O ucieczce z miasteczka, do którego weszły wojska amerykańskie, rosyjskie, syryjskie, tureckie i kurdyjskie pisze nasz korespondent
Muhammed Ali siedzi na plastikowym krześle przed jednym z nielicznych otwartych sklepów. Na jego twarzy maluje się niepokój i zagubienie. Ludzie pakowali swój dobytek z domów i sklepów na ciężarówki. Wielu już wyjechało. Ulice szybko stawały się puste.
„Przyszła do mnie córka i powiedziała, że wszyscy sąsiedzi w naszym budynku wyjechali” – przyznaje Ali. „Jeśli znalazłbym samochód, wyjechałbym od razu” – dodaje.
To nie jest prawdziwe imię. Ma ciągle nadzieję, że wróci do domu, więc nie chce narazić się na problemy.
Tall Tamr w północnej Syrii zamieszkuje ludność kurdyjska i arabska, poza muzułmanami są też chrześcijanie. W 2004 r. zamieszkiwało go niemal 7,3 tys. mieszkańców.
Kurd Ali siedzi w pobliżu kościoła. Miasto zaczęło pustoszeć po tym, gdy nacierające arabskie bojówki wspierane przez Turcję zajmowały kolejne wioski w jego pobliżu. W szeregach syryjskiej armii panował chaos i wyglądało na to, że żołnierze mają zamiar wycofać się z zajmowanych pozycji. To otworzyłoby drogę do miasta.
Gdy kurdyjscy bojownicy podpalili doły wypełnione ropą wokół Tall Tamr, niebo nad miastem spowił czarny dym. Wszystko po to, by tureckie drony i samoloty miały utrudnione zadanie. Mieszkańcy spodziewali się najgorszego. Na miasto po raz kolejny w ciągu ostatnich dni padł cień potencjalnej ofensywy.
Zaczęło się od ostrzału i nalotów
W dniu, gdy rozmawialiśmy, Ali był w Tall Tamr raptem od kilku dni. Rodzinne Ras al-Ajn – czy jak nazywają je Kurdowie Serê Kaniyê – opuścił 9 października. Przygraniczne miasto było jednym z dwóch pierwszych celów tureckiej operacji Źródło Pokoju. Celem Ankary jest utworzenie pasa bezpieczeństwa wzdłuż całej granicy turecko-syryjskiej. W pierwszej fazie operacji zajęty miał zostać zajęty obszar o długości 120 km – od Tall Abjadu do właśnie Ras al-Ajn.
Atak poprzedziło wycofanie się amerykańskich żołnierzy z tych terenów, a także deklaracja Białego Domu, że nie będą się angażować po żadnej ze stron. Stany Zjednoczone wspierają Kurdów od 2014 r.
Źródło Pokoju rozpoczęło się od ostrzału artyleryjskiego i nalotów. Następnie granicę przekroczyły arabskie ugrupowania składające się z Syryjczyków współpracujących z Turcją. Oficjalna nazwa to Syryjska Armia Narodowa, choć na miejscu siły te najczęściej są określane mianem Wolnej Armii Syrii – tak nazywały się grupy antyrządowe walczące z władzami od 2011 r. Lekko uzbrojone kurdyjskie bojówki nie miały szans w starciu z jedną z czołowych armii NATO.
Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka od początku operacji w północnej Syrii zginęło ponad 700 osób, z czego ponad jedną piątą stanowili cywile.
Jedyne, co wziąłem, to własne dzieci
Gdy na Ras al-Ajn zaczęły spadać pociski i bomby, Ali – wraz z trójką dzieci i siostrą – udał się do jednej z wiosek oddalonej o 13 km od miasta. Nie mają własnego samochodu, więc część trasy pokonali na piechotę, potem ktoś ich podwiózł. Brak własnego pojazdu oznaczał, że musieli zostawić praktycznie cały dobytek. W tym sklep z ubraniami, który – jak twierdzi Ali – został okradziony pod jego nieobecność. „Jedyne, co wziąłem, to własne dzieci” – mówi.
Najbardziej szkoda mu, że nie mógł zabrać dwóch telewizorów, Koranu i kwiatów.
Spędzili tam dziewięć dni, bo ofensywa postępowała. Ali – podobnie jak wielu Kurdów – obawia się wspieranych przez Turcję bojówek. Są one powszechnie oskarżane o fundamentalizm religijny, przemoc i szabrownictwo. Internet obiegły filmy (często nagrywane przez same ugrupowania), na których widać, jak znęcają się nad zatrzymanymi bądź ciałami zabitych. Turcja wszczęła śledztwo w sprawie nadużyć w szeregach sprzymierzonych z nią grup zbrojnych.
Wioskę, w której był Ali, zamieszkiwała głównie ludność arabska. Spędził tam kilka dni. „Powiedzieli, że jak przyjdzie Wolna Armia Syrii i dowie się, że jestem Kurdem, to mnie zabiją” – twierdzi. Postanowił znowu wyjechać. Mniej więcej godzinę po tym, jak opuścił miejscowość, pojawiły się tam protureckie bojówki.
Sytuacja trudna do zrozumienia
Od początku wojny w Syrii, trwającej od 2011 r., w której zginęło ponad pół miliona ludzi, Ali nie musiał opuszczać swojego domu. To dosyć rzadki przywilej, bo ponad połowa mieszkańców dawniej 22-milionowego kraju doświadczyła jednego lub większej liczby przypadków przesiedleń. W tej części północnej Syrii, w której mieszkał Ali, nie dochodziło do ciężkich starć.
Wszystko zmieniło się 9 października. W ciągu trzech tygodni Ali musiał zostawić swój dom, a potem porzucić także tymczasowe schronienie. W trakcie naszej rozmowy rozważał wyjazd po raz trzeci. Dzwoniła do niego siostra z Hasaki, miasta oddalonego o 36 km na południowy wschód, które nie jest zagrożone ofensywą. Pytała, czy wyjeżdża. Ali był przytłoczony rozwojem sytuacji.
Wojna i zamieszenie polityczne uczyniła z Tall Tamr miasto, o którym nagle zaczęło się mówić. Gdy turecka ofensywa nabierała tempa, kurdyjskie bojówki zawarły porozumienie z Damaszkiem. Innymi słowy, niedawny sojusznik Stanów Zjednoczonych został wsparty przez armią rządową, za którą stoi Rosja i Iran. Na mocy porozumienia na linii frontu i terenach przygranicznych pojawiły się wojska, a także rosyjskie konwoje.
W międzyczasie Amerykanie zmienili swoją decyzję po raz kolejny. Nie wycofali się całkowicie – ich siły nadal są obecne w kilku miejscach w północno-wschodniej Syrii, m.in. na polach naftowych w prowincji Dajr az-Zaur.
Na mocy porozumienia zawartego między Moskwą a Ankarą w północnej Syrii pojawiły się rosyjsko-tureckie patrole.
W Tall Tamr i jego okolicach od kilku lat można było spotkać jedynie kurdyjskie ugrupowania i ich arabskich sojuszników, a także amerykańskich żołnierzy. Teraz po tych samych drogach zaczęły jeździć także wojska syryjskie, Rosjanie, Turcy, a w pobliżu były też wspierane przez Ankarę grupy zbrojne. Dochodziło do dziwnych sytuacji, gdy po tej samej drodze, ale w przeciwnych kierunkach jechały konwoje amerykański i rosyjski. Po niebie latały samoloty i nikt nie był pewien, do kogo należą. Łatwo można się pogubić.
„Ludzie nabawili się już zawrotów głowy. Patrzą w telewizor, a tam mówią o Amerykanach, Rosjanach i tureckich patrolach. Nikt już nie wie, o co chodzi” – przyznaje Ali.
Te ciągłe zmiany i niepewność jutra jeszcze wielokrotnie wzbudzały strach w mieszkańcach.
Co przyniesie jutro?
Po naszej rozmowie Ali wrócił do domu. Jego dzieci i siostra powiedziały, że też chcą wyjechać. Jeden z krewnych zgodził się przejechać ponad 90 km ze swojego domu, by ich zabrać. Trafili na noc do Hasaki. Ali przyznaje, że nie czuł się komfortowo w cudzym mieszkaniu. Wydawało mu się, że jest obciążeniem i nie chciał nadużywać gościnności.
Ali wykonał telefony do Tall Tamr i dowiedział się, że sytuacja się uspokoiła. Syryjska armia wróciła na pozycje, a kurdyjskie bojówki nie straciły zbyt dużo terenów. Alarm okazał się przedwczesny. Znowu ktoś ich podwiózł. Dlatego tego dnia Ali po raz kolejny siedział na plastikowym krześle przed sklepem. Nie wszyscy jednak postanowili wrócić. W mieście jest mniej ruchu niż wcześniej, a groźba ofensywy na Tall Tamr została odroczona, ale nie zniknęła. Dlatego niewykluczone, że Ali wraz z rodziną wkrótce opuści dom po raz czwarty.
Współpraca Raszwan Nabo