Na świecie jest 12 mln apatrydów, czyli ludzi, którzy nie mają żadnego obywatelstwa. Dima bez dokumentów przekroczył kilka granic, ostatnią z nich – dziesięć lat temu. W ten sposób znalazł się w Polsce, gdzie nie istnieją rozwiązania, które mogłyby pomóc wyjść bezpaństwowcom z trudnej sytuacji.
Dima prosto ze szpitala trafia do domu dziecka. Nikt oficjalnie nie rejestruje jego przyjścia na świat. Dostaje jedynie akt urodzenia, w którym jako miejsce narodzin wpisano Związek Radziecki. Jest 1988 r. Dwa lata później ZSRR zaczyna się rozpadać, a w stanowiącym dotąd jego część Tadżykistanie rośnie napięcie, które ostatecznie doprowadzi do wybuchu wojny domowej. Dima trafia do rodziny zastępczej, nie jest to jednak formalna adopcja. Podczas wojny ludzie biorą sieroty do siebie – czy to z litości, czy jako tanią siłę roboczą. Rodzina zastępcza po paru latach sprzedaje Dimę innej rodzinie do Uzbekistanu.
„Miałem wtedy 10 lat. W nowej rodzinie bito mnie i zmuszano do pracy. Nie zadbano też o wyrobienie mi dokumentu. W Uzbekistanie zawieruszył się mój akt urodzenia. To był jedyny dokument, jaki w ogóle posiadałem, dlatego nie mogłem dostać ani obywatelstwa uzbeckiego, ani tadżyckiego. Nie miałem jak udowodnić, skąd tak naprawdę jestem” – opowiada Dima. Po pięciu latach poniewierki w Uzbekistanie w 2003 r. Dima ucieka i wyjeżdża do Rosji. Sam. Nielegalnie przekracza granicę, nielegalnie mieszka, nielegalnie pracuje na bazarze. Nie mając dokumentów, trudno chociażby wypożyczyć książkę z biblioteki. Dima próbuje uzyskać dokument, zgłasza się nawet na policję – bez rezultatu.
Według Powszechnej deklaracji praw człowieka z 1948 r. prawo do obywatelstwa przysługuje wszystkim, bez wyjątku. Gdy jednak kraj się rozpada, granice przesuwają, a rządzący zmieniają zasady – obywatelstwo można stracić. Można też nigdy go nie otrzymać. Wystarczy nie zarejestrować nowo narodzonego dziecka, by nigdy nie stało się obywatelem. Mimo prawa do obywatelstwa zawartego w Deklaracji nie istnieją żadne międzynarodowe mechanizmy, które mogłyby pociągnąć do odpowiedzialności państwa pozbawiające go swoich obywateli lub im go odmawiające. Nawet gdy ten proceder dotyka całych grup społecznych, mniejszości etnicznych czy narodowych. Tak właśnie jest w przypadku społeczności Rohindża w Mjanmie czy Haitańczyków mieszkających na Dominikanie. Obie te grupy ze względu na dyskryminujące przepisy są pozbawione prawa do obywatelstwa państw, które zamieszkują.
Pozbawieni obywatelstwa zostali także zamieszkujący Kuwejt biduni, którzy nie dopełnili formalności zarejestrowania się w momencie uzyskania przez ten kraj niepodległości w 1961 r. Powód? Brak wykształcenia i świadomości, jakie znaczenie ma posiadanie obywatelstwa. Konsekwencje? Z biegiem czasu prawa bidunów były coraz bardziej ograniczane. Aż do tego stopnia, że obecnie są uznawani w Kuwejcie za nielegalnych migrantów.
Bez obywatelstwa zostali także izbrisani (po słoweńsku „wymazani”). To ludzie, którzy zamieszkiwali Słowenię w czasach Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, jednak nie byli Słoweńcami. Przed odzyskaniem przez Słowenię niepodległości w 1991 r. posiadali obywatelstwo SFRJ oraz jednej z republik wchodzącej w jej skład. Dostali prawo do rezydentury na terenie Słowenii, a do 25 grudnia 1991 r. mogli ubiegać się o obywatelstwo słoweńskie. 25 tys. osób, które tego nie zrobiły, dwa miesiące później zostało wykreślonych ze spisu rezydentów Słowenii.
Na świecie obowiązują dwie główne zasady, na podstawie których nabywa się obywatelstwo w chwili narodzin – prawo ziemi i prawo krwi. Według pierwszego z nich każde dziecko urodzone na terytorium danego kraju staje się automatycznie jego obywatelem. Prawo ziemi funkcjonuje przede wszystkim w państwach Ameryki Południowej i Północnej. Alternatywą jest prawo krwi, według którego dziecko nabywa obywatelstwo tego kraju, którego obywatelem jest przynajmniej jedno z rodziców. Obowiązuje ono także w Polsce i w większości krajów europejskich. A także w Syrii i Jordanii, gdzie obywatelstwo można odziedziczyć jedynie po ojcu. Problem pojawia się, kiedy ojciec dziecka zaginie lub po prostu nie pojawi się przy rejestracji dziecka, co w ogarniętej wojną Syrii nie należy do rzadkości. Kobieta nie może przekazać obywatelstwa. Na Bliskim Wschodzie rośnie więc pokolenie bezpaństwowców.
Brak procedur dla bezpaństwowców
Według szacunków Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), bazujących na spisie powszechnym z 2011 r., w Polsce problem bezpaństwowości dotyczy ok. 10 tys. osób, natomiast statystyki pochodzące z rejestru PESEL wskazują na liczbę ok. 1300 osób. Mimo to polskie prawo nie wprowadziło nigdzie definicji, kim w zasadzie jest bezpaństwowiec. Nie ma też żadnej procedury pozwalającej na identyfikację i uregulowanie statusu takich osób. W naszym kraju problem ten dotyczy przede wszystkim obywateli byłego Związku Radzieckiego i byłej Jugosławii. Przyjechali do Polski z paszportem swojego kraju, który potem przestał istnieć.
„Nie mając żadnego dokumentu, bezpaństwowiec żyje w próżni. Niekiedy decyduje się aplikować o ochronę międzynarodową” – mówi Aleksandra Pulchny ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej. „Dostaje wtedy tymczasowe zaświadczenie tożsamości cudzoziemca, jedyny dokument, którym może się legitymować w czasie trwania procedury. Jeśli jednak nie ma powodów, żeby dostać status uchodźcy, wniosek zostanie odrzucony. Po otrzymaniu odmowy można złożyć kolejny – dla niektórych to jedyna szansa, żeby otrzymać dokument, który potwierdza tożsamość oraz uprawnia do pobytu w Polsce. Jest to jednak rozwiązanie tymczasowe” – dodaje.
Żeby rozwiązać problem bezpaństwowców, Polska nie musi tworzyć regulacji od podstaw. Wystarczy podpisać jedną z dwóch konwencji. Pierwsza z nich pochodzi z 1954 r. i dotyczy statusu osób bezpaństwowych. Druga powstała w 1961 r., a jej celem jest przede wszystkim zapobieganie temu zjawisku. Obie jasno określają, kim jest bezpaństwowiec oraz jakie prawa powinny mu przysługiwać. Do obu przystąpiły już wszystkie państwa europejskie oprócz Malty, Cypru, Estonii i Polski. Mimo że problem w naszym kraju może wydawać się marginalny, to jednak istnieje, a ludzie uwikłani w problem bezpaństwowości nie mają praktycznie żadnych możliwości zmiany tej sytuacji. Dlaczego Polska nie stała się sygnatariuszem żadnej z konwencji?
„Pierwsza z nich została przyjęta kilka lat po wojnie i powstawała równolegle do Konwencji dotyczącej statusu uchodźców. Obydwa dokumenty skupiały się na problemach uchodźców, wysiedleńców i osób, które zostały bez obywatelstwa wskutek zmian granic. Konwencja uchodźcza w bardzo ogólny sposób wskazuje, jakie prawa powinny przysługiwać bezpaństwowcom. Kwestie regulacji i procedur w tym zakresie pozostawia poszczególnym krajom” – mówi Katarzyna Przybysławska z Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć. „Druga skupia się na tym, jak zapobiegać nowym przypadkom powstawania bezpaństwowości, co jest spójne z interesem każdego państwa. Wszystkim powinno zależeć na tym, żeby kontrolować kto mieszka na naszym terytorium i żeby zapobiegać tworzeniu się »szarej strefy«” – zaznacza.
Na obawy, że podpisanie takiej konwencji spowodowałoby masową turystykę migracyjną, Centrum Pomocy Prawnej odsyła do swoich analiz. Według nich w żadnym kraju, w którym wprowadzono procedury postępowania wobec bezpaństwowców, nie miało to miejsca. „Nie chodzi oczywiście o to, żeby wszystkim bezpaństwowcom nadać obywatelstwo, ale żeby pozwolić im wyjść z próżni prawnej” – podkreśla Katarzyna Przybysławska.
Alternatywą dla dołączenia do państw sygnatariuszy wspomnianych konwencji jest stworzenie własnych regulacji. W czerwcu 2019 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji przygotowało dokument pod tytułem „Polityka migracyjna Polski”. Spotkał się z falą krytyki ze strony organizacji pozarządowych, ponieważ jednoznacznie promował migracje z krajów z podobnego kręgu kulturowego. Popierał jednolitość etniczną i religijną Polski, wspominając o migrantach z innych kręgów kulturowych jedynie w kontekście zagrożenia terrorystycznego. Kwestia bezpaństwowości nie została w nim poruszona.
List do prezydenta
W Polsce cudzoziemcy mogą uzyskać obywatelstwo w wyniku nadania go przez Prezydenta RP lub na drodze administracyjnej. Pierwsza sytuacja ma charakter uznaniowy. Taka decyzja nie wymaga uzasadnienia i nie podlega zaskarżeniu. Dzięki niej w 2000 r. Emmanuel Olisadebe, a kilka lat później Roger Guerreiro mogli oficjalnie zasilić naszą kadrę piłkarzy. Polskie paszporty w tym trybie uzyskało także kilku koszykarzy – Joe McNaull, Jeff Nordgaard czy David Logan.
Mimo że w kwestii obywatelstwa w Polsce obowiązuje prawo krwi, to dzieci urodzone na terenie Polski, których rodzice nie są znani, są bezpaństwowcami lub nie jest znane ich obywatelstwo, otrzymują polskie obywatelstwo według prawa ziemi. W ten sposób wszystkie porzucone dzieci automatycznie zostają obywatelami Polski. Problem pojawia się, gdy ich rodzice nie byli Polakami i pozostawili po sobie ślad.
Marysia została porzucona w szpitalu zaraz po urodzeniu. Był 1998 r. Jej matką była najpewniej Romka pochodzenia rumuńskiego i właśnie takie obywatelstwo zostało wpisane do aktu urodzenia dziewczynki. Nikt w szpitalu nie zweryfikował jednak, czy informacje podane przez matkę są prawdziwe. Jak się okazało, nie były, gdyż ambasada Rumunii nie potwierdziła istnienia takiej osoby w swoim spisie obywateli, w związku z czym dziecko nie mogło otrzymać obywatelstwa rumuńskiego. W wieku 2 lat Marysia trafiła do rodziny zastępczej. Jako bezpaństwowiec nie mogła zostać oficjalnie adoptowana.
Marialina urodziła się w 2010 r. w Polsce, gdzie od lat mieszkają jej pochodzący z Kuby rodzice. Ze względu na obowiązującą regułę krwi, a nie ziemi, ich córka nie mogła nabyć obywatelstwa polskiego. Nie otrzymała także kubańskiego, bo przynajmniej jedno z rodziców musi być w kraju podczas postępowania administracyjnego, które trwa przez co najmniej trzy miesiące. Rodzice Marialiny jako emigranci mogą przebywać na Kubie maksymalnie przez 60 dni.
Obie historie zakończyły się pomyślnie. Prezydent Bronisław Komorowski nadał dziewczynkom polskie obywatelstwo. Wciąż jednak w Polsce przebywa wiele osób, które ze względu na status bezpaństwowca mają nieuregulowaną sytuację prawną.
Ostatnia granica
W 2010 r. Dima przyjeżdża do Kaliningradu. Chce wyjechać z Rosji, by wreszcie ułożyć sobie życie. Mówi, że tam nie jest to możliwe. Przybysze z Azji są tam traktowani jak osoby gorszej kategorii, Dima ciągle narażony jest na przemoc. „Jak na marzec było całkiem sporo śniegu. Rozejrzałem się i podszedłem do granicy. Ludzie w Kaliningradzie mówili mi, żebym tego nie robił, że mnie tam zabiją. Że zazwyczaj strzelają. Zobaczyłem dwa rzędy drutów. Jeden niski, drugi wysoki. Przeskoczyłem przez oba. Dalej szedłem przez las i pół godziny później zobaczyłem domy. Chciałem złapać jakiś samochód jadący w stronę Braniewa. Z kierowcą, który się zatrzymał, rozmawiałem trochę po rosyjsku. Pytał, jak przyjechałem. Zostawił mnie jeszcze przed miasteczkiem i powiedział, że stamtąd już mam iść sam. Gdy szedłem, zatrzymała mnie Straż Graniczna. Zapytali, jak się tu znalazłem” – opisuje.
Dima pokazał im miejsce, gdzie przeskoczył przez druty. Na śniegu wciąż były jego ślady. Funkcjonariusze chcieli od razu odesłać go do Rosji, ale mężczyzna nie miał żadnych dokumentów. Pogranicznicy rosyjscy kategorycznie zaprzeczyli, że ktokolwiek przeszedł przez ich granicę nielegalnie – oznaczałoby to dla nich spore problemy. Straż Graniczna zabrała zatem Dimę na posterunek policji. Stamtąd trafił do sądu, a następnie, w oczekiwania na wydalenie z kraju, do aresztu w Kętrzynie. Wyszedł po sześciu miesiącach. Był bezpaństwowcem, żaden kraj się do niego nie przyznał, więc nigdzie nie można go było deportować.
Wyobraźmy sobie, że Dima nie przeskakuje przez płot, ale przychodzi na posterunek graniczny. Bez dokumentów. Czy można go przepuścić? „Każda osoba, która stawia się na granicy i deklaruje Straży Granicznej wolę złożenia wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej, czyli przyznaje jednocześnie, że ucieka ze swojego kraju i nie może do niego wrócić, bo jest tam prześladowana, powinna zostać wpuszczona do Polski. Jej wniosek powinien zostać przyjęty przez Straż Graniczną, a następnie przekazany do szefa Urzędu ds. Cudzoziemców. Nawet jeśli nie ma wizy ani dokumentu” – wyjaśnia Maria Pamuła z UNHCR Polska. Taka osoba jest następnie kierowana do jednego z dwóch działających w Polsce ośrodków recepcyjnych dla cudzoziemców. To otwarte ośrodki, można w nich mieszkać albo samemu wynająć mieszkanie poza nimi.
Zdarza się jednak, że w wyniku postanowienia sądu na podstawie wniosku Straży Granicznej bezpaństwowiec zostaje umieszczony w ośrodku strzeżonym. „Sam brak dokumentów nie powinien być równoznaczny z zamknięciem. Ludzie, którzy starają się o ochronę międzynarodową, mają za sobą bardzo traumatyczne przeżycia. Doświadczyli przemocy, być może nawet tortur. Uciekają przed prześladowaniem. A ośrodki strzeżone przypominają często więzienie. Są ogrodzone i nie wolno z nich wychodzić. Osoby, które tam przebywają, najczęściej nie popełniły żadnego przestępstwa według Kodeksu karnego” – dodaje Pamuła.
W przypadku skierowania do ośrodka zamkniętego Straż Graniczna rozpoczyna procedurę zobowiązania do powrotu. Sprawdza się wtedy, do jakiego kraju można taką osobę wydalić. Sam fakt, że ktoś przybył z Rosji, nie oznacza, że można go tam odesłać. Jeśli nie ma żadnych dokumentów ani powiązań z tym krajem, nikt go nie przyjmie. „Sprawdza się zatem, jakie państwo uznaje go za swojego obywatela. Dopiero jak ambasada kraju, do którego przyznaje się cudzoziemiec, potwierdzi jego tożsamość, można go do niego wydalić. Ale jeśli dana osoba nie ma żadnego obywatelstwa, zazwyczaj żadna ambasada nie potwierdzi jego tożsamości. No i mamy pat” – tłumaczy Aleksandra Pulchny.
Jak przyznaje Katarzyna Przybysławska z Centrum Pomocy Prawnej, ustalanie państwa pochodzenia apatrydy często jest skazane na porażkę. „Kiedy mamy do czynienia z osobą bezpaństwową, wysyłane są zapytania do jednostek konsularnych. Taka osoba podaje swoje dane personalne, zwykle wiadomo też mniej więcej, z jakiego regionu może pochodzić (mogą to sprawdzić specjaliści od dialektów – red.). W większości przypadków takie osoby współpracują z polskimi służbami, bo zależy im na uregulowaniu sytuacji. Placówki dyplomatycznie jednak nie mają żadnego prawnie określonego terminu, w którym mają udzielić odpowiedzi. Mogą podesłać taką odpowiedź po tygodniu, po kilku miesiącach albo w ogóle” – wyjaśnia Katarzyna Przybysławska.
W takiej sytuacji bezpaństwowiec ma niewiele możliwości na wyjście z prawnej próżni. Jeśli zostanie wszczęte postępowanie powrotowe, to w jego toku możliwe jest udzielenie zgody na pobyt humanitarny lub tolerowany. Obydwa zezwolenia dają pewne minimum uprawnień – pozwalają zostać na terenie kraju i dają możliwość znalezienia legalnej pracy. Zapewniają także otrzymanie dokumentu ze zdjęciem, poświadczającego tożsamość. Bezpaństwowiec nadal nie ma jednak obywatelstwa, a z uwagi na brak paszportu nie może przekraczać granicy. Ponadto udzielenie zgody na pobyt tolerowany zobowiązuje do regularnego meldowania się w placówce Straży Granicznej. Dokument ten jest tylko poświadczeniem tożsamości i pozwala na legalny pobyt, ale trudno o spokojne życie i pełną integrację ze świadomością obowiązku ciągłej kontroli. Z pewnością nie jest to rozwiązanie dostosowane do szczególnej sytuacji apatrydów, dla których często to jedyna forma legalnego pobytu jako osób niedeportowalnych.
Dima nie chciał zostać w Rosji. „Tam źle traktują ludzi. Byłem bity, raz zaatakowano mnie nożem. Ale oficjalnie nie istniałem, więc nie mogłem liczyć na żadną pomoc. Nie chciałem też żyć w Uzbekistanie, bo stamtąd deportowali wszystkich z powrotem do Tadżykistanu. Chciałem coś zmienić w swoim życiu, znaleźć swoje miejsce, dostać wreszcie jakieś dokumenty” – wyjaśnia.
Niedługo po przybyciu do Polski Dima znalazł pracę. Bez pozwolenia i dorywczo – bez dokumentów inaczej się nie da. Teraz nie jest już sam. Osiem lat temu się ożenił – związek zawarł z żoną w obrządku muzułmańskim. Mają trójkę dzieci.
„Wszyscy świetnie mówią po polsku, są głęboko zakorzenieni w swoim lokalnym środowisku. Żona Dimy i ich dzieci mają już pobyt stały. W takiej sytuacji, w związku z życiem rodzinnym prowadzonym w Polsce, Dima w końcu otrzymał w tym roku zgodę na pobyt ze względów humanitarnych” – mówi Aleksandra Pulchny.