#Polska2029: Prognozowanie przyszłości Kościoła katolickiego w Polsce za 10 lat to nie fantastyka, ale próba uchwycenia trendów, które już teraz zaczynają go kształtować. Obecna sytuacja przypomina dryfowanie z coraz bardziej zauważalnym kryzysem przywództwa i nabierającym tempa procesem sekularyzacji
Wybiegając myślą 10 lat do przodu, trzeba spojrzeć na to, co dzieje się dziś. Najpierw może na liczby, których nie można zignorować. Z badań przeprowadzonych przez sondażownię Pew Research Center wynika, że kontrast między religijnością osób młodych do 39. roku życia a osobami starszymi jest w Polsce największy w Europie.
Polska jako forpoczta sekularyzacji?
Polska jest liderem w pokoleniowej zmianie religijności. Różnice pomiędzy młodszymi i starszymi Polkami i Polakami, zależnie od pytania, wynoszą 23–29 pkt. proc. na niekorzyść młodszych. I choć 82 proc. młodych deklaruje się jako katolicy, to już tylko 16 proc. uważa, że religia w życiu jest bardzo ważna.
Z kolei w kwestii udziału w niedzielnej mszy św. spadek religijności Polsce jest największy spośród 108 przebadanych krajów. Oznacza to, że wiara nie jest przekazywana pokoleniowo. Co ciekawe, grupa do 40. roku życia to przecież uczestnicy szkolnej katechezy, uważanej przez biskupów za epokowe osiągniecie i dziejową sprawiedliwość. Oczywiście pod uwagę należy brać inne czynniki, ale zaskakująca nawet dla badaczy prędkość sekularyzacji młodych każe zapytać, czy szkolna katecheza nie stała się czynnikiem dechrystianizacji polskiego społeczeństwa.
Nieraz komentowano, że katecheza przeniesiona do szkól zrywa kontakt z parafią i traci charakter wtajemniczania w sakramenty i życie Kościoła. Czy kogokolwiek z przywódców polskiego Kościoła stać na odwagę, by przyznać, że szkolna katecheza stanowi problem, bo jest punktem trudnego styku Kościoła z państwem i najwyraźniej nie służy interesom tego pierwszego? Chyba że za taki uznamy pewność nauczycielskich etatów dla uczących religii księży.
Wyniki badania Pew Research pozwalają ocenić, że za 10 lat proces sekularyzacji młodszego pokolenia jeszcze bardziej się pogłębi, ponieważ taka grupa raczej nie będzie wprowadzała swoich dzieci w życie religijne. Już dziś mamy najmniej w Europie modlących się osób młodych, co może oznaczać, że zamiast – jak deklarują hierarchowie – stawiać opór sekularyzacji, będziemy jej forpocztą.
Brak własnej, codziennej praktyki religijnej więcej mówi o stanie polskiej religijności niż statystyki osób chodzących w niedzielę do Kościoła. Te zresztą konsekwentnie spadają – według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z 48 do 38 proc. w ciągu ostatnich 30 lat.
Polityczne pułapki debaty publicznej
Wniosek płynący z badań może oznaczać, że siła negocjacyjna Kościoła w debatach społecznych i politycznych będzie się zmniejszała z powodu ubytku wiernych. Ale na razie Kościół wciąż pozostaje mocnym aktorem życia publicznego. Od 30 lat obserwujemy np. jak niektórzy duchowni – mniej lub bardziej wprost – sugerują, na kogo głosować. Ojciec Tadeusz Rydzyk urósł do rangi jednej z kluczowych postaci po prawej stronie sceny politycznej. Z drugiej strony, partie polityczne niechętnie wdawały się w konflikty z Kościołem dotyczące spraw światopoglądowych.
Trudno wyobrazić sobie katolicyzm, który dobrowolnie rezygnuje z wpływu na życie publiczne. Znamienne jednak, że Kościół ze swojej nauki społecznej w życiu publicznym najczęściej wybiera nie problem etyki pracy czy ekologii, lecz spraw obyczajowych, wszystkiego, co dotyczy praw reprodukcyjnych i rodzin, a ostatnio coraz bardziej – wychowania dzieci. To wybór, który harmonizuje wysiłki Kościoła i prawicy. Ten zaś wspólny wysiłek w 2016 r. wyprowadził na ulice kobiety zaniepokojone kształtem ustawy aborcyjnej przygotowywanej przez środowiska katolickie, a popieranej przez biskupów i wielu polityków.
Warto zadać pytanie, czy to Kościół kształtuje prawicowy dyskurs, czy sam został przez nadających ton temu dyskursowi przejęty? Czy to objaw siły, czy dowód słabości formacji i zastąpienia jej wygodnym ideowym sojuszem, który maskuje słabą perswazyjność głosu Kościoła? O tym, że to nie prawicowi politycy podporządkowują się Kościołowi, ale Kościół prawicowym politykom, można było przekonać się, obserwując kwestię przyjmowania uchodźców.
Episkopat – podobnie jak papież – może bez większego przekonania, ale jednak, podkreśla konieczność przyjmowania uchodźców. Zauważalne było jednak to, że do tej kwestii nie zaprzągł swoich politycznych mocy, tak jak dzieje się to za każdym razem w temacie aborcji. Czy tylko dlatego, że sami biskupi byli podzieleni, czy również dlatego, że nie chcieli stanąć w opozycji do prawicowego rządu i społeczeństwa, obnażając własną słabość i brak posłuchu?
Kościelny kryzys przywództwa
Przy obecnej polaryzacji politycznej wiązanie instytucji Kościoła z jedną konkretna formacją polityczną w kolejnych latach doprowadzi do fali odejść z Kościoła i narastania nastrojów antyklerykalnych, będących pochodną sojuszu ołtarza z partią. W 2029 r. osłabiony liczebnie i skompromitowany aliansem politycznym z partią rządzącą Kościół będzie miał mniejszy wpływ na życie publiczne, i to na własne życzenie. Już w ostatnich latach, według badań CBOS, zaufanie do Kościoła systematycznie spadało: w 2016 r. – 70 proc., w 2017 r. – 61 proc., a w 2018 r. – 54 proc.
Kolejnym ważnym zjawiskiem w Kościele katolickim w Polsce jest narastający kryzys przywództwa. Z jednej strony, jest to efekt problemu strukturalnego, jakim jest sposób sprawowania władzy w Kościele – wciąż hierarchiczny, autorytarny i pozbawiony kontroli osób spoza stanu duchownego.
Jednak problem z przywództwem to również dobór liderów oraz ich zdolności do reagowania w sytuacjach kryzysowych. Na własnych oczach widzimy realizację maksymy, że kryzysy przywództwa biorą się z braku odwagi. Najlepszym tego przykładem jest ten związany ze skalą pedofilii w Kościele. Biskupi nie tyle postanowili go przeczekać, ale postanowili go też przykryć oszczerczym dyskursem wymierzonym w społeczność LGBT.
Czy można liczyć, że biskupi w cudowny sposób pokonają własną niemoc w zarządzaniu Kościołem w zmieniającym się świecie, czy też będą ją maskować defensywnym językiem, tak jak teraz? Niestety, jak na razie nie widać sygnałów, by cokolwiek miało się zmienić. Jeśli nie zmieni się sposób ich nominowania – a ta zmiana musiałaby się dokonać decyzją Rzymu w całym Kościele katolickim – to będziemy skazani na kolejne pokolenie lękliwych, koniunkturalnych przywódców, nominowanych w nieprzejrzysty sposób na podstawie nieznanych nam zasług i kompetencji.
Frustracja napędzająca zmiany
Trend, który również warto wziąć pod uwagę, to poziom frustracji, który widać zarówno wśród niewierzących, jak i zaangażowanych katolików. Zwrot, który rozpoczął się od reakcji na bliskie związki z rządzącymi, wzmocniony został pojawieniem się filmu Kler. Równocześnie rozpoczęło się ujawnianie skandali pedofilskich, widziane na tle podobnych informacji ze świata, oraz nieumiejętność polskich biskupów, by stanąć w prawdzie i wyciągnąć konsekwencje. Wszystko zwieńczyła zasłona dymna, jaką była próba przekierowania uwagi na kwestię wychowania seksualnego oraz rzekomą ofensywę ideologii LGBT.
Wyraźnie niechętny Kościołowi język części przedstawicieli elit oraz frustracja samych wiernych, świeckich i księży to coś, czego w tej skali nie widzieliśmy od dawna. Pytanie jednak, jaki skutek przyniosą te emocje. Czy czeka nas fala zobojętnienia, czy może jednak z gniewu wierzących może powstać reformatorski ruch działający na rzecz zmiany w Kościele? Sama sympatyzuję z tym ostatnim, ale to tylko nadzieja. Po biskupach niewiele się spodziewam, ale świeccy katolicy to śpiący olbrzym, który mógłby w bardziej aktywny sposób przebudzić się i bardziej zdecydowanie uczestniczyć w kształtowaniu Kościoła.
Przyszłość katolicyzmu w Polsce rozstrzygnie się nie tylko nad Wisłą. W wymiarze globalnym katolicyzm już dziś mierzy się zagadnieniami, które prawdopodobnie zdominują kształt światowej debaty w najbliższym dziesięcioleciu. Chodzi przede wszystkim o rosnącą policentryczność polityki światowej, w której coraz większą rolę odgrywają silne kraje i gospodarki spoza obszaru wpływów chrześcijaństwa. Malejąca rola Europy jest już zresztą bardzo widoczna w Kościele katolickim, a większość jego członków mieszka w krajach globalnego Południa. I to stamtąd, w coraz większym stopniu, wywodzić się będą jego kadry.
Dobitnie przypomina o tym pontyfikat pochodzącego z Argentyny papieża Franciszka, który akcentuje problemy ekologii oraz nierówności i biedy. Widać to w treści nauczania, choćby ekologicznej encyklice Laudato si, ale też w kardynalskich nominacjach. I tak biskup krakowski nie doczekał się członkostwa w ciele wybierającym następnego papieża, podczas gdy otrzymał je metropolita Jangonu w Mjanmie, czyli biskup kraju, w którym katolicy stanowią mniejszość, ale który znajduje się w centrum problemów związanych z kryzysem klimatycznym.
Przyszłość zaczyna rozstrzygać się już teraz
Za sprawą skandalu pedofilskiego w Kościele w sensie globalnym po raz kolejny tempa nabrała ogólna debata poświęcona strukturom władzy w łonie tej instytucji. Koncentruje się ona na kwestii ewentualnej reformy, która miałaby skutkować większą przejrzystością i umożliwiać pociąganie biskupów do odpowiedzialności. To zaś może wpływać na rzeczywistość Kościoła w Polsce, zarówno jeśli chodzi o pozycję biskupów, jak i możliwość inspirowania wiernych do dyskusji o możliwych alternatywach.
Kształt polskiego Kościoła w najbliższej dekadzie zaczyna rozstrzygać się już teraz. Podobno złe prognozowanie przyszłości to takie, które pozostawia nas w strefie komfortu. Dobre z kolei skupia się na kwestiach, na które mamy wpływ. Być może polscy katolicy powinni zacząć od zagwarantowania sobie większego wpływu na kształt Kościoła albo uwierzyć, że już go mają i nie czekając na biskupów, zacząć rozwiązywać problemy. Zwłaszcza jeśli chcą, by Kościół był nie tylko istotnym społecznym aktorem, ale przede wszystkim strażnikiem nadziei w szybko zmieniających się i niepewnych czasach.