Choć minęły ponad dwie dekady, wielu Serbów wciąż nie przyjmuje do wiadomości ludobójstwa w Srebrenicy. Ile czasu musi jeszcze upłynąć, żeby – tak jak Niemcy po II wojnie światowej – potrafili się rozliczyć z własną przeszłością?
SARAJEWO, BOŚNIA I HERCEGOWINA
11 lipca 1995 r. gen. Ratko Mladić wszedł do miasta w promieniach popołudniowego słońca. Mówił do kamery:
„Tutaj jesteśmy, w serbskiej Srebrenicy. W przeddzień wielkiego serbskiego święta [Petrovdan, czyli Święto Apostołów Piotra i Pawła, jest jednym z najważniejszych w prawosławiu – red.] oddajemy to miasto naszemu narodowi jako podarunek. W końcu, po rebelii, nadszedł czas, by się zemścić na Turkach.”
Dziś w Srebrenicy jest taki sam lipcowy skwar jak wtedy. Starsze muzułmanki siedzą pod drzewami w białych żałobnych chustach na głowach i wachlują się, czym tylko mogą. W powietrzu czuć zapach grilla, pity, mięsnego ćevapi. Kawa i jedzenie są sprzedawane prosto z przydomowych ogródków. Nic w tym dziwnego – Bośniacy na rocznicę masakry przyjeżdżają z całego kraju, a nawet z zagranicy. Mężczyźni myją nogi, kobiety płaczą nad świeżo wykopanymi grobami. Co roku organizuje się tu przynajmniej kilkadziesiąt pogrzebów, bo identyfikowane są kolejne ciała.
Niemal jedyni obecni podczas uroczystości Serbowie to policjanci. Srebrenica leży w serbskiej części Bośni, więc muszą tutaj być. To ich teren. Stoją na rozpalonej jezdni i kierują ruchem autobusów, które przyjeżdżają z muzułmańskiej części kraju – z Sarajewa, Tuzli, Zenicy. Ktoś rzuca, że zasłużyli, żeby się prażyć w upale nawet przez całe życie.
Od 12 do 16 lipca 1995 r. Serbowie zamordowali tutaj ok. 8 tys. muzułmańskich chłopców i mężczyzn w wieku 15–77 lat. Trudno ustalić dokładną liczbę ofiar. Jak podaje Międzynarodowa Komisja ds. Osób Zaginionych (ang. International Commission on Missing Persons), do 2015 r. udało się zidentyfikować 6930 osób. Główną metodą ustalania tożsamości ofiar są badania DNA. Około tysiąca zaginionych nie odnaleziono, bo mordercy zacierali ślady – wiele ciał usunięto z pierwotnych masowych grobów i pochowano w innych miejscach: w lasach, rowach, na śmietnikach.
Masakra przyspieszyła koniec wojny domowej w Bośni. Na mocy układu pokojowego w Dayton państwo zostało podzielone na dwie autonomiczne części: chorwacko-muzułmańską Federację Bośni i Hercegowiny oraz Republikę Serbską [nie mylić z Serbią, która jest osobnym krajem – red.].
Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii i Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze uznały zdarzenia z lipca 1995 r. za ludobójstwo. Jednak wielu Serbów nie przyjmuje tego do wiadomości. Są rozgoryczeni muzułmańskimi uroczystościami. Mimo że wielu z nich mieszka w okolicznych miasteczkach, nigdy nie odwiedzili pomnika ofiar w Potočarach. To nie jest ich miejsce pamięci.
„Kiedy była Srebrenica? 100 lat temu! A oni co roku odnajdują nowe ofiary. Skąd w ogóle je wykopują, skąd? Nie mają prawa grzebać ciał muzułmanów w Srebrenicy, a potem mówić, że Serbowie ich zabili. Ja w to nie wierzę” – mówi mi 22-letnia Vesna, Serbka mieszkająca w Republice.
Bohater narodowy
Jovanka przygotowuje na kaflowym piecu kawę. Rozlała już do maleńkich kieliszków wiśniową rakiję. Na ścianie wisi kilka zdjęć: dzieci gospodyni, jej uśmiechnięta fotografia ślubna. Nad wszystkimi górują jednak dwa portrety. Jovanka powiesiła je symetrycznie, niedaleko od siebie. To jej zmarły niedawno mąż, a obok gen. Ratko Mladić.
W 2017 r. Trybunał w Hadze skazał gen. Mladicia na dożywocie za ludobójstwo, zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości. Ale w Republice Serbskiej jego legenda jest najtroskliwiej pielęgnowana.
„On nic nie zrobił. Mój tata był jego żołnierzem, chronił go podczas wojny. Powiedział mi: »Uwierz, Mladić nikogo nie zabił«. Pytasz, czy wydawał takie rozkazy? Zapytałam mamę, ona też go znała. Poprosiłam, by szczerze powiedziała. Mladić nigdy nie pozwolił zabijać kobiet i dzieci. Tylko żołnierzy, którzy atakują. Jakoś tak się starał” – twierdzi Ana Stakić.
Jej matka Aleksandra prawie płacze.
„Mój naród jest uznawany za agresora” – mówi. „My nie zaczęliśmy. Na nikogo nie napadliśmy. My, tutaj, na naszej ziemi, musieliśmy bronić swoich domów. Nie mieliśmy gdzie iść.”
To my jesteśmy ofiarami
„Nie mogą tego uznać za ludobójstwo, bo widzą Srebrenicę jako ciąg pewnych wydarzeń. Wokół miasta toczyły się różne konflikty. Muzułmanie, dokonując rajdów na serbskie wioski, np. by zdobyć jedzenie, też zabijali ich mieszkańców” – tłumaczy dr Rigels Halili, bałkanista z Uniwersytetu Warszawskiego. I dodaje: – „Poczucie krzywdy działa najpierw na poziomie bardzo osobistym, ale jest też wykorzystywane do celów politycznych czy tworzenia tożsamości narodowej. Proces wiktymizacji, uczynienia z naszej grupy wyłącznych ofiar, które jedynie się broniły, buduje wspólnotę narodową. To uniwersalny mechanizm, wykorzystywany nie tylko przez Serbów czy Bośniaków.”
W samej Serbii można znaleźć działaczy czy organizacje pozarządowe, które używają słowa „ludobójstwo” i działają na rzecz propagowania kultury pamięci czy dokumentacji zbrodni. Na przykład organizacja Women in Black, która w ubiegłym roku wyszła na ulice Belgradu, upamiętniając liczbę ofiar ludobójstwa, albo Fond za humanitarno pravo (Humanitarian Law Center). Jednak są to ciągle pojedyncze przypadki, wąskie kręgi – aktywiści, artyści, intelektualiści, organizacje międzynarodowe.
Zdaniem Anity Mitić, szefowej serbskiego oddziału Youth Initiative for Human Rights, większość młodych Serbów niekoniecznie wie, co wydarzyło się w Srebrenicy.
„Ale i tak reagują alergicznie na słowo »ludobójstwo«. Jest [ono] dla nich nie do przyjęcia, nawet jeśli kompletnie nie rozumieją różnicy pomiędzy ludobójstwem a zbrodnią wojenną. Ta młodzież nie akceptuje faktu, że ich ojczyzna jest odpowiedzialna za straszne zbrodnie i wierzy, że jeśli Serbia uzna masakrę w Srebrenicy za ludobójstwo, na cały naród spadnie niezasłużone i niesprawiedliwe odium morderców” – mówiła Mitić w rozmowie z polskim „Newsweekiem”.
SERBSKIE GESTY I UNIKI
Najbardziej konsekwentny w polityce niepamięci zdaje się Milorad Dodik, premier autonomicznej Republiki Serbskiej, który w 2017 r. zakazał umieszczania w tamtejszych podręcznikach szkolnych jakichkolwiek wzmianek o ludobójstwie w Srebrenicy i oblężeniu Sarajewa. „To nie jest prawda i nie będziemy o tym uczyć” – wyjaśnił.
Z kolei politycy z Belgradu pojednawcze gesty i słowa przeplatają z unikami. W marcu 2010 r. parlament Serbii przyjął rezolucję potępiającą masakrę w Srebrenicy. W 2013 r. ówczesny prezydent kraju Tomislav Nikolić oficjalnie za Srebrenicę przeprosił.
Gdy Aleksandar Vučić, w 2015 r. premier Serbii, pojechał do Srebrenicy na obchody 20. rocznicy masakry, rozwścieczony tłum obrzucił go kamieniami. Zobaczył też transparenty z napisem „Za każdego zabitego Serba zabijemy 100 Bośniaków”. Takie hasło wygłosił on sam podczas wojny jako sekretarz skrajnie nacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej (SRS).
Kilka dni wcześniej Rosja – na prośbę Serbów – zawetowała w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję o uznaniu masakry za ludobójstwo.
„Istnieje znacząca dokumentacja potwierdzająca ludobójstwo i Serbowie muszą to przyznać. Popatrzmy w stronę Niemiec: niemiecki parlament niedawno ponownie przeprosił za Holokaust. My, Serbowie, musimy przejść przez to katharsis i uznać ludobójstwo” – stwierdził w lutym br. w wywiadzie dla chorwackiej gazety „Večernji list” Serb Dragan Mektić, który pełni funkcję ministra bezpieczeństwa Bośni. Jednak zaraz po publikacji, gdy został potępiony przez rodaków, oświadczył, że nic takiego nie mówił.
JAK TO BYŁO W NIEMCZECH
Joachim Gauck, prezydent Niemiec, podczas wystąpienia w Bundestagu z okazji 70. rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Auschwitz powiedział: „Niemiecka tożsamość nie istnieje bez Auschwitz.”
Zdanie to było cytowane przez media na całym świecie. Kultura pamięci Niemców stała się w ostatnich latach wzorem do naśladowania. Ale zanim do tego doszło, przeszli długą drogę.
„Trudno znaleźć przykład drugiego kraju, który tak bardzo skoncentrowałby się na przepracowaniu historii swoich zbrodni. Ale najpierw było 20 lat zupełnego wyparcia”
– tłumaczy prof. Robert Traba z Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie.
W budowaniu niemieckiej kultury pamięci znaczenie miało sporo indywidualnych czynników, których zupełnie nie da się przenieść na dzisiejsze Bałkany. To np. komunizm w Europie, podział Niemiec, bardzo dobra sytuacja gospodarcza w latach 50. i 60., gesty religijnych przywódców czy polityczny klimat wybaczania zapoczątkowany przez Winstona Churchilla podczas słynnego przemówienia w Zurychu, gdy wezwał do odwrócenia się od okrucieństw i spojrzenia w przyszłość.
Jednak niektóre procesy – jak budowanie świadomości społecznej, edukacja, wola polityczna – wydają się uniwersalne.
Podobnie jak dzisiaj w Serbii, w latach 60. w podzielonych Niemczech (głównie w RFN) proces budowania świadomości o zbrodniach wojennych dotyczył przede wszystkim elit.
„Problem Holokaustu w mediach został wprowadzony głównie w kontekście procesu przeciwko Adolfowi Eichmannowi w Jerozolimie w 1961 r. Głośnym echem odbiły się też relacje z procesów związanych z Auschwitz w pierwszej połowie lat 60.” – wymienia prof. Klaus Ziemer, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Ale świadomość Holokaustu w szerszym odbiorze społecznym istnieje dopiero po 1979 r., tzn. po emisji w niemieckiej telewizji serialu „Holocaust”. „Edukacja na szeroką skalę zaczęła się właśnie po nim” – dodaje prof. Ziemer.
NAGRANIA SKORPIONÓW
Do tej pory autorefleksja w serbskiej świadomości publicznej dokonała się tylko raz – po wypłynięciu nagrań grupy paramilitarnej Skorpiony. Ochotnicy, którzy w latach 90. walczyli po stronie bośniackich Serbów, dokumentowali swoją drogę do Srebrenicy. Swobodnie nagrywali siebie i egzekucje jeńców, które wykonywali. Materiał wideo znalazła serbska obrończyni praw człowieka Nataša Kandić. Pierwszy raz pokazano go w Hadze podczas procesu przeciwko prezydentowi Serbii Slobodanowi Miloševiciowi.
Nagrania wyemitowała większość stacji telewizyjnych w regionie, co wstrząsnęło serbską opinią publiczną. „Ale to nie weszło do podręczników szkolnych. Był to jednorazowy skandal” – komentuje dr Halili.
Decydująca w przypadku Serbii może się okazać chęć zbliżenia do Europy.
„Motorem polityki historycznej RFN była próba ponownego włączenia Niemiec do wspólnoty Zachodu. Chęć, by znowu się stać częścią tej rzeczywistości i móc opowiadać o swojej przeszłości” – zauważa prof. Traba.
W przeciwieństwie do Republiki Serbskiej w samej Serbii istnieje spora polifonia głosów i obecność organizacji niekontrolowanych przez państwo. Tymczasem w Republice politycy pilnie czuwają nad sferą publiczną i obiegiem informacji.
W efekcie Bośnia i Hercegowina od prawie 25 lat jest krajem niestabilnym i podzielonym. Żadna strona nie chce się zgodzić na narzuconą przez układ pokojowy w Dayton wspólną tożsamość. Chorwaci, Boszniacy (muzułmanie) i Serbowie bronią własnej etnicznej pamięci, swoich ofiar i bohaterów. Prowadzi to do skrajnej polaryzacji. Serbowie budują politykę na swojej martyrologii i nacjonalistycznych legendach, muzułmanie na własnym cierpieniu i mitach. Dramaty ludzi są przy tym instrumentalizowane i wykorzystywane przez polityków wszystkich stron. Używanie wspólnego określenia „Bośniak”, podobnie jak budowanie jednej kultury pamięci, jest w Bośni najbardziej bolesne.
„Pierwszym krokiem wydaje się stabilizacja. Dopóki nie nastąpi, możemy zapomnieć o dywagacjach na temat pojednania czy wspólnej pamięci. Trudno o niej rozmawiać, jeśli ciągle jest inicjowany konflikt. Napędza myślenie kategoriami: my, oni, wróg, zagrożenie” – podsumowuje prof. Traba.
DENISA WOLI MILCZEĆ
W 1993 r. ONZ ustanowiła w Bośni sześć stref bezpieczeństwa. Znalazły się wśród nich m.in. Srebrenica i położona nieopodal Žepa. Strefy miały być chronione przez jednostki UNPROFOR, czyli żołnierzy misji pokojowej ONZ. Jednak dwa lata później okazali się oni bezsilni wobec wojsk bośniackich Serbów i nie zdołali ocalić ludności cywilnej.
Muzułmanka Denisa Kulovać idzie żwirową drogą i wygląda, jakby wcale nie chciała o tym rozmawiać. Przyjechałyśmy razem do Žepy, by zobaczyć ziemię jej dziadków i ruiny domu zniszczonego podczas wojny. Generał Mladić dotarł tam tydzień po zdobyciu Srebrenicy. Miał wtedy powiedzieć mieszkańcom miasta: „Żaden Allah, żadne ONZ ani NATO nie może was uratować. Tylko ja”.
„Później większość, głównie kobiety i dzieci, otrzymała autobusy i wyjechała do Sarajewa lub Zenicy. Każdy musiał opuścić ten obszar, mieliśmy ograniczony czas. To była decyzja armii Republiki Serbskiej” – wspomina niechętnie Denisa.
„A co z mężczyznami?”
„Z nimi było inaczej. Niektórzy uciekli pieszo, resztę czekał inny los… Wolę to powiedzieć w ten sposób.”
Denisa odwraca się i odchodzi. Mieszka w wiosce godzinę drogi samochodem od Žepy. Ma serbskich sąsiadów, wspólne podwórko, klatkę schodową i altankę, w której wszyscy spędzają popołudnia, paląc papierosy i mieląc paprykę do tradycyjnego ajwaru. Tematu czystek etnicznych czy ludobójstwa po prostu się tu nie porusza. Na co dzień i tak jest już dosyć problemów: brak pracy i perspektyw, szarość podziurawionych domów.