Młodzi nauczyciele często odchodzą ze szkół i szukają pracy poza swoim zawodem. Co mogłoby ich zatrzymać? „Karty leżą teraz po stronie Ministerstwa Edukacji, któremu powinno zależeć, by przyciągać młodych do zawodu. Nie jestem pewien, czy wśród kadry nauczycielskiej będzie ciągłość pokoleniowa. Braki w zatrudnieniu trudno będzie łatać obcokrajowcami” – mówi w rozmowie z Holistic.news Tomasz Wilczyński, przewodniczący Małopolskiego Klubu Młodego Nauczyciela.
„Jeśli coś się nie zmieni, to nie wytrzymam dłużej niż dwa-trzy lata”
MARCEL WANDAS: Pracuje pan w publicznej szkole. Pewnie większość kadry stanowią doświadczeni nauczyciele z długim stażem?
MARCIN, nauczyciel stażysta: Pracuję w podstawówce w Krakowie. Nauczycieli naprawdę młodych jest u nas sporo. Grono dzieli się na nauczycieli dyplomowanych z ogromnym stażem i tych młodych. To polityka dyrektora. Gdy ktoś odchodzi, zatrudnia kogoś młodego – o ile ktoś się znajdzie.
Wakaty są długie?
Z tego, co się orientuję, bywa z tym ciężko. Spore obłożenie jest wśród polonistów, zresztą ja sam uczę polskiego. Absolwenci polonistyki wiedzą po prostu, że i tak niczego lepszego nie dostaną. Ale od września do listopada nie było u nas nauczyciela informatyki. W paru przypadkach był kłopot z zatrudnieniem młodego anglisty i germanisty. Dyrektor musiał wtedy zatrudniać doświadczonych nauczycieli mianowanych. Im bardziej przedmiot ścisły, tym trudniej.
Działa tak zwana „selekcja negatywna”? Nauczyciel to chyba coraz częściej zawód ostatniego wyboru.
Sporo młodych nauczycieli poszło do szkół, bo nie miało innego wyjścia. To jest selekcja negatywna. Nie czekało na nich nic lepszego. Jest też druga grupa, do której należę ja – grupa ideowców, którzy zatrudnili się w szkole, ale teraz są głęboko rozczarowani.
Jakie są powody rozczarowania? Pieniądze, warunki pracy, poziom i zaangażowanie uczniów?
Nie mam nic przeciwko byciu nauczycielem. Jestem w tym dobry, dzieci mnie lubią, mam efekty, a więc wszystko wskazuje, że będzie coraz lepiej. Daje mi to sporo satysfakcji. Ale zarabiam w tym momencie 1750 zł na rękę. Poza swoim etatem mam zajęcia dodatkowe, zastępstwa. Jest dobrze, jeśli przebiję 2 tys. zł na rękę. Krótka piłka: mam 27 lat, to żenada. Mogę pracować w szkole jedynie dzięki temu, że moja dziewczyna ma własnościowe mieszkanie i nie płacimy wysokiego czynszu. Jak inaczej mógłbym utrzymać się z tej roboty? Moja koleżanka jest nauczycielką kontraktową, czyli zarabia szalone 200 zł więcej ode mnie. Jest zmuszona dzielić pokój z dwiema studentkami.
Nie lepiej odejść do pracy w korporacji? Stabilność zatrudnienia, wyższe zarobki…
Kuszą mnie korporacyjne stawki. Mam przyjaciółkę, która zarabia w dziale reklamacji w Ryanairze. Wiele razy żaliła mi się, że jej marzeniem jest bycie nauczycielką. „Ale jak z tego żyć?” – pyta. Ona ma jednak ścieżkę awansu zawodowego, która w przypadku nauczycieli wygląda żenująco. Dwa lata muszę przeorać na etacie, żeby zostać nauczycielem kontraktowym – to podwyżka 200 zł, absurd. Opłaca się jedynie zrobić doktorat.
Dlaczego?
Wtedy dostaje się tytuł nauczyciela dyplomowanego po 5, a nie 15 latach. Ja mogę sobie na to pozwolić, bo w Krakowie, pod nosem, mam kilka uczelni. Co mają jednak zrobić nauczyciele z mniejszych ośrodków?
Nie ma pan dość?
Jeśli coś się nie zmieni, to nie wytrzymam w szkole dłużej niż dwa-trzy lata. Szczęśliwie mogę pracować gdzie indziej – jestem wykwalifikowany w innych rzeczach, nikt mnie nie trzyma. Zresztą, o czym ja mówię. Bez żadnych kwalifikacji pracownik wykładający żarówki w Castoramie zarabia więcej.
„Zmiana zawodu? To ostateczność”
MARCEL WANDAS: Nie żałuje pani wyboru zawodu?
ANNA, nauczycielka kontraktowa: Jest on jednym z najpiękniejszych, jakie można wykonywać. Praca z młodymi ludźmi jest fascynująca. Nie tylko dlatego, że mamy duży wpływ na kształtowanie dzieci i młodzieży wtedy, gdy są one na to najbardziej podatne. Również dlatego, że można zaszczepić w nich pasję do czegoś, o czym wcześniej nie mieli pojęcia. To, w jaki sposób zostanie im przekazana wiedza i umiejętności, zależy od nas. W szkole każdy dzień jest inny, dzieci są fantastyczne i nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak zareagują w danej chwili.
Ale nie powie pani pewnie, że to zawód bez wad?
Zaczynając pracę w szkole, miałam wielkie plany i marzenia o mądrym nauczaniu, miałam wyznaczone piękne cele. I nadal mam. Jednak rzeczywistość okazała się nieco inna. Trzeba przyznać, że z tym zawodem wiąże się duża ilość biurokracji, a przecież ten czas na papierkową robotę można spożytkować w inny, lepszy sposób.
Poza tym, będąc jeszcze na studiach, myślałam, że prestiż tego zawodu jest zdecydowanie wyższy. Już po pierwszych miesiącach pracy przekonałam się jednak, że nasza grupa zawodowa jest daleko z tyłu. A szkoda… Przecież to od nas w dużej mierze zależy, kim będą w przyszłości młodzi ludzie, jak będą patrzyli na świat i co będą potrafili robić.
Prestiż to jedno, drugie to zarobki. Czy przy takim ich poziomie nie chciałaby pani zmienić pracy?
Oferty pracy w prywatnych firmach są atrakcyjne. Ale nie po to najpierw studiowałam pięć lat, a potem robiłam studia podyplomowe w kierunku zawodu nauczyciela, aby teraz się poddawać. Myślę, że najwyższa pora na zmiany w oświacie, zmiany na lepsze. Poza tym byłaby to dla mnie ostateczność. Dlaczego miałabym rezygnować z pracy, która sprawia mi tyle przyjemności? Naprawdę lubię to, co robię, i uważam, że to jest moje powołanie.
Jakie zarobki mogłyby zapewnić pani życiowy spokój?
Pensja nauczycieli powinna wzrosnąć o 1000 zł – tak, jak chce Związek Nauczycielstwa Polskiego. To nie są wygórowane żądania. Nie bójmy się powiedzieć tego głośno: jesteśmy grupą zawodową bardzo dobrze wykształconą i przygotowaną do pracy. Jesteśmy jednak znacznie poniżej średniej zarobków w Polsce, często dostajemy mniej niż na przykład osoby pracujące w dyskoncie, bez wykształcenia.
„Wakatów w szkołach nie załatamy obcokrajowcami”
MARCEL WANDAS: Zarobki młodych w oświacie rzeczywiście są takie złe?
TOMASZ WILCZYŃSKI, przewodniczący Małopolskiego Klubu Młodego Nauczyciela: Nauczyciel stażysta zarabia 2400 zł brutto z groszem. Na rękę to 1600-1700 zł. Nie odpowiada to dzisiejszym realiom. Ceny z dnia na dzień rosną. Widać to po półkach sklepowych. Załóżmy, że ktoś mieszka w dużym mieście. Wystarczy to na stałe opłaty i być może wynajęcie pokoju. A nauczyciele to przecież wykwalifikowani pracownicy, którzy wcześniej muszą włożyć mnóstwo czasu i pieniędzy w swoją edukację. To pięć lat studiów, po których trzeba też spełniać wymogi dotyczące nauczania określonych przedmiotów.
Niektórzy pewnie powiedzą, że najpierw trzeba udowodnić swoją wartość, a do wyższych zarobków dochodzi się latami.
Chcielibyśmy, aby nauczyciel był opłacany jak specjalista – niezależnie od tego, jaki stopień awansu zawodowego reprezentuje. Postulatem ZNP jest tysiąc złotych podwyżki dla wszystkich nauczycieli. 2700 zł na start i stabilny etat być może przyciągnęłyby niektórych młodych ludzi do tego zawodu. To nie jest wygórowana kwota, nawet w budżetówce. W sferze budżetowej średnia pensja to powyżej 5 tys. zł. Pracujemy średnio więcej niż inni – powyżej ustawowych 48 godzin. Szkoda, że rządzący temu przeczą. Jak premier, który powiedział publicznie, że jesteśmy trochę mniej zapracowani niż inne grupy zawodowe.
Co w takim razie przyciąga młodych do zawodu?
To nie są na pewno pieniądze, zarobki w edukacji nigdy nie były wysokie. Ale do zawodu nauczyciela ludzie mają szacunek. Ludzie po studiach mają też poczucie misji i czują satysfakcję z wykonywania zawodu. Niesamowite jest to, że rzeczywiście widać efekty naszej pracy. Uczniowie dzięki nam przyswajają wiedzę – to akcja i reakcja. Efekty widać też w większej skali, czyli w badaniach nad poziomem polskiej edukacji prowadzonych przez międzynarodowe rankingi, takie jak OECD i PISA. Jest więc radość z efektów, jest możliwość rozwoju. Ale nie idą za tym pieniądze.
I muszą chyba się pojawić, inaczej młodzi nauczyciele będą uciekać ze szkół.
Karty leżą teraz po stronie Ministerstwa Edukacji, któremu powinno zależeć, by przyciągać młodych do zawodu. W tej chwili często młodzi, którzy są w zawodzie, z niego odchodzą. Rynek potrzebuje wykształconych specjalistów – na przykład tych z językami obcymi, informatyków. Zarobią oni o wiele więcej w korporacjach. Szczególnie ciężko jest z nauczycielami informatyki. Potrzebujemy dobrych specjalistów, którzy rzeczywiście nauczą czegoś uczniów. Ci przecież świetnie orientują się w nowinkach technologicznych.
Czy kiedyś zabraknie nam nauczycieli? Takie ryzyko dotyczy przecież zawodów medycznych.
Nie jestem pewien, czy wśród kadry nauczycielskiej będzie ciągłość pokoleniowa. Braki w zatrudnieniu trudno będzie łatać obcokrajowcami. Przecież nauczyciel musi też świetnie komunikować się ze swoimi podopiecznymi, nie mówiąc już o przedmiotach, takich jak język polski czy historia.