W połowie grudnia 2019 r. w Waszyngtonie został złożony pozew przeciwko technologicznym gigantom – Dellowi, Microsoftowi, Tesli, Apple’owi i Google’owi. Prawnicy z organizacji International Rights Advocates w imieniu 14 rodzin z Demokratycznej Republiki Konga oskarżyli te przedsiębiorstwa o czerpanie korzyści z pracy dzieci przy wydobyciu kobaltu
Kobalt za sprawą technologicznej rewolucji stał się jednym z surowców najbardziej poszukiwanych przez największe firmy technologiczne. Wydobywaniu i sprzedaży metalu towarzyszą jednak ogromne kontrowersje. Przedstawiciele International Rights Advocates twierdzą, że mają dowody na zachęcanie właścicieli kopalń do tego typu praktyk. „Sektor wydobywczy opiera się na pracy dzieci, a światowe firmy poszukują kobaltu po możliwie najniższych kosztach” – podkreślił reprezentant oskarżycieli Roger-Claude Liwanga.
Kobalt podbija światowy rynek
Odkryty w 1735 r. przez szwedzkiego chemika Georga Brandta niebieskoszary metal początkowo był stosowany jako barwnik wyrobów ceramicznych, później zaczęto używać go także do sterylizacji sprzętu medycznego i podczas radioterapii. Prawdziwą karierę kobalt zaczął robić w XXI w., gdy odkryto, że jest on w stanie wytrzymać bardzo silne nagrzewanie się baterii jonowo-litowych w smartfonach, laptopach i samochodach elektrycznych. Eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego prognozowali, że do 2025 r. światowa sprzedaż pojazdów elektrycznych wzrośnie do 10 mln rocznie, co potroi zapotrzebowanie na ten surowiec. Podobne prognozy przedstawiła także CRU Group, niezależna londyńska firma zajmująca się analizą rynku wydobywczego.
Kobalt w przyrodzie nie występuje samodzielnie, powstaje przede wszystkim jako produkt uboczny pozyskiwania miedzi albo niklu. Nie jest też powszechnie dostępny. Niewielkie złoża są rozrzucone po całym świecie, ale blisko 60 proc. udokumentowanych zasobów znajduje się w zagłębiu Katanga w Demokratycznej Republice Konga. Złoża w tym szalenie niestabilnym regionie Afryki znajdują się tuż pod powierzchnią, w związku z czym spora część wydobycia odbywa się w sposób niemalże rzemieślniczy. W kopalniach tego typu wydobywane jest 10-25 proc. kobaltu w skali globalnej (w przypadku Konga jest to 40 proc. wydobycia). Resztę stanowią kopalnie przemysłowe kontrolowane przez międzynarodowe koncerny.
To duży i zyskowny biznes. Rosnący popyt w połączeniu z niezrównoważoną podażą sprawił, że w latach 2016-2018 wartość kobaltu na Londyńskiej Giełdzie Metali wzrosła o 270 proc. W szczytowym momencie tona tego metalu kosztowała 90 tys. dol. Jeśli spełnią się prognozy dotyczące jego zapotrzebowania, to jako chwilowy należy traktować obecny spadek ceny do 32 tys. dol. za tonę. Wynika on przede wszystkim z wolniejszego, niż się spodziewano, rozwoju rynku samochodów elektrycznych.
Dramatyczne warunki pracy
W 2015 r. Amnesty International opublikowało raport, w którym szczegółowo opisano fatalne i niebezpieczne warunki panujące w kopalniach w Demokratycznej Republice Konga. Praca trwa 10-12 godzin dziennie, odbywa się bez żadnego specjalistycznego sprzętu i zabezpieczenia. Urazy i wypadki, często kończące się kalectwem lub nawet śmiercią, nie są niczym wyjątkowym. Do mediów przebijają się tylko najtragiczniejsze incydenty, jak historia z września 2015 r., gdy 13 osób zginęło po zawaleniu się tunelu w Mabaya.
Górnikom nie przysługuje żadne ubezpieczenie czy odszkodowanie. Płaca uzależniona jest od ilości wydobytego materiału – waha się od 1 do 3 dol. dziennie. W raporcie podkreślono, że wdychanie toksycznego pyłu, jaki powstaje przy rozłupywaniu kamieni, ma negatywny wpływ na układ oddechowy, a w przypadku kobiet występują również problemy z ciążą. Najwięcej kontrowersji budzi wykorzystywanie do pracy dzieci. Szacunki UNICEF-u z 2014 r. mówią o 40 tys. małoletnich pracujących w rejonie Katangi.
Od dłuższego czasu trwa dyskusja o stworzeniu „zielonych łańcuchów dostaw”, które miałyby wykluczyć dostawców działających nieetycznie i łamiących prawa człowieka. Jednak na razie nie powstały szersze regulacje (na wzór obowiązujących w Unii Europejskiej i USA) w przypadku tzw. materiałów konfliktowych, za jakie uważa się złoto, tantal, cynę i wolfram. Nabywające je firmy każdorazowo muszą przestrzegać zasad „należytej staranności” (ang. due diligence). W przypadku kobaltu tylko nieliczni nabywcy skrupulatnie sprawdzają pochodzenie zakupionego towaru – większość zasłania się niewiedzą i trudnościami, jakie wynikają z długości i złożoności łańcucha dostaw.
Metal przechodzi z rąk do rąk, pokonuje wiele granic i tysiące kilometrów. Skalę komplikacji pokazali dziennikarze „The Washington Post” w swoim śledztwie z 2016 r. W skrócie: z małych lokalnych kopalń kobalt trafia do chińskich firm, przede wszystkim Congo Dong Fang International Mining, które zdominowały afrykański rynek. Następnie przez porty Tanzanii i Republiki Południowej Afryki opuszcza kontynent i trafia do Azji, gdzie produkowana jest większość baterii litowo-jonowych. Kupują je następnie technologiczni giganci, którzy używają ich w swoich produktach.
Surowcowa klęska urodzaju
Pieniądze ze sprzedaży kobaltu mogłyby być jednym z czynników napędzających rozwój Demokratycznej Republiki Konga, ale tak się nie dzieje. To paradoks wielu krajów Afryki. Kontynent, który posiada przebogate złoża zasobów naturalnych – poza kobaltem także złota, diamentów, ropy naftowej, gazu ziemnego, miedzi, srebra, platyny, boksytów, żelaza i wielu innych – jest jednocześnie najbiedniejszym.
Blisko 60 lat po rozpadzie systemu kolonialnego w Afryce zasadne jest pytanie, na ile odpowiada on za kondycję wielu państw, a na ile odpowiedzialność ponoszą sami Afrykanie. Państwa europejskie w erze kolonializmu uczyniły z Afryki surowcowe zagłębie i dostarczyciela siły roboczej. W wyniku dekolonizacji władzę przejęli miejscowi przywódcy, często nieprzygotowani do rządzenia państwami, których sztucznie wytyczone granice nie uwzględniały skomplikowanej struktury etnicznej. Dawne metropolie, często pod płaszczykiem międzynarodowych koncernów, chciały zachować swoje wpływy i ciągłość dostaw. Ubijały interesy z autorytarnymi władcami, przymykając jednocześnie oczy na łamanie praw człowieka i korupcję. Fortuny zdobyte na sprzedaży cennych minerałów i metali szlachetnych wykorzystywano do zapewnienia pomyślności własnych plemion i rodów. W ten sposób powstała funkcjonująca do dziś, sięgająca najniższych szczebli, piramida klientelizmu.
Ludzie, którzy zarabiają kilka dolarów dziennie i funkcjonują w skrajnie skorumpowanym systemie, z czasem sami mogą stać się jego częścią. Dobrym przykładem jest rynek wydobycia złota. Szacuje się, że pomimo tego, iż jest to zajęcie niebezpieczne i wyniszczające dla organizmu, z nielegalnego wydobycia utrzymują się obecnie 54 mln mieszkańców kontynentu. Skalę zjawiska podsycają boom cenowy i powrót złota do łask na światowych rynkach – za kilogram płaci się obecnie 50 tys. dol. Kolejny czynnik to trudności, z jakimi borykają się przemysłowe kopalnie. W RPA, która niedawno utraciła pozycję lidera wydobycia na rzecz Ghany, spadek produkcji związany jest z rosnącymi kosztami, strajkami oraz trudnościami w eksploatacji coraz głębiej znajdujących się pokładów kruszcu.
Skupem złota zajmują się syndykaty. Przemycają one towar przez nieszczelne granice i zacierając ślady pochodzenia, wywożą poza kontynent. Państwa afrykańskie co roku tracą miliardy dolarów na nieopodatkowanym eksporcie surowca. Trafia on przede wszystkim do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, będących bramą na światowy rynek.
Dane celne z 2016 r. wskazują, że luka pomiędzy zadeklarowaną wartością importu Emiratów a eksportem państw afrykańskich wynosi co najmniej 67 ton czystego złota o wartości blisko 4 mld dol. Błędne koło nie zostanie przerwane, dopóki nie powstaną odpowiednie regulacje prawne i efektywne mechanizmy kontroli oraz nie poprawią się warunki pracy afrykańskich górników.