Na każdą osobę powinna przypadać określona liczba metrów kwadratowych. Liczą się odległości – droga do łazienki, gaśnicy, droga ucieczki i czas dojazdu służb porządkowych. Ale co zrobić, by zapobiec zjawisku wykluczenia migrantów?
KAROLINA ANNA KUTA: Jak wygląda planowanie obozu dla uchodźców?
KACPER KĘPIŃSKI*: Budowa obozu to zazwyczaj decyzja czysto polityczna. Później architekci muszą znaleźć odpowiedzi dotyczące m.in. tymczasowego charakteru takiego miejsca. Obozy są traktowane jak noclegownie, przystosowane do zapewnienia przetrwania. Wykorzystane do ich budowy materiały nie są najlepszej jakości, a intensywność użytkowania – ogromna. Dlatego powstałe konstrukcje bardzo szybko tracą swój pierwotny kształt, wygląd i właściwości.
Wszystkie parametry regulujące planowanie obozów, zaproponowane przez organizacje międzynarodowe, są wyrażone w liczbach. Nie mówią nic o kształtowaniu jakości miejsc wspólnych czy zamieszkania. Na osobę powinna przypadać określona liczba metrów kwadratowych. Liczą się odległości – droga do łazienki, gaśnicy, droga ucieczki, możliwość obserwacji mieszkańców i czas dojazdu służb porządkowych.
Na podstawie tych samych wytycznych można zaprojektować dwa typy obozów: inżynieryjno-techniczny, optymalnie wykorzystujący teren i przepisy, albo obóz oddający mieszkańcom przestrzeń na coś więcej niż tylko przetrwanie. Czas funkcjonowania obozów zazwyczaj wydłuża się względem pierwotnych założeń. Są jednak też przypadki, że czas ten radykalnie się skraca – jak w przypadku obozu La Liniere we Francji, gdzie prowadziłem badania, a który został zamknięty po nagłym pożarze.
Czym wyróżniał się obóz La Liniere?
Tamtejsze merostwo do udziału w pracach nad planem obozu zaprosiło organizacje pozarządowe, zajmujące się problemami uchodźców, m.in. francuskie Actes et Cités. Ta organizacja jako jedyna zatrudniała architektów. Przeprowadzono szeroki projekt badawczy, w którym uczestniczyły lokalne władze, studenci czy szkoły. Merostwo Grande-Synthe od początku były zainteresowane pomocą humanitarną i obecnością uchodźców na ich terenie. Wiedzieli, że kilkadziesiąt kilometrów dalej – w Calais – nikt migrantów nie chce.
W pierwszej kolejności organizacja Lekarze bez Granic (MSF) zaprojektowała przestrzeń na podstawie norm UNHCR. Propozycja została jednak odrzucona przez inne zaangażowane w powstawanie obozu stowarzyszenia. Postanowiono wtedy zaplanować miejsce, gdzie odgórna kontrola i sztywny układ schronów zostaną zastąpione strukturą bazującą na zaangażowaniu mieszkańców.
W ramach projektu studenci, opierając się na rozmowach z migrantami z Calais, przygotowali tysiące rysunków pokazujące tworzone przez nich oddolnie układy obozowisk. Wśród przybyłych znalazły się grupy, które układały schrony czy namioty w okręgi, konstruując centralne place. Niektórzy organizowali się „parami”, np. po dwie rodziny. Na podstawie rozmów i rysunków zaplanowano zupełnie nowy układ urbanistyczny. Obóz La Liniere został wytyczony po łukach, wzdłuż placów, tworząc strukturę bazującą na zabudowie miejskiej. Nie francuskiej, a wywodzącej się kulturowo z obszarów, z których przybywali migranci.
Władze i mieszkańcy od początku chcieli, żeby obóz stał się kwartałem miasta.
Tak, ale przeszkadzała lokalizacja. W Grande-Synthe na budowę obozu udało się wygospodarować teren bardzo odizolowany, choć położony w miarę blisko centrum.
Z jednej strony biegła autostrada, z drugiej – tory kolejowe. Dla władz centralnych, które były przeciwne powstaniu La Liniere (po problemach z tzw. Dżunglą w Calais – red.), była to dogodna sytuacja. Obóz miał tylko jedno wejście, którego należało pilnować. Natomiast dla miasta był to koszmar – jedno wejście i jedna droga oznaczały tłumy ludzi maszerujących ulicami czy poboczami.
Obóz nie istniał długo – został otwarty w marcu 2016 r., a zamknięty w kwietniu następnego roku, po pożarze.
Każdy domek w La Liniere ogrzewano piecykiem na benzynę. Taki był wybór zarządzających organizacji, choć niejednomyślny. Wiosną 2017 r. nie spłonął jednak cały obóz. Zaskakujące jest, jak szybko zniknęły jego zgliszcza i pozostałości. Kiedy wyjeżdżaliśmy, migranci znowu wylądowali w lesie – tam, gdzie koczowali przed powstaniem obozu.
Czyli, mówiąc jedynie o kwestiach związanych z organizacją przestrzeni, nie był to obóz idealny.
Oczywiście, że nie. Wspólne kuchnie zaprojektowano dla 50 domów. Dla osób samotnych było to znośne rozwiązanie, ale rodziny dobudowywały sobie kuchenki i spiżarnie, tworząc bardziej intymną przestrzeń. Jeśli z rodziną był ojciec, zazwyczaj mieszkał w dobudowanej części, słabo izolowanej, najzimniejszej. W środku rezydowała kobieta z dziećmi.
Pierwszy obrazek, widoczny po wejściu do obozu, to wracający w debacie publicznej „młodzi mężczyźni ze smartfonami”. Oni są tak bardzo widoczni, bo właśnie tak projektuje się takie obiekty! Przy wejściu stoi barak, który służy do ładowania telefonów. A rodziny z dziećmi, ukryte w schronach, podciągają do siebie prąd ze wspólnych kuchni czy łazienek.
Jak taki obóz miałby zostać częścią miasta?
O integracji z miastem nie można rozmawiać na pewno w kategoriach wizualnych. Obóz nie będzie wyglądać jak inne dzielnice. Chodzi o jego funkcje oraz kwestie postrzegania migrantów. Na przykład ich dzieci mogą korzystać z lokalnych szkół, migranci pojawiają się w tych sklepach, w których robią zakupy mieszkańcy. Wtedy korzystają ze wspólnej infrastruktury – obóz stopniowo zostaje funkcjonalnie wcielany w tkankę miejską.
Niestety, obóz długo będzie wyglądać jak slumsy, bo nimi po prostu jest. W Europie dzielnice biedy to zresztą nieodległa historia. Zaraz po wojnie we Francji slumsy były w każdym mieście, a międzywojenne peryferie warszawskiego Żoliborza nikomu nie kojarzyły się z willami i ogrodami. Wygląd to kwestia przejściowa.
Trzeba też pamiętać, że obozy dla uchodźców są zazwyczaj projektowane w obliczu nagłej potrzeby. Regularny proces inwestycyjny trwa co najmniej dwa–trzy lata. Tymczasem zazwyczaj ci ludzie już przybyli albo przybędą za kilka miesięcy. To nie jest czas, w którym da się zbudować coś na stałe. Trudno zaplanować formę, która miałaby zostać skończona, wystarczająca i niezmienna. W krótkim czasie i w ograniczonej przestrzeni można za to projektować formy otwarte na modyfikację.
Jak?
Warto wykorzystać budynki, które już mamy. Można oczywiście wpaść w pułapkę, jeśli pójdziemy w stronę Tempelhof (lotnisko w Berlinie, które w 2015 r. przekształcono w obóz dla uchodźców – red.) i wypełnimy halę kontenerami. Nie będzie się dało tam mieszkać, będzie za głośno.
Ale można zaplanować przekształcanie się konstrukcji, tak jak było w przypadku np. osiedla domków fińskich na Jazdowie w Warszawie, postawionego zaraz po II wojnie światowej. Domki, podarowane przez Finlandię jako wojenne zadośćuczynienie dla ZSRR – według planów przez pięć lat – miały pełnić funkcję tymczasowego mieszkania. Dzięki temu, że były formą otwarta na modyfikacje, stoją do dzisiaj i przekształciły się w miejsce wydarzeń społeczno-kulturalnych.
Jaką rolę w procesie planowania obozu mogą odegrać architekci?
Są dwa momenty, kiedy mogą szczególnie pomóc. Schrony nie powinny być projektowane jako produkty zamknięte – pudełka, kontenery – warto zostawić spore pole do adaptacji.
Przy planowaniu samego obozu trzeba zastanowić się nad dostosowaniem przestrzeni, na ile to możliwe, do schematów obowiązujących w miejscach, skąd pochodzą migranci. Bazując na międzynarodowych normach, wystarczy, jak w La Liniere, zamiast budowania w linii prostej, zakrzywić ją i stworzyć malutki placyk, który będzie funkcjonował jako centrum życia społeczności. To dużo zmienia w odbiorze przestrzeni, pozwala na jej oswojenie i wzięcie odpowiedzialności za otoczenie. Ale trudno o takie działania, bo zajmujące się planowaniem obozów osoby nie mają nieraz odpowiedniej wiedzy i kompetencji projektowych. Skupiają się jedynie na parametrach.
Czy adaptacje i przeróbki to na pewno dobry pomysł? Brzmią jak budowlana samowolka.
Międzynarodowym organizacjom, które zajmują się obozami, łatwiej jest zarządzać czymś, co wygląda tak samo w różnych krajach.
Ale z drugiej strony – ani uniwersalność, ani sterylność nie pozwalają ludziom poczuć się bezpiecznie. Często zapominamy, że to osoby, które przybywają z bardzo różnych kontekstów kulturowych i przestrzennych. Mamy za sobą przecież podobne doświadczenia, wspominając choćby Nową Hutę w Krakowie – idealne miasto, w którym w łazienkach trzymano trzodę chlewną, a między blokami zakładano sady.
Ważna jest jednak asysta w późniejszych zmianach. Architekci mogą dostarczać narzędzi czy pomysłów. Załóżmy, że mieszkańcy obozu co jakiś czas dostają albo znajdują płachty, kawałki blachy falistej, sklejki, płytę meblową. Wiedząc, jak zbudowane są schrony, architekci są w stanie zaprojektować najprostsze i najbardziej efektywne rodzaje łączeń materiałów. Migranci często robią to na wyczucie.
Dzięki przeróbkom i adaptacjom mieszkańcy widzą, który schron jest ich. Nawet jeśli dzieci mogą się uczyć w lokalnych szkołach, rodzice zazwyczaj nie mogą pracować. Często jedynym zajęciem, które wykonują w ciągu dnia – poza gotowaniem – jest właśnie praca przy domku. Przeróbki, szukanie materiałów i montowanie ich to próby udomowienia przestrzeni.
A co z kwestią finansowania?
Rolą architekta jest zapewnienie pomysłów, żeby wykorzystać nawet bardzo ograniczone środki i zasoby tak, by obóz funkcjonował i wyglądał znośnie. Uściślając – chodzi o znalezienie balansu między jakością, efektywnością i ceną. Dużo zasobów się marnuje, kiedy nie wiadomo, jak wykorzystać materiał, czy brakuje wiedzy o tym, jak izolować rozbudowaną przestrzeń.
Budowa wielu obozów, które powstały we Francji, była koordynowana przez firmy, które odpowiadają za stawianie miasteczek namiotowych na festiwale muzyczne. To często potrzebny know-how, uwzględniający kanalizację, wywóz śmieci, światło, porządek, kontrolę dostępu. Jednak festiwal trwa tydzień i chodzi o to, żeby nic się nie stało, a w projektowaniu obozu powinny być uwzględniane też inne cele.
Znając trendy, badania i liczby, można spodziewać się, że migracja do Europy będzie rosnąć. Pomijając kontekst polityczny, jak można zaplanować architektoniczną strategię budowania obozów w Polsce?
Nie powinniśmy myśleć o projektowaniu obozów jako oddzielnej dziedzinie. Raczej o przygotowaniu miast na przyjęcie osób w potrzebie.
Wyobrażam sobie obóz-dzielnicę np. na fragmencie pl. Defilad w Warszawie. To duży obszar w centrum miasta, który nie wykluczałby uchodźców przestrzennie i wizualnie z krajobrazu metropolii.
To bardzo proste – jeśli będą niewidoczni, nie będą się integrować z lokalną społecznością. Widoczność migrantów jest dużo ważniejsza od tego, jak obóz wygląda czy co oni w nim robią. Jeśli lokalna społeczność widzi dzieci migrantów w ciągu dnia, z czasem postrzegają przybyłych jako element swojej codzienności.
Dla Warszawy zagospodarowanie pl. Defilad jest teraz wielkim problemem, natomiast zauważmy też potencjał. Miasta powinny mieć miejsca niedopowiedziane, ale zazwyczaj są one urządzone na każdym kilometrze kwadratowym, zaczyna brakować terenów otwartych czy celowo niezagospodarowanych. To, co w przyszłości zaprojektujemy, przyjmując ludzi w potrzebie, będzie łatwiejsze do realizacji.
*Kacper Kępiński – architekt, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej, stypendysta rządu francuskiego na Ecole Nationale Supérieure d’Architecture de Paris-Belleville. Współzałożyciel krakowskiego stowarzyszenia Przestrzeń-Ludzie-Miasto. Kierownik działu projektów zewnętrznych i wystaw w Narodowym Instytucie Architektury i Urbanistyki. Członek rady Fundacji Instytut Architektury, brał udział w przygotowaniu wystaw i projektów edukacyjnych.
Cztery żywioły na granicy Unii Europejskiej – przeczytaj artykuł w Holistic News