Kultura inwigilacji. Wielki Brat non stop śledzi nasze życie

Rządy i prywatne firmy coraz częściej zaglądają do naszych domów i biur. Tak w praktyce wygląda wizja Orwella

Rządy i prywatne firmy, za pośrednictwem smartfonów, komputerów i kart z chipem, coraz częściej zaglądają do naszych domów i biur. Tak w praktyce wygląda wizja Orwella

Inwigilacja kojarzy się pejoratywnie. Pierwsza rzecz, jaka w tym kontekście przychodzi do głowy, to szpiegowanie. Tuż pod naszym nosem, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, wykształciła się zinstytucjonalizowana sieć zbierająca pod różnym pretekstem dane na nasz temat. Od danych osobowych po dokładną mapę miejsc, które odwiedziliśmy. Na fali popularności mediów społecznościowych, które zwłaszcza dla młodszych pokoleń stały się substytutem rzeczywistości, każdy użytkownik „cyfrowego świata” dobrowolnie wpisuje pokaźną część swojego prywatnego życia do archiwów big data.

Zwiększenie bezpieczeństwa, poprawa komfortu życia, wiele ułatwień, walka z mową nienawiści, przeciwdziałanie terroryzmowi – jest wiele argumentów, którymi posługują się zarówno ustawodawcy, jak i producenci urządzeń smart, by przekonać odbiorców do przetwarzania ich danych, także tych wrażliwych. W jaki sposób różne kraje i narody podchodzą do inwigilacji, która w XXI w. stała się inkarnacją orwellowskiego Wielkiego Brata?

Państwo Środka przodownikiem w zbieraniu danych

Chińska Republika Ludowa z każdym kolejnym rokiem awansuje w globalnym rankingu technologicznym. Rozpoznający twarze system monitoringu, korzystający ze specjalnych algorytmów, to w Pekinie już standard. Nad większymi skrzyżowaniami wiszą billboardy, na których wyświetlają się zdjęcia i personalia osób przyłapanych na przechodzeniu przez ulicę niezgodnie z prawem. Władze, wywołując uczucie wstydu, próbują przeciwdziałać takim praktykom.

Chińczyków śledzi obecnie już 200 mln kamer. To cztery razy więcej niż w USA, ale biorąc po uwagę populację, ich liczba per capita jest niemal taka sama. W szkołach, na ulicach, we wszystkich budynkach państwowych, czujne oko połączonych w jedną sieć kamer monitoruje każdy ruch. Z kolei w niektórych szkołach systemy rozpoznawania twarzy na bieżąco monitorują, w jakim nastroju są uczniowie, przypisując ich mimikę do zestawu sześciu typowych emocji.

W Chinach inwigilacja przejrzała społeczeństwo aż do szpiku kości. Z drugiej jednak strony trudno nie dostrzec zalet, jakie niesie ze sobą nowoczesna technologia. Pony Ma Huateng, dyrektor firmy Tencent (właściciela m.in. aplikacji społecznościowej Weixin, która jest odpowiednikiem WeChat), uważa, że internet i rozwój technologii dał Chińczykom więcej, niż ktokolwiek potrafił sobie wyobrazić jeszcze 20 lat temu.

„Weźmy na przykład Shenzhen, gdzie został założony Tencent. Możemy tam kupować online, zamawiać jedzenie w restauracjach, opłacać rachunki czy bilety w komunikacji miejskiej, umówić wizytę u lekarza czy nawet zarejestrować ślub – wszystko za pomocą kilku kliknięć w ekran smartfona. Dzięki internetowi i innym nowoczesnym technologiom wielu z nas wiedzie życie, jakiego wcześniej nie byliśmy w stanie sobie wyobrazić” – pisał Huateng na łamach „The Economist”.

Wielu autorów chwali model chiński, w którym wolny rynek współdziała z partią. Wykorzystanie nowoczesnych technologii umożliwia stopniową redukcję biedy, ale społeczeństwo płaci wysoką cenę za takie osiągnięcie – każdy z obywateli objętych monitoringiem miejsc musi żyć w świadomości, że państwo wie o nim wszystko i w dowolnej chwili może tę wiedzę wykorzystać przeciwko niemu.

Niemiecka nieufność w sieci

Sabine Trepte oraz Philipp K. Masur z Uniwersytetu w Hohenheim dwa lata temu opublikowali wyniki badań analizujących stosunek Niemców do prywatności oraz zbierania i upubliczniania danych. Ośmiu na dziesięciu respondentów stoi na stanowisku, że każdy obywatel powinien mieć kontrolę nad ujawnianymi informacjami na jej temat. Większość jest zdecydowanie przeciwna inwigilacji prowadzonej przez rząd, wskazując przy tym na praktyki gromadzenia danych, ich nielegalne wykorzystanie i możliwe naruszenia prywatności. Ujawnianie danych to „raczej duży problem” aż dla dwóch trzecich społeczeństwa.

Autorzy raportu zaznaczają, że Niemcy niechętnie ujawniają swoje dane personalne w sieci i robią to raczej rzadko. Według Komisji Europejskiej w 2011 r. ponad połowa Niemców obawiała się, że czynności podejmowane w internecie, takie jak wyszukiwanie, ściąganie plików czy przeglądanie treści online, były podglądane i nagrywane. Niemieccy internauci także teraz wyrażają największe – na tle pozostałych państw Unii Europejskiej – obawy w związku z inwigilacją w sieci.

„Ludzie są zdecydowanie przeciwni takim praktykom. Mając na uwadze naszą historię pod rządami nazistów i komunistów, jest to dość zrozumiałe. Ale owszem, zgadzam się, że jako naród, mamy lekką paranoję na punkcie szpiegowania nas przez CIA czy NSA” – komentuje w rozmowie z Holistic.News Julian Laufs, doktorant przeciwdziałania przestępczości w Smart City, pochodzący z Niemiec.

Warto zauważyć, że dość typowym zachowaniem niemieckich użytkowników Facebooka jest podawanie tylko kilku liter z nazwiska, zamiast pełnej godności. Wszystko z obawy przed… amerykańskimi szpiegami.

W czyje ślady pójdzie Ameryka Łacińska?

W Ameryce Łacińskiej sytuacja polityczna i gospodarcza jest bardzo napięta, nie tylko z uwagi na perturbacje gospodarcze, lecz także ze względu na kwestię poszanowania praw obywatelskich. W Wenezueli od 2016 r. funkcjonują „karty ojczyzny”, odpowiedniki e-dowodu, które zaczęto wdrażać po wizycie rządowej delegacji w Chinach. Jeden z uczestników delegacji, która odwiedziła siedzibę telekomunikacyjnego giganta ZTE, przyznał, że wizyta „zmieniła wszystko”.

„Karta ojczyzny” jest wyposażona w chip zbierający dane jej posiadacza. Przedstawiciel ZTE w wywiadzie dla agencji Reutera zaznaczył jednak, że przedsiębiorstwo nie wspiera wenezuelskiego rządu, lecz działa w oparciu o własny interes ekonomiczny. Pracownicy ZTE w Wenezueli tworzą i obsługują bazę danych, w której gromadzone są informacje na temat obywateli dotyczące rodziny, dochodów, historii leczenia czy profilów używanych w mediach społecznościowych.

Sytuacja w pozostałych państwach prezentuje się nieco inaczej. „W Meksyku panuje totalny brak zaufania. Ludzie nie ufają rządowi ani policji. W Stanach Zjednoczonych ludzie przynajmniej wiedzą, że są inwigilowani, chociaż narusza to ich prywatność” – mówi w rozmowie z Holistic.News Alejandro Leal, pochodzący z Meksyku student stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim. „W Meksyku, a nawet w całej Ameryce Łacińskiej, bardzo mocno na opinię o inwigilacji wpływają zupełna nieskuteczność policji oraz korupcja” – dodaje.

Leal zauważa jednak, że inwigilacja – z racji niedostatków technologicznych – nie dotyka zbytnio ludzi mieszkających na wsi. „Funkcjonuje ona w miastach, ale ludzie sądzą, że inwigilacja i tak niczego nie zmieni, bo sedno problemu leży w korupcji oraz niesprawnej policji” – wyjaśnia.

Jego uwadze nie umknęła jednak sytuacja w Wenezueli. „To, co teraz dzieje się w tym kraju, jest ciekawym przykładem tego, co może się stać, jeżeli cała Ameryka Łacińska będzie zdobywać nowoczesną technologię do inwigilacji od Chin” – ostrzega w rozmowie z Holistic.News.

Źródła: globaltimes.cn, researchgate.net, slate.com

Opublikowano przez

Maciej Kochanowski

Autor


Wychowany w Sanoku, absolwent stosunków międzynarodowych na krakowskim UJ. Od ogólniaka w stałym związku z klawiaturą. Pisał dla mediów, marketingu, sprzedaży i przyjaciół. Od 2012 stoicki obserwator świata dyplomacji, geopolityki i ekonomii, skupiony na Europie i krajach anglosaskich. Pasjonuje się handlem — szczególnie z innymi plemionami. Zainspirowany technologią blockchain, web 3.0 i algorytmami sztucznej inteligencji. Wolne chwile spędza w Skyrim albo przy Warhammerze.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.