dany człowiek żyje, zmieniają jego kondycję.
Psychologia i socjologia posługują się takim wdzięcznym określeniem jak „efekt kohorty”. Podpowiada ono jasno, że 20-latkowe żyjący w latach 40. XIX w., ci żyjący w latach 70. XX w. i w końcu ci żyjący obecnie są zupełnie innymi 20-latkami. Jakim cudem? Ano takim, że świat, w jakim wszyscy ci 20-latkowie żyli i żyją, jest zupełnie, totalnie, diametralnie inny.
Rosnąca wiedza o świecie, przełomowe wydarzenia historyczne, możliwość wyleczenia wielu chorób i dłuższe życie, sposób komunikacji i rozprzestrzeniania informacji – to wszystko ma na nas niewyobrażalnie wielki wpływ. Kiedyś nie dyskutowano nad sensownością wykładów prowadzonych przez nauczycieli, bo tylko oni mieli książkę, na podstawie której mogli objaśniać świat. Dziś półki księgarń uginają się od ciężaru pozycji na każdy temat, a Google jest w stanie zabrać nas w takie zakątki wiedzy, o jakich Nostradamusowi się nie śniło.
Sto lat temu uczenie się o dynastii Piastów mogło być fantastycznym doświadczeniem, ale jest trochę nietrafione, gdy młody człowiek ma (jeśli ma) świadomość wojen światowych, zimnej wojny, ataku na World Trade Center i katastrofy smoleńskiej, a pani od historii nie jest w stanie do nich dotrzeć, bo trzeba było szczegółowo omówić rozbicie dzielnicowe i powstanie Chmielnickiego, a tu bach, już wakacje.
Ale wiesz co, na tym „efekt kohorty” w dzisiejszych czasach się nie kończy. W wyniku totalnej transformacji społeczno-kulturowej, jaką zaliczyliśmy po pojawieniu się środków masowego komunikowania, a potem internetu i mediów społecznościowych, nasz układ nerwowy oszalał. Miliardy bodźców, które zewsząd do nas napływają, całkowicie zmieniły nasz metabolizm informacyjny. A układ nerwowy z mózgiem na czele uparcie nie chce ewoluować szybciej. I musimy sobie radzić z tym „hiper-przed-nad-uber-bodźcowaniem”, a kto musi radzić sobie najbardziej? Ci, którym ontogenetycznie ten układ nerwowy wciąż się kształtuje, czyli dzieci.
Nie, nie chodzi nawet o to, że one są zmęczone zbyt dużą ilością informacji. Ze zmęczeniem byłoby łatwiej się uporać. Problem polega na tym, że miliardy danych, wizji, koncepcji, planów, możliwości zderzają młodego człowieka z koniecznością wybrania jednej konkretnej ścieżki życia, które, jak przypominam, jest jedno. I na często nieuświadomionym poziomie taki młody człowiek czuje, że tych wszystkich możliwości rozwoju, pomysłów na podróże, koncepcji siebie, seriali na Netflixie i matchy na Tinderze nie jest w stanie ogarnąć, bo nie ma ani czasu, ani pieniędzy, ani choćby dziewięciu istnień, jak kot.
Może ogarnąć jedynie jakiś drobny ułamek. A to oznacza, że reszta przepada. A to oznacza, że pojawia się smutek. A to oznacza, że na horyzoncie zaczyna machać depresja. Rozpisałem się nieco, wybacz, ale mam nadzieję, że rozumiesz.
„Ja też miałem pałę z matmy i jakoś nie miałem depresji”
No tak, ja kiedyś płynąłem łódką po rzece i od tego czasu jestem specjalistą od żeglugi śródlądowej. A poza tym ab uno disce omnes.
„Wiesz co, dam tobie i tym dzieciakom dobrą radę”
Zaraz, poprosiliśmy Cię o radę w e-mailu czy w liście poleconym, bo nie kojarzę?
„No dobra, ale w tym wieku nie można mieć prawdziwych problemów”
Serio, chcesz ze mną stawać do pojedynku na umysły? Ależ proszę bardzo. To co, polecimy może najpierw koncepcjami prawdy? Co to jest prawda? To jakaś leżąca na górnej półce kredensu skrzyneczka, do której pasuje jeden klucz i akurat Ty jesteś w jego posiadaniu? Ach, gdyby to było takie proste, nie musielibyśmy leczyć zaburzeń odżywiania. Podszedłbyś do osoby cierpiącej na anoreksję z tą swoją cudowną skrzyneczką z jednym kluczem, powiedział: „Prawda jest taka, że wcale nie jesteś gruba”, ona powiedziałaby: „OK, dziękuję, rozwiałeś moje niepokoje, w końcu mogę przestać się martwić” i byłoby po sprawie, Ty byś opublikował swoją metodę w „Science” albo „Nature”, potem Nobel z medycyny i przy okazji pokojowy i chwała na wieki.
Jaka szkoda, że to tak nie działa, a prawdziwość doświadczeń odczuwamy tu i teraz, a mój bolący ząb jest dla mnie dużo bardziej prawdziwy niż miliony głodujących dzieci w Afryce. Ale zostawmy namysł nad prawdą, zejdźmy do boleśnie fundamentalnego poziomu – emocje powstają w mózgu i jeśli ktoś je czuje, to je czuje, a dyskutowanie z tym, co ktoś czuje, i zaprzeczanie temu jest nie tylko traumogenne, ale jest dowodem jakiejś indolencji intelektualnej. Równie dobrze można zaprzeczać, że ktoś musi skoczyć na dwójkę.
Powodzenia. Z tą osobą i Noblem z medycyny przy okazji. Ale jeśli i to Cię nie przekonuje, to znajdź najbliższy wehikuł czasu i cofnij się do czasów, kiedy Ty byłeś dzieckiem. Podejdź do siebie, na przykład jak byłeś jakiś nieszczęśliwie zakochany, i powiedz: „Ej, to nie są prawdziwe problemy”.
„Ale to jest trzymanie pod kloszem, dzieciak musi się nauczyć, że świat to nie jest koncert życzeń”
Ależ zapewniam Cię, że się nauczy i bez Twojej pomocy, a także całego tego bzdurnego systemu, „Proszę wyjąć karteczki” i ocen z zachowania. Zapewne przeżyje zawód miłosny. Podejrzewam, że prędzej czy później dostanie grypy jelitowej. Obawiam się, że zdechnie mu Tuptuś, jego ukochana świnka morska. Nawet istnieje ryzyko, że odejdzie ktoś mu bliski. Jakiś przyjaciel zdradzi jego zaufanie. Suchej nitki nie zostawi na nim ulewa w górach. Mama wyrzuci mu przez przypadek jego kolekcję naklejek. Złamie nogę na boisku. Jego drużyna nie wejdzie do finałów województwa.
Zapewniam Cię, że świat wespół z życiem zadbają o to, aby dzieciak nauczył się, że ani jedno, ani drugie to nie kołysanka na dobranoc. Po co mnożyć mu traumy? I po co brać na siebie odpowiedzialność potęgowania jego cierpienia?
„Ale to wcale nie jest tak straszne”
Po pierwsze, powiem Ci dokładnie to samo przed kolonoskopią. Po drugie, – wiesz, jak to jest widzieć świat oczyma nietoperza? Ja też nie. I niestety nie wiem, jak to jest widzieć świat oczami drugiego człowieka, choć bardzo, bardzo staram się to zrozumieć. Dlatego może spróbuj zobaczyć świat oczami młodego człowieka, a potem wyrokuj, czy to jest, czy nie jest takie straszne, choć mniemam, że gdy doświadczysz, jakie lęki i niepokoje leżą w sercu dziecka, zaprzestaniesz wyrokowania, bo szybciej pęknie Ci serce.
„No ale dzieci muszą się nauczyć dyscypliny”
A może jednak szacunku dla każdej żywej istoty, który jest możliwy tylko wtedy, gdy jest wartością uwewnętrznioną, a nie narzuconą, i odbywa się dzięki wprowadzaniu w świat wartości poprzez wspierającą relację, a nie sztuczne i indukujące mnóstwo lęków straszenie karami i pseudoautorytetem? Że co? Że Ty dostawałeś lanie od ojca i wyszedłeś na ludzi? Kaman, chyba mamy to już przegadane.
Ale dobra, niech będzie – masz świadomość, że każdy człowiek jest inny i to, co dla jednego będzie absolutnym pikusiem, dla drugiego stanie się dramatem? Tak, jesteśmy różni, bo tak zostaliśmy skonstruowani, a jeśli Ci to przeszkadza, to zgłoś się ze skargą do Boga, ewolucji, Matki Natury albo Latającego Potwora Spaghetti.
„Ej, no dobra, ale to wcale nie jest tak w tej szkole”
Nie? Zapraszam. Jesteśmy już przed ósmą, obecnie nierzadko nawet do dwudziestej. Trochę za dużo nauczamy, a za mało uczymy. Często za dużo mówimy, za mało aktywnie słuchamy. Trochę za dużo radzimy, a za rzadko doceniamy. Oceniamy, wymagamy, doradzamy… hm…
No to co? Machniesz na to ręką czy weźmiesz sobie to do serca? Weźmiesz sobie to do serca i wyjdziesz z roli wszechwiedzącego mędrca, pozwalając innym na przeżywanie ich własnego życia? Ba, nawet na popełnianie błędów, mówienie o swoich emocjach, odczuciach i podążanie własną drogą? Weźmiesz sobie to do serca i zaufasz drugiemu człowiekowi, dasz mu prawo do bycia sobą? I czy w końcu weźmiesz to sobie do serca i w ten sposób – cytując Dumbledore’a – tej nocy będziesz miał szansę, tak, bo do tego to się sprowadza, uratować więcej niż jedno życie?
Nie wybiorę za Ciebie. Wiedz tylko, że Twój los, i nie tylko Twój, leży w Twoich rękach.
Nie przesadzam.