Obcowanie z wymyślonymi światami pojawiającymi się na kartach powieści jest nie tylko źródłem rozrywki, ale przynosi również korzyści, jeśli chodzi o funkcjonowanie jednostki w społeczeństwie
David Foster Wallace, jedna z najoryginalniejszych i zarazem najtragiczniejszych postaci amerykańskiej literatury (odebrał sobie życie w 2008 r. w wieku 46 lat), utrzymywał, że podstawowym zadaniem sztuki literackiej jest CPR, czyli resuscytacja. Jak wyjaśnił w rozmowie z krytykiem literackim Larrym McCafferym, chodzi o to, że „w mrocznych czasach dobrą literaturą wydaje się ta, która stosuje reanimację krążeniowo-oddechową do tych elementów tego, co ludzkie i magiczne, które są wciąż żywe i świecą pomimo ciemności czasów”.
Światło z literatury
Według niego „naprawdę dobra fikcja prezentuje tak mroczny światopogląd, jaki tylko chce, ale znajduje też sposób na podświetlenie możliwości bycia w nim żywym i ludzkim”. Marshall Boswell oraz Matthew Bruccoli, autorzy książki Zrozumieć Davida Fostera Wallace’a, podsumowują krótko: „Dla Wallace’a pierwszorzędnym zadaniem fikcji literackiej jest artykułowanie tego, »co znaczy być p*** istotą ludzką«”.
Wallace’owski mrok opierał się na izolacji, zamknięciu jednostki w prywatnym piekle mentalnych problemów. W jego perspektywie dobre pisarstwo pozwala „poczuć się trochę mniej samotnym wewnątrz” poprzez podarowywanie możliwości spojrzenia na piekło spoza jego granic, w towarzystwie fikcyjnych bohaterów. Nie zawsze dotyczy to twórców, którzy – kontynuując świetlną metaforę – trzymając zapaloną zapalniczkę, sami zostają pochłonięci przez mrok.
Ogień z ciemności
Kilka dni po atakach na wieże World Trade Center w 2001 r. na łamach dziennika „The Guardian” ukazał się tekst brytyjskiego powieściopisarza Iana McEwana. Autor, z racji poruszanych tematów w początkowych okresie twórczości zwany „Ianem Makabrą”, pisze, że „gdyby porywacze byli w stanie wyobrazić sobie siebie w sytuacji ofiar z samolotów czy płonących budynków, przenieść się do ich myśli i uczuć, to nie byliby w stanie działać”.
„Trudno jest być okrutnym, jeśli pozwolisz sobie wejść do umysłu swojej ofiary. Wyobrażanie sobie, jak to jest być kimś innym niż sobą, jest istotą naszego człowieczeństwa. Jest esencją współczucia i początkiem moralności” – podkreśla. Według niego „porywacze wykorzystywali fanatyczną pewność płynącą z błędnie pojmowanej wiary religijnej i dehumanizującą nienawiść do oczyszczenia się z ludzkiego instynktu empatii”. Ich zbrodnia w istocie była „porażką wyobraźni”.
Fikcja uczy nas wyobrażania sobie innych jako nas samych, przypomina nam o tym, kim jesteśmy, i kronikuje zmianę naszej indywidualnej i zbiorowej tożsamości. Staje się miejscem, gdzie pod lupę brana jest „pewność”, która – zdaniem zdobywcy literackiej Nagrody Bookera Juliana Barnesa – jest „historią” pisaną zarówno małą (osobista), jak i wielką (globalna) literą. Rodzi się ona w „chwili, gdy niedoskonałość pamięci spotyka się z niedostatkami dokumentacji”, jak to ujął w nagrodzonym Poczuciu kresu. Czym zatem w tej wizji mogą być średniowieczny Indeks ksiąg zakazanych, sięgający starożytności proceder palenia książek, szczególnie zintensyfikowany w krajach rządzonych przez totalitarystów w XX w., co zresztą pozostawiło swój ślad w kulturze, np. w postaci powieści 451 stopni Fahrenheita Raya Bradbury’ego?
Niczym innym niżeli strachem przed odebraniem wspomnianej wcześniej „pewności”, podważeniem zasadności pełnienia „dziejowej roli”, która to „pewność” dla uprawomocnienia upychana jest do słowa „prawda”. Jak w XIX w. pisał Heinrich Heine: „Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi”. Mając „prawdę” po swojej stronie, można spopielić tych, którzy stawiają opór temu, by się do niej przybliżyć i w końcu jej zawierzyć.
Zmiana z realnej nierzeczywistości
Co istotne, tylko fikcja może w pełni realizować zadanie reanimacji człowieczeństwa poprzez masaż mięśnia wątpliwości, osadzonego gdzieś w układzie emocjonalnym. „W przeciwieństwie do pamiętnikarza, który obiecuje mówić prawdę, piszący fikcję mówi: »Powiem ci kłamstwo, ale końcu poczujesz, że to prawda«. Twórca fikcji jest rodzajem magika, który upewnia się o twojej świadomości, że płomienie są tylko iluzją przed tym, zanim dasz sobie sparzyć palce” – stwierdza pisarka Celeste Ng na łamach „Fiction Writers Review”.
Jest to coś, co w dysputach filozofów pojawia się pod nazwą paradoksu fikcji. Polega on na przekonaniu, że choć zdajemy sobie sprawę, że fikcyjne wydarzenia nie mają w rzeczywistości miejsca, że postacie biorące w nich udział nie istnieją, to jednak nasze emocje względem nich są realne, szczere i racjonalne.
„Na tym właśnie polega paradoks naszego emocjonalnego zaangażowania w świat fikcji. Moje reakcje emocjonalne na wydarzenia rozgrywające się na ekranie lub na kartach książki są niezgodne z przekonaniami, które posiadam – nie wierzę, że którekolwiek z tych zdarzeń faktycznie zachodzi. Jak zatem mogę być racjonalna, reagując w ten sposób? Czy gdy umiera Han Solo, a ja odczuwam smutek, to jestem równie irracjonalna, co właściciel domu, który obawia się włamywacza, choć wie, że ten nie istnieje?” – pyta retorycznie na łamach magazynu „Filozofuj” amerykańska filozofka zajmująca się m.in. teorią poznania, Amy Kind.
Kind zauważa, że fikcja odgrywa ważną rolę w naszym życiu, gdyż „umożliwia nam odkrywanie reakcji emocjonalnych w »bezpieczny« sposób – uczy, jak zareagowalibyśmy w pewnych okolicznościach, i pomaga nam zrozumieć, jaki rodzaj reakcji mogą wywoływać nowe lub nieoczekiwane sytuacje”. Dzięki temu możemy się dowiedzieć więcej o sobie, poddać refleksji nasze często pochopne zachowania, co jest podstawą późniejszych, bardziej kontrolowanych działań, które zwykliśmy uznawać już bez wątpliwości za racjonalne.
Jedną z prób rozwiązania paradoksu fikcji jest koncepcja tzw. zawieszenia niewiary, która mówi, że stając się członkami fikcyjnego świata, tymczasowo przyjmujemy jego prawa jako rzeczywiste. Dajemy mu się pochłonąć, dzięki czemu zyskujemy całkiem nową perspektywę, która niekoniecznie musi być zgodna z naszym codziennym systemem przekonań. Dochodzi wtedy do konfrontacji nas samych z naszymi poglądami, podawania ich w wątpliwość na bezpiecznej niwie fikcji, gdzie brak jest ocen, stygmatyzowania i sankcji.
Zbroja krytycyzmu i sceptycyzmu
W artykule dla „Boston Globe” badający literaturę w perspektywie ewolucyjnej Jonathan Gottschall podkreśla wyjątkowość fikcji w rozmiękczaniu naszych „pewności”. Jak podkreśla, „fikcja wydaje się bardziej efektywna w wystawianiu naszych wierzeń na próbę i zmienianiu przekonań niż literatura niefikcjonalna, która używa argumentów opartych na dowodach z faktów. Współczesne badania wskazują, że kiedy czytamy literaturę faktu, czytamy z podniesionymi tarczami – jesteśmy krytyczni i sceptyczni. Natomiast kiedy jesteśmy zaabsorbowani historią będącą dziełem wyobraźni, zdejmujemy naszą intelektualną osłonę. Jesteśmy poruszeni emocjonalnie, a to sprawia, że stajemy się »gumowaci« i łatwiej przyjmujemy nową formę” – dodaje.
Uruchamiane przez literaturę niefikcjonalną krytycyzm i sceptycyzm są orężem naszego światopoglądu, który wprowadzamy w proces lektury, i który – zasadniczo – nie ulega za sprawą wspomnianej „protekcji” zmianom. Oferowana przez fikcję sposobność przyjęcia „nowej formy” jest niczym innym jak szansą spojrzenia w odmienny sposób na rzeczywistość tę spoza kart powieści. „Nowa forma” nie jest pozbawiona krytycyzmu i sceptycyzmu, które jednak, w przeciwieństwie do tych przypisanych do literatury faktu, nie stoją w obronie stałości naszych przekonań, lecz służą ich zweryfikowaniu.
Niewątpliwie okres wakacji jest idealnym czasem, żeby pozwolić sobie na wyjście z zimnej zbroi instrumentalnego intelektu, która często hamuje naszą zdolność dialogu z innymi. Przystanąć w pędzie obowiązków, na chwilę stać się innym, by spróbować go zrozumieć. Zamiast uderzać w niego metaforycznym odrzutowcem napędzanym paliwem niezachwianej wiary oraz pewności, doprowadzając do „niepowodzenia wyobraźni”, które może kiedyś stać się krokiem do już jak najbardziej rzeczywistej i bolesnej zbrodni.