Wprawdzie nasze pokolenie nie użyje geoinżynierii solarnej, ale być może w połowie XXI wieku trzeba będzie rozważyć tę kontrowersyjną metodę. Warto być przygotowanym
Impasem zakończyły się negocjacje dotyczące inżynierii klimatu, które ONZ zorganizowała w połowie marca w stolicy Kenii Nairobi. Stało się tak, kiedy została wycofana zgłoszona przez Szwajcarię propozycja powołania panelu ekspertów, który miałby się zająć tym tematem. To wielka szkoda. Świat potrzebuje otwartej debaty nad nowymi metodami radzenia sobie z zagrożeniami klimatycznymi.
Ogólnie rzecz biorąc, impas wynika z kontrowersji, jakie wśród ekologów wywołuje geoinżynieria solarna, czyli możliwość celowego odbicia części promieni słonecznych padających na Ziemię – żeby zapobiec zmianom klimatu. Niektórzy obrońcy środowiska i działacze społeczni sprzeciwiają się zarówno dalszym badaniom, jak i nawet dyskusji na ten temat, w obawie, że geoinżynieria może być nadużywana lub szkodliwa.
Odbijając część promieniowania słonecznego – np. przez rozpylenie w stratosferze jakiegoś rodzaju aerozolu – można by wyrównać bilans energetyczny Ziemi zachwiany w wyniku gromadzenia się w atmosferze gazów cieplarnianych.
(Holenderski chemik Paul Crutzen, nagrodzony w 1995 r. nagrodą Nobla, proponował rozpylenie na wielką skalę w atmosferze aerozoli siarczanowych, które nie absorbują promieni słonecznych, tylko je odbijają; byłoby to relatywnie tanie i miałoby efekt podobny do serii silnych wybuchów wulkanów, czyli ochłodzenie klimatu, a nawet lekką zmianę barwy wschodzącego i zachodzącego słońca – red.)
Badania modeli klimatycznych sugerują, że geoinżynieria solarna mogłaby ograniczyć największe zagrożenia związane ze zmianami klimatycznymi, takie jak ograniczony dostęp do wody pitnej, ekstremalne opady, wzrastająca temperatura i rosnący poziom mórz i oceanów. Ale zastosowanie tej technologii niesie za sobą ryzyko, takie jak zanieczyszczenie powietrza, naruszenie warstwy ozonowej i nieprzewidywalny wpływ na klimat.
Dlatego geoinżynieria solarna jest uważana za kontrowersyjną. A to ogranicza finansowanie badań do zaledwie garstki grantów na całym świecie. Niemniej wielu naukowców próbuje dotknąć tematu, wykorzystując fundusze z istniejącej puli na badania klimatu.
Skąd jeszcze biorą się te kontrowersje? Wielu ludzi sądzi – i ma po temu solidne podstawy – że lobby paliw kopalnych będzie wykorzystywać geoinżynierię solarną, by sprzeciwiać się ograniczeniom emisji CO2 (geoinżynieria byłaby znacznie tańsza i prostsza niż ograniczanie emisji – red.).
Ale nawet jeśli takie ryzyko istnieje, to i tak nie jest to wystarczający powód, by porzucać lub ograniczać badania. Ekolodzy poświęcali dziesięciolecia na walkę z oporem biznesu kopalnego wobec ochrony klimatu. I choć postęp w tej dziedzinie wciąż jest niewystarczający, to udało się odnieść pewne sukcesy. Świat wydaje rocznie ponad 300 mld dol. na energię pochodzącą ze źródeł niskoemisyjnych, a młode pokolenie wnosi energię polityczną do tematu walki o bezpieczny klimat.
Wszakże niedobrze jest ulegać złudzeniom, że restrykcje emisyjne są jednym sensownym celem (i wystarczą do rozwiązania problemu – red.).
Wprawdzie są kluczowe, ale powstrzymanie uwalniania gazów cieplarnianych jedynie zastopuje wzrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze. CO2 z całej ery paliw kopalnych, którego obecność nieustannie wpływa na zmianę klimatu, zostanie już na stałe. Dlatego musimy się jakoś dostosować do nowych warunków, uodpornić na zagrożenia klimatyczne. Sama adaptacja to żadne rozwiązanie. Podobnie jak sama geoinżynieria solarna. A nawet usuwanie CO2 z atmosfery – kolejny pomysł wyłaniający się z rozważanej w Nairobi szwajcarskiej propozycji.
Jak ujął to amerykański pisarz H.L. Mencken: „Na każdy ludzki problem istnieje jakaś powszechnie znana recepta – elegancka, wiarygodna. I błędna”. Tak kompleksowe zagadnienia jak zmiany klimatyczne z rzadka mają jedno rozwiązanie.
Mam przekonanie, że łącząc ograniczanie emisji CO2 z geoinżynierią solarną i usuwaniem CO2, można zrobić znacznie więcej dla ludzkości i naszej planety, niż wyłącznie ograniczając emisję.
Czy jest to przekonanie uzasadnione? Środowisko badaczy geoinżynierii jest niewielkie, to wąskie grono, którego większość stanowią biali mężczyźni pochodzący z Europy albo Ameryki (tak jak ja sam). Nie można wykluczyć, że zachodzi tu „syndrom myślenia grupowego”. I wszyscy możemy zwyczajnie się mylić. Nierozsądnie byłoby stosować geoinżynierię solarną opartą wyłącznie na nadziei i wstępnych badaniach.
Natomiast międzynarodowy, otwarty program naukowy mógłby w ciągu dekady drastycznie rozszerzyć zrozumienie wad i zalet geoinżynierii solarnej. Taki program kosztowałby ułamek tego, co obecnie wydaje się na nauki klimatyczne, i mniej niż promil nakładów na ograniczenie emisji. Mądrze poprowadzony ograniczyłby ryzyko „myślenia grupowego” przez zwiększenie zróżnicowania wśród badaczy, a także wywołanie kontrolowanych tarć między zespołami pracującymi nad wdrożeniami i tymi, które badają ich ewentualne negatywne konsekwencje.
Dla geoinżynierii zarządzanie jest najtrudniejszym wyzwaniem. Bez szerokiej, międzynarodowej dyskusji, nie da się stworzyć programu badawczego o skali globalnej. Niestety, taka dyskusja został ucięta w Nairobi.
Wprawdzie moje pokolenie już nie skorzysta z geoinżynierii solarnej, ale wiarygodne wydaje się założenie, że nim minie połowa obecnego stulecia, drastyczne zmiany klimatyczne skłonią niektóre rządy do rozważenia takich metod. Ludzie rzadko podejmują właściwe decyzje, opierając się na ignorancji, zamiast na wiedzy albo przedkładając politykę zamkniętych drzwi nad otwartą debatę. Dlatego zamiast kryć przed przyszłymi pokoleniami geoinżynierię w głębokim cieniu, powinniśmy rzucić na nią tyle światła, ile możemy.*
© Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org