Instrumentalizacja historii to nie tylko polska specjalność. Od kilku lat lubują się w niej Czesi, zwłaszcza przy obchodach kolejnych rocznic inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r.
Z Pragi pisze Łukasz Grzesiczak
Dwa lata temu w rocznicę inwazji grupka kilku zapaleńców zaczepiała Czechów i turystów na placu Wacława, zwracając ich uwagę na zbrodnie systemu komunistycznego. Ich zaskoczenie było spore, ale impakt akcji – niewielki. Jednak już rok później wzburzony tłum protestował podczas oficjalnych państwowych uroczystości przeciwko udziałowi w nich premiera Andreja Babiša.
51. rocznica narodowej tragedii
We wczorajszym marszu w Pradze upamiętniającym inwazję z 1968 r. wzięło udział – wedle szacunków organizatorów – 10 tys. osób. Wzrost zainteresowania Czechów wydarzeniami sprzed 51 lat nie świadczy jednak o nagłym rozwoju pasji do historii, lecz o tym, że w dzisiejszych czasach inwazja stała się tematem politycznym, przez pryzmat którego rozpatrywana jest obecna sytuacja w kraju.
W pierwszym dniu inwazji w 1968 r. w obronie siedziby Czeskiego Radia (wtedy Czechosłowackiego Radia) przy ulicy Vajnorskiej 12 zginęło 17 osób. Stanęła tu barykada, później wojska radzieckie przypuściły szturm na budynek. Dziennikarze radiowi do dziś są symbolem oporu w 1968 r. W nocy z 20 na 21 sierpnia nadawali audycje, informowali także w obcych językach o sytuacji w Czechosłowacji, dodawali otuchy.
To właśnie dlatego główne uroczystości odbywają się co roku przed budynkiem radia. Myli się jednak ten, kto sądzi, że w ramach obchodów przed radiem przejeżdżają czeskie czołgi, a nad głowami latają kupione od Amerykanów samoloty. Obecność wojska ogranicza się do udziału wojskowej orkiestry dętej. Przedstawiciele władz składają wieńce, są wspomnienia, na koniec odśpiewany zostaje hymn.
Na uroczystości zapraszani są uczestnicy tamtych wydarzeń i mieszkańcy Pragi. Przed budynkiem stoi podest dla relacjonujących wydarzenie dziennikarzy i krzesełka dla tych, którzy potrzebują usiąść. Miejsc siedzących jest niewiele, tuż za nimi biegną linie tramwajowe. Te w czasie obchodów jeżdżą normalnie, a zaskoczeni turyści z pojazdów robią zdjęcia. O ile tylko jadą akurat starą 11, w której nie ma klimatyzacji i można bez trudu otworzyć okno.
Uroczystości bez prezydenta i premiera
W tym roku obchody przed radiem odbyły się w spokoju. Prezydent Miloš Zeman nie uczestnicy w nich z definicji, a premier Andrej Babiš zdezerterował po tym, jak w zeszłym roku tłum o mało nie uniemożliwił mu złożenia wieńca. Jego przeciwnicy uważali wtedy, że osoba współpracująca w przeszłości z czechosłowacką służbą bezpieczeństwa (StB) nie ma prawa składać hołdu ofiarom komunizmu.
W środę rano pojawili się za to marszałek sejmu Radek Vondráček z rządzącej partii ANO i marszałek senatu Jaroslav Kubera z opozycyjnej liberalno-konserwatywnej ODS. Był także prezydent Pragi Zdeněk Hřib z Partii Piratów i szef Czeskiego Radia René Zavoral. Głos zabrał również Peter Weiss, słowacki ambasador w Pradze. W uroczystościach wziął udział senator Jiří Drahoš, który przegrał w drugiej turze wyborów prezydenckich z Zemanem.
W wystąpieniach mowa była o Milanie Kunderze, cytowano także filozofów, pisarzy i historyków. Małe narody w miejsce chwały oręża wstawiają kulturę. Odwoływanie się do intelektualistów to jedna z rzucających się w oczy różnic między polskimi i czeskimi mówcami; poza tym Czesi mówią krótko i często patetycznie. Polacy skupiają się na bohaterstwie polskiego żołnierza i preferują „mowę-trawę”.
Symboliczna data mobilizuje protestujących
Obchody przed budynkiem radia mają charakter państwowy, a składanie wieńców nie przyciąga milionów telewidzów przed odbiorniki. Wszyscy za to czekali na demonstrację, którą na wieczór na placu Wacława zwołała organizacja Milion chvilek pro demokracii (Milion chwil dla demokracji). Mniejsze protesty zapowiedziano w innych częściach Czech.
Chvilky to bezpartyjna organizacja utworzona przez grupę znajomych, na czele której stoi 26-letni Mikuláš Minář. Działa od dwóch lat i zwraca Czechom uwagę na zagrożenia dla demokracji. W czerwcu w proteście przeciwko premierowi i prezydentowi wyprowadziła na ulicę ponad 300 tys. osób. Na Letnej w Pradze udało się wtedy zorganizować najliczniejszy protest Czechów po 1989 r.
„Symboliczna data, jaką jest rocznica inwazji, jest dobra dla mobilizacji protestujących” – mówi w rozmowie z Holistic.news Jan Škvrňák, czeski publicysta, komentator polityczny i historyk. „To nie nowość w przypadku tej organizacji. Milion chvilek pro demokracii pierwszy protest zorganizowało w rocznicę komunistycznego puczu z 1948 r. Kolejna wielka demonstracja ma odbyć się w 30. rocznicę wydarzeń 17 listopada 1989 r., czyli Aksamitnej Rewolucji, która doprowadziła do upadku komunizmu” – dodaje.
Tym razem Mikuláš Minář zwołał Czechów w 51. rocznicę inwazji na Czechosłowację, która przed laty tragicznie zakończyła proces demokratyzacji. Wielu Czechów pogodziło się wtedy z narodową tragedią, stawiając na życie prywatne i rezygnując z jego społecznego i politycznego wymiaru. Organizatorzy manifestacji chcieli także uczcić mniej znany fakt protestów, gdy Czesi i Słowacy próbowali zbuntować się przeciw radzieckiemu okupantowi. Władza krwawo stłumiła te próby – pięć osób zabito, wiele raniono.
„Demokracja nie jest nam dana raz na zawsze”
Choć powód manifestacji był historyczny, jej cel – jak najbardziej polityczny. Uczestnicy przynieśli flagi UE i transparenty, które mieli ze sobą podczas protestu na Letnej. Można było przeczytać na nich, że „Babiš jest kłamcą, współpracownikiem StB, złodziejem i komunistą”, a „Zeman jest człowiekiem Putina”.
Naturalnie upamiętniono także ofiary inwazji, ale tłum najgłośniej reagował na wypowiedzi komentujące obecną sytuację polityczną. Narracja, którą przedstawiają organizatorzy i uczestnicy protestu, jest czytelna i zrozumiała, a da się ją streścić hasłem z jednego transparentów: „Zatrzymajmy nową normalizację w reżyserii Zemana i Babiša”.
Obecna sytuacja, w sensie społecznym, przypomina nieco tę sprzed pół wieku. Podobnie jak wtedy Czesi żyją dziś głównie życiem prywatnym, nie angażując się w sprawy polityczne. W rezultacie dochodzi do powolnej erozji demokracji i oddawania kraju w ręce oligarchów, takich jak Andrej Babiš. Pojawia się jeszcze jedna analogia do wydarzeń sprzed pół wieku. Babiš jako były współpracownik służby bezpieczeństwa (on sam temu zaprzecza) ma być bezpośrednim spadkobiercą zbrodniczego reżimu sprzed lat.
Blisko z nim współpracujący prezydent Zeman, który nie szczędzi ciepłych słów i gestów Putinowi, jest zaś traktowany przez część opinii publicznej jako sojusznik dyktatora. „Demokracja nie jest nam dana raz na zawsze. Trzeba o nią dbać. Naszym celem jest zwrócenie uwagi Czechów na sytuację, w jakiej się znaleźli” – tłumaczy Holistic.news Mikuláš Minář.
„Ten reżim to jednak co innego – wszystko się zmieniło, nastał kapitalizm, Czechy są w Unii. Jeżeli już doszukiwać się podobieństw do tego, co działo się po roku 1968, to może w tym, że do władzy dostali się, i dostają się dziś, ludzie bez poglądów, karierowicze. W czasach normalizacji wielu już nie wierzyło w komunizm, ale chcieli władzy. Babiš z Zemanem też nie wierzyli i nie wierzą, chcą tylko systemu, który pozwoli im wygodnie rządzić, a w przypadku Babiša także ocali go przed więzieniem za nieczyste zagrywki biznesowe. Porównania z okresem normalizacji moim zdaniem są na wyrost” – uważa Jan Škvrňák.
Historia ofiarą politycznej rozgrywki
Babiš w tym roku skapitulował – mając w pamięci zeszłoroczne gwizdy i skalę protestu na Letnej nie wziął udział w obchodach przed budynkiem Czeskiego Radia. Trzeba jednak pamiętać, że choć protesty przeciwko niemu jednoczą 300 tys. osób, to mimo to pozostaje najpopularniejszym czeskim politykiem. Czeskim, choć jest Słowakiem i do powrotu na Słowację zachęcają go często protestujący. W czym więc tkwi jego sekret?
Jest pracowity, ściska ręce wyborcom w każdym zakątku Czech, pozostaje znienawidzony przez praską kawiarnię, jak złośliwie nazywa się rzekomo nie znających prawdziwego życia intelektualistów, potrafi świetnie grać nastrojami społeczeństwa, raczej eurosceptycznego i zamkniętego. Swoje robi też wzrost gospodarczy, dzięki któremu Czechom żyje się po prostu lepiej.
Jego narrację zaprezentował Radek Vondráček, marszałek Izby Poselskiej wywodzący się z partii Babiša. Podczas środowych uroczystości przed budynkiem radia przekonywał, że totalitarna władza sprzed pół wieku nie znosiła sprzeciwu, a dziś Czesi żyją w prawdziwej demokracji, dzięki czemu bez problemów można demonstrować kiedy i przeciwko komu się chce.
Jest jeszcze prezydent Miloš Zeman. 25-letni Zeman podczas Praskiej Wiosny był członkiem Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Został z niej wykluczony na początku okresu normalizacji, podobnie jak pół miliona osób. Nie podpisał jednak dysydenckiej Karty 77. Teraz, już jako prezydent, konsekwentnie odmawia publicznych wystąpień podczas oficjalnych obchodów rocznic Praskiej Wiosny czy inwazji 1968 r., co spotyka się z dużą krytyką. Podobnie jak jego sympatie – Zeman jest zwolennikiem ścisłych relacji z Rosją i Chinami.
W środę część Czechów rozsierdziło spotkanie prezydenta Zemana z przedstawicielami czeskich komunistów. Partii, której lider przed rokiem przekonywał, że to nie Rosjanie, a przede wszystkim Ukraińcy dokonali inwazji na Czechosłowację. Co prawda Zeman w obliczu rządowego kryzysu spotyka się z przedstawicielami wszystkich partii politycznych, ale spotkanie z komunistami w 51. rocznicę inwazji przez wielu Czechów zostało odebrane jako prowokacja.
W co gra Zeman? „To ciągle bardzo inteligentny polityk, potrafi czytać nastroje i opinie grup społecznych. Zna strachy niższej klasy i jej niechęć do klasy średniej, dzięki czemu zwyciężył w wyborach. Wie też, jak swoich przeciwników wkurzyć. Robi to z premedytacją i olbrzymią satysfakcją” – podkreśla Jan Škvrňák.
Jak widać, mówienie jedynie do swoich elektoratów i granie historycznymi wydarzeniami to także czeska przypadłość.