Z Karoliną Olszowską o współczesnej Turcji rozmawia Wojciech Harpula
Czy Turcja jest państwem, które wymyśliło się na nowo?
Tak i nie. Republika Turcji, która w tym roku obchodzi stulecie istnienia, powstała na gruzach Imperium Osmańskiego, radykalnie odrzucając jego dziedzictwo. Historiografia republiki bardzo często przedstawiała ten kraj jako zupełnie nowy byt – państwo, które zostało zbudowane dzięki reformom Mustafy Kemala, bohatera wojny o niepodległość Turcji i jej pierwszego prezydenta. To nie do końca prawdziwy obraz. Owszem, Turcja jest państwem, które musiało wymyślić się na nowo, ponieważ kilkusetletnie Imperium Osmańskie po prostu przestało istnieć. Walcząc w I wojnie światowej u boku państw centralnych poniosło klęskę, a alianci podjęli decyzję o jego rozbiorze. Kemal, jeden z najlepszych dowódców osmańskich podczas I wojny światowej, nie uznał decyzji o podziale. Gdy w 1920 roku rząd sułtański podpisując traktat z Sèvres zaakceptował rozbiór i ograniczenie terytorium państwa do skrawka północnej Azji Mniejszej, oddziały zgromadzone w Anatolii, rozpoczęły walki z alianckimi siłami okupacyjnymi oraz nacierającymi na resztki Imperium Osmańskiego oddziałami greckimi i ormiańskimi. To, że dowodził nimi Mustafa Kemal, nie było od początku oczywiste, ale w trakcie wojny o niepodległość trwającej w latach 1919–1922 stanął na czele walczących oddziałów. Ta wojna zakończyła się zwycięstwem Turków. Podpisany w 1923 roku traktat w Lozannie przywracał pełną suwerenność Turcji w całej Anatolii i wschodniej Tracji. Podpisywały go już nowe władze Turcji, bo sułtanat został zniesiony, a ostatni sułtan musiał opuścić kraj.
Kemal stał się główną postacią nowej republiki i wraz ze skupionymi wokół siebie elitami zaczął wprowadzać reformy, które miały doprowadzić do stworzenia państwa i społeczeństwa według nowoczesnych wzorców europejskich. Tyle tylko, że były one kontynuacją wysiłków modernizacyjnych z okresu reform Imperium Osmańskiego. Wiele zmian zostało zapoczątkowanych w okresie sułtanatu lub przynajmniej istniały pomysły na ich wdrożenie. Nawet reforma języka, czyli niezwykle istotna zmiana wprowadzona w republice, polegająca na oczyszczeniu języka z zapożyczeń arabsko-perskich i zmianie alfabetu z arabskiego na łaciński, została wymyślona jeszcze w czasach imperium. Już wtedy pojawiały się głosy, że zapis wyrazów pochodzenia tureckiego w alfabecie arabskim jest bardzo niedoskonały, a liczba zapożyczeń z perskiego i arabskiego utrudnia porozumiewanie się. O reformie języka pisał w 1869 r. Mustafa Dżelaleddin pasza (polski emigrant Konstanty Borzęcki) w książce „Turcy dawni i współcześni””. Mustafa Kemal na marginesie tej książki napisał po prostu: „wykonać”. Do dziś można ją oglądać w jego mauzoleum.
Różnica między sułtanem a Mustafą Kemalem polegała na tym, że ten drugi miał autorytet i na tyle dużo władzy oraz determinacji, żeby wprowadzać reformy, nie licząc się z niezadowoleniem społecznym. Podczas wojny narodowowyzwoleńczej zdobył niezwykle silną pozycję – społeczeństwo widziało w nim męża opatrznościowego, który ocalił kraj. Rządził naprawdę twardą ręką i nie pozwalał sobie na sprzeciw. Dzięki temu miał narzędzia, żeby modernizować kraj. Nie sposób zaprzeczyć, że zmiany były radykalne, a w ich wyniku Turcja zrywała z dziedzictwem osmańskim oraz islamskim.
Jaka była skala zmian?
Ogromna. Wszystkie miały doprowadzić do budowy świeckiego, nowoczesnego państwa. Ustanowiono republikę, zamknięto sądy religijne, usunięto religię ze szkół, zakazano działalności bractw islamskich, ujednolicono oświatę publiczną. Wprowadzono kalendarz gregoriański i świeckie kodeksy prawne wzorowane na europejskich. Mężczyznom zakazano noszenia fezów. Za publiczne pokazanie się w fezie groziły poważne kary. Pobożny muzułmanin nie powinien wychodzić z domu bez nakrycia głowy, dlatego po wprowadzeniu reformy „kapeluszowej”, europejskie nakrycia głowy znikały ze sklepów w błyskawicznym tempie. Z Europy przypływały statki pełne używanych kapeluszy, ale ich deficyt udało się zaspokoić dopiero po pewnym czasie. Podobno niektórzy konserwatywni Turcy do końca swojego życia nie wychodzili z domu, bo nie wyobrażali sobie, że mogą publicznie pojawić się w bez nakrycia głowy. Natomiast nigdy nie odważono się wprowadzić zakazu noszenia chust przez kobiety. Nie mogły ubierać hidżabów w szkołach i instytucjach publicznych, ale na ulicy nadal mogły mieć zasłonięte włosy. Kobiety otrzymały prawa wyborcze, nowe władze robiły wiele, by poprawić ich pozycję społeczną.
Gdy Kemal brał ślub z Latife Uşşaki, była ona pierwszą Turczynką, która samodzielnie podpisała się na akcie ślubu, gdyż tradycyjnie robił to ojciec lub inna męska głowa rodziny. Latife stała się symbolem nowoczesnej żony. Występowała u boku męża w czasie uroczystości publicznych (co w Turcji było zupełną nowością) często bez zakrytych włosów i zachęcała do tego inne kobiety. Kemal i Latife rozwiedli się po niespełna trzech latach małżeństwa. Wydaje się, ze Mustafa Kemal chciał pokazać, jak ma wyglądać nowoczesny ślub oraz rozwód, choć – co ciekawe – miał w złości użyć tradycyjnej, islamskiej formuły trzykrotnego wypowiedzenia „rozwodzę się z Tobą”.
Kemal w trakcie swojego życia adoptował szóstkę dzieci, w tym tylko jednego chłopca. Był to czytelny sygnał dla patriarchalnego społeczeństwa, w którym tradycyjnie preferowano i faworyzowano potomków płci męskiej. Warto jednak zaznaczyć, że adoptował on już dorosłe młode osoby, aby umożliwić im m.in. edukację. Jedna z jego córek, Sabiha Gökçen została pierwszą w historii Turcji kobietą lotnikiem. Inna z adoptowanych córek Kemala została profesorką historii sztuki i założyła Towarzystwo Historii Turcji.
Za rządów Kemala przyjęto także ustawy o wprowadzeniu nazwisk. To wtedy Kemal stał się Atatürkiem, czyli „ojcem Turków” – tego nazwiska nie mógł używać nikt inny. Wspominaliśmy już o reformie języka, która miała doniosłe skutki.
Bo w jej wyniku Turcy zostali odcięci od swojego dziedzictwa kulturowego? Islamskiego, pełnego wpływów arabskich i perskich.
Wraz ze zmianą języka zostali odseparowani od spuścizny osmańskiej. Język osmański w miarę swojego rozwoju zapożyczał coraz więcej wyrazów z arabskiego, ponieważ rozwój historiografii oraz teologii wymagał specjalistycznej terminologii. W literaturze pięknej silne były natomiast wpływy perskie, co również skutkowało zapożyczeniami w zakresie słownictwa i składni. Jednocześnie pogłębiał się rozdźwięk między językiem mówionym na prowincji a językiem dworskim, bo ten pierwszy w mniejszym stopniu przyswajał wyrażenie z innych języków. Gdy w 1928 roku wprowadzano reformę językową, uczeni oceniali, że w języku osmańskim funkcjonowało około 60 procent zapożyczeń arabskich i perskich. Współczesny turecki ma ich około 10 procent. Zmienił się także alfabet. Wiele osób posługujących się językiem osmańskim z dnia na dzień stało się analfabetami, a sam Kemal do końca życia podobno robił notatki, używając alfabetu arabskiego.
Reforma języka oznaczała, że Turcy zostali odcięci od osmańskiej przeszłości. A bez znajomości osmańskiego nie da się korzystać ze źródeł, literatury, pamiętników czy starych listów rodzinnych. Większość dzieł czy dokumentów, które powstały w Imperium Osmańskim musi być tłumaczona na współczesny język turecki. Dziś Turcy nie są w stanie zrozumieć swej pierwszej konstytucji z 1876 roku. To była druga konstytucja w świecie islamskim, po egipskiej, która zrównywała w prawach mniejszości religijne w imperium osmańskim. Dla przeciętnego Turka jest obca, niezrozumiała.
Zobacz też:
Czy nie o to właśnie chodziło Kemalowi? On chciał odciąć się od dziedzictwa wielonarodowego imperium i tworzyć nowoczesny naród turecki na podstawie nowych wzorców.
To prawda. Jeżeli społeczeństwo miało zostać zlaicyzowane, to należało znaleźć inny niż islam centralny element tożsamości. Próbą stworzenia takiej ideologii był kemalizm, oparty na tzw. sześciu strzałach, którymi kierował się w swej polityce Atatürk. Były to: republikanizm, rządy ludu, laicyzm, reformizm, etatyzm i nacjonalizm, rozumiany jako równość obywateli Turcji bez względu na wyznawaną religię czy pochodzenie etniczne. Rządząca Republikańska Partia Ludowa przyjęła te zasady w 1931 roku, a w 1937 włączono je do tureckiej konstytucji. To kemalistowskie „wyznanie wiary” i polityczny testament Atatürka, który zmarł rok później. Ważnym odniesieniem dla kształtowania narodowej tożsamości była również wspomniana już wcześniej wojna o niepodległość Turcji.
Nie można jednak zgodzić się z twierdzeniem, które często pojawiało się w tureckiej historiografii, że Kemal stworzył nowe państwo i nowy naród. Oczywiście, był ojcem niepodległości Turcji i motorem jej modernizacji, ale ciągłość między Imperium Osmańskim a dzisiejszym państwem tureckim istnieje. Mimo starań kemalistów islam był i ciągle jest istotną wartością dla wielu obywateli, a dziedzictwo sułtanów jest mocno zakorzenione w tureckim poczuciu narodowym. Turcy nie stracili wrażenia, że dorobek Osmanów to część historii ich kraju.
Republika Turecka nie powstała „z niczego”, a społeczeństwo tureckie nie zmieniło się tak fundamentalnie, jak chcieliby tego kemaliści. Niedługo po śmierci Mustafy Kemala w samej Republikańskiej Partii Ludowej (Cumhuriyet Halk Partisi – CHP), pojawiły się postulaty powrotu religii do szkół, a gdy w 1946 roku umożliwiono funkcjonowanie innych partii niż CHP), dość szybko sukces wyborczy odniosła Partia Demokratyczna. Jej rządy zostały obalone w wyniku wojskowego zamachu stanu w 1960 roku. Później ten schemat będzie się powtarzał – armia stająca na straży „testamentu Atatürka” będzie interweniować wtedy, kiedy demokratycznie wybrane władze będą – zdaniem wojskowych – zanadto zbaczały z drogi kemalizmu.
Rządząca dziś partia Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi – AKP) dystansuje się od kemalizmu i nawiązuje do spuścizny osmańskiej, islam został dowartościowany w życiu publicznym. Rządzącym elitom bliższy jest neoosmanizm, w którym zakorzeniona jest pamięć o imperium i myślenie kategoriami stref wpływów. Nie bez powodu Erdoğan trzy lata temu z powrotem przekształcił świątynię Hagia Sophia w Stambule w meczet. To był ważny akt polityki symbolicznej. Decyzja władz kemalistowskich z 1935 roku o ustanowieniu muzeum w najważniejszej świątyni stolicy Imperium Osmańskiego, była przypieczętowaniem laicyzacji republikańskiej Turcji. Pod rządami Erdoğana dokonał się jednak proces przebudowy państwa i jego redefinicji tożsamościowej. Turcja ma ambicje, by stanowić ośrodek cywilizacyjny świata muzułmańskiego, co czyni ją odwrotnością laickiej kemalistowskiej republik
Dzieje Republiki Turcji wskazują, że nie udało się do końca zastąpić islamu kemalistowskimi wartościami. Dlaczego?
Społeczeństwo tureckie nie zgadzało się z laicyzacją państwa, ale podczas kemalistowskiej gorączki reformatorskiej nikt nie pytał Turków o zdanie. Reformy zostały wprowadzone odgórnie. Większość społeczeństwa musiała się podporządkować, ale się z nimi nie zgadzała. Nawet dla nowych, kemalistowskich elit zmiany nie były łatwe. Zachowały się relacje dyplomatów akredytowanych w nowej stolicy, Ankarze. Żony tureckich ministrów i ważnych urzędników przychodziły na przyjęcia i rauty ubrane po europejsku. Wyraźnie widać było, że są niesamowicie zawstydzone. Zachowywały się tak, jakby były nagie.
Kamelistowskie reformy nie zmieniły społeczeństwa tureckiego samego w sobie. Nie sprawiły, że Turcy porzucili islam. Przeciwnie – właśnie dlatego, że został wyrugowany ze sfery publicznej i władze robiły wiele, by stracił na znaczeniu, stał się dla wielu osób istotnym punktem odniesienia. W zasadzie przez cały okres funkcjonowania republiki pojawiały się ruchy, które przeciwstawiały się laickim reformom i żądały dowartościowania islamu. Nacjonalizm turecki również nie został oderwany od islamu. Nacjonaliści szanują religię i uważają ją za istotny składnik tureckiej tożsamości.
AKP doszła do władzy w 2002 roku właśnie na fali postulatów przywrócenia religii w życiu publicznym. Na podstawie wątków religijnych budowała wtedy kampanię wyborczą i odniosła duży sukces. To pokazuje, jak długo czekano, aż pojawi się partia, która pozwoli na współistnienie religii z państwowością turecką. Także podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Turcji, AKP zapowiadała, że porażka Erdoğana będzie oznaczała powrót zasady laicyzmu w życiu publicznym. Opozycja przekonywała, że nie ma zamiaru zakazywać noszenia hidżabów w szkołach i innych instytucjach państwowych, ale duża część społeczeństwa uwierzyła, że jeśli AKP przegra, to nowa władza wyrzuci islam z przestrzeni publicznej. Przez wiele lat w Turcji religia była usuwana z życia państwa, ale pozostała ważna dla dużej części społeczeństwa.
Jaki właściwie jest islam turecki? Wyznawana tam szkoła hanaficka uchodzi za najbardziej otwartą filozoficznie i religijnie spośród wszystkich szkół sunnickich.
I taka jest. W Polsce uciera się narracja, że Turcją rządzą konserwatywni muzułmanie. Gdyby muzułmański duchowny z wahhabickiej szkoły koranicznej znalazł się na ulicy w Stambule czy Ankarze, stwierdziłby zapewne, że wylądował w kraju niewiernych. Ludzie są ubrani po europejsku, piją alkohol, nikt nie nakazuje chodzić kobietom w chustach lub zakrywać twarze. W Turcji sądy orzekają według kodeksów wzorowanych na europejskich rozwiązaniach prawnych, a nie według prawa szariatu. Żaden z przywódców świata muzułmańskiego nie uznałby Erdoğana za konserwatystę. On doprowadził – tylko i aż – do tego, że islam, który jest głęboko zakorzeniony w kulturze tureckiej, przestał być rugowany ze sfery publicznej. Bardzo wiele religijnych osób w Turcji uważa, że zanim doszedł on do władzy, trzymano ich „pod butem” i poddawano odgórnej, świeckiej obróbce. Republika Turcji nadal jest państwem świeckim, ale rządy AKP spowodowały, że islam przestał być traktowany jako coś wstydliwego, przeżytek, który należy schować głęboko w domowym zaciszu. W retoryce obecnych władz stał się integralną i istotną częścią tureckości. Konsekwencje takiego podejścia do religii mają też pozytywne skutki. Odkąd w 2013 roku zezwolono na noszenie przez kobiety chust w instytucjach państwowych, liczba dziewczynek kończących szkoły zwiększyła się o kilkaset tysięcy. Wcześniej niejednokrotnie zdarzało się, że konserwatywni rodzice zakazywali chodzić do szkół dziewczynkom, które osiągnęły wiek, w którym zgodnie z obyczajem powinny zakryć włosy. Obecnie więcej kobiet edukuje się, idzie do pracy, staje się niezależna finansowo. Odejście od kemalistowskiego dogmatu laicyzmu wpłynęło na zmniejszenie przemocy ekonomicznej.
Przeczytaj także:
Czy siła AKP i Erdoğana wyrosła błędach świeckich, modernistycznych elit zapatrzonych w Europę?
Bardzo dużym problemem elit stworzonych przez republikę było to, że nie rozumiały społeczeństwa tureckiego jako całości. Kolejne partie były tworzone przez intelektualistów, którzy nie dostrzegali problemów Turków mieszkających na wsi, blisko związanych z religią. Kolejne partie w zasadzie nie interesowały się rolniczą, tradycyjną Turcją. A nawet jeśli próbowały zająć się potrzebami tej części ludności, to robiły to nieudolnie. Nie były w stanie prawidłowo zdefiniować problemów i podjąć działań, które realnie poprawiłyby sytuację wiejskiej części społeczeństwa. Elity partyjne po prostu nie rozumiały wsi, była dla nich czymś obcym.
W latach 30. XX wieku Yakup Kadri Karaosmanoğlu napisał książkę pt. „Yaban”, czyli „Dziki”. Opisał w niej zacofaną, turecką wieś: brak higieny, nowoczesnych narzędzi pracy, biedę. W 1935 roku został oskarżony o to, że wyśmiewa się z republiki, narusza jej dobre imię. Nikt nie zwrócił uwagi, że ten obraz jest prawdziwy i należałoby zrobić coś, by go zmienić. Odebrano to jako atak na państwo. Taka postawa dominowała w kolejnych latach republiki, bez względu na to, jaka partia rządziła.
Dopiero partia AKP dostrzegła problemy biedniejszej, bardziej religijnej i przywiązanej do tradycji części społeczeństwa. Dzięki temu zdobyła i utrzymuje władzę. Gdy Erdoğan był jeszcze burmistrzem w Stambule, zadbał o najuboższą ludność. Doprowadził kanalizację do wielu dzielnic, usprawnił wywóz śmieci. Zadbał o bardzo podstawowe potrzeby biednych osiedli. Wcześniej mało kto o tym myślał. On sam wywodzi się z biednej rodziny, jako dziecko musiał sprzedawać şimit, czyli tureckie obwarzanki, żeby dorobić do domowego budżetu. Erdoğan jako pierwszy dostrzegł tę część Turków, którą pomijały wcześniej wszystkie siły polityczne. Zapewnił emerytury dla gospodyń domowych oraz ulgi dla rodzin wielodzietnych. Przez 20 lat rządów lokalne siedziby AKP stały się ważnym punktem dla wiejskich czy małomiasteczkowych społeczności – można w nich na przykład za darmo wynająć salę na duże uroczystości rodzinne, czy zwrócić się z prośbą o pomoc w załatwieniu jakiejś administracyjnej procedury. Dla biedniejszych warstw Erdoğan nadal jest dobroczyńcą. Politykiem, który zajął się ich problemami i potrzebami.
Strzegące dziedzictwa Atatürka wojsko na przestrzeni 40 lat obaliło cztery rządy republiki i w zasadzie sterowało turecką polityką. W jaki sposób AKP udało się wygrać rozgrywkę z armią i sekularystami?
Ugrupowanie AKP na początku swoich rządów miało bardzo duże poparcie – zarówno w społeczeństwie tureckim, jak i ze strony państw Zachodu. Partia Erdogana była postrzegana jako jednoznacznie prounijna. Walczyła z korupcją, wprowadziła wiele reform, które zaowocowały wszechstronnym rozwojem Turcji. Na Zachodzie mówiło się, AKP i jej sukcesy wyborcze mogą być wzorem dla sąsiadującego z nią świata arabskiego i przykładem udanego małżeństwa demokracji z islamem. Armia przez 10 lat nie miała powodu do interwencji, bo rządzący mieli demokratyczną legitymizację i nie naruszali w rażący sposób testamentu Atatürka. W przeszłości wojsko, gdy interweniowało, robiło to z poparciem państw Zachodu. Natomiast przez pierwsze dwie kadencje Zachód wspierał Erdoğana. W tym czasie wprowadził on reformy, które zmieniły strukturę wojska. To spowodowało, że starzy, kemalistowscy oficerowie zostali wymienieni na nowych ludzi, bardziej przychylnych AKP. Erdogan odwrócił się od Europy dopiero po 10 latach rządów, gdy okazało się, że Turcja – mimo starań – nie wejdzie do Unii Europejskiej. Natomiast po protestach wokół parku Gezi w Stambule z 2013 roku, kiedy na ulice wyszło ok. 8 milionów przeciwników prezydenta, usztywnił też kurs w polityce wewnętrznej. Z obawy przed utratą władzy AKP skręciła w stronę autorytaryzmu. Część armii podjęła w końcu interwencję, ale pucz, do którego doszło w nocy z 15 na 16 lipca 2016 roku, nie powiódł się. Wojskowy zamach stanu został spacyfikowany, a jego klęska spowodowała zakrojone na szeroką skalę czystki w armii oraz w aparacie państwowym. Erdoğanowi udało się wymienić większość kadry dowódczej na ludzi podległych rządowi. Wojsko w dalszym ciągu nie popiera prezydenta, ale nie podejmuje już żadnych działań, bo obawia się represji, jest spacyfikowane.
Wspomniała Pani, że Erdoğan odwrócił się od Europy po 10 latach rządów, gdy okazało się, że Turcja nie stanie się członkiem Unii Europejskiej. Dlaczego Europa nie chciała Turcji?
Powodów było co najmniej kilka, ale według mnie najważniejszym był ten, że wejście prawie 80-milionowej Turcji do Unii Europejskiej zmieniłoby układ sił w mechanizmach decyzyjnych. Potencjał ludnościowy powoduje, że Ankara miałaby sporo miejsc w organach Unii i stałaby się krajem współdecydującym w istotny sposób o jej losach. Mało kto chce dobrowolnie tracić władzę i dzielić się politycznymi prerogatywami. Poza tym zwracano uwagę na problem separatyzmu kurdyjskiego i istniejący od 1974 roku podział Cypru na część turecką i grecką. Cypr wszedł do Unii, ale dotyczy to południowej, greckiej części wyspy. Nikt na świecie nie uznaje Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Cypr i Grecja sprzeciwiały się wejściu Turcji do UE, zanim nie zostaną określone warunki, na jakich mogłoby dojść do zjednoczenia wyspy. Postawa Greków była zresztą dla Turcji dużym rozczarowaniem. Oba kraje dzieli bagaż niełatwej historii, a w ich wzajemnych stosunkach nie brakowało punktów zapalanych, ale w 1980 roku Turcja zgodziła się na powrót Grecji do struktur NATO, z których ta wystąpiła sześć lat wcześniej. Natomiast Turcja nie mogła liczyć na podobne zrozumienie ze strony Grecji w swoich staraniach o akcesję. Obecnie podnoszono tę kwestię w kontekście wejścia Finlandii i Szwecji do NATO. Elity tureckie podkreślały, że nie popełnią już „greckiego błędu” – nie wyrażą zgody na akcesję nowych państw, dopóki nie zostaną spełnione jej warunki.
Obecnie w stosunkach Unia – Turcja mamy do czynienia z sytuacją, w której żadna strona nie chce pierwsza powiedzieć: żegnaj. Turcja ostatecznie nie zadeklarowała, że rezygnuje ze starań o członkostwo, a Unia też nie oświadczyła wprost, że nie widzi tego kraju w swoich strukturach. Mamy do czynienia ze stanem zawieszenia, który odpowiada zarówno Brukseli, jak i Ankarze. Gdyby w niedawnych wyborach prezydenckich wygrał kandydat opozycji, Europa miałaby problem. Kemal Kılıçdaroğlu deklarował bowiem, że w razie jego zwycięstwa rozmowy akcesyjne zostaną wznowione. Unia musiałaby zareagować. Gdyby znowu zwodziła Turcję, pełna odpowiedzialność za fiasko rozmów spadłoby na Brukselę. Europa powinna mieć plan, co zrobić, gdy Turcja znów zapuka do jej drzwi. Jeżeli po raz kolejny usłyszy od Zachodu, że do niego nie pasuje, będzie to trudne do zaakceptowania dla demokratycznych, prozachodnich środowisk w tym kraju. Wypracowanie relacji na linii UE – Turcja jest bardzo ważne. Nie powinno się tych zagadnień zamiatać pod dywan i udawać, że zostały rozwiązane i pozostają stabilne. Potencjalne scenariusze współpracy powinny być gotowe na wypadek, gdyby powrót do rozmów między Unią a Turcją stał się możliwy. Erdoğan wygrał kolejne wybory. Nie wiadomo jednak, czy będzie w stanie rządzić przez kolejne pięć lat, bo zdrowie ma coraz słabsze.Nie wiadomo też, czy w którymś momencie nie dokona reorientacji swojej polityki. Potrzebne są scenariusze na różne okoliczności. Wydaje się, że na razie ich brakuje.
Na razie Erdoğan, po zatrzymaniu procesu integracji z Unią, podkreśla w polityce zagranicznej wątki związane z neoosmanizmem. Co to oznacza w praktyce?
Neoosmanizm to nic innego jak odwoływanie się do dziedzictwa osmańskiego, podkreślanie dorobku Imperium Osmańskiego i sułtanów. To istotna różnica w porównaniu z czasami, gdy republika ściśle trzymała się drogi wytyczonej przez Kemala. Neoosmanizm zakłada istnienie tureckiej strefy wpływów i rozbudowywanie w niej różnych aktywności. Nie chodzi o aneksję terenów, które kiedyś były pod władzą Stambułu, ale raczej o działania z dziedziny gospodarki i soft power. Na Bałkanach Turcja inwestuje na przykład w infrastrukturę oraz renowację zabytków z czasów osmańskich. W północnej Afryce jest obecna z pomocą rozwojową: pomaga w budowie szkół, studni, ośrodków zdrowia. Podczas suszy w Somalii pospieszyła ze wsparciem humanitarnym. Dzisiejsza Turcja interesuje się obszarami, które w przeszłości wchodziły w skład państwa osmańskiego lub które pozostawały w orbicie zainteresowania Stambułu i stara się być w nich obecna. Działa na rzecz tworzenia dobrych, wzajemnych relacji z państwami, które wyrosły na gruzach imperium. Różnie to wychodzi. Na Bałkanach i w Libii – lepiej, na Bliskim Wschodzie czy w Egipcie – wcale.
Jednak Ankara w polityce zagranicznej, w zależności od sytuacji, używa różnych narracji. Niekiedy odwołuje się też do panislamizmu i panturkizmu. Erdogan upominał się wszak o prawa muzułmanów w Europie, prezentował się jako obrońca islamu. Gdy przekształcał Hagię Sophię na meczet, zaprosił na uroczystość przywódców świata islamskiego. W świecie muzułmańskim ma jednak zbyt wielu konkurentów, trudno spodziewać się, żeby Turcja zdobyła w nim dominującą pozycję. Z kolei idea solidarności wszystkich ludów turkijskich ma być kluczem umożliwiającym Ankarze rozbudowę interesów w Azji Środkowej. Turcja stara się zaistnieć w Turkmenistanie czy Kazachstanie dzięki inwestycjom firm działających pod politycznym parasolem AKP, w tle są strategiczne dążenia Turcji do poprowadzenia gazociągów z Azji Środkowej do Europy przez jej terytorium. W tym aspekcie napotyka jednak na przeciwdziałanie ze strony Rosji i Chin. I na razie te kraje mają więcej atutów i większe wpływy w tym regionie świata.
Jaką rolę chce odgrywać Turcja na arenie międzynarodowej?
Chciałaby być silnym graczem. Mocarstwem globalnym, albo przynajmniej regionalnym. Dąży do tego, by zdobyć unikalną pozycję państwa, które może pełnić rolę mediatora między stronami różnych konfliktów. To także echo czasów osmańskich, gdy Turcja była uważana za łącznik między Wschodem i Zachodem, Azją i Europą. Gdy Stany Zjednoczone wycofywały wojska z Afganistanu, Turcy demonstrowali swoją gotowość do rozmów z Talibami. Chcą być pośrednikiem w kontaktach między Europą i Bliskim Wschodem oraz Rosją i światem Zachodu. Pozostaje oczywiście pytanie, czy taka polityka Turcji jest skuteczna. Na razie nie widać jej konkretnych efektów.
Może cię również zainteresować: