„Nasza Unia” – takich słów użył w exposé premier Mateusz Morawiecki. To cieszy. Martwi jednak, że nie powiedział, jak sprawić, by w Brukseli mówili o nas: „nasza Polska”
Szef rządu wyraźnie podkreślił, że Polska należy – i pozostanie – w UE i NATO. I że to dla nas kluczowe. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach, o których niewiele z przemówienia można było się dowiedzieć.
Chińczycy razem z terrorystami
Wśród głównych zagrożeń dla Polski i Europy Morawiecki wskazał raje podatkowe i wielkie korporacje drenujące budżety krajów. Stoją one – zdaniem premiera – na drodze do realizacji jednego z priorytetów rządu, jakim jest zrównanie poziomu życia Polaków i mieszkańców zachodniej części UE. Sposobem osiągnięcia tego celu ma być m. in. podniesienie dopłat dla polskich rolników do poziomu takich, jakie dostają rolnicy francuscy czy niemieccy. Niestety, premier nie powiedział, jak zamierza przekonać Brukselę do zwiększenia tych nakładów.
Na liście wyzwań, rywali czy nawet wrogów Polski, znalazły się Rosja, Chiny, Turcja oraz radykalny islam. Co ciekawe, premier wymienił wszystkie te zagrożenia jednym tchem. Jeśli ktoś słuchał tego exposé w Moskwie, Pekinie i Ankarze, to mógł być bardzo zdziwiony, że w kraju nad Wisłą stawia się go w jednym szeregu ze zbrodniarzami z tzw. Państwa Islamskiego.
Jeszcze do niedawna Warszawa podkreślała wagę zbliżenia z rosnącą potęgą, jaką są Chiny. Także Turcja, formalnie będąca sojusznikiem Polski w NATO, pomimo wyraźnych różnic politycznych mogłaby oczekiwać bardziej dyplomatycznego traktowania.
Wśród zagrożeń, obok globalnego terroryzmu, Morawiecki wymienił także fale imigracji, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu. Premier chwalił się, że Polska wpłynęła na zmianę europejskiego podejścia do przybyszów zza granicy. To niezupełnie jest prawdą. O ile rzeczywiście pomysł relokacji uchodźców został storpedowany przez Grupę Wyszehradzką, o tyle pomysłem Zachodu jest rozwiązywanie problemu masowej migracji u źródła, czyli pomoc ofiarom konfliktów „na miejscu”. W tym akurat Warszawa aktywnie nie uczestniczy.
Putin dzwoni do Brukseli
Mateusz Morawiecki nadal chce budować mosty między Wschodem i Zachodem oraz Północą i Południem. Jest to bardzo tradycyjne, świetnie brzmiące, ale też bardzo przestarzałe podejście. Kiedy Rosjanie czy Chińczycy mają coś do załatwienia, nie szukają sojuszników w Warszawie, tylko dzwonią do Brukseli.
Podkreślanie roli Grupy Wyszehradzkiej i projektu Trójmorza również trąci myszką. Unia Europejska (co do zasady) nie działa przecież w oparciu o stałe sojusze regionalne. Koalicje tworzone są ad hoc, w celu realizacji wspólnych interesów. Przykładem jest właśnie wyszehradzka czwórka. Premier Węgier Viktor Orban – postrzegany jako jej nieformalny lider – nie ma problemu w porozumiewaniu się z Rosją nawet, jeżeli nie podoba się to Polakom. Czesi traktują sojusze jeszcze bardziej instrumentalnie.
We Wspólnocie znacznie ważniejsze są sprawne służby dyplomatyczne i zdolność koalicyjna. To z kolei jest główną słabością polskiego rządu, który nie potrafi przekonywać Zachodu do swoich racji. Polski komisarz w Brukseli – odtrąbiony jako nasz sukces – w rzeczywistości żadnym sukcesem nie jest. Każdy kraj UE ma obowiązek wskazać jednego komisarza (Wielka Brytania stojąca u progu brexitu ma teraz problemy prawne w Brukseli, gdyż tego nie zrobiła).
Więcej prawa i sprawiedliwości
Problematyczne są nawet wspólne – tzn. europejskie – wartości, na które powoływał się Morawiecki. Ostatnie lata pokazały, że są one zupełne inaczej postrzegane w Warszawie, niż w Brukseli, Berlinie czy Londynie. Stwierdzenia, że Zachód potrzebuje więcej „prawa i sprawiedliwości” wywoła równie negatywną reakcję jak słowa byłej premier Beaty Szydło nawołującej Europę, by się obudziła w obliczu zalewu migrantów.
To właśnie z powodu łamania zasad praworządności w Polsce mamy kłopoty. Sami siebie odstawiliśmy na boczny tor w Unii. Te same problemy osłabiają naszą pozycję w negocjacjach nad kolejnym budżetem UE. A bez wpływu na budżet nie zrealizujemy głównego celu Morawieckiego – wyrównania poziomu życia w starej i nowej Unii.
Nie jest też jasne, jak w praktyce Morawiecki planuje walczyć z pomysłem przekształcenia Unii w państwo federalne zarządzane z Brukseli. Nie odniósł się do kluczowej kwestii – wspólnej waluty. Natomiast odniósł się do dalszego poszerzania Unii Europejskiej o kraje Bałkanów Zachodnich, postulatu, który nie ma wielu zwolenników w zachodniej części kontynentu.
Nie skończyć jak Kurdowie
Premier podkreślił znaczenie NATO i sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi – jako fundamentów bezpieczeństwa Polski. Zasługę zniesienia wiz do USA przypisał działaniom prezydenta Dudy i rządu. Tymczasem prawda jest taka, że Amerykanie znieśli wizy, bo spełniliśmy techniczny wymóg (poniżej 3 proc. odrzuconych wniosków wizowych).
Tak, dbajmy o sojusz z Ameryką, ale stójmy mocno na nogach w Europie. Bo o tym jak może skończyć się sojusz z Ameryką przekonali sie ostatnio Ukraińcy (którym Trump wstrzymał pomoc wojskową dopóki nie pomogą mu w kampanii wyborczej) oraz Kurdowie (porzuceni przez Amerykę na pastwę Turków). Dlatego pomysł, by Polska na nowo stała się rozgrywającym w Unii Europejskiej wydaje się jak najbardziej słuszny. Pytanie, czy po ostatnich czterech latach polityki zwarcia z UE, jeszcze jest to możliwe.