Każdy chyba zna odpowiedź „Wytrzymasz. Od tego są przerwy” na prośbę o wypuszczenie do toalety. W opowiadaniu Przemysława Staronia ten dialog znalazł się jednak w innym niż zwykle kontekście
Moja Droga Terapeutko,
ja wiem, że jest Pani chora, ale musiałam, po prostu musiałam spisać to wszystko. Pokażę Pani na najbliższej sesji. Ten dzień serio był koszmarem. Nie wiem, co odwaliło mojemu nowemu szefowi.
Jestem typową sową, a on kazał mi przyjść na ósmą rano. To samo w sobie jest skandaliczne. Dojeżdżam podmiejskim autobusem, a o tej porze zawsze są korki. Spóźniłam się zatem dziesięć minut. Tak, dziesięć minut! Co to w ogóle jest? A on to spóźnienie odnotował i powiedział, że będzie się to liczyć do mojej miesięcznej oceny i obniży szansę na premię.
Myślałam, że jest w kiepskim humorze, ale niestety to był dopiero początek. Okazało się, że od teraz będziemy pracować wspólnie w jednej sali. Kiedy koleżanka wyciągnęła kanapkę, okazało się, że ma ją schować, bo od jedzenia to jest przerwa. Gdy powiedziała, że musi popić lekarstwo, ale najpierw coś zjeść, odparł, że trzeba było myśleć o tym wcześniej.
Jakiś kwadrans później kolega wstał, żeby wyjść do toalety. Szef powiedział:
„A dokąd to?”
„Przepraszam, ale muszę do WC…”
„Wytrzymasz. Od tego są przerwy”.
Byłam w szoku.
A to wciąż był dopiero początek.
Poszliśmy na pierwszą przerwę. Ponieważ dał nam tylko dziesięć minut na siku, jedzenie i fajkę (dziesięć minut, to jakiś obłęd), to oczywiście się spóźniliśmy. Skoro jest nas dwadzieścioro i jest jedno WC, to chyba oczywiste, że nie ma opcji się wyrobić. Wszystkim odnotował spóźnienia. Palant. Potem zaczął nas nagle odpytywać z teorii (!) dotyczącej naszego działu. Z teorii, rozumie to Pani? Nikt nie był przygotowany, ale szef uznał, że to są takie rzeczy, które wiedzieć trzeba zawsze, nawet gdy cię obudzą o trzeciej nad ranem.
W końcu uznał, że czas zmusić nas do porządnego przerobienia tych zagadnień. „Za dwa dni test” – rzucił. Chyba go po***. I jeszcze ten tekst, że jeśli źle nam pójdzie, to premii nie będzie w ogóle. Zadał nam mnóstwo materiału do domu. Tak, dobrze pani czyta, serio. Wściekłam się niewyobrażalnie. A niby kiedy ja mam odpocząć i w ogóle żyć? Halo? Gdy ktoś zaczął coś przebąkiwać, że to trochę przekracza normy work–life balance, dał wyraźnie do zrozumienia, że to go nie interesuje. Uznał, że jak będziemy na jego pozycji, wtedy będziemy mogli sobie ponarzekać. I że on musi pilnować całego działu, bo inaczej firma będzie miała gorsze wyniki i wszystko spadnie na niego, i w ogóle chyba nie wiemy, co to znaczy mieć problemy.
Nie interesowało go, że kilkoro z nas wróciło właśnie z urlopu, że potrzebujemy na nowo się wdrożyć, a niektórzy mają na te dwa dni poumawiane spotkania itd. Uznał, że doba ma 24 godziny i nie doceniamy, ile czasu można odzyskać, jeżeli się nie śpi.
Najgorsze było to, że nie był w stanie sobie tego wyperswadować. To on podejmuje decyzje – koniec kropka. Gdy jedna z koleżanek się rozpłakała, powiedział, że jest bardzo wrażliwa i ma rozważyć, czy to aby na pewno jest firma dla niej. I dorzucił to idiotyczne „Proszę wziąć się w garść”. Szkoda, że miał gdzieś to, że kumpela ma problemy rodzinne. Jak tak można? Jak można tak nieludzko patrzeć na drugiego człowieka? Od razu oceniać, mając gdzieś to, jak się ten człowiek czuje, co przeżywa, z czym się zmaga?
Przysięgam, cały dzień z nas szydził. Ale, o nie! Nie było to takie wprost, dlatego trudniej było go złapać za rękę. To były takie wrzuty – wie Pani – w białych rękawiczkach. Jasne, padło „Obawiam się, że z waszą postawą to nic w życiu nie osiągniecie”. Ale reszta tekstów była zupełnie inna. Zresztą to nie były tylko teksty. To były czasem głupie uśmiechy, miny, spojrzenia.
Chyba każdy instynktownie ograniczał kontakt z nim do minimum. Ale kiedy łaskawy pan mówił różne rzeczy, oczekiwał, że będziemy na niego patrzeć. Kumplowi, takiemu jednemu, co to zawsze wszystko pilnie notuje, oberwało się, że go nie słucha. „Przecież słucham, notuję” – bronił się prawie ze łzami w oczach. „Taaa, jasne” – odparł szef.
Nie mogliśmy doczekać się końca dnia. Chyba jak nigdy. Ja osobiście szczególnie starałam się nie wychylać ani nic, nie chciałam w ogóle mu się rzucać w oczy. I na jakieś dwie godziny przed końcem poczułam, że wibruje mi telefon. Patrzę, a to moja córka napisała sms-a, że zasłabła w szkole. Gdy zaczęłam jej odpisywać, że zaraz zadzwonię, szef podszedł do mnie z… pudełkiem.
„Proszę odłożyć tutaj telefon”.
Zbaraniałam, przysięgam.
„Słucham?”
„W pracy nie korzysta się z telefonów. One rozpraszają uwagę. Nie jesteście w stanie skupić się ani na swoich obowiązkach, ani na mnie”.
„Pan nie ma pojęcia, dlaczego korzystam z telefonu! Moja…”
„Tak, tak, umarła pani babcia, gdy tymczasem kupuje pani kolczyki na Aliexpress. Proszę odłożyć telefon”.
Natychmiast wstałam i wyszłam z sali. Byłam roztrzęsiona. Zadzwoniłam do córki, powiedziałam, że przyjadę tak szybko, jak się da, po czym wróciłam do sali i zaczęłam pakować rzeczy. Szef zareagował błyskawicznie.
„Pozbyła się pani premii, teraz chce pani jeszcze mieć potrącenie z pensji?”
Olałam go i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Jak tylko odebrałam córkę, wykonałam parę telefonów do zarządu. Okazało się, że nie tylko ja tak zrobiłam. Ludzie z działu podczas przerwy dzwonili z WC. Zarząd odwołał szefa natychmiast i bardzo nas przepraszał za wszelkie straty psychiczne i moralne, a jako rekompensatę wykupił nam wszystkim wspólny wyjazd na Korfu.
No spoko. Tylko co mi po tych przeprosinach i drinkach z palemkami na wyspie? Taki jeden dzień potrafi naznaczyć człowieka na całe życie. A serio, niech mi Pani wierzy, ten dzień był straszny. Nie wiem, jak można traktować człowieka tak niehumanitarnie. Mimo wszystko cieszę się, że to był tylko jeden taki dzień, bo bym w życiu tego nie wytrzymała. Chyba będę musiała w tym tygodniu wykupić więcej godzin u Pani, dobrze, że ma Pani zawsze wolne terminy i tak niskie stawki. Nie mogę przecież pracować normalnie po takim ciężkim dniu.
Serio, czułam się jak w jakiejś szkole.