Wszystkie słowackie gazety przeczytał dla Was niezmordowany Łukasz Grzesiczak, żebyście nie musieli tego robić sami podczas majówki
„Bezrobocie na Słowacji osiągnęło historyczne minimum. W roku 2018 wyniosło średnio zaledwie 5,42 proc. Ponieważ wykwalifikowanych osób bez pracy jest niewiele, firmy są skłonne zatrudniać obcokrajowców z państw spoza Unii Europejskiej. Mimo wielu ułatwień ich droga na Słowację nie jest jednak prosta” – pisze „Sme”. Dziennik zauważa, że Słowacy w walce o pracownika spoza UE przegrywają m.in. z Czechami i Polską.
Ma być prościej…
Wszystko przez formalności. „Obywatele Ukrainy czy Serbii, czyli krajów, z których pochodzi najwięcej zagranicznych pracowników na Słowacji, muszą czekać co najmniej trzy miesiące, by otrzymać pozwolenie na pobyt lub pracę”.
„Dlatego najlepiej wykwalifikowani pracownicy są już w Czechach albo w Polsce” – mówi Martin Hošták ze Związku Pracodawców.
W odpowiedzi wprowadzono szereg zmian w prawie, z których wiele weszło w życie w styczniu 2019 roku. Teraz słowackie firmy nie mają obowiązku dostarczania dokumentów swoich nowych pracowników spoza UE o zdobytym wykształceniu (z wyjątkiem profesji lekarskich, prawniczych czy pedagogicznych). Skrócił się też okres oczekiwana na pozwolenie na pobyt lub pracę – urzędy powinny je teraz wydać w ciągu 30 dni.
…i jest, ale tylko na papierze
Nie wszyscy słowaccy przedsiębiorcy są optymistami w tym zakresie. Jak mówi dziennikowi „Sme” Paul Burt, dyrektor bratysławskiego centrum usług IBM, zmiany mogą wyglądać dobrze na papierze, jednak ich efekt w praktyce będzie niewielki, bo w urzędach zatrudnionych jest zbyt mało ludzi i nie nadążają ze swoją pracą.
Potwierdzają to inni pracodawcy. Ivana Latečková, HR manager w Johnson Controls, mówi, że czas oczekiwania na pozwolenie nadal jest bardzo długi. Długie kolejki do załatwiania pozwoleń – dawniej tylko w Bratysławie, dziś już także w innych miastach, jak Żylina czy Dunajská Streda. Ludzie stają tam w kolejkach już w nocy albo dzień wcześniej.
„Urzędy będą musiały się dostosować do coraz większej liczby cudzoziemców na Słowacji. Jeśli tak się nie stanie, zagraniczni pracownicy wybiorą inny kraj, podczas gdy słowacka gospodarska obecnie bardzo ich potrzebuje” – uważa Zuzana Vatráľová z Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM).
W grudniu 2018 na Słowacji pracowało ponad 69 tys. cudzoziemców, to o 20 tys. więcej niż rok wcześniej. Najwięcej – z Serbii (13,6 tys. zatrudnionych) oraz Ukrainy (11,8 tys.), a także Rumunii (11 tys.).
Bratnia pomoc dla Wietnamu
Za to „Denník N” przygląda się życiu imigrantów z Wietnamu. Obecnie na Słowacji żyje ich ok. 6 tys. Przyjeżdżali jeszcze w poprzednim ustroju, ale wciąż pojawiają się nowi. Dziś spośród narodów spoza Unii Europejskiej więcej pobytów – na stałe lub tymczasowych – rejestrują tylko Ukraińcy, Serbowie i Rosjanie.
Pierwsi Wietnamcy lądowali na Słowacji w ramach bratniej pomocy między socjalistycznymi krajami. „Czechosłowacja chciała pomóc doświadczonemu wojną Wietnamowi i obiecała, że wykształci u siebie młodych, którzy później wrócą. Ale mieli w tym też swój interes – dodatkowe ręce do pracy” – mówi „Denníkowi N” Miroslava Hlinčíková, etnolożka ze Słowackiej Akademii Nauk. Część Wietnamczyków, wbrew założeniom, nie wróciła do domu. Urządziła sobie już tu życie i interesy na Słowacji.
Pham Dac Phong, czyli Jaro
„Denník N” rozmawiac zarówno z Wietnamczykami osiedlonymi na Słowacji, jak i ich rodzinami, które zostały w ojczyźnie. Np. z rodzicami Jara, którzy utrzymują się z pieniędzy przesyłanych przez syna.
Jaro mieszka na Słowacji już od dwudziestu lat. Naprawdę nazywa się Pham Dac Phong, ale w Czechach przylgnęło do niego czeskie imię, które wzięło się stąd, że urodził się w imieniny Jarosława. Zaczynał w Šuranach w należącej do niemieckiej firmy fabryce produkującej autoczęści. Potem na krótko przeprowadził się do Niemiec do siostry. Tam nauczył się gotować w wietnamskiej restauracji. Obecnie pracuje w bistrze swojego wujka w Nowych Zámkach.
Jego wujek miał wykształcenie techniczne, ale w 1988 r. zdecydował się – razem ze setką innych ludźmi z jego firmy – wyruszyć do Czechosłowacji. W Wietnamie zostawił żonę i pięcioletnią córkę, nie widział ich potem pięć lat. W 1993 r. pojechał do ojczyzny i wrócił, zabierając już tym razem ze sobą rodzinę. Z czasem przyjechało za nim więcej krewnych, w tym Jaro. „Wujek mówił, że na Słowacji są piękne kobiety” – śmieje się.
Pracowici, mało podróżują
W branży odzieżowej i elektronicznej, w której pracował z początku wujek, konkurencja zrobiła się zbyt duża, więc zdecydował się ruszyć z restauracją. Z początku szło kiepsko, ale Słowacy coraz bardziej lubią azjatycką kuchnię.
Słowacki dziennik kreśli obraz Wietnamczyków na Słowacji jako bardzo pracowitych. Mają tylko jeden dzień wolny w tygodniu, mało podróżują. „Tydzień nad morzem? Nie. Kiedy byłam mała, byliśmy dwa razy we Włoszech, potem w Niemczech u rodziny Jary i w Anglii u mojej siostry, albo w Wietnamie. Ostatnio pojechaliśmy na jednodniową wycieczkę do Wiednia” – mówi ich młodsza córka Kvet.
Niewidzialni migranci
Miroslava Hlinčíková, która prowadzi badania nad społeczność wietnamską na Słowacji, nazwała ich „niewidzialnymi migrantami”. „Są dobrze przyjmowani przez Słowaków. Fizycznie się od nas różnią, ale mamy o nich pozytywne mniemanie – że są pracowici i płacą podatki. Nie jest jednak tak, że są nasi. Niezależnie od tego, jak długo już tu żyją, nie traktujemy ich jak Słowaków” – tłumaczy.
Niemal każdy z Wietnamczyków, z którymi rozmawiała, ma jakieś przykre doświadczenia. Słowacy są wobec nich bezpośredni, natychmiast przechodzą na „ty” lub używają obraźliwych określeń, typu „żółtek”. Kvet też wspomina o rasistowskich uwagach, jakie słyszała w szkole.
Wietnamczycy na Słowacji dobrze się odnajdują, jeśli chodzi o pracę, zakładają swoje małe przedsiębiorstwa. Jeśli chodzi o integrację społeczną – jest gorzej. Nie przyjaźnią się raczej ze Słowakami. Największym problemem pozostaje dla nich język.
Sparzyć się na Babišu
Kiedy wielu obcokrajowców próbuje sobie ułożyć jakoś życie na Słowacji, wielu Słowaków związało swój los z zagranicą. Jak choćby czeski premier Andrej Babiš, o którym w dzienniku „Sme” opowiada czeski muzyk Tomáš Klus podczas trasy koncertowej na Słowacji.
„Czesi często dziękują nam za Babiša, przypominając, że jest to Słowak. Gniewacie się za to na nas [Słowaków]?” – pyta muzyka Kristína Kúdelová. „Nie, w ogóle nie. Dzięki niemu wiele rzeczy sobie uświadamiamy. Tak jak małe dziecko uświadomi, że piec parzy, kiedy się go dotknie. My teraz też trzymamy rękę na gorącym piecu i krzyczymy „ała, to parzy!”. Tylko od nas zależy, abyśmy cofnęli rękę i powiedzieli sobie, że już tego nigdy więcej nie będziemy łapać” – opowiada Klus.
Klus to popularny piosenkarz, autor tekstów i aktor, w 2012 roku zwycięzca konkursu Czeskiego Słowika (Český slavík) dla najlepszych czeskich piosenkarzy. Słynie z politycznego zaangażowania i piosenek, które mocno krytykują czeską klasę polityczną.
Artyści bojkotują premiera
W wakacje 2018 roku Klus zapowiedział bojkot imprez sponsorowanych przez firmy należące do premiera Andreja Babiša, w tym najpopularniejszego muzycznego festiwalu Colours of Ostrava, który porównywany jest z polskim Openerem. Od tego czasu zradykalizował się – bojkotuje także media, których właścicielem jest czeski polityk.
„Myślę, że niepewne czasy, w których żyjemy, potrzebują jasnego stanowiska. Kiedy ze swoimi przyjaciółmi lub ludźmi spotykamy się na ulicy, dyskutujemy o współczesnej sytuacji społecznej, często spotykam się z krytycznymi poglądami na to co robi Andrej Babiš. Muszę konsekwentnie stać za swoim poglądami i ideami. Nikogo nie zmuszam, aby robił podobnie. W zgodzie ze swoim sumieniem, kiedy się z kimś nie zgadzam, nie chcę czerpać korzyści z tego, co robi i jakim sposobem do robi” – tłumaczył Klus powody swojej decyzji.
Skrytykował swoich przyjaciół, którzy w prywatnej rozmowie krytykowali premiera Andreja Babiša, ale potem pojechali wystąpić na festiwalu Colours of Ostrava, który sponsoruje jego firma Agrofert. Do bojkotu Babiša dołączyli dalsi artyści, w tym popularny czeski aktor Jiří Macháček, znany także w Polsce, za sprawą m.in. roli w kultowym filmie „Samotni” w reżyserii Davida Ondříčka.
Miliarder, który poszedł do polityki
Andrej Babiš to najbogatszy Słowak i drugi najbogatszy człowiek w Czechach. Magazyn „Forbes” w 2017 roku wycenił majątek tego pochodzącego z Bratysławy przedsiębiorcy (słowacka narodowość, czeskie obywatelstwo) na prawie 3,4 mld euro. Babiš jest potentatem rynku spożywczego, a także największym właścicielem czeskich mediów. Jego gazety, portale internetowe, telewizja i radio każdego miesiąca docierają do nawet połowy Czechów.
Biznesmen karierę polityczną rozpoczął w 2012 r., kiedy zarejestrował partię polityczną ANO 2011, czyli Akcję Niezadowolonych Obywateli (Akce nespokojených občanů). W ten sposób zainicjowany rok wcześniej ruch społeczny, który głosił hasła walki z korupcją i uzdrowienia systemu politycznego, przyjął formę partii. Pierwsze sukcesy polityczne przyszły bardzo szybko. W 2014 roku Babiš jako minister finansów i wicepremier zasiadał w rządzie Bohuslava Sobotki, a w 2017 roku, kiedy jego partia wygrała wybory parlamentarne w Czechach sam został premierem.
W tym czasie na tego dziś prawie 64-letniego polityka spadła także lawina kłopotów. Babiš jest oskarżony o malwersacje finansowe, defraudacje funduszy unijnych, a słowacki Instytut Pamięci Narodowej uważa go za agenta czechosłowackiej komunistycznej Służby Bezpieczeństwa.
Premier zaprzecza. Podobnie jak oskarżeniom o konflikt interesów – choć jako polityk podejmuje decyzje mające bezpośredni wpływ na dotacje, które ze skarbu państwa i kasy UE otrzymują m.in. jego firmy rolnicze.
Dlatego straszenie zwolnieniem dziennikarzy należących do niego gazet, którzy nie odnotowali konferencji prasowej jego partii – o co również Babiš jest oskarżany – wydawać się może drobiazgiem.
Słowak najpopularniejszym Czechem
W sąsiednich Czechach Andrej Babiš dla wielu obywateli jest synonimem korupcji, klientelizmu i uosobieniem grupy biznesmenów, którzy w niejasnych okolicznościach dorobili się wielkich pieniędzy w okresie transformacji. Jednocześnie obecny czeski premier pozostaje najlepiej ocenianym czeskim politykiem, a jego partia cieszy się największym poparciem Czechów. Według ostatniego badania firmy STEM niemal połowa Czechów pozytywnie ocenia jego polityczną działalność.
Babiš jest niekwestionowanym liderem sondaży. Kwietniowy sondaż CVVM pokazuje, że kierowana przez niego partia cieszy się największym poparciem Czechów, na ANO głosowałoby 32 proc. obywateli. Druga w rankingu konserwatywna ODS ma zaledwie 14 proc. poparcia.