Piękne słowo „polityka” zostało skompromitowane do tego stopnia, że ludzie broniący swoich praw czy wartości od niego uciekają. Wolą określać się jako apolityczni
Spotykamy się w pokoiku Katedry Teorii Komunikacji na Wydziale Polonistyki UJ w Krakowie. Pani profesor przynosi Fraszce miskę z wodą. Kiedy golden retriever kończy pić, kładzie się obok nas i chcąc nie chcąc, słucha, co ludzie mają sobie do powiedzenia. A mówią o polityce, czyli słowie, które oryginalnie znaczyło coś zupełnie innego niż teraz.
Paweł Konar: Kiedyś słowo „polityka” oznaczało chyba „zachowanie odpowiednie do danej sytuacji”?
Profesor Jolanta Antas: Mówisz o XVIII-wiecznym znaczeniu „politycznyś waćpan”, czyli: kulturalny, dyplomatyczny, negocjujący, no i grzeczny. Zachowanie polityczne, czyli stosowne, na miejscu.
Kiepsko to przystaje do tego, co czasami oglądamy obecnie na mównicy sejmowej…
No właśnie, odwróciliśmy kota ogonem. Myślę, że to było trochę przesycone, ta stosowność polityczna. Może polityczna poprawność została przerysowana.
Obecność silnego zakazu prowokuje do jego złamania?
Tak. Teraz istnieje pokusa, żeby tę polityczną poprawność gwałcić. Inna sprawa, jak dowodzi pragmatyka grzeczności, im struktura wyrażenia jest grzeczniejsza, tym jest dłuższa. Przykład: „odbierz telefon”, następnie „proszę, odbierz telefon”, dalej „czy mógłbyś odebrać telefon” i w końcu „byłabym ci bardzo zobowiązana, gdybyś odebrał telefon”… tymczasem telefon już przestał dzwonić. Czyli przesadziliśmy z grzecznością i ona przesłoniła meritum sprawy. Hiperpoprawność polityczna sprawia, że nie można wyrazić swojego poglądu. To trochę paradoksalnie nawiązuje do starszego znaczenia słowa „polityczny”, czyli „grzeczny”.
(Fraszka wstaje, możliwe, że na znak aprobaty.)
Polityka jest rozumiana na wiele sposobów, jako słowa często się jej nadużywa, co może prowadzić do wytarcia sensu, tego, że staje się ono semantycznie puste. Stąd z kolei prosta droga do ludzkiej bierności, wynikającej z niedostrzegania powodów do zaangażowania.
Też nad tym się zastanawiałam. Na mnie przekonująco działa to, co powiedziała tutaj kiedyś nasza koleżanka, że ona nie chce się angażować politycznie, bo nie chce się kłócić z najbliższymi. Piękne słowo zostało sprowadzone do poziomu rodzinnej kłótni, tego, że jeśli przy wspólnym stole podejmiemy tematy polityczne, to awantura i nieprzyjemna atmosfera są gwarantowane. Myślę, że zrobiono to celowo. Jarosław Kaczyński wprowadził dyskurs typu „my–oni”, „dzielić” i w związku z tym zaczęto kojarzyć słowo „polityczny” z koniecznym opowiedzeniem się po którejś ze stron. Nie z postawą światopoglądową czy obywatelską, tylko dyktatem zadeklarowania poparcia dla którejś z opcji na scenie politycznej, przyjęciem jakiegoś szyldu. A ja np. nie chcę być kojarzona ani z PO, ani z PiS-em. Dla mnie postawa polityczna to wyznawanie przez obywatela żyjącego w państwie jakiegoś systemu wartości i tego systemu obrona.
Myślę, że właśnie to populistyczne narzucanie szyldów jest przyczyną tego, że szlachetne słowo „polityka” zostało zniszczone. Opcje polityczne przecież są chwilowe, a sama polityka wieczna.
Da się być niepolitycznym w sytuacji, gdy zabieramy głos publicznie?
Myślę, że nie. Coś dziwnego się porobiło, bo zostało zarezerwowane dla działalności stricte politycznej. Każda aktywność publiczna wiąże się z opowiedzeniem się za jakąś wizją. Tymczasem trzeba odróżnić postawę polityczną od zaangażowania politycznego. Jeżeli człowiek np. chce poprawić sytuację zwierząt na wsi, zdjąć psom łańcuchy, to też jest postawa polityczna, bo on opowiada się za jakąś humanistyczną wizją stosunku ludzi do zwierząt. Dopiero jeżeli postanawia działać w tym kierunku, staje się działaczem politycznym.
Czyli światopogląd jest rodzajem politycznego potencjału, który zostaje w pełni uwolniony podczas działania?
Zgodnie z myślą Arystotelesa ludzie są zdolni i zdatni do życia w państwie. Jeżeli mam wizję państwa, to już jest to jakaś postawa polityczna. Nawet jak zaczynam postępować zgodnie z regułami już istniejącymi w państwie, to według mnie jest to wyraz postawy politycznej.
Czy pani profesor widzi jakiś sposób na przywrócenie dawnego etosu polityki– arystotelesowskiego, czyli działania w imię dobra wspólnego? Na wyzwolenie się od partyjnych szyldów?
Trzeba spróbować przebić się z oddolną, obywatelską definicją. Sprzeciwić się odwracaniu znaczeń. Krzyczeć, że polityczny to jest człowiek, który ma świadomość społeczną (nawet gdy objawia się ona czymś tak prozaicznym, jak sprzątanie kup po towarzyszącym mu psie), jest refleksyjny światopoglądowo.
(Fraszka się ożywiła, jakby coś ją dotknęło.)
Zauważyłem też inne, drobniejsze przesunięcia, np. mianem lewaka bywa określana każda osoba o poglądach lewicowych, niezależnie od stopnia radykalizmu.
Nie tylko lewicowych, ale i liberalnych. To wielka redukcja. Przecież „lewak” to orientacja skrajnie lewicowa, można rzec bojówkarska. Gdzie mamy tego przykłady? Jeśli znajduję takie zachowania, to po prawej stronie, np. rzucanie racami i tego typu rzeczy. Mnie to osobiście bardzo boli. Niedawno wyrobiłam sobie legitymację człowieka represjonowanego w czasach komunistycznych. Kiedy wychodzę na różne marsze w obronie mojego systemu wartości, to jestem obrzucana hasłem „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. To jest paradoks. Z paradoksów powinniśmy się śmiać, ale dla mnie one nie są śmieszne, tylko bolesne.
Pozwolisz, że wrócę jeszcze do słów „polityka” i „polityczny”. Już Donald Tusk mówił, nie wiem, czy pamiętasz: „Nie róbmy polityki, budujmy drogi”. A przecież budowanie dróg to jest polityka! Można podać jeszcze przykład matek protestujących w Sejmie w sprawie swoich niepełnosprawnych dzieci, które to matki jawnie mówią, że to nie jest protest polityczny. Tymczasem to był protest polityczny! I jeszcze jeden przykład: sędzia Tuleya, krytykujący zmiany w sądownictwie, który mówi: „My się nie bawimy w politykę, my bronimy wartości”. Ale przecież obrona wartości to jest właśnie polityka!
Co jest dokładną przyczyną tej asekuracji?
Znaczenie słowa „polityczny” zostało nacechowane negatywnie, dlatego ludzie broniący wartości zaczynają od niego uciekać. Mam wrażenie, że obecna władza chce je zawęzić: jeżeli sprzeciwiam się jakimś ustawom PiS-u, to wtedy jestem polityczna (w bardzo negatywnym sensie), w żadnym innym przypadku – nie. W ten sposób ludzie są zmuszani do deklaracji „ja jestem apolityczny”.
A sami wykonują wolę suwerena?
To też jest paradoks. Słowo „suweren” tradycyjnie oznacza tego, który podczas zagrożenia w państwie prawa buntuje się przeciwko niemu (jak np. podczas rewolucji francuskiej) z jakichś powodów, np. sprzeciwu wobec braku sprawiedliwości. Najświeższy przykład to „żółte kamizelki” we Francji, czyli niższa klasa średnia, która domaga się lepszej jakości życia.
PiS zrobił w dyskursie taki myk semantyczny: ja reprezentuję suwerena, suweren nie respektuje praw, wobec tego ja w imię suwerena łamię prawo. Dali sobie prawo do łamania prawa na mocy suwerena, któremu to suwerenowi przez słowo tak semantycznie przekręcone narzucili konkretne poglądy polityczne, z którymi po głębszym zastanowieniu niekoniecznie się zgodzi.
Jak obecnie te znaczeniowe manewry ze słowem
„polityka” wpływają na inne pojęcia, np. na naród?
Miałam taką sytuację, że ludzie z KOD-u zwrócili się do mnie jako do specjalisty od języka, że chcą zrobić happening, w którym chcą pochować w trumnie Trybunał Konstytucyjny i w ten sposób pokazać, że on przestał istnieć. Ja im powiedziałam: „Nie róbcie tego, bo utrwalicie skrypt zdarzenia, że on rzeczywiście umarł i nie ma od tego odwrotu”. Zaproponowałam im coś innego, mianowicie żeby napisali hasło „Od dziś Trybunał Konstytucyjny to My, Naród”. Zrobili to i po Facebooku popłynęła fala przypuszczeń, że jest to prowokacja ze strony PiS-u. I to pokazuje, że słowo „naród” też zostało poddane semantycznemu zawłaszczeniu, zostało trwale splecione z konkretną partią polityczną. Ale przypomnijmy, że jeszcze Wałęsa mówił „My, Naród” w Kongresie USA (powtarzając pierwsze słowa preambuły amerykańskiej konstytucji).
Od zniekształcania znaczeń bardzo blisko do kłamstwa. Jak rozpoznać, że polityk kłamie, jest na to jakaś recepta?
Nie ma wspaniałego sposobu (śmiech). Można jednak spróbować wyłapać nasilone oznaki kłamania i wtedy kłamca zostanie namierzony. U niesprawnego retora może się nagromadzić dużo takich oznak. Jednak najbardziej niebezpieczni są ci, którzy zaczynają wierzyć w swoje kłamstwa i stają się ludźmi (w tym przypadku politykami) zakłamanymi. Kłamca notoryczny może stać się człowiekiem zakłamanym. Zakłamując się, gubi „podwójną świadomość”, która cechuje zwykłych kłamców, niewierzących w to, co mówią. W takiej sytuacji kłamstwo wykryć bardzo trudno, bo nie ma zewnętrznych sygnałów.
Jakie sygnały występują u kłamców, którzy jeszcze zdają sobie sprawę z tego, że kłamią?
Pojawiają się one głównie w sferze pozawerbalnej, gestycznej, ale w werbalnej też. Na poziomie mowy słowami kłamca dystansuje się od tego, o czym mówi, uogólnia, zamiast mówić podmiotowo. Na poziomie mowy ciała – kłamca nie gestykuluje albo zaburzona jest proporcja pomiędzy gestami narracyjnymi (obrazującymi myśli) a adaptacyjnymi (mającymi na celu oswojenie sytuacji, np. samogłaskanie, wieżyczki z palców, wspieranie się). Ze względu na to, że kłamanie stresuje, więcej jest tych drugich, które nie są związane ze znaczeniem wypowiedzi słownej, tylko z próbą poprawy komfortu psychicznego.
Gdzie leży granica kłamstwa w sferze polityki?
Absurd jest tą granicą. Pamiętam, że jak w czasach komunistycznych rosły ceny towarów, to rząd z otwartą przyłbicą głosił, że są one stabilne. Jawne przekroczenie granicy spowoduje opór, ale już bez baloników. Prosty człowiek, który do tej pory uważał się za „apolitycznego”, musi zrozumieć, że jest oszukiwany, bo zabiera mu się znaczenia słów.
(Fraszka delikatnie, jak na możliwości swojej postury, sugeruje, że nadeszła pora na spacer.)
Prof. dr hab. Jolanta Antas – językoznawczyni. Kieruje Katedrą Teorii Komunikacji na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest członkinią Komisji Kultury Żywego Słowa Rady Języka Polskiego, Komisji Etnolingwistycznej Komitetu Językoznawstwa PAN oraz Polskiego Towarzystwa Językoznawców Kognitywnych. Zajmuje się m.in. teorią języka, semantyką i pragmatyką językową, badaniem gestów. Napisała m.in. takie książki, jak: O kłamstwie i kłamaniu. Studium semantyczno-pragmatyczne, Semantyczność ciała. Gesty jako znaki myślenia, Rozmowy z psem, czyli komunikacja międzygatunkowa. W latach PRL działała w opozycji demokratycznej. Została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności.