Ten naród się zgubił. Trzeba go poruszyć, zmusić do działania, zbawić. I to zrobią oni, młodzi narodowcy
Paweł ma 28 lat, tatuaż z kotwicą, orłem i mottem „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Na koncie kilka rozwalonych twarzy, zastraszanie pracowników budki z kebabem i trzynaście memów nacjonalistycznych o zasięgu krajowym. Ich popularność to znak. W setną rocznicę niepodległości naród wraca do wartości Dmowskiego. Polska będzie Polską. Tak. Paweł to czuje. Smak zwycięstwa wgryza się w trzewia, jak woń potu w jego osiedlowej siłowni.
W ostatnich latach trochę się tam zmieniło. Nie przychodzą pakować leszcze i piz*y z grzywką na bok. Sami prawdziwi mężczyźni. Polacy. Rodacy. Bratnia krew. Sto procent. Czujesz? Oni chcą walczyć za dobre imię kraju. Tacy mogą iść z nim ramię w ramię. Męscy, mocni, niezniszczalni. Szczają na poprawność polityczną. Obca jest im tolerancja. Na tolerowanie trzeba zasłużyć. A pedałom honoru nikt nie odda, przecież to zboczeńcy. Zakaz pedałowania. Obrzydlistwo.
Jeszcze trochę by pomieszkał w dawnej Polsce, a by się musieli kłaniać pedofilom i złodziejom. Ten naród się zgubił. Trzeba go poruszyć, zmusić do działania, zbawić. Przyszła kolej na nich. Zbyt długo siedzieli z chłopakami cicho. Patrzyli na to, co się dzieje. Pili wódkę na domówkach i powtarzali sobie swoje poglądy, po cichu. Niepublicznie, nie w knajpie, nie na imprezie. Zaraz ich spotykały krzywe spojrzenia. Nie wypadało. Laski patrzyły z pogardą, nie dawały się wyrwać na narodową przyśpiewkę. Takie z nich były „Europejki”. Jakby mogły, to poszłyby z Juanem, portugalskim erasmusem albo gorzej, z Hasanem, ohydnym Turasem, islamistą z Niemiec, który wpadł do Polski na studencką wymianę. Wstyd. Jak łatwo można sprzedać polskość? Wystarczyło, że taki mówił po angielsku, że miał ciemną skórę, czarne włosy, a już jedna z drugą szalała, wstawiała zdjęcia na fejsbuku, zapominała języka w gębie. Opisy tylko po angielsku, hiszpańsku, francusku. Bo polski to wiocha, Europa Wschodnia.
Takie z nich były międzynarodowe dziunie. Kobiety internacjonalnej wymiany.
Kumple Pawła nie raz mówili, że z chęcią by tych wszystkich Javierów, te nażelowane hiszpańskie cioty, fafluniących Brytoli, charczących szwabów, spedalonych Francuzów wysłał tam, skąd przyszli. Całe szczęście, że im się Polska nie widziała, że szybko spadali do siebie. Pół roku, rok i uciekali.
Jeszcze kilka lat temu Paweł z kolegami ukrywał swoje „ja”. Nie wstydzi się tego czasu. Żył jak w państwie podziemnym. Coś w tym jest. Nosił przy kluczach breloczek ze znakiem Polski Walczącej. Wywieszał flagę w narodowe święta. Nie zapomina zagranicznych grzechów i przewinień. Inne kraje powinny płacić nam odszkodowania za drugą wojnę.
Na tej klęsce Polski wzbogacił się Zachód. Paweł nie odpuści. Pamięta o Wołyniu, Powstaniu Warszawskim i żołnierzach wyklętych. Zawsze interesował się historią Polski. Bo w historii jest ukryta prawda. Ona lubi się powtarzać, a my – jak zawsze – niegotowi na atak. On nadchodzi. W powietrzu czuć napięcie. Jakby zaraz to wszystko miało runąć.
Paweł myśli, że to dobrze. Niech się stanie. Może wojna jest potrzebna całkowitemu oczyszczeniu. Przez wieki powstawaliśmy z ruin, damy radę i tym razem, ale na naszych warunkach. Nie padniemy na kolana. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz. Tak nam dopomóż Bóg. Paweł składa się z honoru. Jak ojczyzna. Za nią oddałby wszystko. Ilu dzisiaj takich jest? Prawdziwych patriotów? Garstka. Jakby strzelili rakietą w Warszawę, całe to towarzystwo wzajemnej adoracji, zlękniona klasa średnia natychmiast by uciekła. I dobrze. Nie ma miejsca dla tchórzy w ojczyźnie. Niech jadą wesprzeć francuskie multi-kulti. Sukom-lewaczkom imigranci zrobią takie Rimini, że same założą burki, żeby ich kolejny brudas nie zgwałcił.
Ale w Polsce tego nie będzie! Bo są tacy jak Paweł – strażnik wymarłych wartości. Araby boją się Polaków. Dzięki Bogu. To sam Jezus broni naszych granic. Chociaż tyle, że nasz polski Kościół nie sprzyja imigrantom. Niech ich żywi Merkelowa. Wygodnie być dzisiaj uchodźcą. Wbiegasz do Europy i od razu masz haj-lajf. All iclusive. Zasiłki, pomoce, jedzenie, sranie w banię, a niejeden Polak gorzej żyje niż imigrant. Wpadli do Europy jak ta swołocz. Dlaczego ich nie odeślemy? Bo nam wstyd. A im nie wstyd, że przez całe życie byli nierobami? Nasi przodkowie zbudowali najsilniejszy kontynent. Ciężką pracą i wysiłkiem. A ciapate wpadają na gotowe i korzystają z całego inwentarza. Czym chata bogata. Bierzcie i jedzcie. Nie! Na to nie ma naszej zgody. Jeśli chcą, niech psują Zachód. Polski im nie damy.
Paweł jest dumny, że kraj się zmienia. To widać. Poprzednie rządy nas sprzedały. Dobrze, że to się skończyło, bo w końcu by nam zrobili jeden wielki zabór, Targowicę 2.0, w imię integracji i wzajemnego szacunku. Ale naród to zauważył. – Przebudźcie się! – mówił papież Polak. I oni wstali. Dumni, odrodzeni, gotowi do walki o lepsze jutro.
Paweł nie akceptuje też obecnej władzy. To takie lelum-polelum. Niby chcą coś zrobić, ale się boją. A jak im wyjdzie ktoś na ulice, to chowają głowy w piasek i koniec, po ptakach, wycofują się chyłkiem, żeby się dopasować. – My za długo się dostosowujemy do oczekiwań świata! – powtarza.
Lewakom w głowie Zachód. Jak im się tak tam podoba, to spierd*lać, do krajów in-vitro, państw z probówki, stworzonych pod komendę politycznej poprawności. Mają tam pełen zakres lewackich usług: pedalskie małżeństwa, równe traktowanie i aborcję na życzenie.
Paweł przyjeżdża na Marsz Niepodległości już od 6 lat. Kiedy pierwszy raz wpadł z kumplami do Warszawy spalono tęczę, zaatakowano squat Syrena, podpalono parę samochodów i zdemolowano miasto. Przez jeden dzień stolica należała do nich. Marsz to symbol ich władzy. Już dzień przed nim widać ten lewacki strach. Coś wisi w powietrzu. Popłoch. Zamęt. Trzeba uciekać. Wyjechać. Przeczekać. Dziesiątego listopada, pod wieczór, kierowcy wyjeżdżają ze śródmieścia. Przestawiają auta w bezpieczne miejsca. Przezorni właściciele biznesów ulokowanych na trasie marszu, zlecają zabić dechami witryny swoich lokali. Obcokrajowcy z korpo dostają maile od pracodawców: „Jutro dzień niepodległości. Odradzamy wychodzenie z domu po godzinie 16:00”.
To dla Pawła słodka chwila triumfu. Im więcej osób się ich boi, tym większa ich potęga.
To dzień tylko dla Polaków. Takich jak Paweł i jego koledzy. Odliczają godziny. Zarezerwowali bilety. Pojadą nas reprezentować. Zademonstrują swoje poglądy. Poniosą ojczysty sztandar. Przeciwko imigrantom (za terroryzm), gejom (z zasady), kobietom (za ich protest), feministkom (za gender), politykom (za niewydolność), papieżowi (za miłość do uchodźców), lewackiej prasie (za propagandę), in-vitro (za kulturę śmierci), multi-kulti (bo prowadzi do zamachów), systemowi (należy obalić), islamistom (za innowierstwo), Niemcom (za wszystkie grzechy), Anglikom (za Brexit), Francuzom (za caracale), Portugalczykom (za tego pedała Ronaldo), Hiszpanom (bo to cioty), Ukraińcom (za Wołyń), Rosjanom (za Smoleńsk), opinii publicznej (bo myli ich z faszystami). ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY!
Kiedy już Paweł wyliczy wszystkich wrogów, pytam kogo kocha. Musi się dłużej zastanowić. – Polskę kocham! – odpowiada. – I Polaków. Bo to naprawdę piękny naród.