Komitet Noblowski wyróżnił człowieka, który rozwiązał, a nie obiecywał rozwiązanie konfliktu zbrojnego. Laureatem Pokojowej Nagrody Nobla w 2019 r. został premier Etiopii Abiy Ahmed Ali za zakończenie wojny z Erytreą
Już podczas pierwszej wizyty w Etiopii kilka lat temu zwróciłem uwagę na ludzi proszących o jałmużnę w pobliżu tradycyjnych, sześciokątnych kościołów. Wśród starszych kobiet i schorowanych ludzi w oczy rzucili mi się okaleczeni mężczyźni w mundurach. Bez rąk czy nóg, ale czasem z orderami. To ofiary niemożliwej do zakończenia – jak się wtedy wydawało – granicznej wojny z sąsiednią Erytreą.
We wszystkich zakątkach Etiopii znaleźć można okaleczonych mężczyzn podających się za weteranów krwawego konfliktu między krajami zaliczanymi do najbiedniejszych na świecie. Zazwyczaj trudno ocenić, czy człowiek w łachmanach stracił nogę w wypadku drogowym, bo prowadził ciężarówkę pod wpływu katu, lokalnego stymulanta, czy rzeczywiście został ranny w trakcie walk. Nie miałem wątpliwości, gdy jeden z nich z kieszeni kraciastej koszuli wyjął książeczkę wojskową.
Dziedzictwo krwawej wojny
W najbardziej krwawej fazie wojny w latach 1998-2000 w pustynnych górach i przeraźliwie gorącym i suchym buszu zginęło kilkadziesiąt, a według niektórych źródeł nawet 100 tys. osób. Świat obiegły wtedy zdjęcia stert trupów w zdobytych okopach i spalonych czołgów. Nikt dokładnie nie wie, ilu żołnierzy zostało rannych, ale nie ma wątpliwości, że ich liczbę należy szacować na setki tysięcy.
Konflikt o przygraniczne tereny, o większym znaczeniu dla dumy przywódców i mieszkańców obu krajów niż dla ich realnej przeszłości, ciągnął się przez dwie dekady. Od czasu do czasu wybuchały walki, ale w praktyce niczego nie zmieniały. Pozwalały jednak na budowę poczucia zagrożenia i podbijania patriotycznego ferworu po obu stronach granicy kosztem nakładów finansowych obciążających gospodarki obu państw.
„Jestem dumny z mojego kraju” – powiedział mi kiedyś etiopski rozmówca przy okazji jednej z licznych kaw na poboczu drogi na głębokiej prowincji. „Etiopia jest potężnym krajem” – twierdził.
Ta deklaracja brzmiała dziwnie z perspektywy plastykowego zydelka przy szutrowej drodze biegnącej przez niemożliwie zatłoczoną miejscowość, ale była szczera. Bardzo wielu Etiopczyków jest niezwykle dumnych ze swojego kraju, niezależnie od jego wad.
Wizja przekraczająca państwowe granice
Abiy Ahmed Ali miał być nadzieją na rozwiązanie najbardziej palących problemów trawiących kraj. Stosunkowo młody, urodzony w 1976 r., polityk pochodzący z mieszanego małżeństwa muzułmanina z ludu Oromo i chrześcijanki z ludu Amhara, przede wszystkim miał się uporać z napięciami etnicznymi grożącymi rozpadem państwa. To przysporzyło mu wielu wrogów i doprowadziło do kilku prób zamachu na jego życie.
Jednak jego najbardziej spektakularnym sukcesem, który doceniła komisja noblowska, jest zakończenie wojny z Erytreą. Abiy Ahmed Ali wykonał kilka posunięć, które obecnie wydają się logiczne i proste – aż trudno zrozumieć, dlaczego nikt wcześniej tego nie zrobił.
Niespełna trzy miesiące po objęciu władzy Abiy Ahmed Ali ogłosił formalną akceptację porozumienia pokojowego wypracowanego przez oba kraje w Algierii w 2000 r. Polityk uznał także ogłoszone w 2002 r. wyniki prac komisji powołanej przez ONZ do wyznaczenia granicy między oboma krajami. Wcześniej żaden etiopski polityk nie odważył się na posunięcie oznaczające korekty granicy w obu kierunkach, ale przede wszystkim przyznanie Erytrei kontroli nad spornym miastem Badme, które stało się głównym powodem wybuchu wojny.
Miesiąc później prezydent Erytrei Isajas Afewerki był już w Addis Abebie, gdzie wspólnie z Abiy’im Ahmedem Alim podpisał formalne porozumienie pokojowe kończące jeden z najbardziej bezsensownych i kosztownych konfliktów zbrojnych na świecie. Trudno znaleźć tak biedne kraje, które prowadziły wojnę w obliczu ogromnych wyzwań społecznych i gospodarczych – aż po groźbę głodu włącznie.
Patrząc na targany konfliktami i niesłychanie biedny Róg Afryki, trudno kwestionować wyróżnienie dla człowieka, który skorzystał z posiadanej władzy, by realnie coś zmienić. Uzasadniając przyznanie nagrody premierowi Etiopii, członkowie Norweskiego Komitetu Noblowskiego docenili „zdecydowaną inicjatywę na rzecz rozwiązania konfliktu z sąsiednią Erytreą”. W oświadczeniu docenili także rolę prezydenta Afewerkiego, który „zaakceptował dłoń wyciągniętą na zgodę”.
Niestety, rok po historycznych ceremoniach i wznowieniu lotów między Addis Abebą i Asmarą, duża część warunków porozumienia nadal nie została zrealizowana. Badme nie zostało przekazane Erytrejczykom, a przejścia graniczne pozostają zamknięte.
Szansa na pomoc od świata
Tegoroczna Pokojowa Nagroda Nobla może zwrócić uwagę na region borykający się z całą gamą problemów. W jego centrum jest właśnie Etiopia, o czym świadczy chociażby przyjmowanie uchodźców z sąsiednich państw – od upadłej dekady temu Somalii, przez ludzi uciekających przed konfliktami etnicznymi i sporami o bydło w Kenii i uchodźcami z targanych konfliktami wewnętrznymi Sudanu i Sudanu Południowego, aż po zubożałą Erytreę na północy. Do Etiopii nie uciekają jedynie mieszkańcy maleńkiego Dżibuti, pełniącego funkcję bazy dla sił specjalnych i marynarek wojennych kilku państw.
Bogaty, zadowolony z siebie Zachód zazwyczaj nie interesuje się ani Rogiem Afryki, ani całym kontynentem, dopóki nie wstrząsną nim wydarzenia przeszkadzające spokojnie pławić się w codziennym samozadowoleniu i niewiarygodnym wręcz – z perspektywy Afryki – bogactwie. Europejczycy najczęściej widzą Erytrejczyków czy Etiopczyków jako imigrantów zagrażających ich dobrobytowi. Somalijczycy obecni byli w świadomości mieszkańców Zachodu, dopóki napadali na statki handlowe płynące z Azji.
Beztroską konsumpcję zapewne na chwilę przerwałby dopiero katastrofalny głód i porażające zdjęcia umierających dzieci. Jednak w natłoku kryzysów humanitarnych na całym świecie trudno jest skupić uwagę na jednym wydarzeniu na tyle długo, by zorganizować realną pomoc.
Z tego powodu Nagroda Nobla dla kogoś takiego jak Abiy Ahmed Ali musi cieszyć, bo przynajmniej na chwilę zapewni głos komuś z regionu i zwróci uwagę na problemy wymagające rozwiązania. Komitet Noblowski nie tylko nagrodził konkretnego polityka, lecz stworzył także szansę dla organizacji pozarządowych działających w Rogu Afryki, i poza nim, na przebicie się do możliwie największej grupy odbiorców ze swoimi prośbami o wsparcie.
Mglista obietnica pokoju
W trzecim numerze magazynu „Holistic” o pomaganiu w Afryce opowiadał polski misjonarz Bogusław Dąbrowski, który od lat mieszka w Ugandzie. We wschodniej części kontynentu pracują wolontariusze Polskie Misji Medycznej (PMM), Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PMM) czy przedstawiciele organizacji kościelnych.
Decyzja Komitetu Noblowskiego zwraca uwagę na te działania, a równocześnie stanowi inspirację na rzecz rozwiązywania konfliktów wykraczających poza Afrykę. Na całym świecie jest wiele zamrożonych konfliktów czekających na odważną decyzję o ich zakończeniu – od Mołdawii przez Gruzję, Cypr, Bliski Wschód po Afrykę Zachodnią.
W przeszłości nagroda często była zachętą do działania i wyróżnieniem za samą tylko obietnicę pokoju, która później się nie spełniała. Przykładem może być Nobel dla Jasera Arafata, Icchaka Rabina i Szimona Peresa za pokój między Izraelem i Palestyńczykami, który nigdy się nie ziścił. Zdarzało się też, że laureaci schodzili ze ścieżki, która przyniosła im wyróżnienie. Przykładem jest birmańska polityk Aung San Suu Kyi nagrodzona w 1991 r. za działania prodemokratyczne, a obecnie krytykowana za popieranie czystek etnicznych na muzułmańskiej mniejszości Rohindżów.
Spore kontrowersje wywołało przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla prezydentowi USA Barackowi Obamie czy całej Unii Europejskiej. Na szczęście dla prestiżu i znaczenia nagrody tegoroczny laureat, przynajmniej na razie, nie budzi kontrowersji i wpisuje się w długą listę osób, którym ta nagroda zwyczajnie się należała. Są na niej prezydent Egiptu Anwar Sadat i premier Izraela Menachem Begin, którzy zakończyli wojnę między swoimi krajami, ubiegłoroczny laureat Denis Mukwege ratujący ofiary gwałtów popełnianych podczas konfliktu w Kongu czy aktywiści działający na rzecz zakazu stosowania min lądowych.