„Spotkałem w Czechach kilku księży z Polski, którzy chcieli wprowadzić tu polski model życia religijnego. To absolutnie nie zdało egzaminu, ludzie się zbuntowali” – mówi polski ks. Zbigniew Czendlik, który od 27 lat pełni posługę w Czechach, gdzie zyskał status równy celebrytom. „Nie jestem od tego, by komuś narzucać swój światopogląd czy swoją wiarę. Szanuję wolność drugiej osoby. Gdybym miał sobie wybrać jakiegoś ojca duchowego, to postawiłbym na ateistę” – dodaje
ŁUKASZ GRZESICZAK: Czytałem, że od księdza popularniejszy w Czechach jest tylko…
KS. ZBIGNIEW CZENDLIK: Nie powinien pan wierzyć we wszystko, co przeczyta…
Katolicki ksiądz, o którym piszą czeskie tabloidy, a my – Polacy – mamy wyobrażenie Czech jako kraju ateistów…
To w dużej mierze błędne wyobrażenie. Jestem księdzem tych czeskich „ateistów”. Czesi nie lubią instytucji, niespecjalnie chcą się przyznawać, że są wierzący. Nie dlatego, że nie wierzą, ale dlatego, by nikt nie identyfikował ich od razu z jakimś kościołem. Może właśnie dlatego jestem wśród nich popularny, bo Czech myśli w przedziwny sposób. Ksiądz to ktoś, kto ma blisko do Pana Boga, a kiedy ja będę się z nim kolegował, to w ten sposób i ja do Boga będę miał blisko. Trochę tak jakbym za kolegę miał przyjaciela prezydenta. Wiadomo, że to nigdy nie zaszkodzi, a czasem takie znajomości mogą się przecież przydać.
Myślę też, że przez sympatię do mnie wielu Czechów ujawnia swój stosunek do wiary i Kościoła oraz tęsknotę za wartościami, które Kościół reprezentuje.
Czesi są konserwatywni?
Nie lubię podziału na konserwatyzm i liberalizm – on niewiele tłumaczy. Zewsząd oskarżany jestem o liberalizm, a sam w pewnym sensie jestem tradycjonalistą, bo lubię starą, dobrą Anglię. Kościół to tradycja, z którą ludzie się identyfikują. W niej wyrośli ich rodzice czy dziadkowie. Uwielbiam film Zakazany owoc…
…Miloš Forman wcielił się w nim w rolę starego księdza.
Właśnie. Dwaj przyjaciele – ksiądz i rabin – zakochują się w jednej kobiecie. Ksiądz mówi tam, że wiara i chodzenie do kościoła to zupełnie dwie różne sprawy. Dla nas w Polsce to niemal synonimy. Jeśli w Polsce chodzisz do kościoła, to znaczy, że jesteś wierzący, a jeśli nie chodzisz, to znaczy, że jesteś niewierzący. W mojej ocenie to nie ma ze sobą nic wspólnego, to są dwie różne rzeczy.
Dlaczego?
Dróg do Pana Boga jest tyle, ilu ludzi na tym świecie. Czesi są większymi indywidualistami, idą do Boga, ale każdy po swojemu. Jeden potrzebuje iść w tłumie, więc idzie na pielgrzymkę czy do kółka różańcowego. Inny idzie po swojemu. Takich osób w Czechach jest bardzo wiele.
W Czechach zrozumiałem, że największym darem od Boga jest dar wolności. Kiedy brakuje wolności, nie ma miejsca na miłość. W czeskim Kościele czuć ducha wolności. Weźmy komunię świętą. Tutaj można ją przyjąć bezpośrednio do ust – jak mają to w zwyczaju Polacy – i na rękę. Dla mnie przyjmowanie komunii na rękę jest synonimem dojrzałości. Czesi pokazują, że nie muszą być karmieni jak niemowlęta. Uważają, że są na tyle dorośli, że mogą się sami nakarmić.
Podobnie wygląda sprawa piątkowego postu. Nie zawsze wiąże się on z odmówieniem pokarmów mięsnych, czasem wierni odmawiają sobie czegoś innego. Odpowiedzialność leży po ich stronie, to oni muszą wybrać.
Kiedyś wracałem z nart w Alpach, wtedy nie było jeszcze obwodnicy Wiednia i trudno było przejechać przez miasto. Zobaczyłem TIR-a na czeskich rejestracjach. Przylepiłem się do niego, będąc pewny, że mnie poprowadzi przez miasto. Tak skończyłem prawie pod Budapesztem, bo ślepo jechałem za tym kierowcą.
Dlaczego wiara Czechów jest tak inna od wiary Polaków?
Przyczynił się do tego czas komuny. Zresztą najlepiej pokazuje to moja historia. W Czechach jestem dlatego, że tu było bardzo mało księży. Jednak Kościół przeżył ten czas i żyje dziś swoim życiem. Czeski Kościół potrafił przeżyć bez swoich pasterzy. Wierzący zrozumieli, że Kościoła nie tworzą księża, biskup, ale parafianie. Oni mają swoje rodziny, dbają o swój Kościół, spotykają się na zebraniach, na których omawiają jego sprawy. Polska mentalność w tym zakresie jest trochę inna. Czesi dobrze wiedzą, że to oni stanowią Kościół.
Pierwsze księdza zaskoczenie, kiedy pojechał do Czech?
Myślałem, że jadę na misję zbawić i nawrócić czeskich ateistów. Jechałem z przekonaniem, że na miejscu będą kwiaty, dzieci zatańczą w strojach ludowych i zostanę przywitany chlebem i solą. Nikogo jednak mój przyjazd nie zainteresował. Przyjechałeś to przyjechałeś, zatem jutro pójdziesz do pracy. Bez zbędnych emocji.
Inaczej niż w Polsce?
Kiedy byłem na parafii w Chorzowie, rano zawsze miałem przygotowane śniadanie, potem obiad i kolację. Wiadomo, jako wikarzy mieliśmy sporo obowiązków, ale także zapewniony pełen serwis. W Czechach musiałem zapłacić rachunek za telefon, w Polsce płaciła mi go parafia. Dla mnie to był prawdziwy szok. Dostałem specjalne kupony, z którymi chodziłem na obiad na stołówkę w zakładach przemysłowych. W Czechach to normalne, że ludzie mają przerwę na obiad i chodzą na stołówkę. Byłem zaskoczony. Ja, katolicki ksiądz z posłaniem, musiałem chodzić między robotników, którzy jadali w robotniczych ubraniach. Stałem w kolejce po jedzenie, stołówka przypominała nieco więzienie. Nie byłem do tego przyzwyczajony.
Mój proboszcz w Náchodzie, u którego byłem księdzem, miał za sobą okropną przeszłość – był prześladowany przez komunistów, na starość chorował. W Czechach spotkałem bardzo wielu księży, którzy naprawdę nie mieli za sobą łatwego życia. Byli w więzieniach, pracowali w kopalniach uranu. Kiedy dziś ich spotykam, odkrywam, że to zwykle są ludzie bardzo młodzi duchem. To ludzie, którzy nie noszą w sobie poczucia krzywdy. Za to ci młodzi, którzy niewiele jeszcze doświadczyli, są emerytami serca.
Jako Polak spotkał się ksiądz z przychylnością wśród Czechów?
Wielu czeskich księży studiowało w Polsce, dlatego zna trochę polski i czyta po polsku. Polska była miejscem, z którego czeski Kościół mocno czerpał. Podobnie jak wszyscy Czesi, zwłaszcza w czasie tzw. normalizacji. Przy granicy oglądali polską telewizję, słuchali też Polskiego Radia, np. audycji „Zapraszamy do Trójki”. W ten sposób poznali polski big-beat, Czesława Niemena. Do dziś niektórzy Czesi wspominają te osobistości polskiej kultury, polskie filmy. Andrzej Wajda cieszy się w Czechach ogromną estymą, bardzo popularna jest też Agnieszka Holland. Polska bardzo Czechom imponowała. Trzeba pamiętać, że to dotyczy jednak inteligencji i dysydentów, a nie przeciętnych Czechów.
Polska i nasza kultura ma tutaj ciągle wielu przyjaciół?
Niestety nie ma ich za dużo. Czesi nie lubią Polaków. Zresztą mnie też Polacy denerwują. Wystarczy, że popatrzę, jak jeżdżą po czeskich drogach i jak się zachowują w Czechach. Kiedy jest korek na autostradzie, potrafią wyprzedzać z prawej strony awaryjnym pasem. Polacy w Czechach nie zachowują się specjalnie kulturalnie. Przyjeżdża ich tutaj coraz więcej, ale mają tendencję do bardzo głośnego zachowania. A Czesi są cisi, Czecha na ulicy nie usłyszysz, nie poznasz go w restauracji. Tego nauczyła ich komuna. Pamiętam jeszcze w latach 90., że gdy Czech chciał coś powiedzieć, to odruchowo patrzył, kto stoi obok niego i czy ewentualnie słyszy.
Narody, które mają dostęp do morza, są bardziej otwarte, podczas gdy te, które do tego morza dostępu nie mają – jak Czesi mieszkający w Kotlinie Czeskiej – są zamknięci. Z drugiej strony, Czesi w niektórych sprawach potrafią być bardzo otwarci.
Na przykład w temacie seksu?
Tak, ich podejście do seksu na pewno różni ich od Polaków, potrafią często o nim mówić bardzo otwarcie. Są też otwarci na światową teologię. Pamiętam czasy polskiego seminarium, gdzie ze światowych teologów czytaliśmy przede wszystkim Karla Rahnera. W Polsce ciągle cytuje się Jana Pawła II, a Kościół katolicki jest Kościołem papieża Polaka. Jan Paweł II nie był Czechem, gdyby nim był, być może sytuacja byłaby podobna, ale i rynek książki teologicznej jest bardziej otwarty niż ten polski.
Kupuje ksiądz polskie jedzenie, które w Czechach nie ma najlepszej prasy?
Specjalnie jeżdżę do Polski po produkty spożywcze, zresztą nie tylko dla siebie, bo ludzie stąd zamawiają je sobie u mnie. Nagonka na polską żywność w Czechach to sprawa polityczna. Nie spotkałem Czechów, którzy po powrocie z Polski nie byliby zafascynowani polskim jedzeniem. Wtedy szybko przestają wierzyć temu, co słyszą w telewizji.
O ile do nas wcześniej przyjadą…
Zawsze się zastanawiałem, dlaczego jest tak, że Polacy lubią Czechów, a Czesi Polaków – mniej. Szybko zrozumiałem, że naturalny szlak podróży prowadzi z północy na południe. Polacy i Czesi jeżdżą do ciepła, do Chorwacji, Włoch czy Hiszpanii. Tylko my, Polacy, mamy te Czechy po drodze. A ilu Czechów jeździ na północ? Niewielu. To tak jakby płynąć przeciw nurtowi rzeki. Tak samo – ilu Polaków jeździ do Finlandii czy Norwegii? Mało, tylko ci, którzy mają w tych krajach jakieś interesy. Polska jest krajem na północ od Czech, a ludzie mają tendencję jeździć z północy na południe.
Czyli tej asymetryczności w relacjach polsko-czeskich nie da się zmienić?
Może gdybyśmy co chwilę robili w Polsce mistrzostwa Europy w piłce nożnej z udziałem Czechów? Wtedy może udałoby się ten trend odwrócić. Mówię całkiem poważnie. Tego, co dla relacji polsko-czeskich zrobiły mistrzostwa Europy w 2012 r., nie można z niczym porównać. To jest jak z tą żywnością. Dziś Czechów straszą polskim jedzeniem w supermarketach. W 2012 r. straszono czeskich kibiców jadących do Wrocławia polskimi kibicami, złodziejami i bandytyzmem na stadionach. Jednak Czesi po przyjeździe szybko się zorientowali, jak w Polsce ich lubią i kochają. Więcej takich imprez, a myślę, że będziemy bratankami.
Zastanawiam się, czy ksiądz bardziej się czuje Polakiem, czy Czechem?
Jestem bezpaństwowcem. Nawet w języku. Nie pamiętam już polskiego, a jeszcze nie umiem czeskiego. Kiedy przyjeżdżam do Polski, czuję się obcokrajowcem. Od Polaków słyszę: „Ale pan ładnie mówi po polsku”. Ze wstydu nie przyznaję się, że jestem Polakiem i kłamię, że długo w Czechach uczyłem się polskiego. Wtedy przynajmniej myślą o mnie, że jestem inteligentny. Ciągle jestem pomiędzy. Jestem kosmopolitą – tam, gdzie jestem, tam czuję się dobrze.
Z czego to się bierze?
Może z tego mojego podróżowania i chęci poznawania świata. Pamiątki historyczne mnie niespecjalnie interesują, raczej oglądam je w albumie. Wolę restauracje, kawiarnie, puby. Kocham jedzenie, głównie po nie jeżdżę. I po to, by spotkać ludzi, poznać ich mentalność – to coś znacznie cenniejszego, niż zobaczyć wieżę Eiffla. Oczywiście byłem w Paryżu, ale nie robi to na mnie takiego wrażenia jak ludzie.
Dlaczego ksiądz stroni od koloratki?
Spotkałem się z zarzutem, że ksiądz bez koloratki to jak mąż bez obrączki. Dla mnie to jeszcze nic nie znaczy, bo ta obrączka może być pierwsza, druga lub dziesiąta. Tak samo o niczym nie świadczy koloratka. Nie noszę koloratki, a wszyscy wiedzą, że jestem katolickim księdzem. Zawsze powtarzam, że Kościół w Polsce jest inni niż ten czeski. Nie chcę powiedzieć, że lepszy czy gorszy, po prostu inny.
Spotkałem w Czechach kilku księży z Polski, którzy chcieli wprowadzić tu polski model życia religijnego. To absolutnie nie zdało egzaminu, ludzie się zbuntowali. Znów wracam do kwestii wolności. Nie jestem od tego, by komuś narzucać swój światopogląd czy swoją wiarę. Jeśli ktoś chce, przyjdzie do mnie i mnie zapyta. Szanuję wolność drugiej osoby. Gdybym miał sobie wybrać jakiegoś ojca duchowego, to postawiłbym na ateistę. Człowiek, który ma ten sam pogląd na wiarę jak ja, podobnie czuje Boga, niczym nie może mnie ubogacić. Ubogacić mnie może tylko ten, który myśli inaczej. Dlatego ateista byłby dla mnie najlepszym ojcem duchowym.
Chciałby go ksiądz nawrócić?
Nie robię tego. Dość już było w historii nawracania. Jan Bosko, który pracował z młodzieżą, mówił o stałej asystencji. Chodzi o to, by móc kogoś wesprzeć, kiedy jest się potrzebnym. To właśnie jest najważniejsze, a nie narzucanie swojej wiary drugiemu. Skąd pewność, że to właśnie moja droga do Boga jest tą jedyną możliwą? Nie sposób oddzielić wątpliwości od wiary. Wątpliwości są jej częścią. Sens życia nie spoczywa w znalezieniu, ale w ciągłym poszukiwaniu. Życie to ciągłe stawianie sobie pytań i szukanie odpowiedzi.
W Czechach ludzie zadają mi mnóstwo pytań. Zrozumiałem, że w Polsce, w seminarium poznałem wiele twierdzeń. Twierdzenie to nie jest odpowiedź, której ludzie tutaj potrzebują. Twierdzenia przydają się tylko na egzaminach, potrzebujemy ich, by skończyć szkołę. W którymś momencie trzeba zostawić to, co usłyszeliśmy w szkole, od pierwszego katechety czy proboszcza, i udać się w drogę. To zawsze wiąże się z ryzykiem, ale zawsze trzeba iść za nieznanym.
Zastanawia mnie, czy ksiądz zmieściłby się w polskim Kościele?
Dziś ze swoimi poglądami chyba nie. Może gdybym nie wyjechał do Czech, myślałbym inaczej. Może jednak bym miał te same poglądy i skończyłbym jak ks. Lemański? Naprawdę nie wiem. Mogę powiedzieć tylko, że jestem absolutnie lojalny. Nie potrzebuję występować w mediach, nie chcę krytykować w nich biskupa czy kolegów po fachu. Na świecie jest wielu ludzi, którzy pasożytują na innych. Ciągle definiują się, że nie są tacy jak Czendlik, Halík czy Duka. Wtedy zastanawiam się, jacy naprawdę są. Podobnie działają politycy, których napędza tylko to, że krytykują tego drugiego.
Co ksiądz myśli o Kościele w Polsce?
Nie podoba mi się jego zaangażowanie polityczne. Polityka i Kościół to dwie różne rzeczy. Powinniśmy być dumni, że Polska jest pluralistyczna i żyją w niej ludzie z różnymi poglądami. Jedna grupa nie może narzucać drugiej za pomocą polityki i religii swojego światopoglądu. Wiara jest indywidualną rzeczą każdego człowieka.
Mnie polityka nie interesuje. Tak jak kiedyś Kościół dzielił społeczeństwa, tak dziś robią to politycy. U mnie na plebani jest zakaz rozmowy na tematy polityczne. Nie interesuje mnie też, co się dzieje w polskim Kościele. Mam tyle problemów z samym sobą, że nie mam na to czasu.
Jak wygląda normalny dzień księdza?
Żaden do siebie nie jest podobny. Dziś przez całe popołudnie miałem do załatwienia wiele spraw administracyjnych, co prawda mam dwie asystentki, ale jedna jest właśnie na urlopie. Po południu przyjechał człowiek z Ołomuńca w sprawie pewnego artysty. Potem miałem nauki przedmałżeńskie, później ślub i trochę papierkowej pracy. Teraz rozmawiamy, potem o godz. 18 mam mszę, a o godz. 18.30 mam znowu ślub. Wieczorem pojadę do Pavlova, gdzie jutro z samego rana znów dam ślub. Kolejny w Ołomuńcu o godz. 14, potem wrócę do siebie, a o godz. 17 będzie kolejny ślub. Odprawię mszę, pójdę na imprezę, na którą zaprosili mnie młodzi. Tylko na chwilę, bo w niedzielę jadę do miejscowości Mariańskie Łaźnie na festiwal chopinowski, gdzie będę nagrywał program radiowy.
Na nudę ksiądz narzekać nie może.
W żadnym wypadku. Mam swoje programy radiowe, swoje programy telewizyjne. Na szczęście moje życie nie jest monotonne. Nuda potrafi zabić wszystko – życie partnerskie, małżeńskie. Jak mecz piłki nożnej czy przedstawienie teatralne są nudne, to przełączę lub wyjdę w połowie. Mam wrażenie, że i my w tym naszym Kościele też często jesteśmy nudni. Dzieci nie chcą czasem chodzić do kościoła, bo tłumaczą, że tam jest nuda. Dlatego stoję na stanowisku, że jak nuda, to przynajmniej krótka. U mnie msza w niedzielę trwa maksymalnie 45 minut.
Pochodzi ksiądz ze Śląska Cieszyńskiego, chodził do Liceum im. Kopernika w Cieszynie, tuż przy czeskiej granicy. Znał ksiądz czeski, zanim został kapłanem w Czechach?
Trzeba pamiętać, że Śląsk Cieszyński jest specyficzny. To obszar, gdzie w XX w. wybuchały krótkie konflikty graniczne między Polską a Czechami. Relacje polsko-czeskie są tam dalekie od ideału. Nie byłem zachwycony Czechami, propozycję wyjazdu tutaj odebrałem jako karę. Z zazdrością patrzyłem na kolegów, którzy pojechali do USA czy Wielkiej Brytanii. Przed przyjazdem do Czech znałem tylko dwa słowa: „Pozor vlak” („Uwaga, pociąg”).
Miał ksiądz problemy z językiem czeskim?
Czeski i polski są podobne, ale istnieją tzw. fałszywi przyjaciele, czyli słowa, które brzmią podobnie, ale znaczą zupełnie coś innego. Zaczynałem w Náchod – to niewielkie czeskie miasteczko przy granicy z Polską, obok Kudowy Zdroju. Przy granicy Czesi o wiele lepiej niż w głębi kraju rozumieją polski, dlatego przez Náchod przeszło sporo polskich księży. Czasem rozbawiałem tam ludzi swoim czeskim, nie nudzili się ze mną.
Kiedyś ktoś zadzwonił do księdza proboszcza, ten nie odbierał. Zadzwonił do mnie. Odebrałem. Mężczyzna zapytał, czy nie ma obok mnie księdza proboszcza. Powiedziałem, że „pošel”. Miałem na myśli, że gdzieś poszedł. Dopiero potem ktoś mi wyjaśnił, że „pošel” po czesku znaczy „zdechł” i tak się mówi raczej o zwierzętach.
Podczas pierwszych zakupów w Náchodzie postanowiłem kupić swoje ulubione płatki owsiane. Po czesku to są „ovesné vločky”. To był 1992 r., sklepów samoobsługowych nie było wtedy wiele, stanąłem więc w kolejce za ladą. Sklep spożywczy obok probostwa, wszyscy wiedzieli, że przyjechał do nich ksiądz z Polski, poznali, że to właśnie ja. Kupowałem mleko, bułki i przez pomyłkę poprosiłem o „vložky”, czyli po czesku o „podpaski’. Ekspedientka patrzyła na mnie bardzo dziwnie, a ja potwierdziłem, że chcę „vložky”. Przyniosła mi podpaski, byłem cały czerwony. Bardzo słabo znałem czeski, kolejka była ogromna, nie wiedziałem, jak wytłumaczyć, że doszło do pomyłki. Pewnie Czesi pomyśleli sobie, że w sprawa celibatu w Polsce wygląda inaczej niż u nich.
Szybko nauczył się ksiądz czeskiego?
Wielu moich polskich kolegów, którzy tutaj studiowali, mówi o wiele lepiej po czesku ode mnie. Wszystko zależy od tego, kiedy człowiek zacznie uczyć się języka. Jak zacznie jako student, z pewnością idzie to o wiele szybciej. Doskonałe rzeczy są nudne, dlatego nie chcę mówić doskonale po czesku. Przyciągam ludzi nie swoją doskonałością, ale niedoskonałością. Staram się być dobrze niedoskonały.
Kiedy ksiądz stał się w Czechach popularny?
Nie mam pojęcia. Podobnie czuję, kiedy pytają mnie, dlaczego zostałem księdzem. Tu z pewnością ważna jest rodzina, wychowawcy, środowisko, w którym się obracałem. Nigdy nie robiłem niczego, by być popularnym. To przyszło samo i rosło bardzo powoli. Sam interesowałem się bardzo tym, co dzieje się w Czechach, a to imponowało ludziom. Myślę, że w tym tkwi sukces.
Kiedy czeskie media zainteresowały się księdzem?
Prowadzę kronikę, znalazłem w niej pierwszy wywiad ze mną, który pochodzi jeszcze z początków mojej pracy w Náchodzie. Wystarczyło wtedy tylko, że przyjechał ksiądz z Polski. Myślę, że ogromne znaczenie dla mojej popularności w Czechach miał fakt, że dzięki przyjaźni z piosenkarką Lucie Bílą dostałem się do środowiska artystów. W ten sposób przylepiono mi nalepkę celebryty i bulwarowego księdza. Będę miał ją już chyba do końca życia. Dlatego napisałem książkę, by pokazać się nie tylko z perspektywy głupka z tabloidów, ale udowodnić światu, że coś w tej głowie jednak mam.
Kiedy podczas wspomnianych mistrzostw Europy w 2012 r. Polska grała z Czechami, komu ksiądz kibicował?
Wtedy poczułem, że jestem Polakiem. Jestem ogromnym kibicem polskiej reprezentacji. Moje serce płacze po tym, co pokazała Legia, Jagiellonia i Lech. Na mistrzostwa świata specjalnie kupiłem dres z napisem „Lewandowski”, ale w pierwszym meczu z udziałem Polaków zamieniłem go na czarną koszulkę żałobną. Na szczęście w innych dyscyplinach jest lepiej.
W Czechach mam swój ulubiony piłkarski klub. To Viktoria Pilzno. Kiedy przyjechałem do Czech, musiałem sobie wybrać jakiś klub. Czechy są podzielone między Spartę Pragę i Slavię Pragę. Zatem obie drużyny odrzuciłem na początku. Gdybym kibicował Sparcie, połowa Czechów byłaby przeciw. Podobnie byłoby, gdybym kibicował Slavii. Potem pomyślałem, że logicznie byłoby się opowiedzieć za Baníkiem Ostrawa. Jednak w młodości kibicowałem Ruchowi Chorzów i Górnikowi Zabrze, nigdy nie lubiłem GKS-u Katowice, a ten ostatni i Baník ze sobą współpracują. Drogą eliminacji odpadła Ostrawa. Wtedy pomyślałem, że dobrze byłoby, gdyby to był jakiś klub z miasta jak najdalej położonego od Lanškrounu, bo nie będę zbyt często mógł chodzić kibicować na stadion. I tak los padł na Viktorię Pilzno.
To mistrz Czech z 2018 r.
Naturalnie, mają przecież mnie.
Rozmawiał w Lanškrounie Łukasz Grzesiczak
O rozmówcy
*Zbigniew Czendlik (ur. 1964 r.) choć do liceum chodził w Cieszynie, przed wyjazdem do naszych południowych sąsiadów języka czeskiego nie znał. Po ukończeniu seminarium duchownego w Katowicach bardzo krótko pełnił posługę w Chorzowie. Ze Śląska w 1992 r. został wysłany do czeskiego Náchodu (rodzinne miasto Josefa Škvoreckiego), rok później trafił do parafii w Lanškrounie, gdzie został proboszczem. To 10-tysięczne miasteczko w województwie pardubickim na północy Czech. Ksiądz Czendlik należy do najpopularniejszych księży w Czechach, często występuje w mediach, ma też swój program w czeskiej telewizji i radiu.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Holistic.news w październiku 2018 r. Dziękuję Mariuszowi Szczygłowi i wydawnictwu Dowody na Istnienie za pomoc w zorganizowaniu wywiadu. Nakładem tej oficyny ukazała się książka czeskiej dziennikarki Markéty Zahradníkovej „Bóg nie jest automatem do kawy. Rozmowa z księdzem Zbigniewem Czendlikiem” w tłumaczeniu Julii Różewicz.